Читать книгу: «Józki, Jaśki i Franki», страница 4

Шрифт:

Rozdział dwunasty

Kąpiel. Pływanie po żabsku i po piesku. O gramatycznym Łazarkiewiczu.

 
Idziem, idziem do kąpieli,
Wrócim czyści i weseli.
Lewą, prawą, dalej żwawo,
Idziem wszyscy wraz.
 

Mały szmat lasu obok Łysej Góry, łąka z dróżką wąską koło rowu – już rzekę widać z daleka.

 
Wstyd się lękać zimnej wody.
Musi zuchem być, kto młody.
Jak ta rybka zwinna, szybka,
Buch do wody, buch!
 

Znacie tę piosenkę? W Michałówce chłopcy pod takt tej samej piosenki maszerują parami do rzeki.

Tak tu jak i tam kąpiel jest najmilszą rozrywką.

Już od rana wdrapują się na słup werandy, gdzie wisi termometr: czy aby panowie nie powiedzą, że zimno?

– Oo, dziś pewnie zimna woda – mówi ktoś nieoględnie.

– Żeby była gorąca, to byś się, głupi, poparzył.

I dają mu kuksa w bok, żeby był cicho.

– Pójdziemy do kąpieli, proszę pana?

– Chyba nie: wiatr silny.

– To lepiej, proszę pana: wiatr zimno z wody wyciąga.

Nie lubi zimnej wody jeden tylko Władek. Więc kiedy były imieniny Władków, wszyscy Władkowie dostali na cały dzień łopaty, jemu pan pozwolił umyć tylko twarz i ręce – a szyję i uszy dostał w prezencie.

Najbardziej chyba kąpać się lubi przyjaciel Wikci i najlepiej pływa z całej kolonii.

– Umiesz pływać?

– Umiem.

– Porządnie czy po żabsku?

Kto pływa po żabsku albo po piesku, ten rękami zupełnie jak pies łapkami bije – bije wodę i ledwie się trzyma na powierzchni. Podobne pływanie żadnego nie budzi szacunku.

– Umiesz dawać szczupaki?

– Owa, wielka sztuka.

– Sztuka, nie sztuka, a jak dasz szczupaka na brzuch, to ci pęknie wątroba i umrzesz.

Dają szczupaki niskie z brzega67 i wysokie z bariery łazienki. Dają nurki krótkie i długie, płytkie i głębokie.

– Ja, żeby mi nie przeszkadzali, to bym już pół łazienki przepłynął…

Rozmowa na temat kąpieli nigdy się nie wyczerpie.

Jak się kto pływać nauczył?

– Mnie raz piłka wpadła do wody, ale nie moja, tylko chłopaka. Kazał sobie zapłacić dwadzieścia groszy – nawet niewarta była. Taka złość mnie wzięła, że myślę: albo się utopię, albo ją wyratuję. Włażę do wody, ale tak się boję, że strach.

– No i co?

– Ano nic: wyratowałem piłkę i pływać się nauczyłem.

– Ale troszkę już umiałeś? – badają przezorniejsi.

– No, troszkę to umiałem.

Drugiego znów chłopcy wrzucili do wody w łazience w Warszawie – zaczął się grzebać byle jak, wody się tak nachlapał, że potem godzinę w nosie go kręciło. Ale już potem pływał…

Kiedy się kto topił i jak go wyratowano?

– Ja raz się kąpałem na otwartej Wiśle. A jeden pan pływał na stojąco i udawał, że gruntuje. Puściłem się – i buch w dziurę. A on mię68 za łeb i do góry.

– A mnie ratunkowy69 raz wyłowił.

– Najgorszy jest kurcz w wodzie.

– Ee, wir jeszcze gorszy.

Starają się przekonać panów, że właściwie człowiek nie może się utopić, bo jak się położy na plecy, woda sama wypchnie go do góry jak korek. Starają się przekonać panów, że łazienka w Wilhelmówce jest dla chłopców zupełnie niepotrzebna i można ją dziewczynkom podarować.

– Dziewczynki mają swoją łazienkę.

– Niech mają dwie, będzie im wygodniej.

Tacy szczodrzy, tak dbają o wygodę dziewcząt…

– Łazienka jest nieodzownie potrzebna – mówi Łazarkiewicz. – Gdyby się kto70 z nas utopił, rodzice rościliby do panów pretensję.

Łazarkiewicz czyta dużo książek i lubi mówić mądrymi książkowymi słowami, co śmieszy kolegów okropnie.

– Jesteś impertynent – mówi Łazarkiewicz, gdy mu kto dokuczy…

Kiedy raz chłopiec, rozmawiając z panem, trzymał ręce w kieszeni, Łazarkiewicz zwrócił mu uwagę:

– Zachowujesz się niewłaściwie, okazujesz panu lekceważenie. Pan może się czuć tym dotknięty.

I dodał:

– Nieobliczalne tego mogą być skutki.

Kiedyś ktoś inny powiedział, że dziadek jego jest stary, Łazarkiewicz sprostował natychmiast:

– Niefortunnie się wyraziłeś, o człowieku mówi się wiekowy, a nie – stary.

I dodał:

– Czystość języka jest cnotą narodu…

Kiedy chciał panu powiedzieć, że głowa go boli, oznajmił:

– Pragnę zakomunikować panu, że czuję się nieswojo.

– Pokaż język – powiedział pan – gdyż nieobliczalne tego mogą być skutki.

– Zdaję sobie sprawę – odparł Łazarkiewicz z westchnieniem. – Zagraża mi łyżka rycyny.

Kiedy chłopiec zerwał świeżą gałąź na pokrycie szałasu, Łazarkiewicz rzekł:

– Złe rokujesz na przyszłość nadzieje.

A gdy Wiktor Mały, który robił pędzelki z zapałek do jodynowania zadrapań, zapytał raz:

– Czy ptaki ją twaróg?

Łazarkiewicz zawołał w uniesieniu:

– Popełniłeś błąd skandaliczny!

Śmieją się z Łazarkiewicza; ale ma on już we krwi, że musi tak mówić i musi pielęgnować czystość polskiej mowy – dzięki jego uwagom przestano poniekąd mówić:

– Dziewczynki poszli, przyszli, wzięli…

– Dziewczynka jest rzeczownikiem rodzaju żeńskiego, więc mówić się godzi: przyszły, poszły, wzięły. Nieobliczalne takiego mówienia mogą być skutki – dodaje tajemniczo.

On jeden interesuje się przyszłą powieścią o Wilhelmówce i jakkolwiek uważa, że na ogół szkoda papieru na notowanie wszelakich głupstw, które mówią – zarówno on, jak wszyscy chłopcy – jednakże prosi, by go nie pominąć w powieści i dodać, że Łazarkiewicz był gramatyczny…

Rozdział trzynasty

Zabawa godna pogardy. Wolni strzelcy. Osada myśliwska. Wodociąg indyjski.

Zabawa w Indian powstała z zabawy w złodziei. Kładziono na kupę kije, szyszki, gałęzie, niby że są to rzeczy; przychodzi złodziej i kradnie; łapacze71 gonią i gwiżdżą, nadbiegają stójkowi72, biją i prowadzą złodzieja do cyrkułu73.

– Zabawa godna pogardy – orzekł gramatyczny Łazarkiewicz, który zna dużo indiańskich imion i jemu należy się honor odkrycia zabawy w strzelców.

Za krzyżem, w dzikiej części lasu gęsto porosłego jałowcem, w odludnym ustroniu obozują Indianie. Naczelnikiem jest Prawe Serce; Pogromca Tygrysów74, Orle Skrzydło i Jeleń Wrzący dzielnie mu pomagają, a gospodarstwo prowadzi Magda.

Magdą jest znany pożeracz żab – Boćkiewicz. Skąd polska Magda wzięła się wśród czerwonoskórych, któż zgadnie? Może uprowadzono ją jeszcze w dzieciństwie, może zbiegła z domu, prześladowana przez okrutnego ojczyma, a może znaleźli ją zabłąkaną w dziewiczym lesie?

Koło pnia ściętego w kotlince okrytej ze wszystkich stron jałowcem jest obóz i zbrojownia. W zbrojowni mają myśliwi szyszki i strzały, łuk i rusznice, i dużo kości zabitych zwierząt.

Indianie są chrześcijanami. Przed każdą wyprawą składają pod krzyżem kwiaty lub zawieszają wianuszek upleciony przez Magdę, potem zasiadają kołem i odśpiewują pieśń myśliwską, która zaczyna się od słów:

 
Z łukiem, strzałą w dłoni,
Zboczem leśnych wzgórz,
Dzielny strzelec goni
Od poranku już.
Tra-la-la, tra-la-la, tra-la-la.
 

Część upolowanej zwierzyny zjadają, a część ukrywają w spiżarni. Spiżarnia jest z dala od obozu. Trzeba dojść do krzywej choiny, potem czternaście kroków na południowy wschód i tu, pod gęstym jałowcem, jest głęboka piwnica, osłonięta kratką z patyków, przykryta suchym mchem, liśćmi i igłami. Dno piwnicy wysłane widłakami. Tu mają w zapasie dwa kawałki chleba nadziane na rożen, koszyczek z sitowia pełen jagód i dwie wiśnie starannie owinięte w liście kapusty.

Raz blade twarze: Kopeć, Czarciński i Górski, wyśledzili ich kotlinę. Od tej pory zawsze jeden pozostaje na czatach, powracający strzelcy, zbliżając się, dają hasło kukułki; a stojący na czatach musi im odpowiedzieć. Jeszcze większe środki ostrożności zachowywane są, gdy Magda idzie do spiżarni: Prawe Serce i Orle Skrzydło stoją w zasadzce koło krzywej choiny, o czternaście kroków od piwnicy, Jeleń Wrzący i Pogromca Tygrysów obchodzą całą okolicę i jeśli nie zauważą nic podejrzanego, wywieszają białą chorągiew.

W święta indiańskie przybierają się w widłaki, zamiast piór stroją głowę w tatarak i sitowie – ucztują w kotlince, potem śpiewają i opowiadają myśliwskie przygody.

Raz zbłąkany podróżny przyszedł do obozu Indian. Choć była to blada twarz, ale gość – przyjęli go więc i nakarmili. Podróżny był możnym władcą i odwdzięczył się gościnnym gospodarzom: przyniósł kawał ciasta i kubek poziomek; cieszyła się Magda, zbogaciwszy75 tak swoją spiżarnię.

Indianie stali się modni od tej pory i na górce, gdzie później powstała osada Łysa Góra – mieliśmy teraz obóz myśliwski wolnych strzelców. Strzelcy zajmują się i rolnictwem po trochu – mają pługi, łopaty, brony, widły, stajnie, konie i lejce.

Najlepszym koniem jest mały czarny Józik Przybylski: ciągle chce jeździć.

– Już jeździłeś, odpocznij teraz – mówi Oko Sowy. Ale koń parska, rwie się i dęba staje.

Najlepszym zającem jest Niewczas, a psem – Felek, który chorował na zapalenie płuc; jest bardzo chudy i nie widać go w wysokiej trawie stepowej.

– Hau, hau, hau, hau – szczeka pies grubym głosem.

Paszcza Hieny strzela z łuku; a raniony zając piszczy:

– Pi, pi, pi, p-i-i-i-i!

Kiedy strzelców było już tylu, że nie obawiali się napadu, zaczęli budować domy. Przepraszam, źle się wyraziłem. Nie były to domy, a pieczary76, jaskinie, nie budowano ich, a kopano77 w ziemi, tylko dachy były z gałęzi. Daleko jeszcze tym dzikim ludziom do budowania kunsztownych szałasów…

Największa jest jaskinia Pajera, zwanego Frajerem Pompką, Czeczota, Pasiewicza i braci-bliźniąt Lenczewskich, bardzo do siebie podobnych.

Najmocniejszy dach ma jaskinia Klimczaka, Nowaka i Faszczewskiego, bo kiedy była wielka ulewa, wszystkie dachy poprzeciekały, tylko ich dach deszczu nie puścił.

Stachlewskiego pieczara miała dwie cegły – ale Stachlewski „skoknął” na dach Podkowskiego i musiał dać sąsiadowi jedną cegłę jako odszkodowanie.

I tu – jak wszędzie – ciągle wprowadzano liczne ulepszenia; a więc obok jaskini zjawiły się powoli płoty, potem ogrody, dalej – w samych jaskiniach robiono kominy, schowanka na siano dla koni, kołki do zawieszania łuków i strzelb, piwnice, półki i spiżarki na narzędzia rolnicze, potem stoły, łóżka, a Gałęzowski urządził nawet wodociąg i zlew – tylko że z wodociągu woda nie leciała.

Rozdział czternasty

Poziomki są mniej ciekawe od grzybów. Mania Kropeleczka i czar z fartuchem. Duże mrowisko pod grubym drzewem.

Na werandzie wisi tablica z rysunkami grzybów trujących i jadalnych. Dopóki grzybów nie było, tablica wisiała samotna, opuszczona. Były wówczas poziomki, które każdy zna doskonale bez tablicy i zjada bez obaw. Wprawdzie w „Podarunku” ktoś czytał, że pięć tysięcy Francuzów otruło się wilczymi jagodami, ale któż wilczej jagody od poziomki nie odróżni?…

Jak teraz proszą chłopcy:

– Psz pana, na grzyby.

Tak wtedy prosili:

– Psz pana, na poziomki!

Poziomki są jednak mniej ciekawe od grzybów, bo są jednakowe, a grzyby różne: maślaki, kurki, podgrzybki, koźlarze, prawdziwce. A przy tym poziomek nie można suszyć: albo zjesz, albo oddasz komu i już po zabawie.

Chłopcy chętnie częstują poziomkami dziewczęta, bo są rycerscy, nie boją się w las daleko zapuszczać. Ten i ów ma siostrę małą – co taka głupia nazbiera – więc da jej garstkę poziomek: niech się tam cieszy.

– Chcesz poziomki, mała?

– Chcę – mówi Nelka uradowana.

– To twoja znajoma? – pyta się pan, zdziwiony szczodrobliwością chłopca.

– Nie, nieznajoma.

– Więc dlaczego jej dajesz poziomki? – pyta pan bardziej jeszcze zdziwiony.

– Bo niedojrzałe – mówi rycerski chłopiec: dojrzałe słodkie pozjadał, a mała Nelka – co ona się tam zna?

I tacy dobroczyńcy bywają, przysłowie mówi o nich: „Naści, nieboże, co mi wleźć nie może”…

Z grzybów żółte kurki są w ogólnej pogardzie.

– Dla kurków78 nie warto się schylać.

Ale że jest ich dużo, szkoda zostawić, więc zbierają je chłopcy na prezent albo później zamieni całą czapkę kurków na jednego maślaka.

Najniebezpieczniejszy z trujących grzybów jest szatan, bo do prawdziwca podobny.

– A wisz79, jak prawdziwca od szatana odróżnić?

– Bo szatan gorzki.

– Widzisz go: będzie dopiero gryzł. Szatan ma czerwony ogonek, a łeb jak czekolada.

– Jak czekolada?

I zaraz Jasiek przypomina sobie śmieszną historię.

– Raz mama kupiła czarne pachnące mydło, a mały brat myślał, że to czekolada, i ugryzł, a potem pluł, tak się krzywił i pluł, pluł…

Śmieją się do rozpuku z Jaśkowego brata:

– To ci fujara dopiero.

Na długie gawędy jednak czasu nie ma. Wszyscy chodzą pochyleni z głowami ku ziemi; co najwyżej mijając się, pytają:

– Dużo masz? Pokaż! O, to koźlarz.

– Koźlarz to prawie tak jak prawdziwiec.

– Ale on pewnie robaczywy?

– Tylko go nie łam.

Starszy Frankowski znalazł maślaka. Zdzisiek Waliszewski dwa prawdziwce, nawet mały Zabucki, który trzy razy miał dostać po łapach, znalazł prawdziwca.

– Daj – prosi go najstarszy Bednarski. – Widzisz, tobie to na nic, bo ty nie suszysz.

Takiego zaszczytu dostąpił Zabucki, że sam nawet Bednarski go prosił. I Zabucki, który raz miał dostać po łapach, bo popsuł mrowisko, drugi raz miał dostać po łapach, bo wlazł w zboże, i trzeci raz miał dostać po łapach, ale już zapomniał za co – podarował najstarszemu Bednarskiemu prawdziwca.

Trąbka – podwieczorek w lesie!

Dziewczynkom panie wydają podwieczorek, chłopcom – panowie.

– Proszę pana, chłopcy się przezywają.

– Co mówią?

– Mówią, że my mamy żaby w mleku.

To jeszcze nie najgorsze; bywa i tak, że dziewczynki siądą sobie spokojnie, a łotrzyk jaki80 prawdziwą żabę między nie puści. Żaba ucieka, dziewczynki uciekają – ale robić tego nie wolno, bo żaba nie piłka, a żywe81 stworzenie.

Na ogół jednak Zofiówka i Wilhelmówka w przykładnej żyją zgodzie; niektóre dziewczynki cieszą się wśród chłopców dużym szacunkiem – na przykład Mania Wdowik, zwana Kropeleczką, która ma okropne szczęście do grzybów i jest bardzo nerwowa. Raz wszyscy przechodzili koło drzewa, nikt nic nie widział, a Kropeleczka tylko spojrzała, od razu dwa grzyby znalazła. Ale nie za to szanują tak ją chłopcy, tylko że ładnie deklamuje.

Kiedy raz wieśniacy młócili u gajowego, a Mania deklamowała im, jak zboże rośnie, jak się sieje, a potem kosi – to aż jej podziękowali, kapitan „Błykawicy” zaprosił ją na swój okręt, a Wiktor, który robi pędzelki do jodynowania zadrapań, podarował jej tutkę od fajerwerku.

Kropeleczką nazywają Manię dlatego, że deklamuje wierszyk o Bronisi-beksie, która tak często płakała, aż zachorowała na oczka i już na oczka nie widziała prawie.

 
Więc doktora z czarną brodą
Do Bronisi łóżka wiodą.
Wyjął pędzel i flaszeczkę,
Puścił w oczko… kropeleczkę.
 

Ponieważ doktor puścił Bronisi w oczko kropeleczkę, więc ktoś nazwał Manię – Kropeleczką i tak już do końca zostało.

Mania nie zawsze się gniewa, że ją Kropeleczką nazywają, ale kiedy jest zdenerwowana, to tego nie lubi; raz nawet Kazika za ucho wytargała; Kazik się niby śmiał, a ucho miał czerwone.

Czasem Mania jest taka zła, że nie wiem. Raz siedziała na oknie, a brat ją rozzłościł, zamachnęła się na niego, przez okno wyleciała – dobrze, że na parterze mieszka, bo się zabić mogła.

– Uuuu – zaczęli chłopcy płakać i oczy trzeć na myśl, co by to było za nieszczęście, gdyby się Kropeleczka zabiła.

Mania się rozgniewała, zaczęła bić chłopców, że sobie z niej żartują, potem opowiedziała jeszcze jedną ciekawą historię.

Raz w Zofiówce rozmawiała z dziewczynkami o strachach – i zrobił się czar. Bo jedna dziewczynka położyła pod drzewem fartuch, bo przy studni wodą go oblała. Nagle oglądają się, fartucha nie ma. A gałęzie na drzewach tak się ruszają, tak się ciągle ruszają. A z daleka przez drogę idzie pan w kapeluszu, miał laskę taką zakręconą. Wtedy Mania się przeżegnała i fartuch pod innym drzewem się znalazł.

– Uuuu – zaczęli wołać chłopcy i trzęśli się ze strachu, że takie straszne rzeczy opowiada im Mania.

– Uuuu, Kropeleczko, co to za czary?

A Kropeleczka powiedziała, że jeśli nie przestaną, to się rozpłacze, bo jest bardzo nerwowa, i nigdy już nic im nie powie.

I opowiedziała dalej, że jej dziewczynka nogę podstawiła naumyślnie, potem się tłumaczyła, że nienaumyślnie, ale to nieprawda; że dziewczynki bardzo lubią się kłócić, a potem mówią:

– Poczekaj, powiem twojej mamie na stacji.

Że bardzo lubią Polcię, bo jest sprawiedliwa dyżurna, a Wacia daje chleb grubo posmarowany tylko swym znajomym, a Olesia zawsze mówi prawdę w oczy, ale nigdy nie obgaduje.

Kropeleczka byłaby długo jeszcze opowiadała, ale Franek znalazł ogromne mrowisko pod drzewem i trzeba było obejrzeć mrowisko, nakarmić mrówki chlebem z dzisiejszego podwieczorku.

– Nie uradzi82 sama.

– Uradzi.

– A nie: widzisz, poszła zawołać na pomoc.

Mrówki podrobiły chleb na małe kawałki i wnoszą je w głąb mrowiska.

– Tam są korytarze i pokoje.

Opowiadają teraz, co czytali o mrówkach, ich krowach, wojnach.

– O, i po drzewie chodzą.

– Uch, jakie to grube drzewo.

– Daj, ja obejmę. A ty obejmiesz?

Każdy chce teraz objąć grube drzewo, a ostrożniejsi przestrzegają, żeby mrówek, które chodzą po drzewie, nie udusić, żeby mrowiska nie uszkodzić.

Trąbka. Do domu na kolację.

– Juuuż?

Sporo czasu upłynie, zanim trzysta dzieci się zbierze.

– Oj, gdzie ja byłem, tak daleko.

– Patrzcie go, tak daleko był i kurków83 nazbierał, a ja byłem bliziutko i dwa prawdziwce znalazłem.

– A jeden chłopak znalazł takiego prawdziwca jak czapka.

– A nasz pan znalazł cztery prawdziwce i dwa maślaki.

– A ja znalazłem scyzoryk – mówi Tomaszewski.

I ci wszyscy, którzy zgubili scyzoryki, oglądają, czy to nie ich czasem.

– Czasem to może twój, ale nie zawsze – mówi Tomaszewski.

Przychodzą spóźnieni.

– Uch, gdzie ja byłem. Trąbkę tak było słychać, że ledwo-ledwo, jakby bąk bzykał.

– A ja zbierałem za szosą.

– A nas chłopcy ze wsi gonili. Górski się przewrócił i wszystkie grzyby mu się wysypali.

– Grzyb jest rzeczownikiem nieżyjącym – mruczy chmurnie Prawe Serce.

Układny Czesio Gryczyński zbiera grzyby dla pani gospodyni, mały Frankowski niesie w czapce pełno mucharów.

– Rzuć, głupi, bo krost na głowie podostajesz.

A Ciamara oznajmia z powagą:

– Ja cały czas byłem przy panach.

Jeszcze by też: mało się strachu najadł, gdy wczoraj zginął w lesie.

– Proszę pana, a jak dwóch jednego grzyba razem zobaczy, to kto go ma wziąć? – pragnie ktoś rozstrzygnąć zawiłe prawne pytanie.

– A Bednarski to taki oszust. Znalazłem prawdziwca, on powiedział, że to szatan; jak ja rzuciłem, to on wziął i potem się śmiał, po co rzucałem.

– A ja Piechowicza chcę podać do sądu, bo on się rzuca grzybami w oko.

Jeszcze i jeszcze powraca ktoś ze spóźnionych.

– Wszyscy są?

– Wszyscy.

Ruszamy przez las. W drodze Zofiówka z Wilhelmówką walczy na szyszki.

– Proszę pani, chłopcy szyszkami rzucają.

– Proszę pana, dziewczyny szyszkami rzucają.

Koło polanki rozchodzimy się.

– Proszę pana, już nie chcę Bednarskiego podać do sądu, bo on mi dał za grzyb łódkę z kory.

– A ja Piechowiczowi przebaczyłem.

– Że się grzybem ciska w oko?

– Że się grzybem ciska w oko!

– Tym lepiej.

Rozdział piętnasty

Straszna przygoda Ciamary, którego oczarował Kowalski. Paluszek prorokiem. Trzy grzybki i czy się Ciamara poprawił?

Jak wiadomo z poprzedniego rozdziału, Ciamara zabłądził w lesie. To było straszne zdarzenie.

Wszyscy już się zebrali, ci nawet, jak Kopeć, Czarciński i Górski, na których zawsze czekać trzeba, a Ciamary nie widać i nie widać. Nie ma wątpliwości, że zginął…

Tyle razy się powtarzało, tłumaczyło, prosiło:

– Chłopcy, nie oddalajcie się, bo zabłądzicie. Pilnujcie się, bo las ma trzy mile.

A ot, Ciamara wziął i zginął.

Kiedy wydawano w lesie podwieczorek, był jeszcze, bo dostał swój chleb z masłem i dwa jajka, jeszcze go później widział Cieniewski, ale potem już nikt go nie widział.

Cóż robić? Nie można trzymać wszystkich w lesie, bo pani gospodyni czeka z kolacją. Zostało trzech panów, żeby szukać Ciamary. A reszta – do domu z sercem przepełnionym obawą i troską.

I już o niczym się teraz nie mówi, tylko o strasznych wypadkach.

– W zeszłym roku w Psarach także chłopiec zginął.

– A dwa lata temu aż trzy dziewczynki zabłądziły.

– A Tomek Subocz, jak był mały, zabłądził w Warszawie i w cyrkule u stójkowego nocował.

A Stefan z okna wypadł; innego mama tasakiem w rękę uderzyła, jak drzewo na podpałkę rąbała. Zdzisiowi raz węgiel upadł na palec, aż mu się paznokieć urwał. Janek z huśtawki spadł na Saskiej Kępie. A Wojdak szkłem od kałamarza tak się skaleczył, że mu palec wisiał na skórze, ale potem przyrósł, tylko jest znak teraz.

Wszyscy ciekawie oglądają znak na palcu Wojdaka i każą mu kiwać palcem, czy się rusza.

– Kiwnij jeszcze raz! – proszą. – Ja jeszcze nie widziałem.

Ale Wojdak kiwa tylko starszym chłopcom, bo dla malców się nie opłaci, bo i tak się na tym nie znają.

Gadu, gadu – a Ciamary nie widać i nie widać.

– Pewnie go wilki zjedzą.

– Eee, wilków to w lesie nie ma. Ale jeden chłopak z grupy C trzy sarny widział; i nie uciekły.

– A jakże: sarna od małego dziecka ucieknie.

– A dzik to się rzuca na człowieka.

– Mój brat, jak szedł, to mu wiewiórka koło nogów przeleciała i poszła – powiada mały Stefek, który lubi się wtrącać do rozmowy starszych.

– Ważna rzecz; mnie sto wiewiórek koło nogów przeleciało.

– Dopełniacz liczby mnogiej od noga jest nóg, a nie nogów – prostuje gramatyczny Łazarkiewicz, który ma we krwi, że musi poprawić, bo czystość języka jest cnotą narodu…

Co będzie, jeśli się Ciamara nie znajdzie?…

Tymczasem rozeszła się pogłoska, że Ciamara nie sam z siebie zginął, tylko go Kowalski z grupy B oczarował (Kowalskich jest aż trzech na kolonii.)

Było to tak:

Gdy pan wydawał w lesie podwieczorek, Ciamara nie przyszedł, tylko para wzięła dla Ciamary jajka i chleb i poszła go szukać. A Kowalski z grupy B widzi, że para Ciamary cztery jajka ma w ręce, więc zaraz się pyta:

– Skąd masz cztery jajka?

A para Ciamary odpowiada:

– Te dwa jajka są dla Ciamary.

A Kowalski z grupy B mówi:

– Daj mi jedno jajko.

Ale para nie chciała, rozumie się, dać jajka.

Wtedy Kowalski powiedział:

– O, jaki ty jesteś rzetelny. Zobaczysz, że i tak nie znajdziesz Ciamary.

Wprawdzie para znalazła Ciamarę i jajka mu oddała, ale za to Ciamara zginął.

Kowalski z grupy B jest strasznie chytry na jajka; Ańdziakowi powiedział, że zjadłby od razu sto jajek – więc pewnie przez złość oczarował Ciamarę.

Podczas kolacji Paluszek przepowiedział, że Ciamara na pewno się znajdzie, i chciał się nawet założyć z Cieniewskim, że wróci.

Skąd znowu Paluszek zrobił się tak wielkim prorokiem, że aż chciał się założyć?

Oto podczas kolacji ulało się Paluszkowi trochę mleka z łyżki i z tego mleka zrobiło się na stole ładne równiuteńkie jajeczko. A Kowalski z grupy B chciał patykiem rozmazać to jajko po stole, ale nie mógł rozmazać, bo się ciągle znowu jajko robiło. I Paluszek poznał, że Kowalski stracił nad Ciamarą czarodziejską moc.

Ciamara nazywa się właściwie Szczepański, nazwali go tak chłopcy dlatego, że wiecznie się spóźnia, że na modlitwę, na obiad czy do łóżka zawsze jest ostatni, zawsze trzeba go szukać i czekać na niego.

Paluszek także się nie nazywa Paluszek, a Paluszkiem został dlatego, że nie chciał dać – równouprawnienia kobietom.

Raz przyjechał z Warszawy pan na kolonię i miał trzy pogadanki dla chłopców i dla dziewczynek. Pan pokazywał modele zdrowego serca tych, którzy nie piją wódki, i chore serce tych, którzy wódkę piją.

Potem było głosowanie, kto myśli, że dobrze pić wódkę, kto myśli, że źle.

Potem pan mówił, że trzeba kochać wszystkie dzieci, nawet czarne dzieci murzyńskie i żółte chińskie dzieci z warkoczykami. I znowu wszyscy podnosili palce na znak, że kochają czarne dzieci i żółte dzieci z warkoczykami.

Wreszcie pan mówił o tym, że chłopcy wcale nie są ani mądrzejsi, ani lepsi od dziewcząt. Kobiety tak samo pracują jak mężczyźni, więc powinny mieć takie same prawa.

I znowu chłopcy podnosili palce na znak, że chcą, aby kobiety miały prawa; tylko Paluszek siedział sobie i nie chciał głosować.

– A twój paluszek? – zapytał się pan, który zauważył, że Paluszek nie podniósł paluszka.

– Ja nie chcę, żeby kobiety miały prawa – powiedział Paluszek i przez niego jednego wszystko się popsuło, i dlatego nazwano go Paluszkiem, wielkim wrogiem kobiet, i tak już zostało do końca sezonu.

I pomyślcie tylko – wróg kobiet tym razem miał jednak słuszność. Ciamara wrócił – i nie panowie go wcale znaleźli, a sam84 wziął i wrócił.

Gdy Ciamara dostał od swojej pary chleb i jajka, poszedł zbierać grzyby. Potem jeden chłopiec powiedział, że wie, gdzie są trzy małe grzybki, ale ich nie chciał zrywać, niech przez noc większe urosną; a drugi znów chłopiec powiedział, że nigdy w lesie nie zabłądzi, chociaż lasu nie zna, bo kieruje się słońcem; jak ma po prawej stronie słońce, zagłębia się w las, a jak po lewej, znaczy, że wychodzi z lasu.

Ciamara wziął słońce z prawej strony i poszedł szukać trzech małych grzybów. Najprzód spotykał chłopców, potem nikogo nie widział. Ale się nie bał, tylko usiadł i czekał na trąbkę. Potem mu się znudziło siedzieć i znowu szedł, ale już nic nie wiedział; zaczął płakać, bo zobaczył jakieś górki, a z tych górek szedł czerwony blask. Potem zdawało mu się, że słyszy trąbkę, ale bał się iść, bo nie wiedział dokąd. Więc ukląkł pod drzewem i zaczął się modlić, żeby go Pan Jezus wyprowadził z lasu. I zaraz usłyszał znowu trąbkę, i zaczął iść bardzo prędko, ale się widać omylił i wyszedł nie do panów, a na szosę85.

Usiadł na kamieniu przy szosie, bo nie wiedział, w której stronie kolonia86, więc czekał, żeby się kogo87 zapytać.

Przechodził pastuch, nie chciał od razu powiedzieć.

– A co mi dasz, jak ci powiem?

– Nic nie mam – mówi Ciamara. – Tylko chustkę do nosa.

– To daj chustkę do nosa.

– Chustki do nosa nie dam, bo kolonijna, to by się pan gniewał.

I dobrze, że nie dał chustki, bo później szli ludzie z sierpami i zaraz poznali, że Ciamara zabłądził.

– A po co, głupi, odłączyłeś się od panów?

– Chciałem trzy małe grzybki znaleźć.

– Poczekaj, dadzą ci teraz panowie grzybki.

Odprowadzili Ciamarę aż do polanki, a z polanki sam trafił.

Myślicie, że się Ciamara poprawił? Nie – w dalszym ciągu się spóźniał, tylko już nigdy nie brał słońca z prawej strony i nie szukał małych grzybków, które mają przez noc urosnąć.

67.z brzega – dziś popr.: z brzegu. [przypis edytorski]
68.mię (daw.) – mnie. [przypis edytorski]
69.ratunkowy – tu: ratownik. [przypis edytorski]
70.kto – tu dziś popr.: ktoś. [przypis edytorski]
71.łapacz – agent policyjny, szpicel. [przypis edytorski]
72.stójkowy – w zaborze rosyjskim: niższy stopniem policjant. [przypis edytorski]
73.cyrkuł – w zaborze rosyjskim: posterunek policji. [przypis edytorski]
74.Pogromca Tygrysów – dawniej tygrysami nazywano również amerykańskie jaguary; dziś nazwy tygrys używa się tylko w odniesieniu do gatunku Panthera tigris żyjącego w Azji. [przypis edytorski]
75.zbogacić (daw.) – wzbogacić. [przypis edytorski]
76.Nie były to domy, a pieczary – dziś popr.: Nie były to domy, ale pieczary. [przypis edytorski]
77.nie budowano ich, a kopano – dziś popr.: nie budowano ich, ale kopano. [przypis edytorski]
78. kurków – dziś popr.: kurek (o grzybach). [przypis edytorski]
79.wisz (gw.) – dziś popr.: wiesz. [przypis edytorski]
80.jaki – dziś popr.: jakiś. [przypis edytorski]
81.nie piłka, a żywe – dziś popr.: nie piłka, ale żywe. [przypis edytorski]
82.uradzi – tu: poradzi sobie. [przypis edytorski]
83.kurków – dziś popr.: kurek (o grzybach). [przypis edytorski]
84.i nie panowie go wcale znaleźli, a sam – dziś popr.: i nie panowie go wcale znaleźli, ale sam. [przypis edytorski]
85.i wyszedł nie do panów, a na szosę – dziś popr.: i wyszedł nie do panów, ale na szosę. [przypis edytorski]
86.w której stronie kolonia – dziś popr.: z której strony lub po której stronie kolonia. [przypis edytorski]
87.kogo – dziś popr.: kogoś. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
01 июля 2020
Объем:
130 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают