Читать книгу: «Józki, Jaśki i Franki», страница 7

Шрифт:

II. Pozwolenie na budowanie szałasów

Udało mi się odnaleźć dokument potwierdzający pozwolenie na budowanie szałasów. Sądząc z jego treści, jest to jeden z późniejszych już statutów, ułożony wówczas, gdy sprawa budowania szałasów znaczne poczyniła postępy:

„Niniejszym wiadomym się czyni wszystkim mieszkańcom kolonii Wilhelmówki, że pozwala się na budowanie szałasów z obowiązkiem przestrzegania odnośnych przepisów i ograniczeń:

1. Wydzielone pod budowę grunty: piaszczyste, wzniesione, a więc dostatecznie suche, są następujące: górka pod dziką gruszą na miejscu byłej fortecy i górka na lewo od drogi, która prowadzi przez las do kąpieli.

2. Szałasy nie mogą być budowane zbyt blisko drzew, aby przy kopaniu fundamentów nie zniszczyć korzeni.

3. Szałasy budować wolno tylko ze suchych126 gałęzi znalezionych w lesie; każdy szałas, gdzie by się okazały świeże gałęzie, zostanie raz na zawsze zniszczony, właściciele pociągnięci do surowej odpowiedzialności sądowej, a wszystkie gałęzie, zarówno suche, jak świeże, skonfiskowane i oddane na cele publiczne.

4. Dla kontroli gałęzie przeglądane będą na polance przy powrocie z każdej wycieczki do lasu; dla uniknięcia sporów zapisywane nazwiska właścicieli wszystkich większych i bardziej wartościowych sztuk przeznaczonych pod budowę.

5. W razie gdyby po zbudowaniu wspólnego szałasu jeden ze współwłaścicieli pokłócił się i chciał wycofać ze współki127, nie ma prawa żądać zburzenia gotowego już szałasu dla otrzymania swoich gałęzi, ma natomiast prawo żądać, by dano mu gałęzie równej ilości128 i jakości po najbliższej wycieczce do lasu”.

Historykowi udało się wydobyć jeden arkusz z papierów komisji celnej, która, jak wiadomo, czynna była na granicy pomiędzy lasem i polanką prowadzącą do Wilhelmówki:

„Dziś przez granicę przewieziono duży transport budulca:

Bednarscy bracia: dwie grube gałęzie, jeden gruby kij na rusztowanie i piętnaście mniejszych gałęzi.

Troszkiewicz: jedna duża rozłożysta gałąź na pokrycie szałasu, jedenaście mniejszych i pęczek suchych witek brzozowych do wiązania.

Jeliński: czternaście gałęzi średniej wielkości.

Ulrich: chojak cały suchy, średniej wielkości, trzy długie gałęzie bez liści, pięć mniejszych.

Skonfiskowano dwie świeże, ociekające żywicą gałęzie, jednakże ich właściciela nie aresztowano, bo przedstawił świadków, że gałęzie te znalazł w lesie, a nie zerwał. Ponawia się zakaz nie tylko łamania, ale i zbierania świeżych gałęzi”.

III. Miłosna

Krakus pokonał strasznego smoka – powstał Kraków.

Wars i Sawa zbudowali małą chatkę rybacką nad brzegiem rzeki – dziś wznosi się wielkie miasto, Warszawa.

Uśmiecha się pobłażliwie uczony historyk…

Kto w Wilhelmówce pierwszy na górce pod dziką gruszą osiadł i dał początek Miłośnie?

Odpowiadam szczerze: nie wiem. Trzy bowiem, szałasy walczyły o honor pierwszeństwa; dwa z nich zginęły bez śladu, jeden tylko pozostał, a i ten dwukrotnie był przebudowany i dwa razy zmienił właściciela.

Pamiętacie przedhistoryczne czasy górki pod gruszą, gdzie odbywały się dzikie boje, gdzie robiono nietrwałe domki z piasku i mosty zwodzone? Otóż, jak głosi podanie, pierwsi: Kowalczyk, Chruścicki i Maliszewski, obok domku z piasku zbudowali coś w rodzaju stałego szałasu; jednakże napady ciągłe rychło ich zniechęciły, oddali szałas Lokajskiemu, którego opanowała gorączka złota i szałas wraz z gruntem sprzedał za cztery grosze chłopcu nieznanego nazwiska. Skąd chłopiec miał cztery grosze, kiedy pieniądze schowane są u panów? Podobno znalazł je w lesie. Jakie były dalsze losy szałasu? Nawet ślad jego zaginął, a wszystko okryte jest mgłą tajemnicy.

Inne podanie głosi, że Ulrich z Olsiewiczem, Cyganem i Kumą zaczęli budować pierwszy na górce szałas, potem przyłączyli się bracia Bednarscy, wnet się pokłócili i wycofali podarowane gałęzie; Cygan też zabrał jedną ważną gałąź na ster swojego okrętu; Kumę zaś dlatego nazywali kumą, że przyjaźń jego była niestała i jak kumoszka to tu, to tam zaprzyjaźnił się i zaraz pogniewał. Resztę gałęzi po nieszczęśliwym szałasie odziedziczył Zieliński. Jeśli więc upadek szałasu Kowalczyka spowodowały: brak wytrwałości i żądza złota, to szałas Ulricha zginął z powodu wewnętrznych niesnasek.

Trzecia pogłoska ma najwięcej cech prawdopodobieństwa, bo potwierdza ją piśmienny dokument: pamiętnik Troszkiewicza.

Kiedy po domkach z piasku pozostało na górce pustkowie, tylko widniały resztki fortecznych wałów i doły, skąd czerpano wilgotny piasek na budowę domków – zaraz po odkryciu szałasu Siedlickiego i Dawidczyńskiego w głębi lasu – zjawił się na pustej górce Troszkiewicz i zaczął budować szałas, który pierwszego dnia mu się nie udał, bo ani wprawy, ani gałęzi dość nie miał, a następnego już się udał.

Troszkiewiczowi pomagał Łęgowski, a podobno i Ulrich, podobno i Karaśkiewicz; Ulrich szybko się odłączył i wstąpił do niefortunnej, jak wiadomo, spółki z Cyganem i Kumą. Potem Troszkiewicz przeniósł się na Łysą Górę do szałasu Bartyzka jako prezes Drugiego Towarzystwa Przyjaciół Czytania; Karaśkiewicza spotykamy później u Pilawskiego na Łysej Górze, a ten129, kto mimo wielu nieszczęść wierny pozostał i nazwany być może pierwszym stałym mieszkańcem Miłosny – jest bezsprzecznie Łęgowski.

IV. Szałas Jelińskiego

Dziwne, trudne do wiary, a jednak prawdziwe. I Kowalczyk, który jeśli nie pierwszy nawet, to przecież był jednym z pierwszych, i Łęgowski – obaj zubożeli doszczętnie: Kowalczyk został stróżem Miłosny, Łęgowski ogrodnikiem w szałasie, którego był właścicielem.

Najbogatszy, najpiękniejszy w Miłośnie – to szałas Jelińskiego.

Jeliński jest uczniem Bartyzka z Łysej Góry. W ogóle stara metoda opierania szałasu o drzewo rychło wyszła z użycia i wszystkie następne budowane już były na wzór Bartyzkowego. Kopie się dół okrągły lub czworoboczny, niezbyt głęboki, wbija się skośnie trzy albo cztery grube gałęzie lub kije tak, by w górze schodziły się i opierały na sobie. Wierzchołki lepiej jest związać brzozowymi rózgami, jeśli nie ma sznurka, bo mogą się zesunąć130 i szałas się zwali. Taki jest szkielet szałasu. Teraz przestrzeń między kijami zarzuca się gałęźmi rozłożystymi, a wszystkie szpary zasypuje trawą, liśćmi, małymi gałązkami.

Jeliński kopał dół rękami, bo łopaty jakoś nie dostał. Nie zawsze łopaty sprawiedliwie mogły być wydane, bo wydawał je pan, a pan co może tam wiedzieć? Przy kopaniu pomagali niby to Królik, Mały i wścibski Cieniewski; ale Królik więcej przeszkadzał, Cieniewski więcej gadał, niż robił, a Mały niewiele miał czasu jako dyżurny warcab i fortec, a jeszcze bibliotekarz. Jeliński dwa dni sam pracował, bo go porzucili koledzy, a kiedy szałas był już gotów, przyszedł znów Mały i za radą pastucha zaczął wiercić komin w szałasie.

– Daj spokój, bo zwalisz – przestrzegał Jeliński.

Ale pastuch tak kusił, tyle pięknego obiecywał dymu, zobowiązał się nawet sam dostarczyć zapałek, że Mały szedł dalej za jego zwodnymi radami.

– Pan nie pozwoli – przestrzegał Jeliński.

– A przecież w statucie nic o kominach nie ma – mówi Mały.

Mały liczy na to, że ma dużą u władz protekcję, bo już nie tylko pędzelki robi, ale i jodynuje teraz zadrapania, a wczoraj nawet ważny opatrunek na nodze robił po wyjęciu z pięty dużej igły sosnowej. Może uda mu się uzyskać koncesję na budowę kominów w Wilhelmówce? Wiktor Mały dużo piastuje urzędów, szybko awansuje, a powodzenie psuje przecież ludzi. Mały już się gorzej obchodzi z chorymi, nie zawsze chce jodynować: „Idź, z takim głupstwem przychodzi, jodynę tylko marnuje” – powiada, gdy zadrapanie zbyt drobnym mu się zdaje. Raz nawet wlazł na barierę łazienki w kąpieli i omal nie dostał dymisji, i tylko jedno go uratowało: że wzorową czystość utrzymywał w aptecznym pokoju i salce opatrunkowej.

Ale z kominem mu się nie udało: najgłówniejszy drążek wyleciał, szałas chwiać się zaczął i trzeba go było rozwalić. Jeliński uczciwie mu nawymyślał i wyrzucił z szałasu.

Czy miał słuszność Jeliński?

Do pewnego stopnia. Po pierwsze: na palenie ognia w szałasie pan nigdy by nie pozwolił; po drugie: jeśli nie budowałeś szałasu i nie znasz jego konstrukcji, nie bierz się do ulepszeń; jesteś felczerem – po co ci zduńska robota? Z drugiej jednak strony – ulepszenia i nowe próby są potrzebne, a nawet konieczne, a każda próba połączona jest ze stratami i niebezpieczeństwem. Ileż to ofiar pochłonęły koleje żelazne, okręty, samochody, aeroplany? Sam Jeliński zrobił w szałasie półeczkę na warcaby, piwniczkę na grzyby, a czyż one nie mogły podważyć drążka i zniszczyć szałasu? Gdyby nie ciągłe ulepszenia i dążenie do coraz doskonalszej budowy, czyżbyśmy mieli schodki do szałasów, wały przy wejściach, ogródki obok szałasów, siadanki do opowiadania bajek?

Nieudana nawet próba uczy i przynosi pożytek. Kiedy Jeliński odbudował swój szałas, wejście zrobił teraz od północy, żeby tak słońce nie piekło, i rozszerzył je, i przybrał tatarakiem.

Na miejsce Małego wziął Jeliński ogrodnika.

Chwilowo gościł w szałasie Iwanicki, ale Iwanicki chciał się przekonać, czy mocny, zatrząsł szałasem i zasypał piaskiem puszysty dywan z trawy, którą wysłana jest miękko podłoga.

Jeliński pogniewał się z nim o to, a Iwanicki wstąpił do współki z Chabińskim i doszedł do godności pomocnika burmistrza, kiedy już górka się zabudowała, otrzymała nazwę i zupełny samorząd.

W ten sposób Jeliński został sam tylko z ogrodnikiem Łęgowskim, że jednak samemu żyć smutno, więc poprosił do siebie Rozuma, z którym zna się z Warszawy i wie, że spokojnym będzie lokatorem.

Rano odświeżają dywan, zmieniają kwiaty w ogródku i tatarak nad wejściem, poprawiają wał koło szałasu, oczyszczają dróżkę ze śmieci; a to siadanko się rozsypie, a to dziura się zrobi w dachu. Pracy koło gospodarstwa jest dużo. Tylko wieczory są wolne, przychodzi Karas, zasiadają obok szałasu i bajki opowiadają albo tak sobie gawędzą. I Karas spokojnym jest gościem.

Raz przyszedł Dajnowski i prosił, żeby go wzięli na miejsce Iwanickiego. Dajnowski ma scyzoryk, a dobrze mieć przecież lokatora ze scyzorykiem. Ale ten znowu śmiecił, bo ciągle łódki z kory wycinał, leniuch był, robić nic nie chciał, aż zwyciężyła w nim natura marynarza, rychło porzucił wygodny szałas, puścił się na burzliwe wody Morza Pompowego, został admirałem i niepodzielnym jego właścicielem. Miast być przybłędą w obcym szałasie, został panem, gdzie nikt mu już śmiecić zabronić się nie ośmieli.

Szałas Jelińskiego stał się pałacem. Ogród oparkanili, dróżki czysto musiały być wysypane piaskiem, a bogaczom już się pracować nie chciało. Cały dzień by tylko leżeli jak książęta na brzuchu i w warcaby grali. A przy tym bali się teraz, żeby im kto szkody nie zrobił, kiedy są poza domem, w palanta sobie grają. Więc zgodzili stróża – Kowalczyka.

Zbudowali Kowalczykowi lichy szałas, bo nie chcieli trzymać w swoim salonie patyków służących za miotły, widły, młotki, grabie. Kowalczyk teraz musiał wszystko robić, bo ogrodnik tylko kwiaty zmieniał w ogrodzie.

Smutno musiało być Kowalczykowi: toć on z Chruścickim i Maliszewskim jeden z pierwszych tu się osiedlił; przyszli zdolniejsi i są teraz panami, a on słuchać ich musi. Osada się rozrosła, dużo szałasów przybyło, a więc i pracy coraz to więcej.

Aż zbuntował się, nazbierał własnych gałęzi i przeniósł się na Łysą Górę jako gospodarz i wolny obywatel.

V. Miłosna otrzymuje samorząd

Dzika grusza na górce, jak wiadomo, jest okrętem, nazywa się „Burza”, nieco na prawo od „Burzy” mamy statek Ligaszewskiego: „Błyskawicę”. Sama górka liczy już około pięćdziesięciu mieszkańców. Zarząd nad ludną osadą coraz jest trudniejszy. Wiemy już, jakie błędy popełniała władza centralna, wydając na przykład łopatę Kopce, a nie dając jej Jelińskiemu; toż samo dziać się mogło z warcabami, książkami, młynkami. Władza centralna, dając samorząd Morzu Pompowemu, pozbyła się kłopotu z kieratem; postanowiono teraz i osadzie dać zupełny samorząd. Szczęśliwa to była myśl.

Od tej chwili zaczął się wiarygodny, historyczny okres życia osady, która otrzymała stałą już nazwę: „Miłosna”, gdy do tej pory zwała się to „Górką”, to „Braterstwem”, to „Burzową Górą”, od imienia okrętu.

– Proszę pana, chłopcy się biją o łopatę.

– Gdzie?

– Na górce.

– Na jakiej górce?

Teraz mówi się: w Miłośnie – i już wszystko wiadomo. Teraz już nikt się bić nie ośmieli, bo na miejscu stale jest burmistrz.

1. Burmistrz oznacza miejsce pod budowę nowych szałasów, baczy, aby korzeni nie podkopywano i aby nowe szałasy nie zagradzały wejścia do już istniejących.

2. Burmistrz pilnuje, aby nie używano do budowy świeżych gałęzi, które drogą kontrabandy przedostać się mogą do osady.

3. Burmistrz przestrzega, aby po trąbce cała osada natychmiast się wyludniała.

4. Burmistrz codziennie zdaje sprawę władzy z życia osady.

5. Burmistrz wszystkie drobne sprawy rozstrzyga własną władzą, dla rozstrzygnięcia ważniejszych zwołuje zebrania gminne, które decydują większością głosów. Prawo skargi na burmistrza przysługuje każdemu z obywateli.

6. Burmistrz otrzymuje łopaty, domina, loteryjki, warcaby, fortece i młynki dla całej osady i ma pieczę nad powierzonym mu inwentarzem.

Piękna była uroczystość wyborów. Jednogłośnie wybrano Chabińskiego, bo ma już lat dwanaście, jest spokojny, ale rozumny, stanowczy i sprawiedliwy.

Wybrany drżącym głosem odczytał następującą rotę przysięgi:

„Dziękuję za zaufanie, postaram się być godnym jego. Daję wam słowo honoru, że łopaty i gry wydawać będę sprawiedliwie, nie powodując się ani przyjaźnią, ani nieprzyjaźnią, zarówno131 wszystkie sprawy decydować będę zgodnie z poczuciem sumienia. Proszę i żądam zarazem, abyście stali się godni nadanego nam samorządu: nie wolno bić się, kłócić, gubić gałek od warcab, fortec i loteryjek”.

Zapewne kiedyś w obszernej pracy historycznej ukażą się wszystkie sprawozdania burmistrza, tu jednak dla braku132 miejsca poprzestać muszę na jednym tylko.

„Wczoraj wziąłem do pomocy Iwanickiego, żeby po trąbce odbierać łopaty. Lokajski jest pisarzem, zapisuje, komu wydaje się gry, żeby nie pogubili. Potrzebne nam: sześć łopat, dwa domina, cztery warcaby133 i dwie fortece. W młynek chłopcy nie chcą bardzo grać. Szałas numer dziewiąty134 zawalił się w nocy, bo piasek pod nim jest suchy. Dziś zaczniemy kopać plac pod zebrania gminne i całą osadę chcemy otoczyć wałem. Młodszemu Bednarskiemu wyznaczyłem plac pod budowę. Marszałkowski skończył już swój szałas.

Skazaliśmy na banicję małego Frankowskiego i Zabuckiego, a Moskwikowi daliśmy ostrzeżenie. Szałas Bartyzka na Łysej Górze ma chorągiewkę, więc ja proszę także o chorągiewkę, gminiacy się na to zgadzają”.

Tu dodać muszę, że równocześnie z Miłosną otrzymała samorząd i druga osada Łysa Góra, gdzie na burmistrza wybrano Prażmowskiego.

VI. Szpital w szałasie nr 4

Szałas nr 5 był bardzo ludny, ale spokojny, nie wadził nikomu. Spotykamy tam Kowalskiego i Tokarskiego, cichego Dobilisa, leniwego, ale również spokojnego Kuczyńskiego, Silczyńskiego, Świderskiego i najmłodszego z obywateli Miłosny, bo liczącego ośm lat niespełna, czarnego Michnowskiego.

Michnowski jest tak szczupły i drobny, że na ośm lat nawet nie wygląda, najwyżej na sześć albo siedem. A przy tym za uchem ma wysypkę, która nie chce się goić i pewnie jeszcze długo będzie trwała.

Dobrze się działo w szałasie nr 5, dopóki nie przyjęto za lokatora Moskwika. Od chwili przyjęcia Moskwika posypały się skargi na szałas, cieszący się do tej pory jak najlepszą opinią. To łopaty nie chcą oddać, to wał sąsiadowi uszkodzili, to po trąbce nie chcą opuścić Miłosny; a potem burmistrz będzie odpowiadał przed władzą.

Wzywa burmistrz gospodarza szałasu nr 5.

– Co u was się dzieje?

– Ano Moskwik…

Wezwano Moskwika, a ten powiada, że wszystkiemu winien mały Michnowski, bo jest parszywy, ma za uchem zaraźliwą wysypkę i Moskwik nie może z nim mieszkać w jednym szałasie.

Jawna niedorzeczność: Moskwik nie chce oddać po trąbce łopaty i sypie piasek w oczy, bo mały Michnowski ma wysypkę za uchem. Gdzież tu sens jaki135?

– Łopata łopatą, a piasek sypie, bo robi dezynfekcję, bo piasek to tak samo jak karbol136.

Ponieważ Moskwikowi, jak wiemy ze sprawozdania burmistrza, już dano raz ostrzeżenie, więc wydalono go teraz raz na zawsze z Miłosny; ale mały Michnowski rozpłakał się i nie chciał już wrócić do szałasu. Boć137 każdy ma swoją ambicję.

Był akurat plac wolny po zburzonym szałasie nr 4 – zebrali się więc gminiacy co bogatsi, każdy dał po parę zbywających gałęzi, a burmistrz, który zawsze starał się służyć wszystkim przykładem, sam zbudował mały szałasik dla najmłodszego obywatela Miłosny. A nie chcąc urazić ambitnego młodzieńca, że niby to z łaski dali mu przytułek, nazwano szałas nr 4 szpitalem. Bo szpital to instytucja społeczna, a nie dobroczynna, gałęzie dane na szpital to podatek, a nie ofiara.

Nadmienię dla ścisłości, że – prócz Michnowskiego – tu znalazł opiekę Fredek Waligóra, gdy najadłszy się surowych grzybów, zaniemógł i dostał łyżkę rycyny.

VII. Pozostałe szałasy

Nie chcę nużyć czytelników, boć ostatecznie o każdym szałasie można by całą książkę napisać, a jednak wszystkie są do siebie mniej więcej podobne.

Każdy szałas ma odpowiedzialnego gospodarza, ma lokatorów stałych i przygodnych gości; zawsze ktoś się wkręci, co kłopotu narobi, a potem trudno go się pozbyć; zawsze jeden bajki opowiada, jeden jest ogrodnikiem.

Powstają nowe szałasy, inne giną bez śladu.

Osada w chwili najwyższego rozwoju liczyła czternaście szałasów, przeszło siedemdziesięciu mieszkańców, cztery okręty, plac zebrań – zaczęto robić wał i kopać sadzawkę, ale wykończyć już nie zdążono, bo powrót do Warszawy przeszkodził.

VIII. Towarzystwo Przyjaciół Czytania

Na ławce obok krzyża – tego samego w lesie krzyża, który Prawe Serce i jego towarzysze przystrajali kwiatami – zbierała się garstka chłopców dla wspólnych czytań.

Kiedy zaczęto budować szałasy, zwrócili się z prośbą o pozwolenie na zbudowanie szałasu nie na górce, a nieco z dala138, poza kolonią. Nie chcieli, aby im przeszkadzano w czytaniu; na górce było dla nich zbyt gwarno.

Władza niezbyt chętnie widziałaby szałasy pojedyncze i oddalone; że jednak każde zapoczątkowanie mające na celu oświatę władza w Wilhelmówce wita na ogół życzliwie – tym razem, w drodze wyjątku, udzieliła odnośniego pozwolenia.

Wybrali zaciszne miejsce, zaczęli kopać, natrafili na korzenie; przenieśli gałęzie w inne miejsce – toż samo. Dopiero nazajutrz szałas był gotów. Zebrali się, czytali, było dobrze. Jakież jednak było ich zdumienie i gniew, gdy dnia następnego zastali swój szałas zburzony.

– Pewnie pastuchy popsuli?

Kto popsuł, jest to już rzeczą obojętną. Jasnym jednak się stało, że jakkolwiek życie w gromadzie ma swe złe strony, jednakże daje rękojmię ładu i bezpieczeństwa.

Zwrócili się do burmistrza Miłosny, ten dał im najlepszy plac po zburzonym szałasie Marszałkowskiego. Od razu gruchnęła wieść po osadzie, że mieć będzie szałas związkowy – i szałas nr 9 do końca sezonu zwano związkowym. A przecież później dopiero, kiedy bajki już się wyczerpywać zaczęły i popyt na książki coraz szersze zataczał kręgi – zalegalizowano ustawę Towarzystwa Przyjaciół Czytania tej treści:

Ustawa

I. Cel Towarzystwa

1. Towarzystwo ma na celu zbieranie się dla wspólnego czytania i słuchania powiastek i wierszy.

2. Zgodnie z powyższym celem członkowie zbierają się po obiedzie we własnym szałasie.

II. Skład Towarzystwa

3. Członkiem Towarzystwa może być każdy, na którego przyjęcie zgadzają się wszyscy, a jeden znajomy go poleci.

4. Jeżeli znajdzie się pięciu członków, Towarzystwo zaczyna być czynne.

III. Zarząd Towarzystwa

5. Członkowie wybierają przez głosowanie prezesa i bibliotekarza.

6. Bibliotekarz bierze książki do czytania i ma nad nimi pieczę.

7. Prezes pilnuje, aby zbierano się o jednej godzinie.

8. Prezes wraz z bibliotekarzem wybierają niedługie opowiadania i wiersze do czytania.

9. Prezes za zgodą członków ma prawo przyjmowania i wydalania niespokojnych, spóźniających się i nieobecnych.

IV. Sprawozdanie

12. Prezes codziennie po pierwszym śniadaniu zdaje władzy sprawę z wczorajszego zebrania.

Kossowski został prezesem, Fabisiak bibliotekarzem (natychmiast doniósł o tym w liście do rodziców).

Szałas nr 9 ma bramę, coś w rodzaju kolejowego szlabanu, który opuszcza się podczas zebrań, aby nikt nie wchodził i nie przeszkadzał. Szałas jest tak okazały, że prezes Towarzystwa chciał nawet poprosić księdza o poświęcenie, gdy ksiądz przyjechał w niedzielę na nabożeństwo.

– Eee, jeszcze się ksiądz obrazi? – ktoś zaoponował.

– Dlaczego ma się obrazić? Przecież nie psy, a ludzie139 siedzą w szałasach – bronił projektu swego prezes Kossowski.

Jednakże zwyciężyła opozycja…

Już w parę dni po założeniu Towarzystwa członek Troszkiewicz przeszedł na Łysą Górę i tam został prezesem Drugiego Towarzystwa Przyjaciół Czytania…

Pamiętacie, jak majtkowie „Burzy” stawali się rychło kapitanami własnych okrętów? Tak zawsze dzieje się w życiu; wczorajszy uczeń jutro będzie nauczycielem, by wychowywać nowe zastępy kierowników.

126.ze suchych – dziś popr.: z suchych. [przypis edytorski]
127.współka (daw.) – spółka. [przypis edytorski]
128.równej ilości – dziś popr.: w równej liczbie. [przypis edytorski]
129.ten, kto (…) jest bezsprzecznie Łęgowski – dziś popr.: tym, kto (…) jest bezsprzecznie Łęgowski. [przypis edytorski]
130.zesunąć – dziś raczej: zsunąć. [przypis edytorski]
131.zarówno – tu daw.: jednakowo, po równo. [przypis edytorski]
132.dla braku – dziś raczej: z braku. [przypis edytorski]
133.cztery warcaby – dziś popr.: cztery komplety warcabów. [przypis edytorski]
134.szałas numer dziewiąty – dziś popr.: szałas numer dziewięć. [przypis edytorski]
135.jaki – tu dziś popr.: jakiś. [przypis edytorski]
136.karbol – środek chemiczny służący dawniej do dezynfekcji. [przypis edytorski]
137.boć (daw.) – bo przecież. [przypis edytorski]
138.nie na górce, a nieco z dala – dziś popr.: nie na górce, ale nieco z dala. [przypis edytorski]
139.nie psy, a ludzie – dziś popr.: nie psy, ale ludzie. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
01 июля 2020
Объем:
130 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают