Читать книгу: «Płomienie», страница 29

Шрифт:

XIX. Trupy

Zbliżał się dzień ich śmierci, nieustannie, nieubłaganie mijały chwile, a każda z nich była już policzona. W tym czasie ja naprawdę pragnąłem, aby skończyło się to już jak najprędzej, aby przestali oni już czekać. Łzy wywołała mi wiadomość, że w swym kazamacie Kibalczyc zażądał papieru i pogrążył się całkowicie w swych wyliczeniach. On był najszczęśliwszy z nich wszystkich. On ani na jedną chwilę nie pozostawał bez żywego związku z prawdziwym życiem ludzkości. Ale mylę się, mówiąc tak. Bo pracowali w sposób niemniej płodny, urabiając swoją prawdę wewnętrzną w obliczu śmierci. Nie chodziło o godną postawę, chodziło o wydobycie z samych siebie całej jasności, całkowitego zrozumienia, chodziło o wykucie w sobie myśli obejmującej całe znaczenie czynu. Trzeba było, aby każde słowo, każde z tych nielicznych słów, które mogły być wypowiedziane w sądowej sali, zawierały w sobie całą prawdę, całą głębię przeżytego życia. Mieli przejść ci skazańcy nad milczącą Rosją jak oskarżyciele i sędziowie. Zginąć miało w nich pojedyncze, przypadkowe – pozostać to jedno, co było prawdą. Nieosłonięta przemoc włada olbrzymim krajem, narodem, skarbem ludzkim, oddanym w ręce zbirów, szpiegów, katów, żołdaków… Trzeba było ukazać, że na szczycie tej piramidy jest tylko słabość drżąca o własne swe życie.

Naród stał się dla cara postrachem – car walczył grozą ze swym narodem. Nad krajem wśród śpiewów popich, bicia w dzwony w obłoku kadzidłowych dymów przeciągały nieludzkie, drapieżne, sępie myśli godne Bizancjum i Iwana Groźnego. Kraj, własność jednego człowieka: milionowe życie zależne od igraszki jego sumienia, że użyjemy już najpoważniejszego wyrazu. Car stoi sam przed obliczem Boga. To, co dzieje się pomiędzy nim a Bogiem, jest tajemnicą, od tej tajemnicy zależy los ludów. Byliśmy na tym szczycie rosyjskiego Synaj669 i nie znaleźliśmy nic prócz śmiertelnie znużonego ciała, ubranego w rosyjski mundur. Tajemnicą było tylko: słabość i tchórzostwo z jednej strony, siła i okrucieństwo z drugiej. Car miał w ręku środki zabijania, niszczenia życia. To było jego jedyne prawo. Mógł zabijać. Dano mu w ręce tę władzę. Nie miał żadnej innej. I o nic innego nie walczył, tylko o życie własne. Tajemnica rosyjskiego caratu jest ta: że jego głowa – to nieszczęśliwy człowiek postawiony w warunki takie, że musi przelewać krew, a raczej brać na swoją odpowiedzialność krew przelaną przez innych. Otacza go zdrada wiecznie czujna. Po nocach szepcą mu kotary o losie Pawła, na twarzach swych bliźnich czyta zawsze myśl mordu. Musi być z nimi, musi zawsze służyć większości z nich. Wtedy ona jest z nim i posługuje się nim jako tym, który ma prawo wyrzec groźne słowo: śmierć. Od chwili, gdy dźwignęła się myśl ludowa w Rosji – odtąd rozstrzygnięte są losy jej władców. Otaczająca ich łupieżcza banda posługuje się nimi, musi posługiwać się nimi dla ochrony własnego życia. Nędznego życia pijanych, drapieżnych zwierząt. I biedny, osaczony zwierz w koronie walczy nieustannie o swoje życie; otacza go strach, podszeptują mu doradcy wieści coraz fantastyczniejsze. I walcząc o swoje życie, strąca w nicość myśl, przyszłość i szczęście swojego kraju. I to jest tajemnica Zimowego Pałacu, Gatczyna i Carskiego Sioła670.

Za mało zastanawiamy się nad całymi stronami naszego istnienia. Sztuka, która powinna nas zmuszać do widzenia ich, ukazywać nam je z taką jasnością i siłą, byśmy nie mogli już ich nie widzieć, byśmy nie mogli o nich myśleć inaczej, jak w obrazach przez nią stworzonych, zaniedbuje wszystko, co jest zbyt groźne, zbyt surowe i drapieżne. Tworzy bajeczkę o istniejącej zasadniczej jedności moralnej społeczeństw i ludzkości. Jedności takiej nie ma. Jest potworna walka, mordowanie się wzajemne, walka o życie, światło, powietrze. Każdy walczący widzi świat takim, jakim czynią go w jego oczach jego warunki istnienia. Warunki istnienia naszej warstwy, naszej klasy, naszego typu to nasz świat, a że poza nim jest zguba innych, że ta zguba to właśnie podstawa, grunt, gleba tych naszych warunków, o tym nie chcemy, nie możemy myśleć. Oficer ma swój honor wojskowy, który każe mu i pozwala kroczyć po trupach. Te trupy to już nie ludzie, to już tylko dekoracja; oni muszą być, aby oficer spełnił swój obowiązek. Przemysłowiec, kapitalista widzi zawsze jedynie tylko cyfry. Nowa maszyna wprowadzona do kraju – to jego tryumf i duma. Los mas robotniczych wyrzuconych na bruk nie wchodzi wcale w rachubę. O nich nie może tu być mowy. A przedsiębiorca może być nawet idealistą, który sam własne swoje życie spala na ołtarzu kapitału i maszyny.

Życie ludzkie znika wciąż i ginie w cieniu rzucanym przez fantastyczne postacie rządzące światem i ludźmi. Myśl ludzka nie należy sama do siebie, nie krąży ponad światem jak słońce. Rządzą nią i władają: baśń o złocie, o szpadzie, o pomazaniu bożym i koronie, o sztuce, o nauce. Jedną z nich jest pajęcza baśń o Zimowym Pałacu. Trudno uwierzyć w możliwość samą tych ukształtowań psychicznych, które tu powstawać muszą. Tu musi powstać, rozwinąć się dusza wierząca w swoje prawo życia i śmierci nad ludem. Otacza ją splot interesów i intryg, nie wypuszcza ani na chwilę ze swych sieci, aż wreszcie ukształtuje według swych potrzeb.

Po śmierci Aleksandra II dokonał się znów tu i rozegrał zwykły dramat. Człowiekowi o duszy i umyśle przeciętnego kapitana piechoty włożono na ramiona obowiązek zbrodni. Zapewniają nas, że Aleksander III w gruncie rzeczy był fatalistą, że się nie bał śmierci – mniejsza o to. To było straszniejsze nawet. Cóż straszniejszego nad człowieka, który wierzy w swoje prawo tamowania życia i światła, w swój obowiązek dławienia ich. Aleksander II na początku swego panowania przebył coś w rodzaju dramatu osobistego. W jego życiu były rysy ludzkie. Aleksander III – to władza tępej, nie wahającej się ograniczoności. Może nawet uczciwszy był on od swojego ojca. Mniej rozumiał bowiem, co dzieje się w ludzkim życiu poza nim. Aleksander III był przekonany, że jego widnokrąg – widnokrąg mało wykształconego, zahukanego oficera – jest istotnie sensem i znaczeniem świata. Było to tak, jakby ironia wszechświatowa historii po śmierci Aleksandra II zatwierdziła werdykt Narodnej Woli. Ideę zabito. Pozostało ciało: i na tronie Wszechrosji posadzono dieńszczyka671. Musi przecie być ktoś, kto wstaje, rozkazuje, kto jest odpowiedzialnym sprawcą krwawych dziejów. Pozory ideowości muszą być zachowane. Nie można upadać na twarz przed niczym, ani przed samym sobą. Musi być więc ktoś carem Rosji, aby poza jego plecami 10.000 wielkich, 100.000 drobniejszych i 1.000.000 całkiem małych rabusiów mogły szarpać ciało ludu. I ironią jest to, że gdy mówią oni, ci prawdziwi władcy Rosji: wszystko jedno, w czyim imieniu rządzimy, wszystko jedno, kim jest nasz koronowany sługa – nagle przekonywują się, że ten dieńszczyk historii może przecież strącać w błoto każdego z nich, o tchórzostwo wszystkich innych będzie z nim przeciwko upadłemu. Zasłona pęka i ukazuje się na szczycie podłości i hańby pijana postać z kieliszkiem siwuchy. Ecce deus672 – oto pomazaniec pański. Lud pada na twarz, ponad bladym krajem grzmi z opatrznościowych wyżyn gniewny okrzyk pijanego dieńszczyka i znów zakrywa się wszystko, i już widzi się tylko europejskie wyfraczone postacie, krew lejące pachnącymi rękami.

Tajemnica Zimowego Pałacu to właśnie ta straszliwa baśń pajęcza, która jest ciągle prawdą dziejów rosyjskich. Nic wstrętniejszego niż to obłudne oburzenie, z jakim mówili ci zawodowi mordercy ludu o nas. My to byliśmy zabójcami. Tak, nieśliśmy śmierć. Śmierć własną i cudzą. Niech obraca się prędzej koło życia i niech narodzi się wreszcie myśl, która oświetli tę krwawą gehennę673. Śmierć, komu to mówić o śmierci? Co znaczy dla rządu, jakiegokolwiek bądź rządu, śmierć człowieka? Rządzący mają przywilej zabijania, gdy idzie o obronę ich stanowiska. Zabijania, ile razy się podoba znaleźć do tego powód. Nie oni mają prawo mówić nam o życiu człowieka, jego nietykalności. Życie ludzkie nie było nigdy święte dla żadnego rządu, a szczególniej tu! Tu w Rosji. Śmierć Aleksandra II to tylko epizod wielkiego dramatu. Wpiszcie go pomiędzy tych wszystkich, co zginęli w ciągu jego panowania, pomiędzy polskich powstańców, pomiędzy chłopów zabitych po roku 61674, pomiędzy dziesiątki tysięcy żołnierzy. Nie, był on uprzywilejowany.

Śmierć Aleksandra II miała przynajmniej sens: umarł on, aby żyło prawo, aby żyła prawda. Na próżno biją dzwony. Nikt nie wierzy z was, krew lejących, w Boga z ikon. Chcielibyście jego uczynić sprawcą zbrodni, mordu, niedoli, łez i krwi. Na próżno. Nie zdołacie rozbudzić w sobie nawet tej wiary. Wy sami, wy sami krew lejecie, głodem morzycie wsie i prowincje całe. To wasz bóg. Przy zielonym stoliku675, przy którym zabijacie nudę, znajdujecie swoje jedyne bóstwo. Wasza wiara – to te malowane fetysze paru godzin, które wam zastępują los. Los tak nędzny jak życie wasze. Wyrzućcie ikony z cerkwi, z domu i na kolana przed kierowym królem.

Jest to nieprawdopodobne, a jednak teraz właśnie ja, towarzysz Żelabowa i Perowskiej, miałem sposobność zetknąć się z tym światem. Zaopatrzono mnie w doskonały paszport francuskiego arystokraty urodzonego w Rosji. To miało tłumaczyć moją znajomość języka i stosunków. Chodziło nam o to, aby zbadać, jakim jest usposobienie „sfer” i wyżej położonych kół towarzyskich, aby na tych podstawach oprzeć dalszą działalność. Przechodziłem więc przez petersburskie salony, do których udało mi się znaleźć drogę przez te stosunki, jakimi rozporządzały jeszcze blisko nas stojące osobistości. Oczywiście były to już salony drugorzędne, choć i tu można było sobie wyrobić podstawy dla sądu. Byłem przecież raz przez parę godzin w towarzystwie, w którym znajdował się sam Pobiedonoscew676. W Rosji tylko mógł rozwinąć się typ takiego człowieka. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że istniało w nim bardzo dużo dobrej wiary, szczerego i głębokiego przekonania. Był dla mnie nieskończenie bardziej podobny do człowieka niż przeciętny liberalizujący dygnitarz. Miałem sposobność obserwowania go w dość sprzyjających warunkach. Musiałem stworzyć dla siebie maskę, która by mnie nie krępowała zbytnio w ruchach. Wybrałem rolę katolika, przekonanego o posłannictwie Kościoła, arystokraty nie oszczędzającego czarnych barw, gdy chodzi o scharakteryzowanie obecnego kapitalistycznego wyzysku, panowania burżuazji. Czyniło to prawdopodobnym mój szeroki sposób bycia i pozwalało dość swobodnie mówić o wielu rzeczach. Wspomnienie stryja ułatwiało poprawność zachowania się.

Były chwile, gdym wżywał się niemal szczerze w ten nowy i posępny światopogląd. Było to właśnie w czasie, kiedy kończył się proces naszych towarzyszów. Wiadomo było powszechnie, że sąd właściwie nie może wydać innego wyroku prócz tego, który był znany już z góry – śmierć. Wydawało się to ludziom, przyzwyczajonym do rosyjskiej atmosfery, całkiem zrozumiałym i naturalnym. Czy może być mowa o prawie, jego rozróżnianiach i stopniowaniach, gdy chodzi o zabicie cara? Gdyby spalono ich żywcem na placu, opinia nie byłaby w gruncie rzeczy zaskoczona. Od paru dni jednak można było zauważyć szepty, mówiono wszędzie z tajemniczymi minami o wykładzie filozofa Włodzimierza Worobjewa677. Cała elita petersburskiego świata wybierała się na ten odczyt. Półgłosem i półgębkiem komentowano i spierano się: odważy się czy nie. Odczyt zatytułowany był: „O bogoczłowieku678, czyli ideale życia” – czy coś podobnego. Trudno było zrozumieć, co wywołuje i usprawiedliwia to gorączkowe zainteresowanie i niezwykłą wagę, jaką zdawano się przywiązywać do odczytu. Sala była pełna, kiedy wszedłem przed samym początkiem wykładu. Zdążyłem zaledwie zająć miejsce, gdy na katedrze stanął już mężczyzna o prześlicznej głowie marzyciela, wieszcza, artysty. Uduchowiona, blada twarz mówiła o długich, przebytych mękach. Była spokojna ta twarz, ale spokojem jakiejś nieustannej ekstazy. Worobjew wyglądał jak człowiek zatopiony w swoim własnym świecie, nieustannym wysiłkiem ducha zdobywający sobie ten spokój i ciszę wewnętrzną.

Był jak człowiek dźwigający ciągłym uniesieniem jakiś z trudem wzniesiony gmach wiary. Mówił o ideale życia, o całkowitym zlaniu się człowieka i prawdy, o tym, że wreszcie przestaje ona być czymś zewnętrznym, innym od człowieka, staje się samą jego istotą, prawem wewnętrznym jego życia, swobodą jego.

– Człowiek przeżywa siebie, tylko siebie, jest tylko sobą, wyszedł już poza wszelki przymus, nie zna go w niczym, nie może go sobie wyobrazić i jego natura bowiem stała się na wskroś wartością. Skrępowanie, to poczucie, że prawda nasza jest poza nami. Złączeni, zjednoczeni z nią, stajemy się na wskroś swobodą. I to jest prawda, której szuka ludzkość: nie oderwana wiedza, nie przekonanie tylko lub wiara, lecz życie samo. To jest wszechświatowe znaczenie postaci Chrystusa. Człowiek staje się na wskroś prawdą i jest ona w każdym jego odczuciu, upaja się on sam sobą. Dopełnia się cud Kany Galilejskiej679. Człowiek odzyskuje siebie, poznaje prawdziwą radość istnienia. I tego szuka, do tego dąży ludzkość w swych nieustannych pracach i mękach. Sztuka i religia, wszystkie rozterki wewnętrzne nowoczesnej ludzkości – to właśnie ta walka. Człowiek współczesny wie i rozumie, że on to sam właśnie, jego swoboda – to jest prawdziwa ojczyzna prawdy, jej istota żywa, że w nim musi się ona narodzić i z niego. Nie może on już czcić bezwzględnie niczego poza sobą, żadnego nakazu zewnętrznego, żadnej bezwzględnej zasady poza sobą. Stanowczo nie może on wyrzec się siebie, zaprzedać siebie, gdyż on sam, życie jego jest najwyższą i ostateczną świętością. Wszystko, co jest, musi być roztopione, odnalezione w życiu wewnętrznym człowieka. Wszystko, co ma znaczenie dla życia ludzkiego, musi być ustanowione jako stosunek człowieka do samego siebie. Przed żadną władzą oderwaną nie może skłonić się sumienie ludzkie. Prawda musi być żywa, musi być tak pełna i całkowita jak życie ludzkie. Człowiek prawdę swą może tylko uznać w człowieku. I dlatego sumienie nasze może uspokajać się tylko na takiej całkowitej, dopełnionej zrealizowanej prawdzie. Ideał nasz musi być żywym człowiekiem, musimy czuć, że żyje on tak, aby każdy jego czyn wywoływał w nas nieprzymuszone, całkowite uznanie: oto jest prawda żywa. Ludowi rosyjskiemu jest przede wszystkim właściwy ten stosunek. Lud ten wierzy zawsze w żywego człowieka prawdy. Taki jest jego stosunek do cara. Władza cara w Rosji – to jest władza dopełnionego ideału. Nie inaczej myśli lud. Cesarz – to pomazaniec Chrystusowy, człowiek, który w sobie ma prawdę i dlatego nie błądzi. Inaczej nie zniósłby, nie mógłby znieść lud nad sobą jego władzy. Dlatego też wierzy lud, że jego cesarz postępuje zawsze tak – jak ten dopełniony bogoczłowiek, i to jest władza cesarza. Być świętością ludu, być nieustannie jego najwyższym ideałem, żyć tak, aby musiał czuć każdy: Oto jest bóg żywy. Inaczej ta władza byłaby siłą tylko. Zabijałaby życie, a nie zaś byłaby żywą duszą żywego organizmu. I dzisiaj – mówił Worobjew – kiedy otacza nas mrok, kiedy rozpadliśmy się na ślepe atomy w pomroce sumień, gdy nie wiemy, czy w tym strasznym obłoku, który nam zakrył słońce, który nas otoczył mgłą, istnieje jeszcze coś wspólnego, coś, co łączy nas w jedną wielką, nie umierającą duszę narodową, dzisiaj, kiedy czujemy się skazani na unicestwienie wewnętrzne, na skamienienie w tej pustce samotnych dusz, w których życie jest tylko dogasaniem myśli, dzisiaj car rosyjski musi dowieść, że żyje prawda, lud cały patrzy na cara i czeka, czy zdoła ocalić on prawdę moralną ludu. Lud nasz wie, że nie usprawiedliwia nic śmierci, że nie wolno zabijać życia, że każda dusza to rodzący się Chrystus; lud więc mówi: nie zabijaj. Zwyciężaj, władaj, rządź przez serca; carowi Rosji nie potrzeba miecza. Pośród nocy niech zajaśnieje słowo carskie jak prawda. Przez serce rządź, przez serce porywaj duszę ludu; lud cały woła: nie zabijaj.

Słońce zgasło: idziemy przez pustynię piaszczystą, nie prowadzi nas żaden słup ognisty680, nie prowadzi nas śpiew kapłanów, wiatr zwiewa ślady naszych stóp i nie wiemy, czy krążymy w miejscu, czy idziemy naprzód. Potykamy się o martwe ciała braci i wołają ku nam trupy strasznym głosem śmierci, że samotne zstąpiły w śmierć, nie wiedząc nic. Nie wiedząc, czy prawdą jest człowiek, czy tylko igraszką, prochem unoszonym przez wiatr na bezsłonecznym stepie. Czy jest jeszcze prawda, która pozwoli nam widzieć się wzajemnie. Nie poznajemy siebie, bo każdy jest sam za siebie, z obłędem i nocą. Nie ma ludu – jest tłum zbłąkanych w krwawej pustce. Ozwij się, wielki carze, jeżeliś jest serce ludu. Ciebie woła lud. Jeżeli tam na Golgocie681 zaczernieją widma szubienic, jeżeli usłyszy lud stuk siekier i młotów wznoszących rusztowanie zemsty – straci wiarę: uwierzy, że jest w pustce. Jeżeli nie Chrystus jest na tronie, jeżeli nie on nas wiedzie, nie prowadzi nas nikt i żyjemy wśród lotnych piasków pustyni, wiatry przysypią nas ławicami piasku. Rdzawa noc, noc grozy i krwi, będzie trwała wiecznie i słyszeć będziemy, konając i ginąc, tylko szczęk łamanych kości, tylko wycie przerażenia. Człowiek musi wierzyć w siebie, wierzyć w człowieka poza sobą. Musi wierzyć każdy pojedynczy w wielkie, zbiorowe, święte serca ludzkości. Władzę powierzył nad sobą lud rosyjski Chrystusowi tylko: władzę bez ograniczeń. Żywa prawda nie błądzi. I brnie on teraz przez śnieżne zamiecie, przez burzę, stepy, rzeki porywające wirami na dno. Wiatr mroźny go ślepi, śnieg przysypuje, grzebie całe pokolenia, a one idą. Chrystus sam wiedzie. Rzuć miecz… carze, bez miecza jesteś wszechwładny. Rządź przez świętość, rządź przez miłość ludu. To jest twoja władza. Nie zabijaj, nie zabijaj.

Na sali płakano, ludzie zrywali się z miejsc. Wystrojone, wytworne damy otoczyły katedrę. Ponad ich głowami na jedną chwilę widzieć było można czyjąś czerwoną twarz i ogromną pięść! Ochrypły głos wołał:

– Ciebie zabić trzeba! Ty jesteś morderca!

Ale fala ludzka uniosła napastnika.

– Prowadź nas! – wołał tłum. – Ciebie chcemy słuchać. Ty jesteś wodzem. Prowadź!

Worobjew stał blady. Nie mógł wymówić ani słowa.

Nagle z górnych ławek amfiteatralnie zbudowanej sali zabrzmiał młody, dźwięczny, bólem i oburzeniem brzmiący głos:

– Kłamstwo! To wszystko jest kłamstwo.

Oczy tłumu skierowały się w tę stronę. Tam stała Kitty, blada, z błyszczącymi oczami. Rękę wyciągała poprzez salę ku Worobjewowi.

– Nieprawdę pan powiedział. Pan powiedział nieprawdę. Nie Chrystus! Kat mieszka w Zimowym Pałacu. Wasi odkupiciele, przywódcy – to ci, których zabiją za to, że kochali lud sercem, a nie słowem, za to, że śmieli żyć, oni są tam, tam w Petropawłowskiej Twierdzy umierają za prawo.

Tłum przerażony usuwał się ku drzwiom, Worobjew stał jak przykuty. Kitty wołała:

– Koronę cierniową wkładasz na głowę kata. Piłat tylko umył ręce. Piotr wyparł się i zawstydził. Powiedz pan, że to nieprawda, odwołaj pan.

Jakaś pani w koronkach wdrapała się na katedrę i histerycznym, zdławionym głosem zaczęła wołać:

– Ona bluźni, bluźni, ty nasz święty, ty nasz wielki!

A Kitty mówiła:

– Pokłoń się ich świętym szubienicom, pokłoń się ich świętym głowom, duszy nie gub. Kłamstwa nie siej. To kłamstwo, kłamstwo. Kat jest na twoim ołtarzu, krew ludu leje.

– Jak ona śmie! – zawołał wreszcie jakiś tłusty, poważny pan.

– Aresztujcie mnie lub odbierzcie mi życie, wy czciciele rosyjskiego Chrystusa! – wołała Kitty, prostując się. – Jestem narzeczona Kibalczyca.

Zamęt był nie do opisania. Drzwi główne zatarasowane były przez stłoczoną falę głów, na katedrze stał Worobjew ze zgaszoną twarzą, zgarbiony, wpatrzony w ziemię. Jakieś panie zbliżały się do Kitty płacząc. Coś mówiły, ściskały ją za ręce. – Ona wyrywała im je.

– Ich krew na waszych rękach, na waszych duszach i wszędzie – wszędzie.

Chciałem podejść do Kitty i w jakiś sposób wyprowadzić ją stąd. Ale ujrzałem koło niej Wierę i parę młodzieńczych postaci: cała grupa znikła nagle w jakichś bocznych drzwiczkach.

Wieczorem tego dnia znalazłem się w jednym towarzystwie z Worobjewem. Było to w domu pewnej arystokratycznej staruszki, uczennicy Joseph de Maistre'a682, jak mówiono. Zbierał się tu petersburski mistyczny i interesujący się zagadnieniami religijnymi świat. W ten wieczór, gdym przyszedł, był tu Pobiedonoscew. Worobjew siedział w kącie milczący, złamany i nieszczęśliwy.

Pobiedonoscew rozmawiał z panią domu. Staruszce chodziło, jak się zdaje, o to, aby oddalić od głowy filozofa te gromy, jakie mogła na nią ściągnąć dzisiejsza prelekcja.

Pobiedonoscew słuchał uważnie, nie odpowiadając. Po chwili zaczął mówić suchym, nieprzyjemnym głosem. Mówił jakby pod przymusem. Robił wrażenie zasuszonego trupa, który odbywa swe życie jak pokutę. Zdziwiłem się, zobaczywszy, jak w jego szarej, trupiej twarzy błyszczą i żarzą się oczy. Tam na dnie płonęła jakaś namiętność. Przyznam, że na mnie wywarł ten człowiek jedyne w swoim rodzaju wrażenie. Nigdy nie widziałem nikogo, o kim mógłbym użyć tego wyrazu z takim prawem: straszny. Wiał strach od niego, jak od czegoś obcego całkiem istnieniu ludzkiemu.

– Cesarz nie jest Chrystusem – mówił – on nie może iść za głosem swojej duszy – prawdy. Prawda jest wieczna, to jest tajemnica zasłonięta na wieki. Przed każdym i przed nim. Sługą jest jeszcze bardziej woli bożej niż ktokolwiek inny. Nie może być słaby. Nie wolno mu być sobą. Słuchać siebie. Nad nim jest prawda.

– Musi ją czuć przecież – mówiła pani domu – aby ją wykonać.

– Prawda jest posłuszeństwo ślepe. Człowiek nie może być prawdą. Na początku wszystkiego jest błąd. On jest to, w czym prawdy nie ma. Prawda jest zawsze poza człowiekiem. I oto jest Rosja. Rab boży, ślepy sługa Jego prawdy.

– Ale jakiej?

– Zna ją Bóg.

– Muszą przecież wiedzieć ludzie.

– Nikt jej nie pozna żywy. Świeci ona w oczy umarłemu. Żywi ugiąć się muszą, dźwigać. Wznosić muszą gmach, którego nie znają. Iść, kędy On sam jeden wie.

– A car?

– On jest tym, komu Bóg kazał strzec posłuszeństwa dusz. On niesie ciężką służbę. Prowadzi, a nie wie, nakazuje, a jest ślepy.

– A jeżeli tam nie ma nic potem? – mówił Sołowjew683.

– Jak to nic? Kto się pyta? Myśl czyja? Ludzka. Przypadkowa. Dla niej powinno być nic. Prawdą jest to, czego ona nie zna, o czym nie wie, co przed nią zakryte, jej obce, czego ona nigdy nie obejmie.

– A cóż – powtórzył raz jeszcze Sołowjew – jeżeli tam nic nie ma? Pozostaje coś potwornego, jakiś koszmar, obłęd. Jeżeli nie ma Chrystusa nad Rosją, to wszystko to jest jakimś szaleństwem.

– Rosja była pierwej niż ja i pan. Ona przyjęła wiarę w Konstantynopolu684. Ona została sama. Gmach Rosji nie ludzki, nie na rozumie, na woli oparty. Tak pan dobrze powiedział. To jest obłęd. Dla człowieka tak. Dla człowieka Bóg musi być obłąkany. Bo nie myśli o człowieku. Rozum ludzki – to wieczne ja i ja. A wszystko jest właśnie nie my, wieczne nie my.

– Pan nie wierzy w Chrystusa – rzekł Worobjew.

– Pan nie wierzy w Rosję – rzekł Pobiedonoscew. – Chrystus pokazał drogę – legł w grób i powiedział: „wstanę”, czyli: musicie przejść przez grób. Prawda to jest śmierć. W młodości studiowałem Hegla. Bóg tworzy świat, aby siebie zrozumieć, ale przecież zna on siebie od początku. Więc milczące, wieczne szaleństwo. Bo i po co? I dla człowieka tak ma być. I jest szaleństwo, i trzeba słuchać. Wszyscy żyjemy pod władzą Boga. Kiedy już mój rozum zatrzymał się, kiedy woła: tu obłęd – wtedy wiem, Bóg mówi. I ja wierzę, że Rosję Bóg tworzył; nie człowiek, nie dla człowieka.

– Chrystus pojednał nas z Bogiem.

– Po śmierci – rzekł Pobiedonoscew.

– To wszystko mówi jednak pan tylko – rzekł Worobjew. – Pańskie zdanie.

– Nie – rzekł Pobiedonoscew – ja nic nie mówię. Ja słucham, Rosja mówi. I ona mówi: śmierć. W gruncie rzeczy oni to sami czują – Żelabow, Perowska – oni nawet, oni nie boją się śmierci.

– Tak – rzekł Worobjew – oni myślą to samo, co pan, tylko z innej strony.

– Gdybym nie wierzył w Boga – rzekł Pobiedonoscew – tak jak pan, byłbym z nimi.

– Ja wierzę w Boga – rzekł Worobjew słabym głosem.

– Pan wierzy tylko w siebie, nie w rozum, nie w człowieka, lecz w siebie, pan w gruncie rzeczy tylko siebie kocha.

Worobjew pochylił głowę:

– Nie rozumiemy się – rzekł.

– Tak – rzekł Pobiedonoscew. – Pan się bawi. Pan jest w gruncie rzeczy zbieg. Pan jest bardziej obcy Rosji niż Żelabow. Żelabow jest rosyjski zbrodniarz, pan jest całkiem sam. Pan chce sobie wybierać życie, choćby tylko w chmurach. Gdybym tam był dzisiaj, poszedłbym uścisnąć rękę narzeczonej Kibalczyca. Ona jedna była tam uczciwym człowiekiem. Tak…

– Pan nie ma prawa – rzekł Worobjew.

– Pan się obraża – rzekł Pobiedonoscew. – Ja pana nie chcę obrażać. Tylko trzeba stać na ziemi, na ziemi. Z ziemi prowadzi tylko ta jedna droga w gwiazdy, którą szedł Chrystus. Przez grób. A pan chce być świętym za życia, zmartwychwstańcem przed śmiercią.

Gospodyni usiłowała przerwać rozmowę.

– Czy sprawa już skończona?

– Cesarz już podpisał wyrok – rzekł Pobiedonoscew.

– To stało się za pańską sprawą – rzekł Worobjew. – Odpowie pan kiedyś przed Rosją.

Pobiedonoscew skinął głową:

– Oni to rozumieją: albo oni, albo ja. Ich szubienice albo moja.

I to jest jasne.

– Czy pan myśli, że się na tym skończy? – rzekł Worobjew. – Krew rodzi krew.

– To już na wasze głowy spadnie – mówił Pobiedonoscew jadowitym głosem. – Na was, co siejecie prawdy, powtarzacie papuzie słowa: rozum, wolność, miłość, nauka. Rosja musi mieć własną naukę, własny rozum, posłuszny Bogu, milczący. I tak będzie, będzie. Ja przyjmuję odpowiedzialność. Będą mnie nienawidzić. Ja wiem, czego chce Rosja. Kto posiał bunt w duszach rosyjskich? Bielińscy, Czernyszewscy, wy wszyscy. Rozum. Rozum ma być wykonawcą – ma służyć…

– Czemu?

– Wielkiej i potężnej Rosji.

– A Rosja?

– Nie wolno tak pytać. Nie śmiej pan! Rosja jest szaleństwo boże, ona jest. Jest. Świat powie: Rosja. Królestwo boże. Boże, nie człowieka. Tak.

Zaczął się żegnać.

Należałem do gości drobniejszego kalibru, na których można było nie zwracać uwagi. To zaoszczędziło mi pożegnania.

Ale pomiędzy Worobjewem i Pobiedonoscewem zaszła scena.

– Nie znam pana – rzekł Worobjew – nie znam pana… Pragnę zapomnieć o panu, pragnę zapomnieć, że pan był kiedykolwiek. Pan krwią zbrukany. Pan jest zbrodniarzem. Pan się wyrzekł Chrystusa… Pan jest duch dumy i wiecznego chłodu…

Pobiedonoscew zbladł…

– Ja – rzekł piszczącym głosem – nie jestem. Leżę w trumnie. Nic dla siebie nie chcę. Niech Rosja…

– Nie mów pan, bo wypoliczkuję! – krzyknął Worobjew.

Panie rzuciły się pomiędzy nich.

– Komediant – syczał Pobiedonoscew.

– Słuchaj pan – rzekł Worobjew – chodźmy tam, do drugiego pokoju. Ciągnijmy losy. Kto wyciągnie.

– Ja nie jestem z powieści Lermontowa685 – rzekł Pobiedonoscew – mnie nie wolno…

– Cham – rzekł Worobjew; odwrócił się plecami.

– Niech pani pośle po lekarza – rzekł Pobiedonoscew i wyszedł.

Nagle wrócił i rzekł, stojąc w progu:

– Zrobił pan źle, bardzo źle. Pan wie, że ja nie mogę narażać się, że mnie nie wolno… Uderzył pan trupa.

– Zejdź mi pan z oczu – szeptem powiedział Worobjew.

– On jest chory – szeptała pani domu Pobiedonoscewowi.

– Ja ofiaruję Bogu, Bogu – mówił Pobiedonoscew – ja już zamówiłem u mnichów na wieczyste czasy mszę za dusze tych, co chcą zabić Pobiedonoscewa. A modlę się za nich co dzień przed Przedwiecznym.

– Powiedział Chrystus: „Nie wódź nas na pokuszenie” – mówił Worobjew. – Panu nie będzie przebaczone. Pana nie można nie nienawidzić. I na pana spadnie ta cała nienawiść, i gdy przeleje ktoś pańską krew, to i to spadnie na pana. Pan odpowie za wszystko.

– Bogu wolno mnie potępić – rzekł poważnie Pobiedonoscew. – Jemu podobało się wyznaczyć mi służbę. – I podszedłszy do ikony, żegnać się zaczął: – Wybaczcie mi, skrytobójcy i mordercy, żem was na pokuszenie wiódł; Panie, odpuść mi winy, Panie, wybacz mi.

Któraś z pań dostała spazmów.

Czułem, że mnie wstręt zadławi między tymi epileptykami. Korzystając z zamętu, wyszedłem. Niebo było jasne. Wieczór chłodny i gwiaździsty. Szedłem, usiłując myślą wniknąć w to, co dzieje się z nimi. Czy pozwolono im być razem? Czy też są sami z myślami swymi? Kibalczyc ze swoim pługiem chodzi po gwiaździstych polach. A Sonia, Żelabow? Wydawało mi się to takim dawnym. Nie byłem w stanie pojąć, odczuć, że to ja brałem udział w tym wszystkim, że to ja straciłem Olę… To był ktoś inny, silny i pełen zapału. Ten, co tu stał, był chłodny jak ta noc. „Każdy sam za siebie” – mówił Worobjew. Teraz i ja tak czułem. Tamten, tamten rozpłynął się już w jakimś wielkim życiu. Pozostał zimny, martwy cień i idzie po umarłym mieście. Nie żałowałem nikogo i niczego. Byłem sam. Tak oddalony, odcięty od wspomnień, jakby nie moje były, jakby z jakiejś obcej wyczytane książki.

– Za panem idzie szpieg – usłyszałem głos, jak gdyby dawniej kiedyś już słyszany. – Idzie już kilka minut… było ich dwóch. Oto jest dorożka. Rysak686. Siadaj pan. Pozwoli pan, pojadę razem, może się przydam panu.

Siadłem. Rysak ruszył. Trotuarem biegł Vogel i wołał:

– Stój, stój… Carobójca!

– Ruszaj! – wołał mój towarzysz – albo ci w łeb palnę…

Dorożkarz odwrócił się:

– Nie trzeba, panie, my sami zrozumieć możem. Nie zgonisz, sobaka… – zwrócił się w stronę trotuaru i puścił konia w cwał.

Teraz poznałem mego wybawiciela. Był to Kuźniecow. Trudno mi było poznać, tak się zestarzał.

– Nie poznaje pan – rzekłem. – Pamięta pan Wrońskiego, Michajłowa, Niemirów, nasze pożegnanie… Jestem Kaniowski.

Twarz jego rozjaśniła się jakimś uśmiechem. Błądził on po niej jak blask światła, które przyszło z dala. Rysy były skostniałe.

– Dzieci pańskie? – pytałem.

– Umarły… rok temu ostatnie. Potem żona… nie mam nikogo, nic. Pojedzie pan do mnie.

– Nie – powiedziałem. – To mogłoby pana drogo kosztować.

– Czy to prawda, co krzyczał ten? – rzekł Kuźniecow.

– Tak… – powiedziałem.

– Jeżeli pan ma dla mnie trochę litości – rzekł – pojedź pan do mnie… Będę panu wdzięczny, nieskończenie wdzięczny.

669.Synaj – góra w płd. części Płw. Synaj, utożsamiana z biblijną górą Horeb, określaną jako „góra Boga”, gdzie Bóg przekazał Mojżeszowi kamienne tablice z wyrytymi dziesięcioma przykazaniami (Wj 3,1), a w późniejszych czasach ukazał się prorokowi Eliaszowi (1Krl 19,8–14). [przypis edytorski]
670.Zimowy Pałac, Gatczyn i Carskie Sioło – rezydencje carskie. [przypis edytorski]
671.dieńszczyk, częściej: deńszczyk (ros.) – w carskim wojsku: ordynans, żołnierz przydzielony do obsługi oficera. [przypis edytorski]
672.Ecce deus (łac.) – oto bóg. [przypis edytorski]
673.gehenna – męki, wielkie cierpienia, piekło. [przypis edytorski]
674.chłopów zabitych po roku 61 – w roku 1861 wprowadzono reformę uwłaszczeniową w Imperium Rosyjskim, na mocy której ponad 20 mln chłopów rosyjskich zyskało wolność osobistą: nie mogli już być sprzedawani, kupowani ani karani przez właścicieli ziemskich, choć z powodu obaw władz przed masowym porzucaniem pracy w rolnictwie przypisano chłopów do wspólnot wiejskich, których nie mogli opuszczać. [przypis edytorski]
675.zielony stolik – hazard; gry hazardowe tradycyjnie rozgrywane są przy stole nakrytym zielonym suknem. [przypis edytorski]
676.Pobiedonoscew, Konstantin Pietrowicz (1827–1907) – rosyjski konserwatywny prawnik i polityk, wykładowca prawa cywilnego na Uniwersytecie Moskiewskim (1860–65), nauczyciel przyszłego cara Aleksandra III, wychowawca jego syna, Mikołaja I, senator (1868), członek Rady Państwa (1872), oberprokurator Świątobliwego Synodu (1880–1905); wywarł decydujący wpływ na politykę Aleksandra III oraz jego następcy. [przypis edytorski]
677.Worobjew, Włodzimierz – powieściowy pseudonim Władimira Siergiejewicza Sołowjowa (1853–1900), rosyjskiego filozofa prawosławnego, poety i publicysty, użyty niekonsekwentnie przez autora, gdyż nieco dalej pojawia się prawdziwe nazwisko. [przypis edytorski]
678.bogoczłowiek (rel.) – w teologii chrześcijańskiej: Jezus Chrystus, który jest jednocześnie Bogiem i człowiekiem. [przypis edytorski]
679.cud Kany Galilejskiej – przemiana wody w wino dokonana wg Ewangelii Jana (J 2, 1–12) przez Jezusa w miejscowości Kana w Galilei. [przypis edytorski]
680.nie prowadzi nas żaden słup ognisty – wg Biblii Izraelitów wędrujących z Egiptu przez pustynię do Ziemi Obiecanej prowadził sam Bóg w postaci słupa obłoku w dzień oraz słupa ognistego nocą (Wj 13, 21–22). [przypis edytorski]
681.Golgota – wzgórze nieopodal Jerozolimy, miejsce kaźni, gdzie ukrzyżowano Jezusa. [przypis edytorski]
682.Maistre, Joseph Marie de (1753–1821) – francuski pisarz i filozof polityczny, jeden gł. przedstawicieli tradycjonalistycznego konserwatyzmu o charakterze teokratycznym, opowiadał się za monarchią oraz podporządkowaniem władzy państwowej zwierzchnictwu papieża; zwalczał filozofię oświecenia i idee rewolucji francuskiej; poseł sardyński w Petersburgu (1803–17). [przypis edytorski]
683.mówił Sołowjew – przeoczenie autora: postać historycznego Sołowjowa występuje w powieści pod nazwiskiem Worobjewa; takie samo przeoczenie w komentarzu narracyjnym do następnej wypowiedzi tej postaci. [przypis edytorski]
684.Ona [Rosja] przyjęła wiarę w Konstantynopolu – Rosja jest sukcesorką Rusi Kijowskiej, której książę, Włodzimierz I, w 988 roku przyjął chrzest i poślubił siostrę cesarza Bizancjum, po czym uczynił z chrześcijaństwa wschodniego rytu oficjalną religię państwową. [przypis edytorski]
685.Lermontow, Michaił Juriewicz (1814–1841) – wybitny rosyjski poeta, dramatopisarz i prozaik romantyczny, autor powieści Bohater naszych czasów. [przypis edytorski]
686.rysak – koń zdolny do szybkiego biegu kłusem, kłusak. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
01 июля 2020
Объем:
650 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают