Читать книгу: «Płomienie», страница 22

Шрифт:

IX. Oblubieniec

W historii polskiej droga mi była zawsze postać Warneńczyka537. Dwa wieki polskich dziejów: XV i początek XVII, wydają mi się zawsze dziwnie tragiczne. Nie lubię XVI stulecia. Jest w nim jakaś niesumienność. Ludzie sprawiali tu istotnie Babińską Rzeczpospolitą538 w ukryciu przed losem. W XV szli oni jeszcze z rycerską wiarą na spotkanie losu. Szli, nie bojąc się zgonu, lecz marząc o zwycięstwie. W XVII już Żółkiewski539 na polach Cecory symbolizuje doskonale polskie dzieje. Polski dramaturg historyczny powinien stworzyć trylogię: Warneńczyk – Batory – Żółkiewski. A jeżeli już greckim obyczajem mamy do tragedii dodać dramat satyrowy540, niechaj weźmie pióro Arystofanesa541, a kreśli polskie Odrodzenie. Polskie Odrodzenie – kiermasz na pobojowisku. Magnaci polscy – cudzołożący z myślą europejską i płodzący bękartów542: dumnych, ciemnych szlachetków XVII wieku. Polskie Odrodzenie było olbrzymią maskaradą, zapustami543 weneckimi w Polsce. A zapusty te zaważyły na losach narodu jak prawda. Nie powinien zapomnieć dramaturg o satyrycznym dramacie, inaczej nie będzie w jego trylogii prawdy. Niech nie żałuje polskich zygmuntowskich czasów i Babina: polskie szlacheckie głowy opiły się myślą ludzką jak winem. Po pijanemu cięły szablami po niebie. Chrystusa i diabła wyzywały na rękę, ale już skradał się ojciec Possewin544 i pijaną tłuszczę Iwanowi sprzedał. Później Skarga545 płomiennym słowem pobudził pijących i gdy wytrzeźwieli, zapadła nad Polską noc żałobna po kiermaszu zapustnym. I do dziś dnia historia ciąży nad nami jak klątwa. Ale te trzy postacie kocham w tych wiekach: Warneńczyk – Batory – Żółkiewski. Może się mylę i nie rozumiem ich. Ale Warneńczyk ma w sobie młodość, która ślubuje się śmierci i leci piękna, rozkochana na swoje wieczne zrękowiny546 ze sławą.

O Warneńczyku myślę zawsze, kiedy przypominam sobie Aleksandra Sołowjewa. On wprowadził nas na te pola, gdzie już tylko śmierć rządzi, poprowadził nas na wielki bój duchów. Narodna Wola – olbrzym, w piersi którego biło sto nieznających trwogi serc, który patrzył w przyszłość setką płomiennych oczu, myślał stu głowami, w których nie było osobistej rachuby. Narodna Wola – bojująca przyszłość ludową – narodziła się w cieniu tej postaci.

Srebrnym rycerzem go widzę, jak stoi na straży mrocznego zamku, gdzie zamieszkała krzywda.

Tu go postawiła myśl.

Srebrny rycerz stoi na straży przyszłości.

Tego uzna duch narodów, przed kim kopię pochyli. Kto śmie przejść pod kopię srebrnego rycerza?

Na straży stanął mrocznych dziejów, on – zbrojne sumienie.

Nie wyjdzie już nikt z czarnego zamku.

Nad tronem stoi, a pod nim siedzą, rządzą trupy.

Kto przemoże srebrnego rycerza?

On nie lęka się bagnetów żołnierskich; serca jego nie dosięgnie stal, broni go kamienna mogiła: mrok mogilny schłonął ciało, pamięć tylko wsparła się na mieczu.

Lecz w myśli ludowej stoi on w blasku, który świeci, gdy gasną słońce i gwiazdy i gdy już tylko trwa idąca poprzez pokolenia sława. W pamięci wykuła kształt ten wielkości.

Na dnie sumień stoi uśmiechnięty i niezwyciężony.

Gdy tu zajdzie myśl, załka i wstanie orężna.

Taki pogodny, szczęśliwy był w ten ostatni wieczór. Chciał, aby mu kupiono kwiatów, dano poezje Niekrasowa547. Czytał na głos wiersz Matka, potem ten inny, bolesny, w którym skarży się poeta i błaga:

 
Za kroplę krwi, com wspólną miał z ludem,
przebacz, ojczyzno, mi, przebacz mi winy.
 

Siedzieliśmy w pięcioro: Ola, Michajłow, ja, on, Goldenberg. Sołowjew nie wspominał o śmierci ani o dniu jutrzejszym. Był tylko pogodny tak, żem nigdy nie wyobrażał sobie tak pięknej radości. Twarz jego świeciła i promieniała jakimś wewnętrznym, cichym, nieustannym, silnym światłem. Głos brzmiał szczęściem tak wielkim, że wydawał się śpiewem. On sam musiał czuć, że coś uskrzydla każdą jego myśl. Były chwile, kiedy przebiegało po jego twarzy jakby zdumienie, jakby podziw, że taka radość, takie szczęście istnieć mogą.

Ola siedziała przy nim. Wpatrzona w niego i zasłuchana, zdawała się ona sama z sobą prowadzić jakąś rozmowę. Sama mówiła później: „Wyprowadził mnie na śnieżny szczyt, gdzie była cisza, nad głową świeciły złote gwiazdy, u stóp jezioro przezroczyste jak myśl ludzka; stałam w tej ciszy. I na dnie serca marzyło mi się: to ty. Śniło mi się, że oko w oko spotkałam się na śnieżnym szczycie z duszą moją. I widziałam ją, jaka jest. Jaka jest sama przed sobą. Cieszyłam się jak dziecko, jak niebo o wschodzie, że znam siebie, mam siebie, że widziałam siebie przed godziną śmierci”.

– Do ostatniej chwili – mówił on – widzi się to, czym się jest i co się tworzy, i tak już się będzie istniało na wieki.

– Gdzie?

– W tym ostatnim widzeniu.

– A później – pytała Ola – czy nie może być coś później?

– Nie ma siły, która sprawić może, abym ja był nie ja. Więc nie wiem i już nie pytam, co jest później. Zresztą. Czy nie wszystko jedno, jak to długo trwa? Czy nie dość widzieć tak siebie, widzieć, jak się stoi w prawdzie, jak ona otacza nas gwiazdami i ciszą?…

– Co są gwiazdy, co jest morze?… – myślała Ola na głos. – Przestrzeń. Czy nie jest ona we mnie, w nas? Czy nie żył człowiek, który umiał gasić te myśli i stał bez niej, nad nią, w świetle czegoś, co jest, gdy ona zgaśnie? Czy nie żył i nie myślał Kant? Czy nie przyniósł nam wieści, że był na samotnym wierzchołku duszy? Tam, skąd ona w siebie samą patrzy, zna siebie.

– Nie wiem – mówił Sołowjew – nie jestem filozofem.

– Myślę – rzekł Michajłow – że otacza nas świat bez końca, że się człowiek nieustannie budzi: idzie znów w nowy bój i walkę.

– Tego, czym jestem, nie odejmie mi nikt. Idę w śmierć, jak wchodzę nocą w las. Księżyc srebrzy choiny. Drzewa szepcą, drżą liście.

Ktoś ty, ktoś ty!

Cienie mkną po pniach. Ja idę. Spada liść z drzew. Idę, idę w światło, które drży. Drzewa będą szeptać i pytać.

Duszy swojej kto się już nie boi, nie boi się niczego. Ten tylko drży, kto na dnie swoim widzi coś, co mu w oczy spogląda z szyderstwem: a mnie nie znasz… Ja jestem ty. Ja nie spotkam już szyderskiej548 twarzy. Duszę całą mam w sobie: przede mną jest świat i będę szedł, póki się nie skończy moje ja.

Tu czy tam gasną gwiazdy – wszystko jedno. Do końca będę sobą, miał siebie, a jeżeli zacznie się wielki cień: las milczący przytuli rycerza, las milczący, ciszy wielki cień, słońce blaskiem o zbroję uderza, rycerz śpi, nie obudzi go dzień, nie obudzi dzień słoneczny rycerza, nie obudzi go cisza i noc, nikt nie dźwignie srebrnego puklerza549, własnej duszy wykuła go moc.

Kto tak ginie, jakby w jedno z duszą zrośnięty. Kto tak trwa sam ponad wszystkim, ten już nie wie, co jest śmierć i życie.

Hasło dasz ty, który idziesz.

Póki trwam, nie uchylę szyszaka. Świeci zbroja wśród ciszy jak szczyt górski, kiedy przegląda się w jeziorze. Gdziem jest rzeczywisty: tu czy tam. Tu i tam jest cisza. Nie rozumiem, jak można wierzyć w śmierć. Śmierci nie ma.

Jestem wiecznie ja.

 
Próżno cisza o puklerz uderza,
   Tarcz550 nie dźwięknie,
      Nie obudzi rycerza
         Nawet śmierć.
            Wchodzi on w milczenie
               Wieczystego lasu,
                  Liść się sypie z drzew,
                     Nie obudzi go szmer,
                        Nie obudzi śpiew
                           Rannych ptaków
 
 
Ani ta cisza, co leży na dnie.
   Bóstwa leśne chodzą
      Senną stopą po mchach.
         Szumią rosy, o coś proszą,
            Obcą mi jest miłość i strach.
 
 
Wyrzecz słowo, by znała cię dusza,
   Tylko słowo jest mocą, co skrusza
      Tarcz wykowaną
         Przez myśl.
 
 
Śmierć była tu przy robocie,
Kuła pancerz nie w srebrze, nie w złocie,
Kuła młotem w ludzkim sumieniu,
Gwiazdy ciche z nieba patrzyły,
Górskie szczyty w ciszy się skrzyły.
 

Koło północy rozstaliśmy się. Sołowjew musiał zająć swoje mieszkanie w hotelu, z którego miał wyjść jutro. Spotkać mieliśmy się z nim na placu, a raczej mieliśmy być obecni tylko w rezerwie na wszelki wypadek, gdyby możliwa była ucieczka. Ale o tym trudno było nawet myśleć. Car wychodził na swoją ranną przechadzkę otoczony przez całe stado szpiegów i przebranych policjantów.

Rozmawialiśmy z Olą długo w noc.

Na drugi dzień rano byłem na placu. Widziałem, jak car wyszedł w oficerskim szynelu. Był jasny ranek wiosenny. Zrazu nie widziałem nigdzie Sołowjewa. Nagle ujrzałem go: szedł naprzeciwko cara. Widziałem, jak Aleksander II przystanął. Sołowjew podniósł rękę, rozległ się strzał – car uciekał ku placowi po łamanej, zygzakowatej linii, chcąc utrudnić strzały. Sołowjew strzelił drugi i trzeci raz. Aleksander potknął się i pełzł na czworakach. Sołowjewa otoczyła cała chmara ludzi. Znikł nam z oczu, powalony na ziemię.

Gdym wrócił do domu i opowiedziałem Oli – zbladła na myśl, że jest on w ich rękach.

Dlaczegóż on nie zabił tam sam siebie? To jest straszne, że oni go mają w swoich podłych, krwiożerczych szponach. I to było straszne istotnie. Trudno było oswoić się z myślą, że ta szlachetna dusza ostatnie dni swoje przeżyć musi w otoczeniu drapieżnej podłości.

Wydrukowaliśmy specjalną proklamację z oświadczeniem tej treści:

„Krążą pogłoski, że Karakozow był torturowany podczas śledztwa. Gdyby przyszła do głowy komuś podobna myśl w stosunku do Sołowjewa, niech pamięta, że potrafimy go dosięgnąć i osądzić, że podłością swoją sam siebie skaże na niezawodną śmierć”.

– To tylko możemy zrobić dla niego – powiedziałem Oli.

– A co stanie się z jego myślą? – zapytała Ola.

– Aleksander Drugi zginie – powiedział poważnie Michajłow.

X. Hekate

W jakie dziesięć dni po pojedynku Sołowjewa z Aleksandrem II zjawił się w naszym mieszkaniu Cyprianow. Ucieszyliśmy się ogromnie, zobaczywszy go. Siedział on w kijowskim więzieniu i sprawa jego przedstawiała się groźnie. Na południu przedstawiała się groźnie każda sprawa. Losy aresztowanych politycznych miał w swoim ręku Strelnikow – prokurator wojskowy.

– Gdy moja siostra była u niego z jakąś prośbą – opowiadał Cyprianow – pokazywał on jej, jak ja będę chrypiał i wyciągał język na szubienicy. Mówię wam literalną, dosłowną prawdę: naśladował w sali do przyjęć w obecności dwudziestu osób, z których połowa miała synów lub braci w więzieniu aresztowanych za sprawy polityczne, rzężenie konającego, kiedy dławi go stryczek, i wysuwanie się języka z ust zaduszonego.

Nie potrzebował zresztą nas specjalnie upewniać – Strelnikow był znany powszechnie. Każda czynność rodzi swoich poetów i artystów, którzy uprawiają ją z zamiłowaniem i z zapałem. Strelnikow był poetą katowskiego rzemiosła. Czuć swą władzę nad sercami, patrzeć w twarze blednące z bólu i rozpaczy było jego sportem i jego przyjemnością. Nie był on żadnym potworem. W warunkach, w jakich żył, w warunkach, wśród których okrucieństwo systematyczne i bezwzględne względem tak zwanych przestępców politycznych uważane było za drogę do kariery, powstawanie takich ludzi jak Strelnikow jest koniecznością. Każdy człowiek musi w jakiś sposób zaspakajać potrzeby dumy i miłości własnej. Strelnikow – naśladujący przed siostrą więźnia rzężenie i grę fizjognomii551 tego więźnia, gdy będzie on konał – czuł się zapewne właśnie najbardziej człowiekiem. Upajał się całkowicie swą działalnością, już nie poprzestawał na spełnieniu suchych, przepisanych przez prawo czynności: tworzył. Strelnikow szalał, przechodził swój liryczny okres na południu. Wieszał ludzi, przeciwko którym nie posiadał żadnych poważniejszych i stwierdzonych motywów oskarżenia. Opowiadano, że założył się w klubie oficerskim z miejscowym generał-gubernatorem, że dostanie wyrok śmierci na Lizoguba552 i że zaraz wyrok wykona.

– Jeżeli pan zdoła wyrok taki dostać, jeżeli pan znajdzie taki sąd, który go skarze, ja go nie ułaskawię – rzekł generał-gubernator.

– Słowo? – zapytał Strelnikow.

– Słowo.

Jedyną winą Lizoguba było, że cały znaczny majątek ofiarował na cele rewolucyjne. Nawet nie zdołał go przelać jeszcze, bo dopiero zaczynał go spieniężać. Własny administrator, Dryga, zadenuncjował go. Żadnych innych oskarżeń przeciwko Lizogubowi nie było oprócz jednego chyba.

Był to człowiek siły i czystości charakteru, które musiały wydać się przerażające władzom śledczym.

– On jest całkiem jak Chrystus – rzekł Strelnikow. – Rewolucja nie powinna mieć Chrystusów, to nazbyt niebezpieczne.

Lizogub został skazany na śmierć.

Michajłow bił pięścią w stół, płakał, kiedy słuchał tego opowiadania.

I istotnie generał-gubernator dotrzymał słowa: Lizogub był powieszony. Ale Strelnikow został zdystansowany, on powiesił wprawdzie Lizoguba, ale III Wydział powiesił Drygę. Dryga miał obiecaną nagrodę za denuncjację. W ten czy inny sposób był niebezpieczny dla policji i został skazany na śmierć za stosunki z rewolucjonistami.

– Lizogub! Lizogub! – powtarzał Michajłow. – Człowiek ten nie kupował sobie palta, nie palił w piecu, wyrzekł się tytoniu, marzł w jakimś lichym surducie, aby nie zużyć grosza na siebie. Nie brał udziału w ruchu, aby rząd nie miał pretekstu dla skonfiskowania jego majątku, aby cały ten majątek mógł pójść na sprawę. On myślał, że im potrzeba jakichś dowodów, że oni się będą w ceremonie prawne z nami bawić, on nie wiedział, że nas wolno zabić, jak się chce i gdy się chce.

– Nie trzeba nawet patentu, że się umie wieszać – mówił Cyprianow. – Kat, który wieszał Osińskiego553, czynił to po raz pierwszy i dwa razy źle zakładał stryczek. Osiński wił się jeszcze w kwadrans po powieszeniu. Żandarmski generał niepokoić się raczył, co to znaczy, że wróg ojczyzny ma tak twarde życie, i kata po buzi przejechał. Ale ten, poczciwa dusza, bez urazy rzekł: „I tak umrze, panie generale. I tak umrze”. Wszyscy my umrzemy i tak. To „i tak” pan Strelnikow powinien postawić sobie za motto pamiętników, jeżeli je pisze.

Osiński był naszym ulubieńcem.

Piękny, pełen zapału, przykuwał on do siebie serca i umysły. Był to jeden z tych ludzi, którzy samą swoją postacią, gestem, głosem, wywierają nieprzezwyciężone wrażenie.

Umysł jego nieustannie pracował, wola nigdy nie słabła. Osiński w tym czasie był jedną z najbardziej czynnych postaci ruchu. Podczas „procesu 193” dojrzał on ostatecznie i od tego czasu życie jego było systematyczną walką z caratem. On pierwszy może świadomie wkroczył na drogę nieubłaganej, systematycznej, celowej walki z uciskiem.

On pierwszy zaczął systematyzować objawy budzącego się bojowniczego nastroju, tworzył dla niego szersze i głębsze podstawy ideowe, a przede wszystkim nadał ruchowi temu charakter trwałej, celowej działalności, czyniąc z walki tej przedmiot własnej swojej, skupionej, nieznającej znużenia woli. Taki stał przed naszymi oczami, wiecznie rześki, pełen pomysłów, niezmordowany. Mógł nie spać nawet siedem nocy z rzędu i nie można było w nim zauważyć zmęczenia. Wierzyć się nie chciało, że to młode życie zostało zgaszone.

Cyprianow opowiadał:

– Dopóki żyć będę, nie zapomnę tej nocy.

Było tak ciepło, jak w maju. Słowik gdzieś śpiewał bardzo blisko więzienia, przez okno wchodziło miękkie, ciepłe powietrze, wonne jak marzenie. Oddychało się z jakąś niezmierną rozkoszą i łatwością. Leżałem w swojej celi i chciałem zapomnieć, że tam na drugim końcu czterech ich czeka na śmierć, że to płyną ich ostatnie chwile, a potem obejmie ich noc.

Patrzyłem w gwiazdy i słuchałem śpiewu słowika, i myślałem, jakby dobrze było płynąć łódką po szerokim, wielkim Dnieprze.

I nagle w ciszę tę wpadł głos:

„Walerianie!”

To Zofia554 wołała i po chwili odpowiedział jej głos jego:

„Sonia!”

Tak rozmawiali z sobą w tę ostatnią noc, całą noc nawoływały się te głosy; mówiły sobie: jeszcze żyjemy, żyjemy, jeszcze możemy mówić, jeszcze rozumiemy się.

„Walerianie!” – wołała ona i znaczyło to: umrzeć! Ty umrzesz, umrzesz. Ciebie mogą zabić!

A jego odpowiedź: „Sonia”, brzmiała jak: wytrwaj, bądź zdrowa, idę.

Nikt nie myślał o śnie w tę noc w całym więzieniu. A czas płynął z jakimś strasznym pośpiechem…

Głosy wołały wciąż.

„Walerianie!” – z straszliwą rozpaczą wołała ona.

I on odpowiadał łagodny, cichy.

„Sonia”.

Rozległy się kroki. Otworzono celę.

„Nie wychodzić z cel, stać u drzwi” – rozległa się komenda.

I ich prowadzono przez nasz korytarz pomiędzy dwoma szeregami żołnierzy.

Gdy stali przed celą Soni, ona wyszła i obcięła nożyczkami pasmo włosów. Z jednej, drugiej, trzeciej, czwartej głowy. Patrzyłem w twarz żołnierza, który stał przed nią. Płynęły po niej łzy. W celach rozlegało się szlochanie. Wyprowadzono ich, zapadły się z trzaskiem drzwi, Sonia zemdlała. W pół godziny przyszedł oficer, który komenderował strażą, i ofiarował się, że wyprowadzi z więzienia, kogo wskażemy. Ale żądał, byśmy przyrzekli, że nie pozostawimy tej świętej krwi bez zemsty.

Michajłow podniósł się.

– Nie popłynie już bezkarnie ani jedna kropla krwi. Nie myśmy chcieli tej walki. Krew wywołała z podziemi ciemne bóstwa kary, odwetu. Stworzymy siłę, przed którą będzie drżeć przemoc. Prawo i myśl będą i w Rosji miały miecz. Miecz, co będzie bił w najwyższe głowy.

Wtedy dał nam przeczytać Cyprianow list ostatni Osińskiego, w którym zaklinał on, aby nie marnować swych sił, aby plany obmyślać jak najtrzeźwiej, aby stworzyć zorganizowaną moc rewolucyjną.

Ola siedziała blada; gdyśmy zostali sami, podeszła ku mnie:

– Sołowjewa powalili na bruk, bili pięściami i nogami po głowie, po twarzy. Miszuk, tego nie można znieść. Nie można znieść podeptania człowieka. – Potem pochyliła się ku mojej piersi i rzekła: – Pamiętaj, że oni mnie nie wezmą żywą.

XI. Umarli i żywi

Nie zapomnę tego dnia; żadnego szczegółu, który się wtedy zdarzył; utkwił mi w pamięci twardy i niezmienny jak stal – i wiem, jak wygląda sąd ostateczny, czym jest to walenie się życia, co stwardniało już w niezmienny kamień i teraz spada już na wieki stracone. Leci jak bryła i porywa za sobą myśl, wolę, serce całą siłą przekleństwa czasu. Stałem się, już mnie nie zmienisz: było poznać mnie, gdym szumiał w twoim sercu, teraz jesteś już jak ślepe ziarno piasku, sypiące się w próżnię z klepsydry.

Przenieśliśmy szczęśliwie naszą drukarenkę, przebrnęliśmy rzeczkę w bród, wesoło zaturkotał wóz, który ją unosił. Dzień się zaczynał. Lekko kołysały się zboża, szliśmy młodym gajem. Po raz pierwszy od wielu lat byłem w Polsce. Towarzyszył mi Tur, młody robotnik warszawski. Szedł i świergotał jak ptak, jak jastrząb stroszył się i kwilił, to znowu śmiał się jak dziecko i echo budził. Wesół był, że przed nosem straży drukarenkę śmignął.

– Aż furczy – mówił – aż w uszach z radości furczy. – I wykrzykiwał znów: – Hej ha!

To znowu śpiewał:

 
Bo ja pan, bo ja król
Wśród zielonych łąk i pól.
 

Echo odpowiadało mu i on śmiał się:

– Moje; cała ta ruń się cieszy, tak raźnie przeleciał nasz ptak.

 
Oj, nie lada to ptaszyna,
Jaja składa co godzina,
A w tym jaju smok!
 

Ani na jedną chwilę nie mógł zamilknąć.

– Zatańczyłbym – mówił – gdyby z kim było.

Przyglądałem mu się z zaciekawieniem: ogłuszał mnie i oszałamiał jego gwarliwy humor. Odwykłem, a raczej nie znałem nigdy takiej kolorowej wesołości. I Tur przyglądał mi się od czasu do czasu zyzem555.

Doszliśmy do jakiejś karczemki. Grzał tu się przed ogniem człowiek stary, barczysty, skądeś straszliwie mi znany. Jak jakieś ciemne, niemożliwe przypomnienie patrzyły oczy spod kosmatej czupryny. Wielki tobół z towarami stał obok niego. Węgier to był, jak mówią u nas. Zostaliśmy przez jedną chwilę sami w izbie. Siedziałem odwrócony plecami, gdy podszedł on do mnie i rzekł:

– Spotykamy się więc raz jeszcze jednak.

Poznałem go. Był to on: stryj Alojzy.

Patrzył mi w oczy z gorzkim uśmiechem.

– Sieci, jak widzisz, snuję, pajęcze sieci: duszę wikłam, na wieki wiążę, węzeł splatam, sznur do kamienia przykuwam. Ten właśnie pajęczy sznur do tego piotrowego kamienia, który stoi: on jeden, który jest tak mocny, że nie drgnie, kiedy stanie na nim wieczny sędzia. Tam właśnie, słyszysz, tam właśnie zaniosę: patrz, spojrzyj! – Z kieszeni wyciągał krwawą chustę. – Twoi – rzekł – towarzysze, przyjaciele: tu oto o wiorst kilka, pójdź, zobacz, w żywej jeszcze zobacz skórze spisane te drogocenne litery rosyjskiej idei pracy, swobody pracującego człowieka. To właśnie na skórze polskich chłopów. Pójdź, zobacz: leży tam Bazyli Wisznia z nogami zjadanymi przez gangrenę – idź mu i powiedz: nie ma Polski, nie liczy twoich łez matka najsłodsza – pożałuj go, że tak głupio ginie za przesąd.

Widziałem, że dyszy ciężko i dusi się, chciałem coś mówić.

– Takie to nasze pasożytów i szamanów rozkosze – po jednej idziemy drodze, odkupicielu nędzy. Pamiętasz, mówiłeś: „Ze zdychającego chłopa ściągacie koszulę i tę ostatnią jego nędzę wplatacie, niby cudny kwiat, w watykańskie dywany, by po nich możnych stopy chodzić mogły”. I oto któż był przy zgonie zasieczonych, zasiepanych pałkami? I cóż mi dać mogli: ostatnie westchnienie? To wziąłem, w głąb duszy wziąłem, postawię ciężar ten na stwierdzenie świata, odleję zeń posąg. Będzie świadczył. Wyciągną się umarłe ręce: jako świeczniki zapalę je.

– W papieskim Rzymie – przerwałem – w Rzymie, który własnemu ludowi chciał ojczyzny poskąpić556.

– Przeminie ten i inny przeminie. Widział już je Dante557 na dnie piekieł, słabe, nadaremno miecz Chrystusa dźwigające dusze. Widziałem Grzegorza i Piusa558. Przeminą. Mgła to i miraż: na dnie dusz stoi gmach w słońcu, tam postawię łzawy mój posąg; zmartwychpowstanie krew.

Chylił się nade mną, jakby mnie chciał na wieki wzrokiem swym przygwoździć.

– Pójdź i powiedz staremu Wiszni: na próżno zasieczono ci syna. Czary to, ułudny sen. Nie stoi na tych gwiazdach nikt, nikt nie dźwiga twoich krwawych losów.

– Powiem mu: dam ci pewność odwetu, idzie już kara i grom.

– Trup on już, a wstanie i powie: nie chciwym krwi, nie pragnę – ty mu powiedz, że nie przeminie słowo, święte polskie słowo: O Jezu! Iluż pokoleń dusza je zrodziła, każdy uśmiech, każdą literę. I to dźwięk pusty!

Wstałem z wysiłkiem i wyprostowałem się:

– Mówił stryj Seweryn: „Póki kamienie, co na grobie legły, sercem się nie staną – nie wstanie jej trup”.

– Póki kamienie… – powtórzył. – Mój ty Boże. Pieczęć na wieki wyciśnij: nic tu nie było i nie ma. Szlachta, szlachta, kańczugów panowanie! To słyszysz: świst bicza i jęk; a ten pęd, a ten straszliwy pęd pod Wiedeń, poprzez trupa wielkiego olbrzyma jedności narodów. Tego husarza pęd, co się zarył aż pod Piotra kopułę i stoi kamienny: wierzę.

Uniosłem się:

– A te kielichy, którymi spełniano po rzezi Pragi zdrowie Katarzyny? A zresztą co mówić, co mówić długo. Szukałem, gdzie walczą o człowieka, o całego, nieskrępowanego człowieka, gorzki był mi chleb niewypracowany.

– A dusze pokoleń, co znikły wierząc: budujemy życie; a straszny, przedwieczny skarb zamierzchłych dusz, zwierzony sercu? Skądeś ty przyszedł – liść na prawiekowym drzewie? Tobie nie sądzić… Boże mój, Boże, te gasnące na wygnaniu oczy, smutki, spiekoty duchowe, serdeczne rany, myśli wbijane w duszę jak ćwieki: to wszystko płynęło przecież strumieniami, kto poprzecinał żyły?

Nagle obsunął mi się do kolan stary, drżący człowiek:

– Na wieki utracony, zgubiony, raz na zawsze zmarły, ty, który nie zmartwychpowstaniesz z matczynej piersi – wybacz, żeśmy cię nie uczynili Polakiem…

– Jestem… – wyszeptałem – przyjdzie dzień.

Nie widziałem w tej chwili nic, z serca szła kamienna ślepota. Przeszła chwila, nim zdołałem go dźwignąć z ziemi w ramiona.

Płakał on teraz cichymi, trującymi łzami.

Rozstałem się z nim, niosąc w duszy jad tego przeświadczenia, ból jakby przypomnienia, że się kiedyś dawno przejechało, śpiesząc w jakąś drogę, sierotę; dziecko uniosło z sobą płacz, a teraz oto staje przed nami kaleka.

Wszedł Tur i rozstaliśmy się ze stryjem obojętnie. W Warszawie jeden tylko spędziłem wieczór.

Czekał tam już na mnie Żelabow. Miałem jechać do Moskwy i zawieźć transport dynamitu.

Byłem znużony.

Obojętnie, sucho powiedziałem:

– Jeżeli się uda, rozstaniemy się.

I Taras, jak nazywaliśmy go, żachnął się:

– Wtedy właśnie zacznie się robota.

– Moja będzie tu – powiedziałem.

Wzruszył ramionami.

– Gdy się zwycięży tam, tu pójdzie wszystko samo przez się.

Nie miałem ochoty do sporów: dławiło nieznośne poczucie, że nie potrafiłbym może już pracować. Leżałem, na wpół drzemiąc.

Tur rozmawiał z Żelabowem.

Mówiono o unitach559.

Żelabow skrzywił się i mówił niechętnie:

– Zawsze Królowa Polska, Matka Boska Częstochowska.

Rozległ się trzask – to Tur skruszył w ręku poręcz krzesła. Zerwałem się.

Stał wyprostowany naprzeciwko Żelabowa, wpatrzony w niego płonącymi oczyma: nozdrza miał rozdęte, cały podany był naprzód, gotowy do skoku.

– Nie rusz, chamie – wycharczał.

Żelabow dźwignął się.

Już zdawało się, że rzucą się na siebie.

Po twarzy Żelabowa przemknął dziwny uśmiech, smutny i szyderski.

– Rozumiem – rzekł – wybaczyć trzeba.

Tur chwycił mnie za rękę:

– Ty jemu powiedz, twojemu Moskaluszce, niech mi on o wybaczeniu nie gada, on! Jeszcze w uszach mam skrzyp tych szubienic. Wara! Od tego mi wara! To moje! Słysz ty, moje. Ja się nie modlę, ale Ona moja. O, psiakrew! – i gruchnął w stół, aż zabrzęczały szklanki.

Siedzieliśmy z nim pośród nocy, spleceni ramionami, zmawiając się przez łzy…

– Ja cię nie wydam, was nie wydam – bełkotał Tur – na nas liczcie, wy tam nasze zaprzepaszczone straże, gońce śmiertelni. Zmóc się musiała dusza… Nic się nie bój, ja to wszystko zachowam: cały twój zapamiętały ból. I ona wróci, słyszysz, ta krew wasza. Nic się nie bój: martwe słowa mówił ten ksiądz. Ja już podźwignę. Silnym560. My tu wesołą mamy duszę. Idź już, bracie, już ona jest między nami, prochowa nić, pobieży, pobieży śmiech-ogieniek. Już my tu staniemy jak dęby i ani jednego źdźbła nie uronim: żyć będą one wszystkie, święte prochy, wysiejemy je, wyniańczymy już duszę. Staną, jak o świcie, te zielone pióra.

537.Władysław III Warneńczyk (1424–1444) – syn Jagiełły, król Polski (od 1434), król Węgier (od 1440); zginął w bitwie z wojskami tureckimi pod Warną. [przypis edytorski]
538.Babińska Rzeczpospolita – szlachecka grupa towarzyska, działająca w XVI–XVII w. we wsi Babin; jej członkowie zajmowali się zabawą w karykaturalne miniaturowe państwo i za udane opowiastki przyznawali sobie urzędy na wzór urzędów Rzeczpospolitej; z Rzeczpospolitą Babińską byli związani m.in. Jan Kochanowski, Mikołaj Rej i Jan Andrzej Morsztyn. [przypis edytorski]
539.Żółkiewski, Stanisław (1547–1620) – magnat, hetman wielki i kanclerz wielki koronny; wódz wojsk polskich w wielu kampaniach przeciwko Rosji, Szwecji, Turkom i Tatarom, zginął w czasie bitwy pod Cecorą. [przypis edytorski]
540.dramat satyrowy – staroż. grecki typ krótkiej sztuki teatralnej, w której chór składał się z satyrów, przedstawiający w sposób humorystyczny motywy i postacie mitologiczne; podczas ateńskich Dionizjów każdy z autorów zwyczajowo brał udział w konkursie, wystawiając cztery sztuki: trzy tragedie oraz dramat satyrowy, grany na końcu lub pomiędzy drugą a trzecią tragedią trylogii. [przypis edytorski]
541.Arystofanes (ok. 445–ok. 385 p.n.e.) – grecki komediopisarz, najwybitniejszy z twórców komedii staroattyckiej. [przypis edytorski]
542.bękart (pogard.) – dziecko pozamałżeńskie. [przypis edytorski]
543.zapusty (daw.) – karnawał. [przypis edytorski]
544.Possewin, właśc. Possevino, Antonio (1533–1611) – włoski jezuita, legat papieski w Polsce, wysłany przez papieża Grzegorza XIII na prośbę cara Iwana Groźnego z misją mediacji między Polską i Moskwą; miał także doprowadzić do zawarcia unii między Kościołem katolickim a prawosławnym oraz przymierza polsko-rosyjskiego przeciwko Turcji; w 1582 skłonił Stefana Batorego do pokoju z Rosją, po którego zawarciu car odrzucił propozycje papieskie. [przypis edytorski]
545.Skarga, Piotr (1536–1612) – jezuita, kaznodzieja, czołowy przedstawiciel polskiej kontrreformacji; autor Kazań sejmowych. [przypis edytorski]
546.zrękowiny (daw.) – zaręczyny. [przypis edytorski]
547.Niekrasow, Nikołaj Aleksiejewicz (1821–1878) – rosyjski poeta, początkowo romantyk, potem autor utworów o problematyce społecznej, ukazujących niedolę ludu i niesprawiedliwość ustroju pańszczyźnianego; przytoczony cytat pochodzi z wiersza *** [Умру я скоро…] (Niedługo umrę, 1867). [przypis edytorski]
548.szyderski (daw.) – dziś: szyderczy. [przypis edytorski]
549.puklerz – rodzaj okrągłej tarczy. [przypis edytorski]
550.tarcz – dziś popr.: tarcza. [przypis edytorski]
551.fizjognomia (daw.) – twarz. [przypis edytorski]
552.Lizogub, Dmitrij Andriejewicz (1849–1879) – ukraiński rewolucjonista z bogatej rodziny ziemiańskiej; jeden z założycieli organizacji Ziemla i Wola, ze swojego majątku finansował działalność rewolucyjną; w sierpniu 1878 aresztowany, rok później osądzony i stracony. [przypis edytorski]
553.Osiński, Walerian Andriejewicz (1852–1879) – rosyjski rewolucjonista-narodnik, jeden z założycieli Ziemli i Woli; brał udział w zamachach na funkcjonariuszy carskich; aresztowany i stracony. [przypis edytorski]
554.Löschern von Herzfeld, Sofia (1842–1898) – rosyjska rewolucjonistka-narodnica; w „procesie 193” skazana na zsyłkę, za wstawiennictwem krewnych wyrok anulowano; dołączyła do kółka terrorystów kijowskich; aresztowana jednocześnie z Osińskim w styczniu 1879, początkowo skazana na śmierć, ostatecznie zesłana na katorgę. [przypis edytorski]
555.zyzem – dziś popr.: zezem. [przypis edytorski]
556.W papieskim Rzymie (…) który własnemu ludowi chciał ojczyzny poskąpić – od poł. VIII w. Rzym był stolicą obejmującego środkowe Włochy Państwa Kościelnego, rządzonego przez papieży jako świeckich monarchów. Podczas walk o zjednoczenie Włoch większość terytoriów Państwa Kościelnego przyłączono do proklamowanego w 1861 Królestwa Włoch. Kiedy w 1870 armia króla Wiktora Emanuela II zajęła również Lacjum i Rzym, które po plebiscycie włączono do Włoch, papież Pius IX odrzucił nadane mu w tzw. ustawie gwarancyjnej przywileje i uznał się za „więźnia Watykanu”. Do dyspozycji papieskiej pozostała Bazylika Św. Piotra, pałac i in. budynki na Watykanie. Dopiero w 1929 faszystowski rząd Mussoliniego podpisał tzw. traktaty laterańskie, w których papiestwo w zamian za rekompensatę finansową zrzekało się pretensji do terenów byłego Państwa Kościelnego, zaś rząd włoski uznawał papieża za suwerennego władcę wydzielonej części Rzymu, Państwa Watykańskiego. [przypis edytorski]
557.Dante Alighieri (1265–1321) – poeta włoski, autor Boskiej komedii, poematu opisującego podróż w zaświaty: poprzez kolejne kręgi piekła, czyściec do nieba; główny bohater w piekle spotyka m.in. kardynałów i papieży. [przypis edytorski]
558.Grzegorza i Piusa – papieży Grzegorza XVI (1831–1846) i jego następcy Piusa IX (1846–1878); obaj nakazywali Polakom posłuszeństwo wobec zaborców jako legalnej władzy i potępiali powstania, co było przedmiotem licznych dyskusji wśród Polaków. [przypis edytorski]
559.unici – katolicy obrządku wschodniego; wyznawcy prawosławia, którzy przyłączyli się do Kościoła katolickiego na podstawie unii brzeskiej (1596) i unii użhorodzkiej (1646), uznając papieża za głowę Kościoła i przyjmując dogmaty katolickie, zachowując jednak wschodnią liturgię; cesarze Rosji uważali unitów za odłączonych siłą i przymusowo ich „nawracali”, wcielając do Cerkwi prawosławnej; w 1875 Aleksander II zlikwidował ostatnią unicką diecezję w Rosji. [przypis edytorski]
560.silnym – tu skrócenie od: silny jestem. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
01 июля 2020
Объем:
650 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают