promo_banner

Реклама

Читать книгу: «W osiemdziesiąt dni dookoła świata», страница 12

Шрифт:

Rozdział XXXIV. Pomyłka

Phileas Fogg był uwięziony. Zamknięto go w urzędzie celnym, gdzie miał spędzić noc, oczekując na przewiezienie do Londynu.

W chwili aresztowania Obieżyświat chciał rzucić się na inspektora, lecz policjanci powstrzymali go. Pani Aouda, przestraszona, nie wiedziała, co się dzieje. Obieżyświat wytłumaczył jej sytuację. Pan Fogg, ów szlachetny dżentelmen, któremu zawdzięczała ocalenie, został aresztowany jako złodziej.

Młoda kobieta protestowała przeciwko tej brutalności, serce jej boleśnie się ścisnęło, łzy płynęły z oczu, gdy się przekonała, że nie może nic zrobić dla wybawienia swego dobroczyńcy. Co się tyczy Fixa, aresztował on dżentelmena, bo tak nakazywał mu obowiązek; czy był winny, czy też nie, osądzi sprawiedliwość.

W owej chwili Obieżyświata dręczyły wyrzuty sumienia. Dlaczego nie uprzedził pana Fogga o osobie i zadaniu Fixa? Gdyby to zrobił, jego pan zapewne umiałby przekonać inspektora o swojej niewinności, dowiódłby mu jego pomyłki. W każdym razie nie woziłby na swój koszt tego nieszczęsnego agenta, którego pierwszą czynnością było aresztowanie pana Fogga, gdy tylko postawił stopę na ziemi Zjednoczonego Królestwa98.

Myśląc o swych błędach i nieostrożności, biedny chłopak gorzko płakał; chciał sobie roztrzaskać głowę, Pani Aouda i on, pomimo chłodu zostali na ganku urzędu celnego. Nie chcieli opuścić tego miejsca, mając nadzieję choć raz jeszcze ujrzeć pana Fogga.

Co do dżentelmena, został on doszczętnie zrujnowany w chwili, gdy był tak bliski osiągnięcia celu. Aresztowanie to gubiło go bezpowrotnie. Przybywszy do Londynu 21 grudnia o jedenastej czterdzieści, miał czas do ósmej czterdzieści pięć wieczorem, żeby zjawić się w klubie „Reforma”, czyli jeszcze dziewięć godzin, a do Londynu było tylko sześć godzin drogi. Gdyby ktoś w tej chwili mógł przeniknąć do izby aresztu, znalazłby pana Fogga siedzącego bez ruchu na drewnianej ławce, chłodnego, bez oznak gniewu.

Czy był zrezygnowany? Nie wiadomo, lecz ten ostatni cios nie wyprowadził go z równowagi. Tak się przynajmniej wydawało. Czy wrzała w nim tajona wściekłość, tym straszniejsza, że hamowana, która wybucha w ostatniej chwili z niepowstrzymaną siłą? Nie wiadomo. Siedział spokojny, wyczekujący – czego?

Czy żywił jeszcze jakąś nadzieję? Czy wierzył jeszcze w powodzenie, w chwili gdy zamknęły się za nim drzwi więzienia? Jakkolwiek było, pan Fogg umieścił na stole swój zegarek i spoglądał na przesuwające się wskazówki. Ani jedno słowo nie wymknęło się z jego ust, jego spojrzenie było dziwnie nieruchome. W każdym razie sytuacja była straszna i można ją określić w ten sposób:

Uczciwy człowiek, Phileas Fogg, był zrujnowany i uwięziony. Czy myślał o swoim ocaleniu i szukał sposobu wydostania się spod klucza? Można było tak przypuszczać, widząc, jak obchodził w tej chwili dokoła swoje więzienie. Drzwi były szczelnie zamknięte, a okna okratowane. Wrócił zatem na ławkę, wyciągnął notatnik podróżny, otworzył i w rubryce ze słowami:

21 grudnia, sobota, Liverpool

dopisał:

80 dni, 11:40 rano

i czekał.

Na miejskim zegarze wybiła pierwsza. Pan Fogg zauważył, że jego zegarek spieszy się o dwie minuty.

Wybiła druga! Zakładając, że w tej chwili wsiadałby do pociągu pospiesznego, mógłby jeszcze zdążyć do klubu „Reforma” przed ósmą czterdzieści pięć wieczorem. Jego czoło lekko się zmarszczyło.

O drugiej trzydzieści trzy na zewnątrz rozległ się łoskot otwierających się drzwi. Dały się słyszeć głosy Obieżyświata i Fixa. Wzrok Phileasa Fogga ożywił się.

Drzwi się otwarły i ujrzał panią Aoudę, Obieżyświata i Fixa zbliżających się szybko ku niemu.

Fix bez tchu, z włosami w nieładzie, ledwie mógł z siebie wydobyć głos:

– Panie – wyjąkał. – Panie, przepraszam… nieszczęsne podobieństwo… złodziej aresztowany od trzech dni… pan wolny…

Phileas Fogg był wolny. Podszedł do agenta policji, spojrzał mu ostro w oczy i szybkim, automatycznym ruchem uderzył go obiema pięściami.

– Świetne uderzenie! – krzyknął Obieżyświat i pozwalając sobie na grę słów godną Francuza, dodał:

– Tam do licha, oto, co nazywają właściwym zastosowaniem pięści angielskiej.

Fix, przewrócony, nie wyrzekł ani słowa. Czuł, że otrzymał to, na co zasłużył.

Pan Fogg, pani Aouda i Obieżyświat bezzwłocznie opuścili urząd celny i wsiadłszy do dorożki, pospieszyli na dworzec. Pan Fogg zapytał, czy odchodzi jakiś pospieszny pociąg do Londynu. Była godzina druga czterdzieści… Pospieszny odjechał trzydzieści pięć minut temu.

Wówczas Phileas Fogg zamówił pociąg specjalny.

Na stacji stało kilka lokomotyw dużej szybkości, lecz wymagania obsługi technicznej nie pozwalały na wypuszczenie pociągu przed godziną trzecią.

O trzeciej Phileas Fogg, szepnąwszy kilka słów maszyniście o zakładzie i stawce, mknął w kierunku Londynu ze swą młodą towarzyszką i wiernym służącym.

Trzeba w pięć i pół godziny było przebyć przestrzeń z Liverpoolu do Londynu. Rzecz łatwa do wykonania, gdy tory są jest wolne na całej długości. Było jednak tyle wymuszonych opóźnień, że gdy dżentelmen wysiadał na dworcu, na wszystkich zegarach Londynu biła godzina ósma pięćdziesiąt.

Phileas Fogg, dokonawszy podróży dookoła świata, przybywał z opóźnieniem pięciu minut.

Przegrał zakład!…

Rozdział XXXV. Smutek i radość Obieżyświata

Nazajutrz mieszkańcy Saville Row byliby bardzo zdziwieni, gdyby im ktoś powiedział, że pan Fogg powrócił do domu. Drzwi i okna pozostawały zamknięte, z zewnątrz nie było widać żadnej zmiany.

W rzeczy samej, wyszedłszy z dworca, Phileas Fogg polecił Obieżyświatowi kupić trochę żywności i wrócił do swego domu. Dżentelmen przyjął ze zwykłym spokojem cios, który go spotkał. Zrujnowany przez pomyłkę tego niezręcznego agenta! Po tym, gdy pewnym krokiem przebył niezmierzone przestrzenie, po zwalczeniu tysiąca przeciwności, po odparciu niezliczonych niebezpieczeństw, znajdując jeszcze czas na spełnienie dobrego uczynku – doznać zawodu w chwili osiągnięcia celu, przez brutalny fakt, którego przewidzieć nie mógł i wobec którego był bezbronny?…

To było straszne! Z wielkiej sumy, jaką zabrał w chwili wyjazdu, nie pozostało mu prawie nic. Majątek jego składał się obecnie z dwudziestu tysięcy złożonych u braci Baring, ale tę kwotę był winien kolegom z klubu „Reforma”. Po tylu wydatkach wygrana nie byłaby go wzbogaciła i można przypuszczać, że nie szukał sposobu wzbogacenia się, należąc do ludzi zakładających dla honoru. Lecz ten przegrany zakład rujnował go doszczętnie…

Zresztą dżentelmen powziął postanowienie, wiedział, co należy zrobić.

Pani Aouda zajęła jeden z pokoi w jego mieszkaniu. Młoda kobieta była w rozpaczy. Z pewnych słów wypowiedzianych przez pana Fogga zrozumiała, jaki nieszczęsny zamiar powziął.

Wiadomo, rzeczywiście, do jakich godnych pożałowania ostateczności posuwają się niekiedy Anglicy opanowani przez jedną jedyną ideę.

Obieżyświat także ukradkiem obserwował swego pana.

Wróciwszy do domu, poczciwy chłopak wszedł do swojego pokoju i przede wszystkim zgasił płomień gazu palący się od osiemdziesięciu dni.

Znalazł w skrzynce na listy rachunek spółki gazowej i pomyślał, że już najwyższy czas położyć kres tym wydatkom, za które był odpowiedzialny.

Noc minęła. Pan Fogg się położył, lecz czy spał? Pani Aouda nie mogła zmrużyć oka. Obieżyświat czuwał jak pies przy drzwiach swego pana.

Nazajutrz pan Fogg zawołał go i w krótkich słowach polecił mu przyrządzić śniadanie dla pani Aoudy. Sam zadowolił się szklanką herbaty i grzanką. Kazał przeprosić swą towarzyszkę, że przy śniadaniu i obiedzie nie będzie obecny, gdyż zmuszony jest zająć się swymi interesami; nie wyjdzie ze swego pokoju i dopiero wieczorem poprosi panią Aoudę o chwilę rozmowy.

Obieżyświat, otrzymawszy to zlecenie, nie mógł się zdecydować opuścić pokoju. Spoglądał na swego pana, spokojnego jak zwykle, i doznawał bólu serca i wyrzutów sumienia, gdyż nadal obwiniał się o niepowodzenie przedsięwzięcia.

Tak, gdyby przestrzegł swego pana, gdyby mu ujawnił plany Fixa, pan Fogg nie byłby zapewne wiózł agenta aż do Liverpoolu, a wówczas…

Obieżyświat nie mógł się dłużej powstrzymać.

– Mój panie, mój panie! – wykrzyknął. – Przeklnij mnie! To moja wina, że…

– Nie obwiniam nikogo – odpowiedział Phileas Fogg najspokojniej w świecie. – Możesz odejść!

Obieżyświat wyszedł i udał się do młodej kobiety, którą powiadomił o zamiarach swego pana.

– Pani – dodał – ja nie mogę nic zrobić, nie mam żadnego wpływu na niego, pani może…

– A czy ja mogę mieć jakiś wpływ? Pan Fogg nie poddaje się żadnym! Czy zauważył kiedyś wdzięczność do niego, która wypełnia całą moją istotę? Czy zadał sobie kiedyś trud czytania w moim sercu? Mój przyjacielu, nie można go zostawiać samego nawet przez chwilę. Mówisz, że chce się ze mną widzieć tego wieczoru?

– Tak pani, chodzi zapewne o dalszy pani pobyt w Anglii.

– Czekajmy – odpowiedziała młoda kobieta, zamyślając się głęboko.

Przez cały więc dzień niedzielny dom przy Saville Row nie dał znaku życia. Po raz pierwszy od czasu zamieszkania w nim Phileas Fogg nie udał się do swego klubu, gdy na wieży parlamentu wybiła godzina jedenasta trzydzieści.

Po cóż właściwie miał iść do klubu? Koledzy już na niego nie czekali. Skoro poprzedniego wieczoru, w fatalną sobotę, 21 grudnia o godzinie ósmej czterdzieści pięć nie zjawił się w salonie klubu „Reforma”, zakład był przegrany. Nie było nawet potrzeby, aby się udawał do swego bankiera po odbiór sumy dwudziestu tysięcy funtów. Przeciwnicy mieli w ręku podpisany przez niego czek i mogli w każdej chwili odebrać tę kwotę.

Nie było zatem po co wychodzić i Phileas Fogg nie opuszczał mieszkania, pozostawał w pokoju i robił porządki w papierach. Obieżyświat cały dzień spędził na chodzeniu po schodach w górę i na dół. Podsłuchiwał pod drzwiami pokoju swego pana, nie zdając sobie sprawy z niewłaściwości swego postępowania. Zaglądał w dziurkę od klucza, sądząc, że ma do tego prawo. W każdej chwili spodziewał się jakiejś katastrofy. Czasami myślał o Fixie, ale w jego umyśle nastąpiła zmiana, nie gniewał się już na niego. Fix mylił się co do Phileasa Fogga tak jak wszyscy inni, a ścigając go i aresztując, spełnił tylko swój obowiązek, podczas gdy on…

Myśl ta unieszczęśliwiała go i uważał się za ostatniego nędznika. Nareszcie, nie mogąc wytrzymać w samotności, zapukał do drzwi pani Aoudy, wszedł do jej pokoju, usiadł w kącie i nie mówiąc ani słowa, spoglądał na młodą kobietę, również smutnie zamyśloną.

Około wpół do ósmej wieczorem pan Fogg kazał zapytać panią Aoudę, czy może się z nią zobaczyć, a po upływie kilku chwil młoda kobieta znalazła się z nim sam na sam w pokoju.

Phileas Fogg wziął krzesło i usiadł przy kominku naprzeciw swej towarzyszki. Na jego twarzy nie widać było żadnego wzruszenia. Po powrocie wyglądał tak samo jak przed wyjazdem. Ten sam spokój, ta sama niewzruszoność. Milczał przez parę minut, następnie podniósł oczy na panią Aoudę…

– Pani – rzekł – czy wybaczy mi pani, że panią przywiozłem do Anglii?

– Ja, panie Fogg?… – odpowiedziała pani Aouda.

– Proszę, niech mi pani pozwoli skończyć – odparł. – Kiedy powziąłem myśl wywiezienia pani ze stron dla pani niebezpiecznych, byłem bogaty i liczyłem, że będę mógł część mojej fortuny oddać do pani dyspozycji. Dziś jestem zrujnowany.

– Wiem o tym, panie Fogg – odpowiedziała pani Aouda – i z kolei ja zapytam, czy przebaczy mi pan, że udałam się z panem i, być może, opóźniając podróż przyczyniłam się do pańskiej ruiny?

– Pani nie mogła pozostać w Indiach! Ocalenie pani zależało tego, czy pani wyjedzie tak daleko od tych fanatyków, żeby nie mogli pani ponownie pochwycić.

– A zatem nie dość, że ocalił mnie pan od strasznej śmierci, to wydaje się panu jeszcze, że jest pan zobowiązany zapewnić mi byt na obczyźnie?

– Tak, pani, lecz okoliczności zwróciły się przeciwko mnie. Niewiele mi pozostało, ale proszę, żeby zechciała pani to przyjąć.

– A z panem co się stanie? – zapytała pani Aouda.

– Mnie, pani – odpowiedział chłodno dżentelmen – mnie niczego nie trzeba.

– W jaki sposób zamierza pan urządzić sobie życie?

– W taki, w jaki powinienem.

– W każdym razie – rzekła młoda kobieta – nędza nie powinna dosięgnąć takiego człowieka jak pan. Pańscy przyjaciele…

– Nie mam przyjaciół…

– Krewni…

– Nie mam ich już.

– W takim razie żal mi pana, gdyż samotność jest rzeczą smutną. Jak to, ani jednego serca, które by dzieliło pańskie troski? Przecież powiadają, że we dwoje znosi się łatwiej nawet nędzę.

– Tak mówią, pani.

– Panie Fogg – rzekła wtedy pani Aouda, podniósłszy się i wyciągając rękę ku niemu – czy przyjmie mnie pan jako przyjaciółkę i krewną jednocześnie? Czy zechce mnie pan pojąć za żonę?

Pan Fogg, usłyszawszy te słowa, podniósł się również.

– Kocham panią – rzekł z prostotą – i jestem cały na pani usługi.

Zadzwoniono na Obieżyświata, który zaraz przybył.

Pan Fogg trzymał wciąż rękę pani Aoudy w swojej. Obieżyświat zrozumiał wszystko i jego szeroka twarz promieniała jak słońce w zenicie stref tropikalnych.

Pan Fogg zapytał, czy nie jest za późno, aby pójść porozmawiać z wielebnym Samuelem Wilsonem, proboszczem parafii Saint Marylebone99.

Obieżyświat rozśmiał się i rzekł:

– Nigdy nie jest za późno.

Było pięć po ósmej.

– A więc na juto, w poniedziałek? – powiedział.

– Jutro, w poniedziałek? – zapytał pan Fogg, spoglądając na młodą kobietę.

– Jutro, w poniedziałek – odpowiedziała pani Aouda.

Obieżyświat pędem wybiegł z pokoju.

Rozdział XXXVI. Chwile oczekiwania

Pora teraz opowiedzieć, jaka zmiana zaszła w opinii mieszkańców Zjednoczonego Królestwa, gdy rozeszła się wieść o aresztowaniu prawdziwego złodzieja pieniędzy banku, niejakiego Jamesa Stranda, co miało miejsce 17 grudnia w Edynburgu.

Trzy dni wcześniej Phileas Fogg był przestępcą ściganym przez policję, obecnie był to najuczciwszy dżentelmen, który z matematyczną ścisłością realizował swoją ekscentryczną podróż dookoła świata.

Jaka wrzawa podniosła się w dziennikach! Wszyscy zakładający się „za” i „przeciw”, którzy już prawie zapomnieli o tej podróży, teraz odżyli na nowo. Zakłady ówczesne nie straciły mocy, imię Phileasa Fogga znowu nabrało ceny na rynku. Jego pięciu kolegów z klubu „Reforma” przeżyło te trzy dni w najwyższym niepokoju. Ten Phileas Fogg, o którym prawie zapomnieli, pojawiał się znowu przed ich oczami. Gdzie się teraz znajdował?

17 grudnia, w dniu aresztowania Jamesa Stranda, upływał siedemdziesiąty szósty dzień od chwili wyjazdu Phileasa Fogga, a nie było o nim żadnej wiadomości.

Czy zginął? Czy zaniechał starań? Czy kontynuuje podróż po ustalonej trasie? Czy w sobotę, 21 grudnia o ósmej czterdzieści pięć wieczorem pojawi się, jak bóg punktualności, na progu salonu klubu „Reforma”?

Nie sposób opisać niepokoju, w jakim przez te trzy dni żyło towarzystwo angielskie. Słano telegramy do Ameryki i Azji z zapytaniem o Phileasa Fogga. Rano i wieczorem wysyłano posłańców po wiadomości do domu przy Saville Row.

Żadnej wieści!

Policja nawet nie wiedziała, co się stało z tajnym agentem Fixem, który tak nieszczęśliwie biegł za fałszywym śladem. Mimo tego wszystkiego, liczby i stawki zakładów rosły do niesłychanych rozmiarów.

W sobotę wieczorem na Pall Mall i na sąsiednich ulicach zgromadziły się tłumy. Rozmawiano, sprzeczano i zakładano się o Phileasa Fogga.

Tego wieczoru pięciu kolegów dżentelmena zebrało się bardzo wcześnie w salonach klubu „Reforma” w niespokojnym oczekiwaniu.

W chwili gdy zegar w wielkim salonie wskazywał godzinę ósmą dwadzieścia pięć, inżynier Andrew Stuart, podnosząc się, rzekł:

– Panowie! Za dwadzieścia minut mija termin zakładu.

– O której godzinie przyszedł ostatni pociąg z Liverpoolu? – zapytał Thomas Flanagan.

– O siódmej dwadzieścia trzy – odpowiedział Gauthier Ralph, dyrektor Banku Anglii – a następny przybywa dopiero po północy.

– A zatem, panowie – rzekł Stuart – gdyby Fogg przyjechał pociągiem o siódmej dwadzieścia trzy, byłby już tutaj. Możemy uznać zakład za wygrany.

– Czekajmy jeszcze – odpowiedział Samuel Falenty, bankier. – Wiecie panowie, że kolega nasz jest ekscentrykiem pierwszej wody. Jego punktualność jest dobrze znana: nie przybywa nigdy ani za późno, ani za wcześnie. Jeśli zjawi się tutaj w ostatniej minucie, wcale mnie to nie zdziwi.

– A ja – rzekł Stuart, zdenerwowany jak zawsze – nawet jeśli go nawet zobaczę, to nie uwierzę.

– W samej rzeczy – podjął Thomas Flanagan – projekt Phileasa Fogga był niedorzeczny. Pomimo swojej punktualności, nie mógł zapobiec wszystkim nieuniknionym opóźnieniom, a zwłoka choćby dwóch czy trzech dni wystarcza, aby nie dopiął swego celu.

– Zauważcie też – dodał John Sulivan – że nie otrzymaliśmy żadnej wiadomości od naszego kolegi, a przecież drutów telegraficznych po drodze nie brakowało.

– Ależ przegrał! – zawołał Stuart. – Stokrotnie przegrał! Wiecie zapewne, że parowiec „Chiny”, jedyny, którym mógł przybyć z Nowego Jorku do Liverpoolu, przypłynął wczoraj, a lista podróżnych nie zawiera jego nazwiska. Przyjmując najbardziej sprzyjające okoliczności, nasz kolega znajduje się dopiero w Ameryce. Szacuję, że spóźni się o co najmniej dwadzieścia dni, a stary lord Albermale przegra pięć tysięcy funtów.

– Tak, to jasne – odpowiedział Gauthier Ralph. – Nie pozostaje nam nic innego, jak przedstawić jutro nasz czek u braci Baring.

W tej chwili zegar w salonie wskazywał ósmą czterdzieści.

– Jeszcze tylko pięć minut – odezwał się Andrew Stuart.

Koledzy spoglądali po sobie. Można było przypuszczać, że serca biły im ze zwiększoną szybkością, gdyż nawet dla dobrych graczy partia była poważna! Nie chcieli jednak tego okazywać i na propozycję Samuela Falentina zajęli miejsca przy stoliku od gry.

– Nie oddałbym moich czterech tysięcy funtów udziału w wygranej – rzekł Stuart, siadając – nawet gdyby mi ktoś teraz oferował trzy tysiące dziewięćset dziewięćdziesiąt funtów.

Zegar pokazywał w tej chwili ósmą czterdzieści dwie.

Gracze wzięli karty do rąk, lecz ich wzrok nie opuszczał zegara.

– Ósma czterdzieści trzy! – powiedział Flanagan, tasując karty.

W salonie zaległa cisza. Tylko na zewnątrz nie ustawała wrzawa tłumu.

Wahadło zegara odliczało sekundy z matematyczną dokładnością.

– Ósma czterdzieści cztery – rzekł John Sulivan głosem ochrypłym nieco od wzruszenia.

Jeszcze minuta i zakład będzie wygrany… Andrew Stuart i jego koledzy zaprzestali gry i położyli karty. Liczyli sekundy.

Czterdziesta sekunda nic. Pięćdziesiąta – nadal nic! W pięćdziesiątej piątej na zewnątrz rozległ się jakby grzmot. Usłyszano oklaski, okrzyki: „Hura!”.

Gracze powstali.

W pięćdziesiątej siódmej sekundzie otworzyły się drzwi salonu, a wahadło nie wyznaczyło jeszcze sześćdziesiątej sekundy, gdy ukazał się Phileas Fogg, a za nim rozgorączkowany tłum, który zdobył wejście do klubu.

Phileas Fogg swoim spokojnym głosem rzekł:

– Oto jestem, panowie!

Rozdział XXXVII. Doba bezwiednie zyskana

Tak! Phileas Fogg we własnej osobie.

Pamiętamy, że o ósmej pięć wieczorem, w dwadzieścia pięć godzin po przybyciu do Londynu, Obieżyświat został wysłany przez swego pana do wielebnego Samuela Wilsona w sprawie małżeństwa, które miało się odbyć nazajutrz.

Obieżyświat wyszedł zachwycony. Udał się szybkim krokiem do wielebnego Samuela Wilsona, ale ten jeszcze nie powrócił do domu. Obieżyświat czekał przeszło dwadzieścia minut. Była ósma trzydzieści pięć, kiedy wyszedł z domu pastora. Lecz w jakim stanie! Włosy w nieładzie, bez kapelusza, biegł jak szaleniec, przewracając przechodniów, mknąc przez chodnik jak wicher.

Po upływie trzech minut był w domu i wpadł prawie bez tchu do pokoju pana Fogga. Nie mógł słowa przemówić.

– Co się stało? – zapytał pan Fogg.

– Mój panie – wyjąkał Obieżyświat – małżeństwo… niemożliwe…

– Niemożliwe?…

– Niemożliwe… na jutro!

– Dlaczego?

– Dlatego, że jutro jest niedziela!

– Poniedziałek – poprawił pan Fogg.

– Nie… bo dziś… sobota…

– Sobota? To niemożliwe!…

– Tak, tak, tak, tak! – wykrzyknął Obieżyświat. – Pan się pomylił o jeden dzień! Przybyliśmy dwadzieścia cztery godziny wcześniej, ale zostało nam tylko dziesięć minut.

Obieżyświat wziął swego pana za kołnierz i ciągnął z niesłychaną siłą.

Porwany w ten sposób Phileas Fogg nie miał czasu do namysłu, opuścił swoje mieszkanie, wskoczył do dorożki, obiecał sto funtów woźnicy i po przejechaniu dwóch psów i zahaczeniu o pięć powozów przybył do klubu „Reforma”.

Wskazówki zegara wskazywały ósmą czterdzieści pięć, kiedy zjawił się w wielkim salonie klubu.

Phileas Fogg zrealizował podróż dookoła świata w osiemdziesięciu dniach!

Wygrał zakład o dwadzieścia tysięcy funtów.

Ale jak to się stało, że człowiek tak systematyczny, tak punktualny mógł popełnić pomyłkę w obliczeniach o jeden dzień? Jak mógł myśleć, że przybył do Londynu w sobotę, 21 grudnia, podczas gdy naprawdę był to piątek, 20 grudnia, czyli dopiero siedemdziesiąty dziewiąty dzień po wyjeździe?

Oto przyczyna pomyłki, zresztą bardzo prosta:

Phileas Fogg nieświadomie zyskał jeden dzień tylko dlatego, że okrążał kulę ziemską podróżując w kierunku wschodnim, gdyby zaś wybrał kierunek zachodni, straciłby ten dzień.

Podążając na wschód, Phileas Fogg szedł ku słońcu, a tym samym dni skracały się dla niego o cztery minuty tyle razy, ile stopni geograficznych przebył w tym kierunku. Obwód kuli ziemskiej ma trzysta sześćdziesiąt stopni, a trzysta sześćdziesiąt pomnożone przez cztery minuty daje dokładnie dwadzieścia cztery godziny, czyli dobę, nieświadomie zyskaną.

Innymi słowy: gdy Phileas Fogg, posuwając się na wschód, widział słońce w zenicie osiemdziesiąt razy, koledzy jego w Londynie widzieli je tylko siedemdziesiąt dziewięć razy. Dlatego też w tego dnia, który był sobotni, a nie niedzielny, jak myślał pan Fogg, oczekiwali go w salonie klubu „Reforma”.

To samo byłoby widać na sławnym zegarku Obieżyświata, który zawsze zachowywał czas londyński, gdyby, tak jak pokazywał godziny i minuty, potrafił wskazywać dni.

Phileas Fogg wygrał więc dwadzieścia tysięcy funtów. Ale po drodze wydał blisko dziewiętnaście tysięcy funtów, zatem zysk pieniężny był nieznaczny. Jednak, jak mówiliśmy, ekscentryczny dżentelmen nie szukał w tym zakładzie zysku, lecz walki. A te tysiąc funtów, które mu zostały, podzielił pomiędzy uczciwego Obieżyświata a nieszczęsnego Fixa, do którego nie żywił już urazy.

Dla ścisłości tylko potrącił swemu służącemu koszt dziewiętnastu tysięcy stu dwudziestu godzin wypalonego z jego winy gazu.

Tego samego wieczoru pan Fogg, jak zawsze spokojny, rzekł do pani Aoudy:

– Czy nadal zgadza się pani na nasze małżeństwo?

– To ja powinnam zadać to pytanie – rzekła pani Aouda. – Poprzednio był pan zrujnowany, podczas gdy obecnie…

– Przepraszam panią, ta fortuna należy do pani. Gdyby pani nie powzięła myśli o małżeństwie, mój służący nie poszedłby do pastora, a ja nie przekonałbym się o pomyłce i…

– Drogi panie Fogg… – rzekła młoda kobieta.

– Droga Aoudo… – odpowiedział Phileas Fogg.

To całkiem zrozumiałe, że małżeństwo zostało zawarte czterdzieści osiem godzin później, a Obieżyświat, wspaniały, promieniejący, był drużbą młodej kobiety. Czyż to nie on ją ocalił? Jemu zatem należał się ten zaszczyt.

Nazajutrz o świcie Obieżyświat pukał hałaśliwie do drzwi swego pana.

Drzwi się otworzyły i ukazał się niewzruszony dżentelmen.

– Co się stało?

– Co się stało, panie? Właśnie przed chwilą się dowiedziałem…

– Czego?…

– Tego, że mogliśmy okrążyć świat w siedemdziesięciu ośmiu dniach.

– Bez wątpienia – odpowiedział pan Fogg – nie przejeżdżając przez Indie. Lecz gdybym nie był w Indiach, nie ocaliłbym pani Aoudy, nie zostałaby ona moją żoną i…

I pan Fogg zamknął spokojnie drzwi.

A więc pan Fogg wygrał zakład. Okrążył świat w ciągu osiemdziesięciu dni. Posługiwał się w tym celu, jak nam wiadomo, wszelkimi środkami lokomocji: parowcami, koleją, powozami, jachtami, saniami, słoniem. Ekscentrycznemu dżentelmenowi oddawały w tym przedsięwzięciu wielką usługę jego zimna krew i nadzwyczajna akuratność.

– Cóż zyskał na tej podróży? Co z niej przywiózł?

– Nic, czy tak?

– Owszem, nic oprócz doskonałej kobiety, która, chociaż to brzmi nieprawdopodobnie, uczyniła go najszczęśliwszym z ludzi. Prawdę mówiąc, czyż z drobniejszych przyczyn nie odbywa się podróży dookoła świata?

98.gdy tylko postawił stopę na ziemi Zjednoczonego Królestwa – niezupełnie, gdyż Fox wstrzymywał się przed aresztowaniem Fogga w Irlandii, która była wówczas częścią Zjednoczonego Królestwa (niepodległość uzyskała w XX w.). [przypis edytorski]
99.Saint Marylebone – parafia i zamożna dzielnica w środkowym Londynie, której nazwa pochodzi od nazwy dawnego kościoła St. Mary by the Bourne, tj. św. Marii nad strumieniem. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
01 июля 2020
Объем:
200 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают

Эксклюзив
Черновик
4,7
184
Хит продаж
Черновик
4,9
506