promo_banner

Реклама

Читать книгу: «W osiemdziesiąt dni dookoła świata», страница 11

Шрифт:

Rozdział XXXI. Przeprawa na saniach z żaglami

Phileas Fogg stracił dwadzieścia godzin. Obieżyświat, mimowolna przyczyna tego opóźnienia, był w rozpaczy. Nie ulegało wątpliwości, że zrujnował swego pana. W tej chwili inspektor zbliżył się do pana Fogga i spytał go, patrząc na niego badawczo:

– Czy pan się bardzo spieszy?

– Bardzo – odparł pan Fogg.

– Zależy panu na tym, żeby znaleźć się w Nowym Jorku jedenastego grudnia przed dziewiątą wieczorem, to jest przed odpłynięciem statku do Liverpoolu?

– Bardzo mi na tym zależy.

– I gdyby napaść Indian nie przerwała podróży, byłby pan jedenastego rano w Nowym Jorku?

– Tak, na dwanaście godzin przed odpłynięciem statku.

– Dobrze, pan stracił dwadzieścia godzin. Między dwadzieścia a dwanaście jest osiem godzin różnicy. Można by je nadrobić. Czy nie chciałby pan tego spróbować?

– Pieszo? – spytał pan Fogg.

– Nie, na saniach – odparł Fix. – Na saniach z żaglami. Pewien człowiek proponował mi ten sposób podróży.

Phileas Fogg nic na to nie odpowiedział. Agent wskazał mu człowieka przechadzającego się po dworcu i dżentelmen podszedł do niego. W chwilę później Phileas Fogg i ten Amerykaninem, nazwiskiem Mudge, weszli do chaty stojącej po drugiej stronie fortu.

Tam oglądali szczególnego rodzaju wehikuł. Tworzyła go rama z desek, przybita do dwóch grubych belek wygiętych na końcach jak płozy sań. Z przodu ramy wznosił się maszt, na którym znajdował się ogromny żagiel. Maszt umocowano do desek metalową blachą i naciągniętymi stalowymi linami. Z tyłu tkwił rodzaj steru, pozwalającego kierować tymi dziwnymi saniami, w których mogło się zmieścić pięć do sześciu osób. W zimie na pokrytych lodem równinach, gdy z powodu zasp śnieżnych pociągi przestają kursować, pojazdy te z nadzwyczajną szybkością przewożą podróżnych od stacji do stację. Przy wietrze stawia się żagle i sanie suną po powierzchni prerii z szybkością maszyny parowej.

W kilka chwil pan Fogg dobił targu z właścicielem szalupy lądowej. Wiatr był pomyślny, wiał od zachodu. Śnieg stwardniał i Mudge obiecywał w kilka godzin dowieźć pana Fogga na stację Omaha. Tam zatrzymuje się dużo pociągów i jest wiele dróg prowadzących do Chicago i Nowego Jorku. Odzyskają na pewno stracone godziny, trzeba się tylko prędko decydować. Pan Fogg, nie chcąc wystawiać pani Aoudy na zimno i niewygody podobnej podróży, nakłaniał ją, żeby pozostała z Obieżyświatem i z nim powróciła do Europy w wygodniejszych warunkach.

Pani Aouda nie chciała jednak rozstawać się z panem Foggiem, co bardzo uszczęśliwiło Obieżyświata, gdyż za nic w świecie nie chciałby pozostawić swego pana w towarzystwie samego Fixa.

Co myślał Fix, trudno odgadnąć. Czy po powrocie pana Fogga z niebezpiecznej wyprawy zmienił o nim zdanie, czy też miał go w dalszym ciągu za zręcznego nicponia – nie wiadomo. W każdym razie spieszył się bardzo do Anglii i okazywał największą ze wszystkich niecierpliwość.

O ósmej sanki gotowe były do odjazdu. Podróżni, zawinięci w ciepłe płaszcze i pledy, zajęli miejsca.

Rozpięto dwa ogromne żagle i przy podmuchach wiatru wehikuł sunął po stwardniałym śniegu z szybkością czterdziestu mil na godzinę.

Odległość dzieląca Kearney od Omaha wynosi w linii prostej dwieście mil. Przy sprzyjającym wietrze, jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, za pięć godzin dotrą na miejsce.

Podróżni, przyciśnięci do siebie, nie mogli nawet rozmawiać. Zimno wzmagane szybkością jazdy odbierało im mowę. Sanie sunęły lekko po szklistej powierzchni jak statek po wodzie. Rozpięto wszystkie żagle.

– Jeśli nic się nie popsuje – mówił Mudge – przyjedziemy!

Dotarcie na miejsce w umówionym czasie leżało w jego interesie, gdyż wierny swym zasadom pan Fogg obiecał mu sowitą nagrodę.

Preria, którą sanie przecinały w prostej linii, była gładka jak morze. Można by pomyśleć, że to ogromny zamarznięty staw. Jadąc wciąż w linii prostej, napotkają rzekę Platte, przebędą ją jednak bez trudności, gdyż była zamarznięta. Dotychczas podróż szła doskonale, można się było obawiać tylko dwóch rzeczy: uszkodzeń sań lub ustania wiatru. Ale wiatr nie ustawał. Przeciwnie, dął z taką siłą, że zginał maszt przytrzymywany mocno metalową blachą i żelaznymi linami. Liny jak struny instrumentu dźwięczały jakąś żałosną skargą, jakby za dotknięciem smyczka.

Sanie szybowały przy dźwiękach tej dziwnej melodii.

– Te liny dają kwintę i oktawę88 – rzekł pan Fogg.

Były to jedyne słowa, które wymówił przez cały czas trwania podróży. Pani Aouda, troskliwie owinięta w futra i pledy, była zabezpieczona przed zimnem, ile się tylko dało.

Co do Obieżyświata, to z twarzą czerwoną od mrozu wchłaniał w siebie ostre powietrze. Ze swoją naturalną pogodą ducha znów nabrał nadziei, że wszystko skończy się pomyślnie. Zamiast przybyć do Nowego Jorku rano, przybędą wieczorem, można jednak być prawie pewnym, że stanie się to jeszcze przed odjazdem statku do Liverpoolu.

Miał wielką ochotę uściśnięcia dłoni Fixowi, który postarał im się o sanie, lecz jakieś dziwne przeczucie powstrzymywało go.

W każdym razie Obieżyświat nie zapomni nigdy poświęcenia, na jakie się zdobył jego pan, żeby wyrwać go z rąk Siuksów. Narażał swój majątek i życie. Nie, o tym jego służący nigdy nie zapomni.

Podczas gdy każdy z podróżnych pogrążony był w swoich myślach, sanie mknęły po śnieżnym kobiercu. Po drodze nie spotkano ani miast, ani stacji, ani nawet fortu. Od czasu do czasu mignęło jak błyskawica jakieś drzewo, którego biały szkielet uginał się pod silnym podmuchem wiatru. Czasami przeleciało stado dzikich ptaków. To znów stado chudych, wygłodzonych wilków, pędząc za saniami, próbowało je dogonić. Wtedy Obieżyświat wyczekiwał z rewolwerem w ręku, gotów dać ognia w razie ich zbliżenia się. Gdyby jakiś wypadek zatrzymał w biegu sanie, podróżni byliby narażeni na napaść ze strony tych dzikich, krwiożerczych stworzeń. Ale sanie sprawowały się doskonale i wkrótce cała wyjąca banda pozostała daleko za nimi.

W południe Mudge po pewnych wskazówkach rozpoznał zamarznięty brzeg rzeki Platte. Nic nie powiedział, lecz był pewien, że jeszcze dwadzieścia mil, a osiągną stację Omaha.

W samej rzeczy, nie minęła godzina, gdy zręczny przewodnik, opuściwszy ster, zaczął powoli zwijać żagle i sanie, stopniowo zwalniając bieg, zatrzymały się przed grupę białych od śniegu dachów. Mudge zwrócił się do podróżnych i rzekł:

– Jesteśmy na miejscu.

Obieżyświat i Fix zeskoczyli na ziemię i zaczęli rozcierać zdrętwiałe kończyny. Pomogli panu Foggowi i pani Aoudzie wysiąść z sań. Pan Fogg wynagrodził wspaniałomyślnie Mudge'a, a Obieżyświat uścisnął mu rękę jak przyjacielowi. Następnie wszyscy udali się na dworzec Omaha. Zdążyli jeszcze na pociąg, mający niebawem ruszać. Pan Fogg i jego towarzysze mieli tylko tyle czasu, żeby wskoczyć do wagonu. Nie zobaczyli nic w Omaha, ale Obieżyświat sam przyznał, że nie było czego żałować, bo zupełnie co innego teraz ich zajmowało.

Z niezwykłą szybkością pociąg przejechał przez stan Iowa, przez miasta Council, Bluffs, Des Moines i Iowa. Podczas nocy przebył Missisipi i przez Rock Island wjechał do Illinois. Nazajutrz, 10 grudnia o czwartej po południu, przybył do Chicago, już powstałego z ruin89 i jeszcze dumniej jak dawniej wznoszącego się na brzegach jeziora Michigan.

Dziewięćset mil dzieli Chicago od Nowego Jorku. Pan Fogg opuścił pociąg, by wsiąść do innego. Szybka lokomotywa pomknęła, jakby wiedziała, że dżentelmen nie miał chwili do stracenia. Jak błyskawica minęła Indianę, Ohio, Pensylwanię, New Jersey i inne miasta o starożytnych nazwach90. Wreszcie ukazała się rzeka Hudson i 11 grudnia o godzinie jedenastej piętnaście wieczorem pociąg zatrzymał się na dworcu po prawej stronie rzeki.

Statek „China”, udający się do Liverpoolu, odbił od brzegu czterdzieści pięć minut temu.

Rozdział XXXII. Dalsze przeciwności

Unosząc się na falach, statek „China” zabierał na swym pokładzie ostatnią nadzieję Phileasa Fogga.

W samej rzeczy żaden inny statek, płynący z Ameryki do Europy, nie mógł posłużyć planom pana Fogga.

„Pereire”, statek Francuskiego Towarzystwa Transatlantyckiego, piękny parowiec przewyższający szybkością i wygodnym urządzeniem wszystkie inne, wyruszał dopiero pojutrze, 14 grudnia. Przy tym, podobnie jak statki Towarzystwa Hamburskiego, nie udawał się wprost do Liverpoolu ani do Londynu, lecz do Hawru, co znacznie opóźniłoby przybycie pana Fogga do Anglii.

Co do statków Inman91, z których jeden, „City of Paris”, wyruszał jutro na pełne morze, to o nich nie można było nawet myśleć. Te statki, przeznaczone dla emigrantów, są słabej konstrukcji i mają niewielką szybkość. Na przeprawę z Nowego Jorku do Anglii wymagały więcej czasu, niż go miał pan Fogg, by przybyć w terminie do Londynu. O tym wszystkim dżentelmen wiedział już z rozkładu połączeń.

Obieżyświat był w rozpaczy. Myśl, że się spóźnili o czterdzieści pięć minut na statek dobijała go. To była wyłącznie jego wina, myślał, bo zamiast pomagać swemu panu, tylko mnożył przeszkody na jego drodze. A gdy policzył sumy stracone w podróży i to tylko z jego powodu, gdy dołączył do tego przegrany zakład, stało się dla niego jasne, że pan Fogg jest zrujnowany. Na samą myśl o tym biedny chłopak obrzucał się przekleństwami.

Pan Fogg jednak nie robił mu żadnych wyrzutów i opuściwszy port, rzekł tylko:

– Zobaczymy jutro. Chodźcie.

Pan Fogg, pani Aouda, Obieżyświat i Fix, przebywszy Hudson, wsiedli do dorożki, która zawiozła ich do hotelu St. Nicolas92 na Broadwayu.

Dla Phileasa Fogga, który spał spokojnym snem, noc była krótka, lecz wydawała się niezmiernie długa pani Aoudzie i jej towarzyszom, którzy z niepokoju i wzruszenia nie mogli zamknąć oka.

Nazajutrz był 12 grudnia. Zatem od godziny siódmej rano dwunastego do ósmej czterdzieści pięć wieczorem dwudziestego pierwszego pozostawało tylko dziewięć dni, trzynaście godzin i czterdzieści pięć minut. Gdyby pan Fogg zdążył był na statek „China”, byłby przybył do Liverpoolu, a następnie do Londynu w wyznaczonym czasie.

Pan Fogg opuścił hotel, uprzedzając pozostałych, by w każdej chwili byli gotowi do odjazdu.

Następnie udał się na brzegi Hudsonu i wśród mnóstwa zacumowanych lub zakotwiczonych na rzece statków wyszukiwał te, które się wybierały na pełne morze. W większości były to żaglowce, więc żaden z nich nie odpowiadał jego wymaganiom.

Wyglądało na to, że wszelkie starania dżentelmena pójdą na marne, gdy o sto dwadzieścia sążni93 od brzegu zauważył statek kupiecki o ładnej budowie.

Uchodzący z komina dym wskazywał, że statek przygotowuje się do odjazdu.

Phileas Fogg wsiadł do przywołanej łódki i w kilka chwil dopłynął do parostatku „Henrietta”.

Kapitan „Henrietty” był na pokładzie. Phileas Fogg kazał go zawołać.

Stanął przed nim człowiek pięćdziesięcioletni, typ prawdziwego wilka morskiego, o dużych oczach, miedzianej cerze i rudych włosach.

– Czy pan jest kapitanem? – pytał go pan Fogg.

– Tak.

– Jestem Phileas Fogg z Londynu.

– A ja Andreas Speedy z Cardiff94.

– Kiedy pan wyrusza w drogę?

– Za godzinę!

– Dokąd?

– Do Bordeaux95.

– A pański ładunek?

– Nie mam żadnego.

– A ma pan pasażerów?

– Nie, nigdy ich nie biorę. Nieporęczny towar i dużo mędrkuje.

– Czy pański statek jest szybki?

– Jedenaście do dwunastu węzłów. „Henrietta” jest dobrze znana.

– Czy zechce pan mnie przewieźć do Liverpoolu, mnie i jeszcze trzy osoby?

– Do Liverpoolu? Dlaczego nie do Chin?

– Do Liverpoolu, jak powiedziałem.

– Nie!

– Nie?

– Nie! Mam kurs do Bordeaux i płynę do Bordeaux!

– Za żadną cenę?

– Za żadną cenę – odpowiedział kapitan tonem nieznoszącym sprzeciwu.

– A właściciel „Henrietty”?

– Właściciel to ja. Statek należy do mnie.

– Wynajmuję go.

– Nie wynajmę!

– Więc go kupuję.

– Nie sprzedam!

Pan Fogg nie stracił nic ze swego zwykłego spokoju, choć sytuacja stawała się poważna. Dotychczas pieniądze usuwały wszelkie przeszkody, tym razem sposób ten, tak zawsze skuteczny, chybił.

Niemniej jednak trzeba znaleźć jakiś sposób przebycia Atlantyku.

Po dłuższym namyśle pan Fogg odezwał się:

– Czy zechce pan nas zawieźć do Bordeaux?

– Nie, nawet gdyby pan dawał dwieście dolarów.

– Dam panu dwa tysiące.

– Od osoby?

– Od osoby.

– I jest was czwórka?

– Czwórka.

Kapitan Speedy zaczął się drapać w czoło, jakby zamierzał zedrzeć z niego skórę. „ Osiem tysięcy dolarów zarobku! Hm…” – mówił do siebie. „Pasażerowie płacący po dwa tysiące dolarów to już nie pasażerowie, to drogocenne towary”.

– Odjeżdżam o dziewiątej rano – rzekł spokojnie kapitan. – Jeżeli pan wraz z pozostałymi tu będzie?…

– O dziewiątej będziemy na pokładzie! – odparł spokojnie pan Fogg.

Było już wpół do dziewiątej. Pan Fogg ze swym zwykłym spokojem zszedł na ląd, wziął dorożkę, przybył do hotelu St. Nicolas, oznajmił towarzyszom, że jadą do Bordeaux i uprzejmie zaproponował panu Fixowi, aby towarzyszył im w tej podróży.

W chwili, gdy „Henrietta” miała odbić od brzegu, wszyscy byli już na pokładzie.

Rozdział XXXIII. Phileas Fogg umie sobie radzić

W godzinę później statek wypłynął na pełne morze, w kierunku wschodu.

Nazajutrz, 13 grudnia w południe, człowiek jakiś wszedł na mostek, żeby oznaczyć położenie. Według wszelkiego prawdopodobieństwa powinien to być kapitan Speedy. Ale nie, był nim Phileas Fogg.

Kapitan zaś, zamknięty w swojej kajucie, wydawał ryki wywołane paroksyzmem wściekłości.

Oto co zaszło.

Phileas Fogg musiał być w Liverpoolu, kapitan nie chciał go tam zawieźć. Pan Fogg pozornie zgodził się na przejażdżkę do Bordeaux, ale w ciągu trzydziestu godzin tak zręcznie manewrował banknotami, że załoga, marynarze i palacze, będący na niezbyt przyjaznej stopie ze swym kapitanem, stanęli po jego stronie.

I oto, dlaczego Phileas Fogg wydawał rozkazy zamiast kapitana Speedy'ego, zamkniętego w swej kajucie, a „Henrietta” płynęła w kierunku Liverpoolu. Widząc pana Fogga wydającego rozkazy na statku, zdawało się, że ma się do czynienia z marynarzem. Jak się skończy ta awantura, okaże się później. W każdym razie pani Aouda, choć tego nie okazywała, niepokoiła się bardzo. Fix, zdumiony do najwyższego stopnia, nie wiedział, co myśleć. Co do Obieżyświata, ten był zachwycony.

„Henrietta” robiła jedenaście do dwunastu węzłów, tak jak mówił kapitan Speedy, więc przy spokojnym więc morzu i sprzyjającym wietrze w dziesięć dni, od 13 do 21 grudnia, powinna pokonać odległość trzech tysięcy dzielących Nowym Jork i Liverpool.

Podczas pierwszych dni żegluga odbywała się w bardzo sprzyjających warunkach. Morze nie było zbyt burzliwe, wiatr wiał od północnego wschodu, przy rozpiętych żaglach „Henrietta” posuwała się szybko.

Obieżyświat był zachwycony. Nigdy załoga nie widziała chłopca tak wesołego, tak pełnego życia. Pełen uprzejmości względem majtków, nie szczędził im pochlebnych słów i częstował najlepszymi trunkami. Jego dobry humor działał na marynarzy. Towarzyskością zjednał sobie wszystkich, nigdy majtkowie nie byli tak gorliwi i nigdy palacze nie wypalali tyle węgla. Poczciwiec zapomniał o wszystkim, o swych troskach i przejściach, myśląc tylko o celu, którego się czuł tak bliski.

Często kręcił się wokół Fixa, spoglądając na niego nieufnie. Nie rozmawiał z nim jednak, bo nie było już między nimi dawnej zażyłości.

Zresztą Fix niczego nie pojmował. Opanowanie „Henrietty” przez pana Fogga, przekupienie załogi, umiejętne rozkazy wydawane na statku przez dżentelmena – wszystko to razem oszałamiało go kompletnie. W końcu dżentelmen, który skradł pięćdziesiąt pięć tysięcy funtów, może ukraść i statek, i Fix przyszedł do przekonania, że prowadzona przez pana Fogga „Henrietta” nie udaje się do Liverpoolu, lecz do jakiegoś zakątka świata, gdzie przemieniony w pirata złodziej spokojnie się ukryje. Trzeba przyznać, że to przypuszczenie było co najmniej prawdopodobne i agent zaczął bardzo żałować, że wplątał się w tę sprawę.

Kapitan Speedy w dalszym ciągu nie przestawał wyć w swej kajucie. Obieżyświat, któremu powierzono dostarczanie mu posiłków, wypełniał to polecenie z największą ostrożnością.

13 grudnia mijano brzeg Nowej Fundlandii96. W tym miejscu, szczególnie zimą, bywają częste mgły i gwałtowne wiatry. Od wczoraj barometr zaczął szybko spadać, co zapowiadało bliską zmianę temperatury. Rzeczywiście, w nocy nadszedł silny mróz, a wiatr zaczął wiać z przeciwnej strony.

Aby nie zejść z kursu, pan Fogg zwinął żagle i dodał pary. Jednak szybkość „Henrietty” znacznie się zmniejszyła. Wiatr stopniowo zmieniał się w huragan i rzucał statkiem na prawo i na lewo.

Jednocześnie z niebem zachmurzyło się oblicze Obieżyświata, w ciągu dwóch dni poczciwy chłopak doświadczał śmiertelnego strachu. Lecz Phileas Fogg był doświadczonym marynarzem i umiał utrzymać kurs. Woda się pieniła, bałwany wznosiły się na morzu jak góry wodne, ale „Henrietta” posuwała się dalej.

Wichura nie osiągnęła takiej mocy, jakiej się obawiano. Nie był to jeden z huraganów, które pędzą z szybkością dziewięćdziesięciu mil na godzinę. Na nieszczęście jednak dął od południowego wschodu, tak że nie można było rozpiąć żagli.

16 grudnia był siedemdziesiątym piątym dniem od wyjazdu z Londynu. Znaczną część drogi już przebyli i ominęli niebezpieczniejsze miejsca. W lecie można się było spodziewać zwycięstwa, zimą było się na łasce złej pogody.

Obieżyświat wyczekiwał w milczeniu. W głębi duszy jednak miał nadzieję, że to, co wiatr popsuł, to para naprawi.

Tego właśnie dnia ujrzał, że maszynista wszedł na mostek i spotkawszy tam pana Fogga, toczył z nim ożywioną rozmowę.

Nie wiedząc sam dlaczego, wiedziony przeczuciem, Obieżyświat odczuł niejasny niepokój. Oddałby jedno ze swych uszu, żeby móc usłyszeć, o czym rozmawiają. Udało mu się dosłyszeć tylko kilka słów wymówionych przez swego pana:

– Jesteście pewni tego, co mówicie?

– Bez wątpienia, proszę pana – odparł maszynista. – Niech pan nie zapomina, że od chwili naszego wyjazdu palimy we wszystkich piecach. Wystarczyłoby nam węgla na podróż przy małej parze z Nowego Jorku do Bordeaux, ale nie będzie go dosyć, by dojechać całą siłą pary do Liverpoolu.

– Zastanowię się nad tym – rzekł pan Fogg.

Obieżyświat wszystko zrozumiał. Zabrakło węgla. Ogarnął go śmiertelny niepokój. Spotkawszy Fixa, nie mógł się powstrzymać, aby go nie zawiadomić o sytuacji.

– A więc wierzy pan – rzekł agent przez zaciśnięte zęby – że udajemy się do Liverpoolu?

– Naturalnie!

– Głupiec! – odrzekł, wzruszając ramionami, inspektor.

Nie rozumiejąc, co miało znaczyć podobne odezwanie się, Obieżyświat chciał zażądać wyjaśnień, pomyślał jednak, że biedny agent musiał być bardzo zmartwiony i przygnębiony, gdyż jego miłość własna musiała bardzo cierpieć z powodu tego, że wiedziony fałszywym tropem podążał naokoło świata, więc puścił mu to płazem.

Co przedsięweźmie teraz Phileas Fogg? Było to trudne do przewidzenia. W każdym razie coś musiał postanowić, gdyż jeszcze tego samego wieczoru kazał przywołać maszynistę i rzekł:

– Każcie palić we wszystkich piecach aż do zupełnego wyczerpania węgla!

W kilka minut później komin „Henrietty” wyrzucał czarne kłęby dymu. Statek więc szedł całą siłą pary, lecz po dwóch dniach, 18 grudnia, mechanik oznajmił, że pod koniec dnia nie będzie już czym palić.

Pan Fogg, nie zrażając się tym wcale, kazał wciąż dokładać węgla, a następnie rozkazał Obieżyświatowi sprowadzić kapitana Speedy'ego.

Odważny chłopiec schodził do kajuty, jakby szedł do klatki tygrysa.

– Będzie pewnie wściekły – rzekł do siebie Obieżyświat.

Rzeczywiście, w kilka chwil później wśród krzyków i przekleństw kapitan jak bomba wpadł na pokład.

– Gdzie jesteśmy? – wrzasnął w szalonym gniewie.

– O siedemset siedemdziesiąt od Liverpoolu – odparł pan Fogg.

– Rozbójniku! – zawołał Andrew Speedy.

– Kazałem pana zawołać…

– Rabusiu morski!…

– …aby – ciągnął dalej pan Fogg – aby zechciał pan sprzedać mi statek…

– Nie chcę, do stu diabłów, nie chcę!

– …gdyż jestem zmuszony go spalić!…

– Co?!? Spalić mój statek?

– Tak, przynajmniej górę, ponieważ zabrakło opału.

– Spalić mój statek! – krzyczał kapitan Speedy, nie mogąc przyjść do siebie. – Statek, który wart jest pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

– Oto sześćdziesiąt tysięcy – odparł Phileas Fogg, wręczając kapitanowi paczkę banknotów.

Wywarło to cudowny wpływ na kapitana Speedy'ego. Nie byłby Amerykaninem, gdyby sześćdziesiąt tysięcy dolarów nie sprawiło na nim pewnego wrażenia. W tej chwili zapomniał o swoim gniewie, o uwięzieniu, o nienawiści do swego pasażera. Jego statek pływał już dwadzieścia lat, więc był to interes nie do odrzucenia.

– Ale żelazny kadłub należy do mnie? – zapytał tonem znacznie spokojniejszym.

– Kadłub i maszyny. Czy zgoda?

– Zgoda!

I Andrew Speedy, chwyciwszy pakiet z banknotami, przeliczył je i wsunął do kieszeni.

Podczas tej sceny Obieżyświat był śmiertelnie blady. Co do Fixa, to mało go krew nie zalała. Zostało wydane dwadzieścia tysięcy funtów, a przy tym ten Fogg pozostawiał kapitanowi kadłub i maszyny, niemal całą wartość statku.

– Panie – rzekł Fogg, zwracając się do kapitana. – Niech to pana nie dziwi. Musi pan wiedzieć, że stracę dwadzieścia tysięcy funtów, jeśli nie stawię się w Londynie 21 grudnia o ósmej czterdzieści pięć wieczorem. Spóźniłem się na statek w Nowym Jorku, a ponieważ nie chciał nas pan zawieźć do Liverpoolu…

– I ja zrobiłem dobrze, do stu tysięcy diabłów – wykrzyknął kapitan Speedy. – bo zarobiłem co najmniej czterdzieści tysięcy dolarów.

Po czym dodał spokojniej:

– Wie pan co, kapitanie…

– Fogg.

– Kapitanie Fogg, jest w panu coś z Jankesa. – Powiedziawszy swemu pasażerowi największy komplement, na jaki się mógł zdobyć, odszedł.

Po jego odejściu pan Fogg rozkazał, aby wszystko, co było na statku z drzewa, zrąbano na opał.

Wyobraźmy sobie, ile trzeba było tego suchego drzewa, by utrzymać dostateczną parę. Spalono więc tego dnia nadbudówkę rufową, kajuty i mesę. Nazajutrz, 19 grudnia, poszły do pieca maszty, reje i części zapasowe.

Załoga pracowała z niezwykłym wysiłkiem. Obieżyświat ścinając, łupiąc i piłując, pracował za dziesięciu.

20 grudnia na pastwę ognia poszły balustrady, nadburcia i większa część pokładu. Wygolona „Henrietta” wyglądała jak ponton.

Tego dnia zarysował się w oddali brzeg Irlandii i o dziesiątej wieczorem statek mijał Queenstown97. Phileasowi Foggowi pozostały tylko dwadzieścia cztery godziny na dotarcie do Londynu, czyli tyle, ile potrzebowała „Henrietta”, żeby pełną parą dotrzeć do Liverpoolu. Ale opał się wyczerpał.

– Panie! – rzekł kapitan Speedy, który zaczął się teraz żywo interesować planami pana Fogga. – Bardzo mi pana żal. Wszystko jest przeciw panu. Jesteśmy dopiero w pobliżu Queenstown.

– Aha – rzekł pan Fogg. – Queenstown to miasto, które stąd widzimy?

– Tak!

– Czy możemy wejść do portu?

– Dopiero za trzy godziny. Tylko podczas przypływu.

– Poczekajmy – odparł spokojnie Phileas Fogg, nie zdradzając wcale, że przyszedł mu do głowy nowy pomysł.

Otóż Queenstown jest portem irlandzkim, w którym statki płynące ze Stanów Zjednoczonych pozostawiają worki z pocztą. Listy zawozi się do Dublina szybkimi pociągami, w każdej chwili gotowymi do odjazdu, a stamtąd do Liverpoolu najszybszymi parowcami, wyprzedzając w ten sposób o dwanaście godzin najszybsze statki towarzystw żeglugi atlantyckiej.

Te dwanaście godzin, które zyskiwały listy z Ameryki, pan Fogg chciał wykorzystać dla siebie. A zatem zamiast płynąć do Liverpoolu „Henriettą” i przybyć nazajutrz wieczorem, będzie tam już w południe i będzie miał czas, żeby zdążyć do Londynu przed ósmą czterdzieści pięć.

O pierwszej po północy „Henrietta” weszła do portu Queenstown podczas przypływu morza. Phileas Fogg, uścisnąwszy silnie dłoń kapitana Speedy'ego, zostawił go na jego zdezelowanym statku, który bądź co bądź wart był jeszcze połowę sumy, za jaką go sprzedał.

Pasażerowie wysiadali. Fix w tej chwili uczuł szaloną chęć aresztowania pana Fogg. Nie zrobił tego jednak. Dlaczego? Jaka walka toczyła się w jego umyśle? Czy pojął wreszcie, że się mylił? W każdym razie Fix nie opuścił jeszcze jego towarzystwa. O wpół do drugiej wsiadł wraz z nim, panią Aoudą i Obieżyświatem do pociągu w Queenstown. Przybyli o świcie do Dublina i bez zwłoki weszli na jeden ze statków.

21 grudnia o jedenastej czterdzieści Phileas Fogg znalazł się nareszcie na nabrzeżu Liverpoolu. Od Londynu dzieliło go zaledwie sześć godzin. W tej chwili zbliżył się do niego Fix i kładąc mu rękę ramieniu, pokazał swój nakaz…

– Pan jest Phileasem Foggiem? – zapytał.

– Tak.

– W imieniu Królowej aresztuję pana!

88.kwinta, oktawa – w teorii muzyki: nazwy interwałów, tj. różnic w wysokości dźwięku pomiędzy dwoma następującymi po sobie lub współbrzmiącymi dźwiękami. [przypis edytorski]
89.Chicago, już powstałego z ruin – po wielkim pożarze, który w 1871 zniszczył jedną trzecią miasta. [przypis edytorski]
90.inne miasta o starożytnych nazwach – od końca XVIII do poł. XIX w. popularne było tzw. „odrodzenie greckie” w kulturze i sztuce, dlatego w Stanach Zjednoczonych wielu miastom nadano nazwy związane z klasyczną kulturą grecko-rzymską. [przypis edytorski]
91.Inman Line – jedna z trzech największych XIX-wiecznych spółek brytyjskich zajmujących się przewozem pasażerów przez Atlantyk; zał. w 1850, w 1893 została wchłonięta przez American Line. [przypis edytorski]
92.hotel St. Nicolas na Broadwayu – luksusowy hotel w Nowym Jorku, mieszczący tysiąc pokoi, otwarty w 1853; od połowy lat 70. XIX w. tracił na popularności, został zamknięty w 1884. [przypis edytorski]
93.sążeń – daw. jednostka długości, równa szerokości rozpostartych ramion dorosłego mężczyzny, tj. ok. 1,8–2 m. [przypis edytorski]
94.Cardiff – tu: niewielka wioska w stanie Nowy Jork, słynna z oszustwa archeologicznego z 1869 r., znanego jako „Gigant z Cardiff”; nazwana na cześć miasta w Walii, w XIX w. głównego brytyjskiego portu transportu węgla. [przypis edytorski]
95.Bordeaux – miasto portowe we Francji. [przypis edytorski]
96.Nowa Fundlandia – wielka wyspa kanadyjska na wsch. wybrzeżu; należący do niej przylądek Cape Spear jest najbardziej wysuniętym na wschód punktem wybrzeży Ameryki Płn. [przypis edytorski]
97.Queenstown – ob. Cobh, miasto portowe na płd. wybrzeżu Irlandii. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
01 июля 2020
Объем:
200 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают

Эксклюзив
Черновик
4,7
184
Хит продаж
Черновик
4,9
506