Читать книгу: «Józki, Jaśki i Franki», страница 5

Шрифт:

Rozdział szesnasty

Śpiewy. Wielkie przeszkody przy śpiewach. Legenda o pieśni.

Po pierwszym śniadaniu na werandzie odbywają się śpiewy; że jednak rano jest najwięcej grzybów, bo w nocy powyrastały, a jeszcze nie wyzbierane – więc chłopcy uciekają, jak mogą, ze śpiewów, a ci mniej śmiałej natury, którzy na werandzie zostają, są w złych humorach i raz w raz podczas śpiewów rozlegają się skargi:

– Proszę pana, on się pcha.

– Proszę pana, on się kopie.

– Psz pana, on nie daje siedzieć.

– Psz pana, on się bierze i się szczypie.

Jeden z dozorców, człek ambitny a ufny w siłę swej wymowy, powziął myśl dumną, by zwalczyć w chłopcach niechęć do śpiewów.

– Chcecie, chłopcy, opowiem wam bajkę?

– Chcemy – odpowiedzieli, a gdzieniegdzie rozległ się głos pojedynczy:

– Nie mówi się chcemy, tylko – prosimy.

Działo się to podczas drugiego śniadania, kiedy chłopcy spokojnie zajadali chleb z masłem, kiedy więc nikt nikomu nie przeszkadzał i nie wołał:

– Proszę pana, on mi zamienił widelec.

Albo:

– Proszę pana, on mi dmucha w zupę…

Taką opowiedziano im bajkę:

Kiedy caluchny świat był już stworzony, skończony, gotowy – każdy przyznać musiał, że jest bardzo piękny. Pośród falujących mórz rozrzucony był ląd koloru czekolady, na lądzie usypane były góry i nasadzone lasy. Szczyty gór przysypane były puchem śnieżnym, podnóża wysłane miękką trawą, utkaną kwiatami białymi, niebieskimi, żółtymi i czerwonymi.

W lasach było wiele rozmaitych zwierząt, małych i dużych, wcale do siebie niepodobnych. Na drzewach ptaki wiły swe mieszkania, a same pływały w powietrzu na żaglach z różnobarwnych piór. Królem ptaków był orzeł.

Nie wiedzieli ludzie, że orzeł tak wysoko fruwa, aż powyżej księżyca, słońca i wszystkich gwiazd. Orzeł nie mógł powiedzieć, bo nie miał wcale głosu, jak nie mieli głosu ani zwierzęta, ani lasy, ani morza, ani ludzie. Wszystko było tak samo piękne jak dziś, tylko ciche, nieme, więc smutne.

Razu pewnego wzbił się orzeł tak wysoko, że aż dofrunął do nieba. Patrzy, a tu aniołowie zebrali się i na coś czekają. A tu jeden anioł przyniósł złotą skrzynkę, otworzył ją brylantowym kluczem i wyjął sznur pereł; rozwiązał jedwabny sznurek i zaczął wszystkim aniołom perły rozdawać, każdemu po jednej. Wielki był przy tym porządek, żaden z aniołów nie pchał się, nie kłócił, nie skarżył i nie krzyczał:

– Mnie – mnie – mnie!

A orzeł patrzy zdziwiony, bo nie wie, co z tego będzie.

Kiedy perły były rozdane, aniołowie usiedli na ławkach, każdy umieścił w anielskim gardziołku otrzymaną perłę – i zaczęły się śpiewy.

Ach, jakie to było cudowne!

Orzeł płakał i śmiał się z radości, a kiedy wrócił na ziemię, było mu strasznie smutno, nic go nie bawiło: ani wysokie skały, ani kołysanie morza, ani mieniące się gwiazdy, ani śnieg lśniący – myślał tylko o złotej skrzynce, gdzie były schowane perły pieśni.

„Ukradnę je” – pomyślał wreszcie.

Zauważyły ptaki, że ich król jest smutny, że stracił apetyt i sen, chowa się po dzikich szczytach i często na długo gdzieś znika – i tym smutniejsze były, że nie mogły ani pomówić o tym, ani zaśpiewać, bo były nieme.

Aż zakradł się orzeł do nieba, a kiedy aniołowie spać się pokładli, dziobem i pazurami otworzył skrzynkę, aż dziób mu się zakrzywił i wygięły i pokrwawiły pazury – porwał sznur pieśni i dalejże na ziemię. Ale czy o gwiazdę zahaczył, czy przepalił o słońce, dość, że pękł sznurek jedwabny i perły jak deszcz się posypały.

Jedna perła padła w morze i morze śpiewać zaczęło, druga padła w las i las zanucił pieśń, i zaszemrał strumień, i zagadały góry.

Ptaki myślały, że to muszki padają, i najwięcej pochwytały małych perełek, i teraz najwięcej śpiewają.

Na progu chaty siedział chłopiec i dmuchał w drewienko, w którym dziurki powywiercał – i nagle w jedną dziurkę wpadła perełka pieśni, i fujarka nucić zaczęła. Ucieszył się chłopak i po raz pierwszy zawołał:

– Ach, jak pięknie.

Największą perłę pochwycił orzeł i ukrył w szczelinie. Ale złe sumienie nie dawało mu spokoju. Księżyc, gwiazdy i słońce wołały nań ciągle:

– Złodziej! Ukradł! Złodziej!

Orzeł darował ostatnią perłę słowikowi, słowik dał ją jaskółce, a jaskółka człowiekowi.

Trzy dni tylko były anielskie perły na ziemi, bo roztopiły się i w mgle wieczornej uniosły się znów do nieba.

Ale już człowiek nauczył się naśladować głosy wszystkich pereł: i tej z morza, i tej z gór, i tej z lasów – bo taką była moc największej perły.

Od tej pory orzeł nie wzbija się już tak wysoko, ma krzywy dziób i zakręcone pazury, słowikowi wolno śpiewać tylko po zachodzie słońca, jaskółce pozwalają ludzie mieszkać w swojej chacie, a człowiek włada pieśnią, która naśladuje wszystkie głosy i towarzyszy mu w smutku i w weselu, przy pracy i w boju.

Należy kochać i szanować pieśń, bo pochodzenie jej anielskie; dało nam ją poświęcenie królewskie i przywiązanie wiernej małej ptaszyny.

Pan B., który was uczy piosenek, kocha śpiew i smuci go, gdy głupie grzyby przekładacie88 nad królewsko-anielską pieśń. Jeśli ma ładną melodię, mówi:

– Szkoda dla chłopców, popsują ją.

Bo pieśń można popsuć, gdy się jej nie szanuje, zniszczyć jak ładną książkę, poszarpać jak obrazek dany w ręce głupiemu dziecku.

– Wsłuchajcie się uważnie w melodię piosenki: Ja tratwę z liści zrobię – będziecie w niej mieli szum wioseł i plusk rzeki. W piosence: Z łukiem w dłoni – macie echo gór i trąb, i strzałów. W piosence: Hej, dzwonią dzwonki – znajdziecie wszystko, co śpiewa łąka i pole, i las. A kiedy zaśpiewacie je sobie w Warszawie, przypomną wam się kolonie i będzie wam wesoło czy przy pracy w warsztacie, czy wieczorem po nauce.

Chłopcy zjedli już chleb z masłem, więc trzeba było zakończyć.

– Nie będziecie uciekali ze śpiewów?

– Nie będziemy.

– Nie będziecie kłócili się podczas śpiewów?

– Nie będziemy.

Dozorca, człek ambitny i ufny w siłę swej wymowy, bardzo był z siebie zadowolony; na nieszczęście jednak w nocy padał deszcz, a wiadomo, że po deszczu jest najwięcej grzybów; więc nazajutrz znów kto śmielszej natury wymykał się z werandy do lasu – może tylko troszeczkę rzadziej słychać było podczas śpiewów skargi:

– Proszę pana, on nie daje śpiewać.

– Proszę pana, on się bierze i szczypie.

– Proszę pana, on się pluje w ucho.

Rozdział siedemnasty

Obiad. Sposób na to, by zostać hrabią. Kłopoty dyżurnych. Dwie muchy w zupie.

Ponieważ w Mośkach, Joskach i Srulach mówiłem o przylepkach, jajecznicy, brzydkich i pięknych widelcach, powtarzać już nie mam potrzeby.

I tu, jak w Michałówce, o ile sam obiad nie dostarcza ciekawego materiału do rozmów, gawędzi się o rzeczach postronnych:

Że w szkołach chińskich nauczyciel bije uczniów w pięty, że najlepszy stopień jest rzymska piątka, że dawniej ludzie byli jak pierwsze piętro, że jedna pani miała w nosie ząb.

Czasem zagadkę kto89 zada:

– Co to za zwierzę, co ma cztery nogi i pierze?

– Człowiek – zaryzykował powiedzieć ktoś ot, na chybił trafił.

– Idź, głupi, żebyś powiedział: ptak, toby się jedno przynajmniej zgadzało.

– Łóżko – zgaduje ktoś dobrze i rozpoczyna się spór, czy zgadł, czy dawniej już wiedział – że łóżko nie ma pierza, tylko poduszka, że łóżko wcale nie zwierzę.

To znów chwali się który90, że wie, kiedy urodził się Jan Sobieski i Tadeusz Kościuszko i jak będzie po francusku kapelusz i dziękuję…

Czasem zamieniają się chłopcy jedzeniem.

– Ty mi daj buraczki, ja ci dam mięso.

– Całe dasz mięso?

– Takiś ty mądry?…

A jeden chłopiec kupił od sąsiada zielone szyszki dla małego brata.

– A za co kupił?

– Za masło. Pozwolił mu masło zlizać ze swojego chleba.

– Jakże to, językiem dał masło zlizać z chleba?

– Eee, nie językiem, tylko palcem…

Kiedy w poniedziałek jest ciasto, obliczają, ile mąki wyjść mogło na tyle ciasta.

Czasem ktoś komuś obrzydza jedzenie; na ryż mówi, że klajster albo że widział, jak kucharka robiła kotlety z żabiego mięsa.

– A coo?… Prawda, proszę pana, że hrabiowie jedzą przecież żaby?…

– To i ty zjedz żabę, będziesz hrabią, fujaro.

Czasem ktoś kogoś trąci, miskę zrzuci, mleko wyleje. A raz Bóg ukarał Staśka, bo taki chytry: miał jeszcze pół kubka mleka i pcha się o dolewkę; ale kubek się gibnął i jeszcze ze swego mu się wylało…

Kiedy czego91 nie lubią, pilnować trzeba, żeby zjadali. Na makaron wołają: rury gazowe albo kanalizacja.

Za to ci, co lubią makaron, a i tych jest sporo, zjadają po trzy miski i dmuchają:

– A tom się najadł, aż mnie boki bolą.

Kiedy raz podano na drugie śniadanie chleb z miodem, trzeba było śpiewy przerwać, takie było zamieszanie.

– Dyżurni oblizują miód.

Dyżurni dowodzą, że im się palce lepią, więc muszą oblizywać – jedni się cieszą, a drudzy martwią, bo ich zęby bolą od miodu…

Już też dyżurni nigdy wszystkim dogodzić nie mogą. Tomek Galas nie lubi boćwiny i ma żal, że dyżurny umyślnie kazał mu śmieci nakłaść do zupy. Temu noża nie dali, tamtemu widelca.

– Ważny dyżurny, zawsze mu coś brakuje92. Słuchaj, pożycz mi noża93.

Jeśli sąsiad użyty, noża pożyczy94, a jak nieużyty, nie da i basta.

– Poczekaj, pożałujesz. Jeszcze mnie o co95 poprosisz…

Co prawda dyżurnego pilnować trzeba, bo czasem nadużywa swej władzy: faworyzuje znajomych, a krzywdzi, gdy się z kim96 pogniewa.

Raz Achcyk chciał przyszyć guzik, więc poszedł do dyżurnego krawca po igłę i nici. Ten dał mu nitkę, a igły dać nie chce.

– Dla ciebie i nitki będzie dosyć – powiada.

– Jawna niedorzeczność – twierdzi Łazarkiewicz. – Nitką guzika, jak świat światem, nikt jeszcze bez igły nie przyszył…

Raz gospodyni ugotowała grzyby, które chłopcy zebrali sami. Było to najwyższe szczęście, jakiego dostąpić może człowiek. Jeść grzyby i wiedzieć, że się je własnym okiem wyszukało, własną ręką zerwało, we własnej czapce niosło. Byli tacy, którzy poznawali kawałki swoich grzybów.

– Widzisz, ten kawałek jest z mojego maślaczka…

Przy jagodach nie mówi się o biciu w pięty ani o rzymskich piątkach, ani o zębach w nosie.

– Patrz, ja mam więcej.

– Nieprawda, wszyscy mają po równu97.

– O, jakie się mleko niebieskie zrobiło.

– Nie jedz, bo się otrujesz: to farbowane jagody, lepiej daj mnie.

Szereg ważnych zagadnień się zjawia:

– Czy mleko cukrzone, że takie słodkie?

– Czy jagody z naszego lasu?

I liczne projekty:

– Żeby były bez mleka, to by je można schować.

– Z jagód można wąsy pod nosem malować.

I malują wąsy, okropnie to pięknie wygląda…

Czasem zdarzy się coś naprawdę śmiesznego:

Janek położył na chlebie z twarogiem trzy znalezione w lesie poziomki. Chleb trzyma bardzo ostrożnie, bo poziomki leżą na samym końcu, na deser. A tu go chłopak trącił i dwie poziomki zleciały; mało cały chleb nie spadł na ziemię, bo go Janek trzymał tylko końcami palców, lekko i ostrożnie.

I znów raz to było sto pociech. Goniły się dwie muchy i z całego rozmachu wpadły w zupę Karaśkiewicza – uważacie? – akurat w zupę i od razu dwie muchy, i akurat w talerz Karaśkiewicza.

– Ratujcie, ludzie, bo chyba pęknę ze śmiechu.

Karaśkiewicz stropił się zrazu98, potem sam śmiać się zaczął.

Rozdział osiemnasty

Sprawa o domek Paulinki. Pobór do wojska. Pułkownik Suchta. Wojna.

Już obie armie stały w szyku bojowym gotowe do walki, gdy odczytano krótki wyrok w sprawie o zniszczenie domku Paulinki, Todzi i Zosi.

Gazeta „Wilhelmówka” w numerze poświęconym wojnie tak o tym zdarzeniu mówi:

„Za chwilę bój, za chwilę dziewczynki, jako siostry miłosierdzia, troskliwie pielęgnować będą rannych rycerzy. Czyż dziw, że w tak ważnej chwili Paulinka, Todzia i Zosia przebaczyły wyrządzoną im szkodę? Wilhelmówka – brat. Zofiówka – siostra. Siostra przebaczyła bratu. Nie ma gniewów, waśni ani uraz wzajemnych. Niech żyją w zdrowiu i weselu. Vivat!”.

– Vivat! – wołali chłopcy i dziewczęta, las, forteca, pole, łąka…

Paulinka taki ładny miała domek.

Między sosnami ziemia starannie wygładzona i schludnie przysypana żółtym piaskiem. Domek między sosnami rozdzielony patyczkami na dwa pokoiki i kuchenkę. Z piasku ładnie uklepany stół, dwa krzesła, łóżko, komoda; na komodzie lustro z deseczki i wazonik z szyszki; a w wazonie kwiaty. W kuchence na kominie w pudełku od zapałek gotowała się kartoflanka z kulek jałowca. A jeszcze na stole, dla przystrojenia pokoju, leżały dwa guziki.

Obok domku ogródek, w ogródku łubin, dzwonki leśne, bławatki, nieśmiertelniki. Cztery klomby i sześć zagonów. Przy pracy w ogrodzie pomagali i chłopcy. Kopeć zrobił ogrodzenie z patyków, Boćkiewicz piasek nosił, ale go dziewczynki Wojtkiem nazwały, więc się obraził i poszedł; potem wrócił znowu, tylko piasku nosić już nie chciał.

Taki ładny był domek Paulinki – przyszli chłopcy do Zofiówki i wszystko zniszczyli. Najprzód było ich dwóch: duży i mały, potem przyszło ich czterech. Jeden wskoczył na stół z piasku – mówi, że to ambona.

– Słuchajcie, dziewuchy, kazanie wam powiem.

I popsuł stół, tak ładnie uklepany, zniszczył wazonik z szyszki z kwiatami, zginęły dwa guziki, którymi był stół ozdobiony.

– Poczekajcie, paniom powiemy – mówią Brońcia, Helenka i Zosia.

– Dużo się boimy.

A jeden chłopiec mówi do chłopców:

– Nie psujcie, bo one przecież pracowały. Widzicie, jakie wy świnie.

Potem przybiegły dziewczynki – ze dwadzieścia – ale się bić z chłopcami nie chciały, a wreszcie i tak był już domek popsuty. Tylko potem Józia, którą nazywają Herodem, powiedziała:

– Szkoda, że mnie nie było: takie bym im grzanie wyprawiła, żeby popamiętali.

Chłopców, którzy się do udziału w napadzie przyznali, było siedmiu, a sądziły ich właścicielki domku: Paulinka, Todzia i Zosia. Naprzód chciały tak chłopców osądzić, żeby za karę cały dzień w łóżku leżeli, ale zaraz potem im przebaczyły.

Pamiętacie plan fortecy z Michałówki? Otóż i tu taka sama była forteca, tylko po obu stronach pierwszego fortu wznosiły się dwa wysokie kopce: prawy kopiec pułkownika Suchty i lewy pułkownika Robaka.

Zgadnijcie, jak spośród stu pięćdziesięciu chłopców wybrano dwunastu wodzów do dwunastu pułków?

– Zapewne wybrano najsilniejszych?

– O nie, sama siła tu nie wystarcza.

– Więc najwaleczniejszych?

– I to nie, bo skąd przed bojem wiadomo, kto będzie waleczny?

Dwunastu wodzów dla dwunastu pułków wybrano w następujący sposób:

Podczas obiadu ogłoszono pospolite ruszenie i wydano rozkaz, aby się po obiedzie chłopcy nie rozchodzili z werandy. I zaraz po obiedzie część chłopców pobiegła do lasu, reszta czekała, czekała, ale widzą, że poboru do wojska nie ma i nie ma, więc znów część poszła sobie, reszta niecierpliwić się i sarkać zaczęła – zostało na werandzie niespełna trzydziestu.

– Pewnie pan zapomniał? – powiadają.

A to sobie dobre: ogłosić pospolite ruszenie i zapomnieć.

– Jak to, tylko tylu zostało? Hm, to mało, bardzo mało. Chodźcie, chłopcy, pójdziemy kręcić wodę do studni; bo Jan z koniem pojechał do Goworowa po mięso, więc pani gospodyni prosiła, żebyście wy dziś kierat kręcili.

– Eee – rozległ się pomruk rozczarowania. Czekali tak długo, a teraz mają wodę kręcić?

I po drodze do kieratu część chłopców znikła w lesie, a wodzami zamianowano tych, którzy najpracowiciej i najzgodniej wodę kręcili.

Bo dobry wódz musi być karny, cierpliwy, rozumny, zgodny; chcąc, by go słuchano, sam musi dzielnie spełniać rozkazy.

Nazajutrz ponownie ogłoszono pospolite ruszenie, tym razem już wodzowie pilnowali porządku, a pobór odbył się natychmiast po obiedzie; wszyscy musieli być obecni pod grozą99 niebrania udziału w wojnie. Słabi i malcy szli do bocznych fortów, mali a dzielni szli do pułków Suchty i Robaka na kopce, a cały fort pierwszy i centrum ze sztandarem, razem dziewięć pułków, spoczywały w rękach generała Goreckiego.

Każdy z naczelników otrzymuje kartkę ze spisem nazwisk żołnierzy, do jutra musi zapoznać się ze swym pułkiem; jutro, podczas przeglądu wojsk, zda z czynności swych sprawę. Kartka dla większej powagi nazywa się kancelarią pułkową…

Nazajutrz przegląd wojsk i wręczenie sztandarów.

– Pułk pierwszy!

– Jestem! – Salutuje pułkownik.

– Papiery kancelarii?

– W łóżku pod poduszką zostawiłem, bo się bałem, że zgubię.

– Na wielki przegląd wojsk przychodzisz, pułkowniku, bez listy żołnierzy?

Nagana!…

– Pułk drugi. Pułkownik Osuchowski.

Papiery w porządku, ale nie zna swoich żołnierzy.

– Jeśli ich nie znasz teraz, kiedy stoją w spokojnej kolumnie, jakże ich poznasz, pułkowniku, w kurzawie boju, walczących, rannych i zabitych – skąd wiedzieć będziesz, który z nich walczył mężnie lub opuścił pozycję?

Nagana!…

– Pułkownik Suchta.

– Jestem.

– Kancelaria?

– Jest! – Owinięta w gazetę, żeby się nie pobrudziła, nawet nie zgnieciona, bo na wiórku ułożona starannie.

– Doskonale. Imiona żołnierzy, pułkowniku?

– Szymczak, Kletke, Pyrzak mały, Śniatała, Tyszkiewicz, Królikowski, Maciejewski, Dydek, Krzysztofik, Kwas.

– Żadnych skarg nie ma?

– Skarg nie ma, jest prośba. Pyrzak pragnie być w parze z Królikowskim, bo to jego kuzyn.

– Dobrze, niech zmienią pary.

– Druga para: Pyrzak i Królikowski, trzecia: Tyszkiewicz i Śniatała – wydaje zlecenie Suchta.

– Jaką zajmuje pułk czwarty pozycję?

– Prawy kopiec pierwszego fortu.

– Jakie jest wasze zadanie?

– Nie dać obejść pierwszego fortu od tyłu.

– Oto wasz sztandar, pułkowniku Suchta. Wzorowo, pułkowniku. Niech żyje pułk czwarty i wódz jego, Suchta!

– Vivat! Vivat! Vivat!

Aleksander Suchta ma łzy w oczach, ale łzy takie, łzy dumy i zadowolenia, nie przynoszą ujmy honorowi wodza.

Pułk piąty prowadzi Robak – siostra będzie śledziła losy brata z dala! Pułk szósty prowadzi jednooki Michalski, pułk siódmy Kreciński.

Do Krecińskiego po wojnie pisali rodzice z domu:

„Cieszy nas bardzo, że zostałeś pułkownikiem. Teraz pewnie nie będziesz już latał z chłopakami po podwórku”.

Widocznie pułkownik Kreciński trochę za mało siadywał w Warszawie przy książce, za wiele na dworze; taka już widać żołnierska natura…

Tomczyk prowadzi pułk ósmy, Słabik dziewiąty. Grątkowski z pułkiem dziesiątym, Bieńkowski z jedenastym i generał Górecki z dwunastym stać będą w centrum fortu przy sztandarze.

Napad liczy tylko trzy pułki, nie trzeba sił jego rozpraszać na dużym terenie – im mniej wodzów, tym lepiej. Środek napadu prowadzi Wojciechowski, lewe skrzydło Forysiak, prawe Tyczyński.

Jesteśmy na wałach. Rozlega się trąba wojenna.

– Czy wszystko w porządku?

Pułkownik Suchta raportuje:

– Żołnierz Śniatała z czwartego pułku pragnie przed bitwą pożegnać się z siostrą.

– Słusznie. Kto jeszcze pragnie pożegnać się z siostrą, kuzynką, znajomą?

Wódz lewego kopca – Robak – nie chce się żegnać, nie wolno mu się wzruszać przed bitwą; mały Krawczyk uprosił, by siostra Julcia była obok niego. A że fort boczny jest poza niebezpieczeństwem, więc pozwolono tam urządzić stację ratunkową i dano nawet jedno łóżko z polowego szpitala.

– Żołnierz czwartego pułku Śniatała, wyjdź z szeregu i pożegnaj się z siostrą.

Wybiegła Helenka Śniatała, którą nazywają dziewczynki Cyganką, bo opalona – objęli się z bratem gorąco, serdecznie – i popłakali oboje. A wiadomo już z wojny w Michałówce, że kto płacze na polu bitwy, ten jako ranny lub chory idzie do lazaretu. Zabrały więc siostry miłosierdzia Cześka Śniatałę pod swoją opiekę i nie brał udziału w bojach.

Tu dodam, że w szpitalu mamy pięć łóżek, szpital otoczony jest wałem, a dowództwo nad nim spoczywa w jednej ręce pułkownika Bońskiego. Boński ma tylko jedną rękę, bo w dzieciństwie sieczkarnia odcięła mu drugą. Pamiętacie zapewne kulawego Wajnraucha z Michałówki; tam on zawiadywał szpitalem.

Trąbka długa, przenikliwa, wojenna – naprzód!

– Naprzód!

Pierwszy z napadu Aleksander Balasiński szybko się przeżegnał, zwiesił głowę ku ziemi jak tur rozgniewany i rzucił się do ataku.

Oto wiadomości telegraficzne z placu boju korespondenta gazety „Wilhelmówki”.

Godzina 4 minut 10

Pierwszy mężny atak napadu odparto. Aresztowany za bicie i znęcanie się nad nieprzyjacielem żołnierz Czarciński. Odznaczył się męstwem żołnierz Tomczuk.

Wydano dodatkowy cyrkularz100, że aresztowany będzie każdy, kto drze koszule. Wolno tylko spychać rękami lub ściągać z wału.

Szpital polowy, godz. 4 minut 15

Ranni: Niemczuk (płakał); Smolarek, Pajer starszy, Dąbrowski, Maciejewski (koszule podarte). Siostry miłosierdzia zaszywają rannych. Życiu żadnego nie zagraża niebezpieczeństwo.

Godzina 4 minut 30

Drugi atak odparto.

Dowództwo drugiego pułku objął Stachlewski, pułk ósmy objął Tadeusz Dąbrowski. Aresztowani: Andrzejczyk i Kopeć. Odznaczyli się: Machlewicz, kuzyni: Pyrzak mały i Królikowski, i cały pułk czwarty; gdyż napad drugi skierowano na kopiec Suchty.

Godzina 4 minut 45

Trzeci atak odparto.

Żołnierz Nowakowski wyrwał pochwycony już przez Faszczewskiego sztandar pierwszego fortu. Sanitariusz Walczyński samowolnie opuścił szpital i walczył w szeregach obrony. Sent z napadu walczył po trąbce wzywającej do odwrotu. Aresztowany Tykwiński za bicie po plecach.

Szpital polowy

Siostra miłosierdzia Zatorska oddała własną czapkę rannemu, który zgubił czapkę podczas bitwy. Siostra Paulina pielęgnowała rannego, który brał udział w napadzie na jej domek. Odznaczyły się: Rosińska, Sarnecka, Łuczkowska i wiele, wiele innych. Redakcja wznosi na ich cześć z głębi serca płynące: Vivat!

Godzina 4 minut 55

Fort pierwszy zdobyty.

Szczegóły w liście…

Jak wiadomo, napad dla odróżnienia od obrony zdjął bluzy i walczył w koszulach. I oto napad użył fortelu: część napadu, ukryta za wałem, poubierała bluzy, niepostrzeżenie zmieszała się z obroną i wywołała zamieszanie i popłoch.

Zanim obrona zrozumiała, co się stało, sztandar pierwszego fortu został zdobyty.

Zupełnie niesłusznie oburzał się generał Górecki. Nie dość być mężnym, należy być przewidującym, spostrzegawczym, uważnym, zawsze przygotowanym na podstęp i zasadzkę nieprzyjaciela. Toteż niedługo trwał gniew: traktat pokoju101 spisany przy drugim forcie pogodził napad i obronę, a reszty dokonał śpiew chóralny obu kolonii przy zapalonym stosie, żywy obraz w ogniu bengalskim102 i fajerwerki.

88.przekładać (daw.) – dawać pierwszeństwo czemuś, dziś: przedkładać. [przypis edytorski]
89.kto – tu dziś popr.: ktoś. [przypis edytorski]
90.który – tu dziś popr.: któryś. [przypis edytorski]
91.czego – tu dziś popr.: czegoś. [przypis edytorski]
92.coś brakuje – dziś popr.: czegoś brakuje. [przypis edytorski]
93.pożycz mi noża – popr.: pożycz mi nóż. [przypis edytorski]
94.noża pożyczy – popr.: nóż pożyczy. [przypis edytorski]
95.co – tu dziś popr.: coś. [przypis edytorski]
96.kim – tu dziś popr.: kimś. [przypis edytorski]
97.po równu – dziś popr.: po równo. [przypis edytorski]
98.zrazu (daw.) – początkowo. [przypis edytorski]
99.pod grozą – tu: pod groźbą. [przypis edytorski]
100.cyrkularz (daw.) – okólnik, pismo zawierające zalecenia, wytyczne. [przypis edytorski]
101.traktat pokoju – dziś raczej: traktat pokojowy. [przypis edytorski]
102.ogień bengalski – dziś: ognie bengalskie, odmiana fajerwerków. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
01 июля 2020
Объем:
130 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают