Читать книгу: «Płomienie», страница 24

Шрифт:

XIII. Łucznik

Chałturyn był robotnikiem. Poznałem go w tym czasie, gdy wykradał się z Pałacu i przychodził wieczorami po nowy transport dynamitu. Mógł przenosić dynamit w małych ilościach tylko, gdyż wzmożono ostrożność w Pałacu. Wieczorem spał, podkładając dynamit pod poduszkę: wydzielające się z worka trujące gazy wywoływały straszne bóle głowy. Chudł z dnia na dzień i bladł, oczy zapadały głębiej w czaszkę, stawały się coraz groźniejsze. Twarz jego miała wyraz uporczywej, zaciekłej woli. Był to jeden z tych ludzi, których stanu duszy nie rozumie dotychczas przeciętny kulturalny Europejczyk. Z całą świadomością, jako jednostka, wiedząc o tym, że przeminie, zginie raz na zawsze, szedł on drogą śmierci wierząc, że buduje życie przyszłej ludzkości.

Myśl kulturalna posiadających warstw nie może się oswoić jeszcze z psychologią tych świadomych budowniczych dziejów. Nie może oswoić się wciąż jeszcze z niezmiennym faktem, że człowiek przestał być biernym materiałem, czymś, z czego wykuwa się państwa, narody, kultury. Jak śmieszny jest szczebiot „o zaniku poczucia indywidualności, o niwelującym tchnieniu mas” w czasie, którego rysem znamiennym i charakterystycznym jest właśnie przebudzenie, spotężnienie niebywałe indywidualności. Tam, gdzie była dotąd bierna, martwa materia historii, tam teraz żyje myśl ludzka. Rozumne oczy patrzą z tych tłumów, w których myśl rządząca przywykła widzieć tylko pył, tylko bezimienną glebę. Te żale na zanik indywidualności, to w gruncie rzeczy – skarga, że utracone zostało raz na zawsze przewodnictwo. Nie ma komu przewodzić. Tłum przestaje być żywiołem biernym i podatnym dla wszelkiego rodzaju wpływów. Myśl wstępuje w odrętwiałe ciało. Indywidualność przestaje być przywilejem.

Czy nie pośmiewiska godne są te narzekania na zanik osobistej inicjatywy ludzkości w momencie, kiedy Chałturynowie rodzą się tysiącami i setkami tysięcy? I jakaż różnica jeszcze. Ta nowa indywidualność nie wymaga jako tła niczyjej bierności. Sama siebie wprowadza w związek, w łączność z innymi, podobnymi sobie. Nie żąda od żadnej zrzeczenia się samodzielności, nie opiera się na niczyim podziwie, nie opiera się w ogóle na niczym prócz siebie. Nie lęka się, że gdy prysną stworzone przez przeszłość społeczną kształty, straci ona w nich swój grunt, swoje oparcie. Opiera się tylko na sobie wobec świata. Nie szuka żadnej nagrody. Nie rozdwaja się i nie odsuwa od swego dzieła. Jest w nim i na tym poprzestaje, że świadomie żyła, że świadomie wprowadziła w organizm, w krew ludzkości to tylko, co chciała wprowadzić.

Chałturyn był człowiekiem z małym wykształceniem, ale jasnymi myślami. I myśli te były prawdziwe. Rozumiał on znaczenie walki, zwróconej przeciwko najwyższemu przedstawicielowi przemocy, jej najpełniejszemu wcieleniu, i pojmował znaczenie, jakie tkwi w fakcie, że jego to, robotnika, ramieniem porażony padnie car: ziemski bóg ludu. Życie w Pałacu, ukrywanie się, zjadliwe działanie gazów rozstrajało go i utrzymywało w stanie podniecenia.

Tymczasem na powierzchni trwały śmiertelne, nieustające łowy. Aresztowany był Kletocznikow – i trudniej było nam uprzedzać ciosy. Z przerażeniem myśleliśmy o położeniu, w jakim znalazł się ten mężny człowiek, w szponach wrogów, którzy musieli znienawidzieć go śmiertelnie za tyloletnie paraliżowanie zamachów. Przez kilka lat przebywał on w jaskini zdrady i wyrywał wężom jadowite kły.

Kletocznikow był jednym z tych społecznych zjawisk, które umiałby wyczuć jeden Balzak574 tylko. Drobny urzędniczek, bez wielkiego wykształcenia, zastanawiając się nad otaczającym go życiem, nad historią ostatnich dziesiątków lat w Rosji, napotyka na instytucję tak zwanego Trzeciego Wydziału kancelarii jego cesarskiej mości. Tu jest siedlisko, skąd padają ciosy. Tu się krępuje myśli i powoli zabija życie w jego najszlachetniejszych objawach. Kletocznikow myśli o tym, w duszy mu wyrasta zamiar walki z bezdusznym, straszliwym potworem. Kto wie, czym jest policja w kraju jak Rosja, kto wie, jaka ją otacza groza, zrozumie heroizm tego postanowienia. Oddać się we władzę potwora i w jego własnej siedzibie knuć spisek przeciwko niemu, oszukiwać nieustannie jego wszechwidzące oczy. Kletocznikow wiedział, co go czeka. Wiedział, że zemsta będzie tu chłodna, bezlitosna i wyrafinowana. Sam siebie stawiał poza nawiasem tych sfer życia, jakimi rządzi jeszcze choć nikły cień prawa. Kto zbada domowe sprawy tajnej policji? A dla społeczeństwa będzie on przecież tajnym ajentem575, kimś, czyj los nie obchodzi nikogo. Tajny ajent dopuścił się jakiegoś przeniewierstwa przeciwko swojej zwierzchności. Sprawa jest przesądzona. Należy ona do tych sfer bytu społecznego, w których robactwo ludzkie zagryza się wzajemnie bez światła i bez szmeru.

Kto zdoła ocenić to męstwo, jakie tkwiło w czynie Kletocznikowa, w jego życiu? Znałem go, był to człowiek ze świata Dostojewskiego576, człowiek, który nie cenił swojego istnienia, życia swojego, straszliwego bohaterstwa, i wykonywał je z dnia na dzień z poddaniem losowi. Myśmy żyli na powierzchni oświetlanej przez słońce, byliśmy zresztą jedną wielką, złączoną przez przyjaźń gromadą. On żył sam za swą potworną maską w świecie gadów. Teraz był on w ich władzy i można było przewidzieć, jakim cierpieniom moralnym, jeżeli nie cielesnym, poddadzą oni bezbronną ofiarę. To było istotnie rzuceniem się do wężowej jamy. I człowiek dobrowolnie wybrał ten los, z rozmysłem, z rozwagą. Człowiek, który wiedział, że nie ma nic prócz tego swego oddanego na stoczenie czerwiom577 życia, że gdy mu je wydrą gady, nie zostanie mu nawet wspomnień, w których może odpocząć dusza. Jedyne jego radości to były chwile, w których udało mu się ostrzec kogoś lub ocalić. Wtedy twarz jego rozjaśniała się i gdy przecierał okulary, widziało się radość w jego zamglonych, ciemnych oczach.

– Gdyby oni mogli zrozumieć ten symptomat – mówił Michajłow – przerazić by ich powinien Kletocznikow więcej niż wszystkie zamachy. Czy można walczyć przeciwko prądowi, który takie siły, takich ludzi stwarza?

Chałturyn był w stanie bliskim gorączki, liczył on godziny i minuty. Mówił tylko o chwili, gdy runie w gruzy samo utwierdzenie przemocy. Na razie miał dynamitu dość, teraz trzeba było czekać chwili, w której można by założyć minę. Czekaliśmy z Żelabowem w pobliżu pałacu. Podszedł ku nam zgnębiony:

– Jeszcze nie dziś.

I znowu przeszły dwa długie dni. Dwa dni czekaliśmy Chałturyna na próżno i już obawialiśmy się, czy nie został schwytany. Żelabow marszczył brwi.

– Trzeba będzie zakładać nowy pocisk.

To było siłą Żelabowa. Przyjmował on każde położenie i jego wola po każdej porażce na nowo zaczynała pracować w tym samym kierunku. Istotnie, był on z rasy ludzi chwytających gwiazdy za szprychy i zatrzymujących je w biegu. Gdyśmy już mieli wracać, otarł się o nas Chałturyn:

– Już – rzekł.

Szedł on do przygotowanego z góry schronienia. Był wyczerpany, trząsł się, głowa pałała, nie mógł czekać. Odprowadziliśmy go i wracaliśmy. Nagle straszny huk wstrząsnął nami. W Zimowym Pałacu światła w oknach zgasły. Niebo zapłonęło rdzawym ogniem i po chwili stało się czarnorude. Wszczął się straszny popłoch. Jedni uciekali, inni, ciekawsi, zbliżali się. Plac przed Pałacem był już otoczony wojskiem. Z hukiem pędziła straż ogniowa, oddziały konnicy. Czekaliśmy z bijącym sercem, nasłuchując głosów w tłumie Już mówiono, że zginął car z całą rodziną, gdy nagle od placu zaczęły nadbiegać okrzyki:

– Hura!

– Ocalał znów – rzekł Żelabow.

I w tejże chwili zwrócił się ku mrocznemu budynkowi.

– A jednak zginiesz.

Chałturyn płakał z wściekłości, gdyśmy powiedzieli, że car zdrów, nietknięty.

Były poza nim sny dumy i nienawiści, długie dni tajonych myśli dni ściganego zwierza wśród psiarni, noce niepokoju i cierpienia. Teraz też wybuchło w nim to wszystko: nerwy rozprężyły się. Zamknięty w swej kryjówce, czynił wrażenie ranionego zwierzęcia leśnego, gotującego się do przedśmiertnej walki: oczekiwał najścia policji i nie spuszczał z oczu rewolweru i przygotowanej bomby. Za żadną cenę nie chciał się żywym dostać w ręce władzy. Mówił, jak mógł był zabić cesarza w pałacu we własnym gabinecie. Był zatrudniony jako stolarz i był właśnie w pokoju, gdzie wykończał jakąś pracę, gdy wszedł cesarz.

– Wydawał mi się rozmarzony – mówił – przez wino i jakby smutny. Poruszał się ciężko i patrzył na mnie zmęczonymi oczami, nie mogłem zabić go wtedy. Mógłbym mu wbić w serce ostrze dłuta lub głowę strzaskać ciężkim przyciskiem, ale nie przeszło mi to przez myśl, jakaś mgła mnie owionęła i wydawało mi się później, żeśmy spotkali z nim gdzieś na jakichś moczarach w szarugę. Sny miałem ciągle niejasne i splątane z bólu głowy, który mi czaszkę łamał nieustannie. Marzyło mi się, że szliśmy z nim przez moczary. I jego, i mnie wciąga moczar i wydawał mi się jakby pijany chłop, przebrany tylko w ten mundur i ordery. Nie mogłem go tak zabić, teraz, kiedy wiem, że on tam żyje wśród gruzów – zdaje mi się, biegłbym i własną ręką go udusił. Dziwna rzecz, wtedy mi było żal. Patrzył jak człowiek ogłuszony. I może teraz znów, gdyby mi stanął tu przed oczyma, nie tknąłbym, a myślą zabiłem go sto razy.

– Teraz już dość – rzekł Żelabow – więcej nie chybimy.

Żelabowa cechowało to, że szedł prosto do celu. Okres, który rozpoczął się teraz, miał w sobie jakieś zimne upojenie jedną myślą: nie chybić. Wola kilkudziesięciu ludzi zawisła nad jedną głową jak topór. I było coś strasznego w tym świadomym, jasnym, nieustanym ostrzeniu topora. Rysuje mi się zawsze Żelabow z tych czasów w pamięci jak łucznik naciągający cięciwę długo, powoli, stanowczo. Łucznik padł, ale w powietrzu strzała brzęczy, pruje przestwór, czuje się, że trafi.

W tym czasie życie nasze duchowe weszło w nowy okres. Stało się zimne, nieugięte – jak stal.

– Gdyby oni mieli uszy – rzekł Żelabow – słyszeliby, jak rośnie gilotyna.

Żelabow miał w sobie matematyczny chłód wodza. Był z tych, którzy gdy raz cel przed sobą postawią, muszą go dokonać i na świat cały patrzą z punktu widzenia tej swej niezmiennej woli. Aleksander Sołowjew szedł na straszliwy pojedynek z carem. Życie swoje już z góry składał w ofierze fatum i szedł, jak sama śmierć, ugodzić winę. Chałturyn był jak otchłań krzywdy ludzkiej, rozwierającej się pod nogami przemocy. Żelabow był spokojny i zimny, pewny siebie i swojej słuszności: łucznik Apollina578, mordujący smoki. Pomiędzy nim a Aleksandrem II nie było już żadnych wątpliwości moralnych, nie było żadnych kwestyj prawa. Przemoc była osądzona i skazana – musiała ulec. Żelabow miał w sobie tę zupełną jasność stanowczej, zdecydowanej woli. Szedł naprzód, nie potrzebując egzaltacji ani uniesienia. Szedł po swoją zdobycz jak los. Mimo woli rodziło się zabobonne przeczucie: teraz nie ujdzie, nie może ujść.

Nigdy Żelabow nie był tak bardzo sobą, jak w tym czasie. Wyprostował się i wyrósł. Był to czas jego miłości dla Perowskiej. Jak lwy wzrastali oni w siłę w tym związku. Spokój, jasna wesołość Soni Perowskiej stały się teraz dumą Pallady579, zbrojnej w spiż. Byli obok siebie jak jakieś postacie z epopei. Obok nich gromadziły się dusze hartowne580, wypróbowane, dziś złączone tą jedną myślą. Jak daleki był czas, kiedy szli oni z wiarą, że istnieje gotowe królestwo prawdy i swobody i dość jest stać się jego myślą. Potem szły lata więzień, szubienic, męczeństw, rozłąki, nieustanny szczęk kajdan biegł spod ziemi, mroził straszny krzyk zamurowanych za życia w centralnym charkowskim więzieniu: dusze zbroiły się, wznosiły się ramiona przeciwko mrocznym mocom, rzucającym gromy w szlachetne, bezbronne głowy. Teraz już stali przed sobą twarz w twarz: car na chwiejącym się, krwią zwalanym tronie, otoczony przez całe tłumy szpiegów i stróżów, i ta lwia gromadka. Wola zdeptanego, krzywdzonego ludu, która stała się ciałem. Było lwie tchnienie w tymi wszystkim. Poza spuszczonymi powiekami, bladą, jakby zmęczoną, woskową twarzą pracowała nieustannie myśl Kibalczyca581. Mierzył i obliczał. Pioruny miały tu mieć matematyczną pewność myśli. Był Zelman, zapatrzony duszą w olbrzymie dusze zapaśników. Michajłow Aleksander, Michajłow Timofiej582, cichy, oddany prawdzie, łagodny, był Frolenko583, dusza bohatera, serce dziecka. Była Wiera Figner584 – Antygona, o spiżowym sercu – była Olga Lubatowicz. Tichonrawow z sercem zastygłym i myślą wołającą zemsty. Był Mikołaj Siewierow, poeta, mędrzec, wieszcz. Sablin585 – Hamlet, dusza miękka i serce spiżowe, była Hesia Helfman586, której nie można było nie pokochać. Był Łopatin587, przed którym chyliły się z uszanowaniem siwe głowy starców. Był w Szwajcarii, lecz duszą zawsze z nami, rycerz i bohater Stiepniak. Były z nami wszystkie serca czyste, których tyle zginęło. Cienie Lizoguba, Malinki, Drobiazgina, bohaterska postać Osińskiego – cała przeszłość nasza, nasi święci konających w kajdanach, wszystko było z nami.

Czy można dziwić się, że nie drżało ramię Żelabowa? Czy nie miał prawa mówić on, że dzierży łuk niechybny boga słońca? Naciągały mu cięciwę mroczne cierpienia, myśl ostrzyła niechybne strzały, błogosławiły im jasne, mądre oczy. Nie chybicie strzały słoneczne: drogi wam znaczyła myśl serc mężnych, dusz niesamolubnych. Szukały one źródła krzywd i przeszkód i zdążały poprzez wszystkie ścieżki tam, gdzie bije serce potwora.

I po cóż, jasny carze, zmęczony, biedny człowieku, w twojej ono żyje piersi? Po coś krwią ciężką, smutną zasilał cielska polipów i gadów, wplecione w ciało konającego ludu? Po cóżeś głową zgodził się być, co żyje na ciele Hydry588?

Tę zetniesz, nową urodzę… – mówi Hydra. – Całe ciało mam wykarmione łzami, krwią, w wężowym jadzie skąpane.

Świszcze w powietrzu niechybiająca strzała. Błogosławi jej myśl czysta, myśl niepokonana. Dlaczego roześmiały się cierpiące oczy Gleba Uspieńskiego, gdy zasłyszał, jak pręży się, jak śpiewa pod bohaterską dłonią cięciwa. Serce gołębie, serce dziecięce błogosławi ci – niechybna strzało. Chyli się głowa mędrca, Piotra Ławrowa, myśl zmierzyła drogi, utkwiła w sercu, które bije jak dzwon na niedolę ludzką. Lwia głowa Marksa przysyła pozdrowienie Wielkiemu Komitetowi.

Nie zbledniesz, łuczniku, nie zadrży ci dłoń, z tobą Apollon, bóg jasny, i Dionizus589 pijany cierpieniami, Zeus590 gromowładny i mieczem walczący Apollo. Z tobą erynie591 podziemne, z tobą płaczki, co łzy swe wypłakały, z tobą ból i jęk głuchej ziemi.

Dlaczegożeś zechciał być, biedny, zmęczony człowieku, głową Hydry, dlaczegożeś przyzwolił swemu sercu, by wrosło w piersi potwora? Czy cieszy cię krwi ciężkiej obieg, czy cieszy cię krwi brzemię? Strzała padnie i zwali. Czarna ziemia da spokój. Sameś wszedł na te krwawe moczary. Nie ocali cię nikt. Mierzymy prosto w serce potwora, co i twój los dzierży. Dlaczegożeś oddał mu swe serce?

Myślę, że na dnie duszy sam Aleksander II czuł, że nie uchroni go nic. Był to czas potwornej i straszliwej walki w ciemnościach. Policja natężała wszystkie swoje siły. Czuła, że drży już w powietrzu cios ostateczny i raz po raz łudziła się, że padło pod jej uderzeniem wzniesione groźnie ramię. W całym nastroju społeczeństwa petersburskiego było to samo oczekiwanie. Ludzie wyczuwali, że naokoło nich wzmaga się groźna moc, słyszeli padające ciosy. Pomimo zapewnień policji opinia nie przestawała widzieć w Narodnej Woli groźnej, niedosiężnej, wiszącej jak miecz nad głową siły.

Zbudziła się moc ze śnieżnych pól Sybiru, z zapomnianych mogił, z lochów i katowni więziennych. Udręczona dusza ludu przywdziała spiż. Miedziana chmura ciążyła nad głową, na którą wszyscy patrzyli, czując, że padnie, paść musi. Był to czas, w którym groza stała się atmosferą naturalną. Walka była na śmierć i życie i śmierć przechodziła prawie niedostrzegana. Zginęli na szubienicy Preśniakow i Kwiatkowski. My już nawet nie obiecywaliśmy sobie, że śmierć tę pomścimy. Dusze i wole zajęte były tylko tym jednym: kuciem pocisku, natężaniem cięciwy.

Plan przygotowany był starannie, z rozmysłem i chłodem. Wybrana była ulica, po której jeździł Aleksander II, wynajęty był sklep, z którego piwnicy prowadzono podkop. Kibalczyc obliczał siłę wybuchu, w sklepie osadzono Bogdanowicza592 i Lebiediewą. Żelabow przygotowywał jednocześnie inne plany.

Gdy myślę o tej epoce, zdaje mi się, że tym, co wytwarzało naokoło nas i w nas samych ten nastrój groźnego spokoju, niewahającej się mocy, było poczucie moralne. Społeczeństwo czekało z natężeniem, miało się przekonać, czy prawdą jest, że pod strasznym uciskiem, w uciemiężeniu, wśród mroku zdołała jednak jego zdławiona, skrwawiona pierś porodzić prawo. Miało się przekonać, czy prawo to żyje i włada nad przemocą. Prawo deptane, unicestwiane, zlane krwią. Milionami gasnących oczu patrzy lud rosyjski w niebo, własną duszę, niezmienny, ciemny los. Tysiącami strumieni płynie krew. Człowiek jest zabijany każdej godziny: azali593 jestem niczym? Śmierć Aleksandra II oczekiwana była jak ten głos prawa, przywracający milionom zdeptanych istnień godność ludzką. Giną, ale są. Myśl skrępowana, bezsilna, niewierząca w siebie, duma ludzka stratowana w pył, cały naród niewolników, wszystko to zastygło w milczeniu.

Już porodziłam moc, która piorunami godzi w siłę ciemięzcy – myślała dusza niedoli, dusza niewolnicza. – Azali jestem, azali jestem? Czy w moim ręku płonie miecz?

Rosja carska, zaprzeczenie człowieka, gwałt nad człowiekiem, przemoc szerząca bladą trwogę: Rosja, kraj mrocznego obłędu milionów, czuła, że żyje, oddycha w niej, czuwa siła nowa – myśl zbrojna.

Nie zadrży, nie zadrży łuk: w sercu twoim, carze Aleksandrze, żyje także ten głos – oto prawo. Zejdź w swoje serce i słuchaj; słuchaj, czy nie gardzi ono tobą samym? Czy nie czujesz w nim śmiertelnego znużenia, ciężkiej nudy? Krwawy obłok padł ci na serce, siebie nie widzisz, coś cuchnącego krwią i mordem lepi się naokoło twoich myśli, na próżno szuka ona i kołacze, nie widzi drogi. W głębi duszy tyś sam siebie osądził, carze rosyjski, myśli odeszły, serce porzuciła radość. Dzień upływa za dniem, jak mętny, ołowiany sen płyną godziny. Gdzie spojrzysz – wszędzie krew. I nadaremnie mówisz: Jam miał prawo. Wielki Bóg posłał mnie pełnić krwawą służbę. – Patrzysz w siebie: nie przesłoni chmura ładanu nudy i zmęczenia. Z oszczepem na niedźwiedzie chodziłeś, biały carze. I dlaczego wije się teraz myśl jak zraniony zwierz? Weź strzałę, pchnij ją ostrzem w serce. I tobie się należy spokój, ofiaro krwawej mgły. Woła cię zgniła mgła petersburska, otacza blady ranek. Nie ujdziesz, nie ujdziesz, ty to wiesz. Widziałeś, jak bielmo strachu mgławi ślepia zwierza, gdy zajrzał on w nieustraszone twoje oczy łowcy. Patrz, patrz: tam bóg słoneczny naciąga cięciwę. Leci strzała, dźwięczy, świszczę i twoja własna myśl szepcze cicho: niechaj już ugodzi. Zwolony594 będziesz z mgły krwawej, zwolony będziesz z pustki. Nie z twojej, nie z twojego serca lęgnąć się będzie blady, bezoki potwór, ssący krew, dławiący duszę. Ty sam wiesz, że serce twoje dzierżą upiory. Bóg słoneczny trzyma już niechybny łuk.

XIV. W smoczym gnieździe

Zapadł mi w pamięci wieczór listopadowy, w którym ostatni raz widziałem Michajłowa. Jak zawsze był on wszędzie, zdawało się, że umie się dwoić i troić. Dziś był jeszcze gdzieś poza Petersburgiem, jutro już organizował za rogatką Newską kółko robotnicze, wykonywał tysiączne zlecenia. Zawsze niezmordowany, jasno widzący. Policja polowała na niego z systematyczną zaciekłością. Wyśliznął on się jej prawie cudem, jadąc do Moskwy. Na próżno prosiliśmy go, aby się schronił do któregoś z bezpiecznych mieszkań na jakiś czas. Czuł on, że zbliża się stanowcza chwila, a może też widział, że powoli topnieją szeregi, że coś się zmienia w nich samych, w usposobieniach organizacji. Nowicjusze, którzy napływali, nie byli w stanie zastąpić tych, którzy ginęli. Nie mieli poza sobą przeszłości. Organizacja psychiczna narodowolca składała się powoli, narastało włókno za włóknem, komórka za komórką. Każdy z nas miał w sobie, w całym ukształtowaniu duszy całą historię, cały straszliwy, kształcący, wyrabiający charakter bieg zdarzeń i okoliczności. Ludzie nowi przychodzili od razu do gotowych wniosków i rezultatów. Byli jednostronniejsi i bardziej powierzchowni, wydawali się zaś bardziej stanowczy.

Kirsanow, spotkawszy się z nami, z tryumfem i właściwą sobie ironią wskazywał na takie lub inne ryzykowne zadanie.

– Tak to więc, Aleksandrze Dymitrowiczu – mówił – z biegiem czasu będzie można i o zmianie dynastii pomyśleć. Na razie marzy się jeszcze Wszechrosyjski Komitet Ocalenia, a kto wie, może on już jest w waszych szeregach, ten rodzimy poszechoński595 Bonaparte.

Michajłow rzadko tracił spokój. W polemice nie zapominał nigdy tego, co łączyło.

– Daj pokój już – rzekł – daj już pokój.

Ale Kirsanow tryumfował wciąż. Michajłow przystanął:

– Ot, posłuchałbyś, w samej rzeczy kłaniają ci się Kwiatkowski, Priesniakow, Sołowjew Aleksander Konstantynowicz: Ave triumphator!596 Mądry jesteś, Jerzy. My przejdziemy wszyscy przed tobą, a ty zostaniesz, będziesz ludzi uczył, jakeś ty zawsze i we wszystkim rację miał. Tylko to sobie zapamiętaj, niewolnik nigdy w niczym nie może mieć racji. Trzeba było w duszy rosyjskiej stworzyć miecz, trzeba ją było w miecz uzbroić. Teraz myśl. A tak. Czy nie wszystko jedno, co myśli stado?

– Miecz, miecz – mówił Kirsanow. – Cóż jest miecz? I trupy towarzyszów niepotrzebnie mi wypominasz. Może kiedyś przypomni nam lud rosyjski je i zapyta: dlaczegóż oni zginęli, dlaczegóż oni chcieli zginąć?

Michajłow odwrócił się blady i zaczął mówić trzęsącymi się ustami:

– Słuchaj, przyjmuję odpowiedzialność. Za tamte głowy, za te, co padną, za własną. Przyjmuję. I mówię ci jeszcze raz, gdybyśmy zaczęli od początku – tak samo byłoby. Więc znaczy Komitet Ocalenia? Nie… Znaczy nowa struna, nowa myśl w duszy ludzkiej. Ta, która dźwięczy: walcz, porażaj, zwycięż, prawo twórz. Kto ci w drodze stoi – trup. I bądź tym ty sama – błyskawico.

– Naturalnie, naturalnie, my zawsze musimy lepiej wiedzieć, nie po europejsku – szydził Kirsanow. – Gdzieżby nam za Europą zdążać. My świat zdziwimy.

– Raz ci jeszcze powiadam morituri te salutant – ave doctor597 – mówił blady Michajłow. – Będziesz miał czas, przekonasz cały świat, żeśmy za nasze błędy w mogile legli. Ale pozostanie jednak to, co ma być – miecz ludowy…

– Bakunin nieboszczyk cię pozdrawia – mówił Kirsanow.

– Żal mi cię, Jur – rzekł Michajłow – sam ty duszę swoją strawisz. Szlachetny ty jesteś człowiek, ja to wiem. Ale to jedno w tobie jest: niewdzięczny jesteś. Wspaniałomyślności żadnej w tobie nie ma, dlatego będziesz zawsze słuszność miał, a każda twoja słuszność będzie porażką. Im więcej wznosić się będziesz, tym będziesz biedniejszy, bo zawsze będziesz szedł przeciwko czemuś. Chłodno ci będzie, Jur, i samotnie. Szkoda mi ciebie.

Kirsanow w tym czasie już był trawiony przez swoją śmiertelną chorobę: ambicję umysłową. Gdy przystępował do jakiejś rzeczy, znikał sam przedmiot – na pierwszy plan występowało to, co on o nim powie, i że to musi być lepiej i głębiej pomyślane niż wszystko inne. Jego życie myślowe było nieustannym zachowywaniem własnej rangi we własnych oczach. Taki był w stosunku do myślicieli prądów, o których mówił, taki w stosunku do ludzi. Był czas, gdy był on zrośnięty ze sprawą. Z biegiem lat kładły się ławice ambicji zaspokojonej i niezaspokojonej na ten pierwotny uczuciowy grunt. Dusza wapniała, kamieniała. Kirsanow stawał się coraz niezdolniejszy do wyjścia poza siebie. Nie znał on rozkoszy poznawania, zespalania się z myślą – wszystko przybrało formę nieustannego ocalania własnej słuszności. Każda nowa myśl i nowy człowiek to był wróg.

Michajłow rozumiał to i pamiętał dawnego Kirsanowa. Żelabow przejrzał go na wskroś swoim ostrym wzrokiem i osądził.

– Kirsanowowi – mówił – rosyjski chłop jest głównie na to potrzebny, aby mi dowieść, że ja go nie znam. Marks mu jest potrzebny, aby dowieść, że Michajłowski jest zacofaniec. Wszystko, co bierze do ręki, staje mu się tylko kamieniem do gromienia każdego, kto mu na odcisk ambicji nastąpi. Gdy on spotyka człowieka – pierwsza jego myśl: to jednak dziwne, że on śmie jak gdyby istnieć i myśleć. Trzeba by dowieść, że jemu tylko się zdaje. Jakże to w samej rzeczy? Ktoś coś myśli, czuje, o czym ja nie wiem. To muszą być jakieś pośledniejsze myśli. Kirsanow będzie całe życie chodził w ciasnych butach, aby dowieść komuś, że ma mniejszą nogę, całe życie będzie czytał Hegla, aby mnie tym zadziwić, będzie przymuszał się do robienia każdej rzeczy, która mu zaimponuje. Dowiedział się, że Marks czyta Don Kichota598 w oryginale, on go czytał też, choć nic nie rozumie. Cytuje Tacyta599, Platona, Bóg wie kogo: on książki czyta po to, aby Michajłowskiemu dokuczyć.

– Przesadzasz, Taras – rzekł Michajłow. – Ty wiesz, że przesadzasz.

– Nie – twardo odparł Żelabow – ja wiem nawet, że gdy mnie powieszą, Kirsanow mnie ułaskawi, będzie nawet krzesła łamał, aby wzbudzić zachwyt dla swojej wspaniałomyślności. Już go widzę, jak będzie pozował na Mefistofelesa i mówił: W tym czasie pojmowanie ekonomicznej ewolucji w Rosji mało było rozpowszechnione – to się tłumaczy niskim rozwojem i tal dalej. Czyli: jeżeli ja, Jerzy Kirsanow, jestem dziś szczytem myśli, to stało się to dzięki ewolucji ekonomicznej, i ja skromnie nie przypisuję sobie żadnej zasługi stąd, że dialektyczny rozwój doszedł we mnie do samopoznania. Bieliński mówił: „A cóż to ja za dureń, abym był u jakiegoś wszechświatowego ducha na posyłkach! Więc to nie ja myślę, tylko on!”. A Jerzy Kirsanow i powiada: proszę uważać, bo to mówi kwintesencja dialektycznego rozwoju ludzkości. Dialektyka dziejowa mówi he, he, he… Całkiem jak jakiś Akakiusz Akakiewicz600, przepisując papier napisany przez jego ekscelencję ministra.

Żelabow nie był myślicielem w swoich uczuciach i stosunkach osobistych. U niego było wszystko zdecydowane, jednolite i stanowcze.

– Nie jestem większy ponad chwilę. W każdym momencie robię to, co mam robić, jak mogę najlepiej. Nie wiem, nie mogę wiedzieć, co wyrośnie z czynu. Jeżeli przeżyję, zobaczę i będę szedł dalej. Jeżeli nie – życie wyprowadzi wniosek. Moje ja ma zrobić to, co każe moja wiedza, i kiedy postanowię jak najsilniej robić. Kirsanow chce być tym duchem, który rośnie z ludzkich kości. Odpowiedział mu już w Fauście Goethe: Es ist der Herren eigner Geist601. Dziś zresztą nie warto mówić.

Było nas sześć czy siedem osób w ten wieczór w mieszkaniu Żelabowa i Soni Perowskiej. Z Michajłowem nadszedł Kibalczyc i Sablin. Później nadszedł Wołczok. Nie pamiętam, był, być może, jeszcze kto. Przed paroma dniami wyprawiliśmy na Krym Zelmana, który już stamtąd nie wrócił. Był to piękny, pełen treści wieczór. I taki pozostał w mej pamięci. Była jedna z tych godzin, kiedy każde słowo staje się znaczące.

Łatwowierna opinia wyobraża sobie Narodną Wolę jako gromadkę naiwnych młodzieniaszków, którym śniło się, że wybuchem jednej bomby przerodzą świat i ściągną na ziemię panowanie wiecznej wiosny. Ludzie nie mogą jeszcze zrozumieć, że dziś świadomy, nowoczesny człowiek nie jest w stanie łudzić się w ten sposób. Narodna Wola wiedziała, że jest momentem w dziejach duszy ludu, że ma tylko tę duszę budować, kształtować. Do dziś dnia ludzie nie mogą oswoić się z tym, że ktoś swe życie traktuje jako świadome dzieło. Śmierć świadomie przyjęta i wybrana wydaje się nieprawdopodobna. Czy przestaje ona być istotna, gdy jest bezwiedna? Litość wzbudza tłum, umierający przecież nieustannie, rozkładany przez czas i ginący również, jak my, na wieki, a łudzący się, że on uchodzi śmierci, bo jej nie patrzy w oczy. Żyć – to znaczy wiedzieć, jak się zginie, to znaczy kształtować te chwile, w których się rozpływamy nieustannie, to znaczy budować świadomie to, co pozostaje. Dyrektor departamentu policji Plewe602 wierzył, że my dążymy do ministerialnych tek; dla motłochu Narodnaja Wola to są obłąkani, bo przecież było jasne, że oni nie mogą zwyciężyć. Narodnaja Wola zwyciężyła. Została w krwi ludu tym, czym chciała: zarzewiem buntu, prometeistyczną skrą – i to jest jedyna forma zwycięstwa. Co zostanie z tryumfu Bismarcka? Każdy dzień, który mija i który przechodzi w zbudowanym przez niego państwie, jest urągowiskiem dla jego duszy feudalnego raubrittera603. „On panował nad dziejami”. Nie, one posługiwały się nim, robiły z niego, co chciały. Na jego grobie wzniosą gmach, w którym z niego, z jego ja nic nie pozostanie. My nie chcieliśmy tak zwyciężyć i to trzeba pojąć, jeżeli się zrozumie wszystko inne.

Michajłow mówił słusznie: nic nie zmieni faktu, że odtąd będzie żył rosyjski lud na grobie porażonego własnym ramieniem cara. Prędzej czy później zrozumie on, że z tej mogiły rodzi się jego własne prawo. Prawo nieulegania nikomu, stwarzania sobie własną wolą całego życia.

Sablin był smutny. Pracował on nie mniej od innych, ale męczyła go nieubłagana zaciętość tej walki, zimne okrucieństwo przygotowań. I istotnie to było straszne. Długie miesiące żyło się myślą o śmierci innego człowieka, nieustannym przygotowaniem, obliczało się szanse, obmyślało się środki, aby wróg nie zdołał ujść. A jednocześnie śmierć i zguba wyrywały nieustannie kogoś z naszych szeregów. Odchodzili oni od nas z tym samym twardym wyrazem twarzy, z tą samą nieubłaganą, kamienną stanowczością, jaka żyła w naszych sercach. Gdy znikali teraz, nie pozostawiali bezpośrednich wspomnień o sobie. Życie stało się tak surowe, że marło na ustach każde bardziej miękkie słowo. Zresztą byliśmy tak osaczeni, że trudno było nawet zebrać się. Dzisiaj schodziliśmy się już nie jak przyjaciele, lecz raczej jak jakieś sądzące, nieubłagane upiory-mściciele. Była i w tym może jakaś surowa poezja. Ale wymagała ona, by być odczutą, druidycznej604 surowości serca. Sablin nie miał w sobie nic ze skalda605. Pozostał on w głębi duszy niezmieniony, taki, jaki wstąpił w szeregi wiosennego zastępu, niosącego miłość swoją w lud. Był wciąż tym samym, bezgranicznie kochającym sercem.

Pamiętam już późniejszy moment, kiedy pracowaliśmy razem w podkopie, w sklepie przy Sadowej. Praca była ciężka: trzeba było rozbijać zmarzniętą ziemię, stojąc godzinami całymi w pałąk zgiętym, pełzając na czworakach. Zmęczeni, wyciągnęliśmy się na jedną chwilę w czarnej szyi. Nad głowami naszymi tętniało606 miasto. Wtedy to Sablin rzekł po chwili milczenia:

574.Balzac, Honoré de (1799–1850) – francuski powieściopisarz zwany ojcem powieści realistycznej; zasłynął cyklem powieściowym Komedia Ludzka, pokazującym życie społeczne, polityczne i obyczajowe we Francji od czasów rewolucji francuskiej do rządów Ludwika Filipa. [przypis edytorski]
575.ajent (daw.) – agent. [przypis edytorski]
576.Dostojewski, Fiodor (1821–1881) – wybitny powieściopisarz rosyjski, mistrz realistycznej prozy psychologicznej; autor m.in. Zbrodni i kary (1866), Idioty (1868), Biesów (1871–72), Braci Karamazow (1879–80). [przypis edytorski]
577.czerw (daw.) – robak, larwa. [przypis edytorski]
578.Apollo (mit. gr.) – bóg słońca, sztuki, wróżbiarstwa i gwałtownej śmierci, przewodnik dziewięciu muz; jego atrybutami były lira i łuk; zabił Pytona, olbrzymiego węża nasłanego na jego matkę przez Herę. [przypis edytorski]
579.Pallada a. Pallas (mit. gr.) – przydomek Ateny, bogini mądrości i sprawiedliwej wojny. [przypis edytorski]
580.hartowny – zahartowany, twardy. [przypis edytorski]
581.Kibalczicz, Nikołaj Iwanowicz (1853–1881) – rewolucjonista rosyjski, członek Narodnej Woli; był głównym ekspertem organizacji zajmującym się materiałami wybuchowymi, przygotował bomby, które wykorzystano w udanym ataku na Aleksandra II; stracony razem z innymi organizatorami zamachu. [przypis edytorski]
582.Michajłow, Timofiej Michajłowicz (1859–1881) – ros. rewolucjonista, członek Narodnej Woli; w styczniu 1881 zgłosił się do grupy ochotników, którzy mieli rzucić bomby w karetę carską; po zamachu aresztowany i stracony. [przypis edytorski]
583.Frolenko, Michaił Fiodorowicz (1848–1938) – ros. rewolucjonista, „uczestnik „wędrówek w lud”, członek Komitetu Wykonawczego Narodnej Woli; brał udział w przygotowaniach zamachu na Aleksandra II na linii kolejowej pod Odessą (sierpień 1878) oraz udanego zamachu w 1881; skazany początkowo śmierć, później na dożywotnie więzienie; w 1905 zwolniony. [przypis edytorski]
584.Figner, Wiera Nikołajewna (1852–1952) – ros. rewolucjonistka, działaczka ruchu narodnickiego, autorka wspomnień; współuczestniczyła w organizacji zamachów na Aleksandra II pod Odessą i w Petersburgu; po zabójstwie cara jako jedyna uczestniczka przygotowań i jedyna osoba z Komitetu Wykonawczego Narodnej Woli zdołała zbiec policyjnym poszukiwaniom; w 1883 aresztowana na skutek donosu, skazana początkowo na śmierć, potem na dożywotnią katorgę; uwolniona w 1905 wyjechała za granicę i współpracowała z eserowcami; wróciła do Rosji w 1915, po rewolucji październikowej wybrana w demokratycznych wyborach do Konstytuanty z listy eserowców; po rozpędzeniu parlamentu przez bolszewików w styczniu 1918 wycofała się z działalności politycznej. [przypis edytorski]
585.Sablin, Nikołaj Aleksiejewicz (1849–1881) – ros. rewolucjonista, członek Narodnej Woli, autor wierszy rewolucyjnych; brał udział w przygotowaniach zamachu na Aleksandra II pod Odessą oraz udanego zamachu w Petersburgu; popełnił samobójstwo, kiedy próbowano go aresztować. [przypis edytorski]
586.Helfman, Hesia Mejerowna (1855–1852) – rosyjska rewolucjonistka pochodzenia żydowskiego, członkini Narodnej Woli, współorganizatorka zamachu na cara Aleksandra II w marcu 1881; aresztowana razem z Nikołajem Sablinem, swoim ówczesnym kochankiem, skazana na śmierć; ponieważ była w ciąży, wykonanie wyroku odroczono, osadzając ją w Twierdzy Pietropawłowskiej; niedługo po porodzie zmarła; jej pochodzenie podkreślano podczas pogromów, do których doszło po śmierci cara. [przypis edytorski]
587.Łopatin, Herman Aleksandrowicz (1845–1918) – ros. rewolucjonista, dziennikarz i pisarz; uczestnik walk we Włoszech pod wodzą Garibaldiego, członek I Międzynarodówki, przeciwnik Bakunina; w 1870 bezskutecznie usiłował uwolnić Czernyszewskiego z Syberii; podczas jednego z wyjazdów do Rosji aresztowany (1887), skazany na dożywotnie uwięzienie w Twierdzy Szlisselburskiej; po uwolnieniu w 1905 zaprzestał działalności politycznej. [przypis edytorski]
588.Hydra (mit. gr.) – potwór z wieloma głowami, odrastającymi po ścięciu, zabity przez Heraklesa. [przypis edytorski]
589.Dionizos (mit. gr.) – bóg wina i odradzającej się przyrody. [przypis edytorski]
590.Zeus (mit. gr.) – najważniejszy spośród bogów olimpijskich; bóg nieba i ziemi, władał piorunami. [przypis edytorski]
591.Erynie (mit. gr.) – boginie zemsty, karzące zwłaszcza przewiny wobec rodziny i rodu, przedstawiane ze skrzydłami i z wężami we włosach, doprowadzające do szału i dręczące tych, których ścigają. [przypis edytorski]
592.Bogdanowicz, Jurij Nikołajewicz (1849–1888) – rewolucjonista, uczestnik „wędrówki w lud”, członek Komitetu Wykonawczego Narodnej Woli; uczestnik przygotowań do zamachu na Aleksandra II; aresztowany w marcu 1882, skazany na karę śmierci zamienioną na dożywocie w Twierdzy Szlisselburskiej, gdzie zmarł. [przypis edytorski]
593.azali (daw.) – czy. [przypis edytorski]
594.zwolony – tu zapewne: wyzwolony. [przypis edytorski]
595.poszechoński – od tytułu utworu Sałtykowa-Szczerdina Poszechońskie dawne dzieje (1887–89), częściowo autobiograficznej powieści o Rosji pańszczyźnianej. [przypis edytorski]
596.Ave triumphator! (łac.) – Witaj, triumfatorze. [przypis edytorski]
597.morituri te salutant, ave doctor (łac.) – idący na śmierć pozdrawiają cię, witaj doktorze (parafraza słów skierowanych przez wchodzących na arenę gladiatorów do cesarza: Ave, Cæsar, morituri te salutant: witaj Cezarze, idący na śmierć pozdrawiają cię). [przypis edytorski]
598.Don Kichot – powieść hiszp. autora Miguela de Cervantesa (1547–1616) o losach szlachcica, który pod wpływem romansów o czynach rycerskich postanawia ruszyć w świat i wcielać w życie średniowieczny ideał rycerski. [przypis edytorski]
599.Tacyt, właśc. Publius Cornelius Tacitus (ok. 55–120) – wybitny historyk rzym., autor m.in. Roczników oraz Dziejów, opisujących historię Rzymu w I w. n.e. [przypis edytorski]
600.Akakiusz Akakiewicz – bohater noweli Gogola pt. Szynel, drobny urzędnik, którego jedyną pasją jest przepisywanie papierów w kancelarii. [przypis edytorski]
601.Es ist der Herren eigner Geist (niem.) – To tylko jest duch tych ludzi (parafraza cytatu z tragedii Faust. Część pierwsza Goethego, rozmowa Wagnera z Faustem; jego pełny sens to: to, co nazywasz duchem czasów, jest tylko własnym duchem tych ludzi [tj. autorów, kronikarzy], którzy po swojemu odzwierciedlają czasy). [przypis edytorski]
602.Plehwe, Wiaczesław Konstantynowicz von (1846–1904) – rosyjski arystokrata pochodzenia niemieckiego, urzędnik państwowy, prokurator, następnie dyrektor Departamentu Policji (1881–84), sekretarz stanu Wielkiego Księstwa Finlandzkiego (1900), minister spraw wewnętrznych i szef żandarmerii (1902); rusyfikator; zginął w zamachu zorganizowanym przez eserowców. [przypis edytorski]
603.raubritter (niem.) – rycerz rozbójnik, utrzymujący się z rabunku kupców i podróżnych; plagą raubritterów były dotknięte średniowieczne, rozdrobnione na niewielkie państewka Niemcy. [przypis edytorski]
604.druidyczny – właściwy druidom, staroż. kapłanom celtyckim, którzy przewodniczyli obrzędom religijnych, pełnili rolę wróżbitów, lekarzy i sędziów. [przypis edytorski]
605.skald – średniowieczny skandynawski poeta i śpiewak. [przypis edytorski]
606.tętniało – dziś popr.: tętniło. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
01 июля 2020
Объем:
650 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают