Znał ojców – jakże śmieszne w jego oczach syny!
Czy odżyje? czy wskrzesi swoje dawne losy,
Huczno – po Radźwiłłowsku – jeszcze ma nadzieję,
Jeszcze dziad śmiało strzela wieżami w niebiosy,
Jeszcze herby, obrazy i szpargałów stosy —
Strzeże jak świętość – Boże! ta świętość spróchnieje
Jak słowo bez znaczenia, roślina bez rosy.
W kościele pojezuickim
Pod ogromną świątynią jest miejsce grobowe,
Jest sklepisko podziemne, w niém ołtarz i krata,
Daléj trumna przy trumnie – wszystkie hebanowe,
Wszystkie z dębu – w nich kości długie leżą lata.
Z trumien zgnilizna wieje – choć arystokrata
Przesiękły balsamami złożył tutaj głowę,
Zgniły pany i panie – tylko trwalsza szata,
Szkiélet, herb – ci przypomni ich życia osnowę.
Swe imiona to złotem, to krwią nakreślili,
W wiecznej pamięci ludów albo w dziejów karcie! —
Nie złorzecz… nie błogosław… oni ludźmi byli.
Cóż gdyby oni z grobów powstali w tej chwili?
Znów by bieżono do nich po łaski, po wsparcie,