Читать книгу: «Morze Tarcz », страница 2

Шрифт:

ROZDZIAŁ TRZECI

Reece szedł obok Stary. Ramię w ramię. Ich ręce kołysały się blisko siebie, od czasu do czasu ocierając się wzajemnie. Nie trzymali się za nie. Szli przez niekończące się pola kwiatów, wysoko po górskim pasmie. Tereny te olśniewały kolorami i pięknym widokiem na Wyspy Górne. Szli w ciszy. Reecem targały sprzeczne emocje. Ledwie wiedział co powiedzieć.

Wrócił myślami do tej pamiętnej chwili, kiedy wraz ze Starą zamknęli oczy nad górskim jeziorem. Odesłał wówczas swoją świtę, chcąc spędzić z nią na osobności nieco czasu. Towarzysze niechętnie zostawiali ich samych, szczególnie Matus, który aż za dobrze znał ich historię – jednak Reece nalegał. Stara była niczym magnes, który go do siebie przyciągał, Reece nie chciał, aby ktokolwiek im towarzyszył. Potrzebował czasu, aby odbudować ich znajomość, porozmawiać z nią, zrozumieć dlaczego patrzyła na niego z taką samą miłością, jaką on żywił do niej. Aby zrozumieć czy wszystko to jest prawdziwe i co tak naprawdę się z nimi dzieje.

Podczas tej wędrówki, serce Reece’a waliło jak oszalałe. Nie był pewien gdzie zacząć, co zrobić następnie. Rozsądek podpowiadał, wrzeszczał wręcz, aby się odwrócił i uciekał od Stary tak daleko, jak to tylko możliwe. Aby zaciągnął się na najbliższy statek na kontynent i nigdy więcej o niej nie myślał. Aby powrócił do swej przyszłej żony, która wiernie na niego czekała. Przecież Selese go kochała, a on kochał Selese. Ich ślub miał się odbyć lada dzień.

Reece wiedział, że to byłoby najrozsądniejsze. Że to właśnie należało zrobić.

Ale jego rozsądek był owładnięty przez emocje, przez pasje, których nie potrafił kontrolować, które sprawiały, że nie był w stanie poddać się swoim racjonalnym przemyśleniom. Były to siły, które zmuszały go do pozostania tutaj, przy Starze. Do wędrowania przez te pola przy jej boku. Była to nieokiełznana część jego osobowości, ta, której nigdy nie mógł zrozumieć, która nim kierowała przez całe jego życie. Część, która kazała mu ulegać impulsom, kierować się sercem. Nie zawsze skutkowało to najlepszymi decyzjami. Ale potężna siła pełna pasji często ogarniała Reece’a, a ten nie zawsze był w stanie ją kontrolować.

Kiedy tak szedł obok Stary, zastanawiał się czy czuła to samo co on. Podczas marszu, zewnętrzna część jej ręki otarła się o niego i, jak mu się wydawało, zobaczył, że Stara lekko uniosła kącik ust, delikatnie się uśmiechając. Trudno jednak było odszyfrować jej intencje – jak zawsze. Pamiętał, że kiedy spotkali się po raz pierwszy, jako małe dzieci, poczuł się oszołomiony, niezdolny do ruchu, całymi dniami niezdolny do myślenia o czymkolwiek innym, niż ona. Było coś w jej przezroczystych oczach, coś w jej postawie, dumnej i szlachetnej. Patrzyła na niego niczym wilk, co było zachwycające.

Jako dzieci wiedzieli, że związki pomiędzy kuzynami są zabronione. Nigdy ich to jednak nie zniechęciło. Coś między nimi istniało. Coś silnego, zbyt silnego, coś co przyciągało ich do siebie, niezależnie od tego, co myślał na ten temat świat. Bawili się razem, od zawsze byli dla siebie przyjaciółmi, zawsze woleli swoje towarzystwo, niż towarzystwo kogokolwiek innego spośród swoich kuzynów i przyjaciół. Kiedy odwiedzili Wyspy Górne Reece zauważył, że spędza z nią każdą chwilę wędrówki. Ona odpłacała się tym samym, wyrywając do jego boku, całymi dniami czekając na brzegu, aż nadpłynie jego łódź.

Początkowo byli jedynie przyjaciółmi. Lecz kiedy podrośli, pewnej ważnej nocy pod gwiazdami wszystko się zmieniło. Ich przyjaźń nie była już zabroniona, zmieniła się w coś mocniejszego, większego niż oni oboje, w coś czego żadne z nich nie potrafiło odrzucić.

Reece opuścił Wyspy marząc o niej, strapiony do granic możliwości, przez wiele miesięcy niezdolny do snu. Każdej nocy w łóżku widział jej twarz i marzył, by ocean i prawo rodowe nie stały już dłużej pomiędzy nimi.

Wiedział, że Stara czuła to samo. Dostawał od niej niezliczone listy, przynoszone mu przez armię sokołów, listy w których wyrażała swoją miłość. Odpisywał, jednak nie tak pięknie i mądrze jak ona.

Dzień, w którym dwa rody MacGilów musiały się rozejść, był jednym z najgorszych dni w jego życiu. Był to dzień, w którym zmarł najstarszy syn Tirusa, otruty napojem przeznaczonym przez Tirusa dla ojca Reece’a. Tym samym Tirus obraził Króla. Rozpoczął się rozłam. Był to dzień, w którym serce Reece’a – i Stary – umarło w środku. Jego ojciec był wszechpotężny, podobnie jak ojciec Stary, obojgu im zakazano kontaktować się z kimkolwiek spośród „tych drugich” MacGilów. Nigdy więcej nie odwiedzali już tamtych stron, a Reece dręczył się całymi nocami, zastanawiając się, co musiałby zrobić, aby ponownie zobaczyć Starę. Marzył o spotkaniu z nią. Z jej listów wiedział, że ona czuła to samo.

Pewnego dnia jej listy przestały przychodzić. Reece podejrzewał, że były w jakiś sposób przechwytywane, nie mógł jednak być tego zupełnie pewien. Podejrzewał również, że wiadomości, które on wysyła, także do niej nie docierają. Z czasem, Reece, nie będąc w stanie dłużej funkcjonować, musiał podjąć bolesną decyzję i usunąć ze swego serca myśli o Starze. Musiał oczyścić z tych myśli swój umysł. W różnych sytuacjach jej twarz będzie jednak stawała przed jego oczami, a on nigdy nie przestanie się zastanawiać co się z nią stało. Czy ona też wciąż o nim myśli? Czy może wyszła za kogoś innego?

Spotkanie z nią przywołało wszystkie te wspomnienia. Reece pojął jak żywe jest to wszystko w jego sercu, czuł się jakby nigdy jej nie opuścił. Była teraz starszą, pełniejszą, a nawet piękniejszą wersją samej siebie. Jeśli to w ogóle możliwe. Była kobietą. A jej spojrzenie było jeszcze bardziej przeszywające niż kiedykolwiek wcześniej. W tym spojrzeniu Reece odnalazł miłość. Poczuł, że Stara wciąż żywi do niego to samo uczucie, które on czuje do niej.

Chciał myśleć o Selese. Był jej to winny. Jednak im bardziej się starał, tym bardziej wydawało mu się to niemożliwe.

Stara i Reece szli razem wzdłuż górskiego pasma. Oboje milczeli, nie za bardzo wiedząc co powiedzieć. Oboje zastanawiali się gdzie zacząć, aby wypełnić całą tę przestrzeń, która dzieliła ich przez te wszystkie stracone lata.

– Słyszałam, że niedługo bierzesz ślub – Stara ostatecznie przerwała milczenie.

Reece poczuł ukłucie w żołądku. Myśl o poślubieniu Selese zawsze sprawiała, że czuł miłość i podekscytowanie, ale teraz, kiedy był ze Starą, poczuł się zdruzgotany, jakby ją zdradził.

– Przepraszam – odpowiedział.

Nie wiedział co innego może odrzec. Chciał powiedzieć: Nie kocham jej. Teraz wiem, że to był błąd. Chcę wszystko zmienić. Chciałbym poślubić ciebie.

Ale on kochał Selese. Musiał to przed sobą przyznać. Był to inny rodzaj miłości, może nie tak intensywny jak miłość do Stary. Reece był skołowany. Nie wiedział, co tak naprawdę myśli czy czuje. Które uczucie było silniejsze? Czy w ogóle istnieje coś takiego jak skala miłości? Jeśli kogoś kochasz, czy to nie oznacza, że kochasz tę osobę niezależnie od wszystkiego? W jaki sposób jedna miłość mogłaby być silniejsza od innej?

– Kochasz ją? – zapytała Stara.

Reece odetchnął głęboko, czuł że został pochwycony w emocjonalne sidła, ledwie wiedząc co odpowiedzieć. Szli tak przez chwilę, Reece zbierał swoje myśli, aż w końcu był w stanie odpowiedzieć.

– Tak, – odrzekł – nie mogę skłamać, że jest inaczej.

Reece zatrzymał się i po raz pierwszy chwycił Starę za rękę.

Ona również przystanęła i zwróciła się w jego stronę.

– Ale ciebie również kocham – dodał.

Widział, że jej oczy napełniają się nadzieją.

– Czy może mnie kochasz bardziej? – spytała delikatne, z nadzieją w głosie.

Reece myślał ciężko.

– Kochałem cię przez całe swoje życie – odrzekł w końcu. – Byłaś obliczem jedynej miłości, jaką kiedykolwiek znałem. Jesteś ucieleśnieniem tego, co znaczy dla mnie miłość. Kocham Selese. Jednak z tobą… jesteś niczym część mnie. Niczym część mnie samego. Niczym coś, bez czego nie mogę istnieć.

Stara uśmiechnęła się. Wzięła go za rękę, szli dalej obok siebie. Stara zakołysała nimi delikatnie, uśmiechając się przy tym.

– Nawet nie wiesz ile nocy spędziłam tęskniąc za tobą – wyznała patrząc w dal. – Moje słowa rodziły się na tak wielu skrzydłach sokołów – jedynie po to, by mój ojciec mógł je zniszczyć. Po rozłamie, nie mogłam do ciebie dotrzeć. Próbowałam nawet, raz czy dwa, wymknąć się na statek płynący na kontynent – zostałam jednak schwytana.

Reece był poruszony do głębi, słuchając tego wszystkiego. Nie miał o tym pojęcia. Zawsze zastanawiał się co Stara czuła do niego po rozłamie. Słysząc to, co mówiła, poczuł się do niej przywiązany bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Teraz miał pewność, że nie tylko on czuł się w ten sposób. Nie czuł już, że jest tak bardzo szalony. To, czego oboje doświadczyli, było prawdziwe.

– Nigdy nie przestałem o tobie myśleć – odpowiedział Reece.

W końcu dotarli na sam szczyt góry, zatrzymali się i stali obok siebie, wspólnie spoglądając na Wyspy Górne. Mieli stąd doskonały widok, na wyspy przytwierdzone do oceanu i unoszącą się nad nimi mgłę, na rozbijające się u dołu fale oraz setki statków Gwendolyn, które cumowały wzdłuż skalistego wybrzeża.

Stali tam w milczeniu przez bardzo długi czas, trzymając się za ręce, rozkoszując się chwilą. Rozkoszując się byciem razem. Nareszcie. Po wszystkich tych latach, wszystkich ludzkich staraniach i życiowych momentach, które usiłowały ich rozdzielić.

– Nareszcie jesteśmy razem – jednak, co ironiczne, to właśnie teraz jesteś najbardziej zobowiązany. Zbliża się dzień twojego ślubu. Zdaje się, że zawsze pojawia się przeznaczenie, które wdziera się pomiędzy nas dwoje.

– Ale jestem tu teraz – odpowiedział Reece. – Może jednak przeznaczenie stara się przekazać nam coś innego?

Mocno ścisnęła jego dłoń, a Reece odpowiedział tym samym. Kiedy się rozglądali, serce Reece’a łomotało jak szalone – nigdy w swoim życiu nie czuł się tak skołowany. Czy właśnie tak miało być? Czy właśnie tutaj miał natknąć się na Starę? Czy miał zobaczyć ją przed swoim ślubem, po to by uchronić się przed popełnieniem błędu, wychodząc za kogoś innego? Czy przeznaczenie, po tych wszystkich latach, próbowało jednak ich połączyć?

Reece nie mógł oprzeć się wrażeniu, że tak właśnie było. Czuł, że wpadł na nią za sprawą pewnego zrządzenia losu. Być może była to jego ostatnia szansa, jaką dostał przed ślubem.

– Co los złączył, tego człowiek nie rozdzieli – powiedziała Stara.

Jej słowa przeniknęły Reece’a. Stara patrzyła w jego oczy w hipnotyzujący sposób.

– Tak wiele zdarzeń w naszym życiu miało nas trzymać od siebie z daleka – rzekła Stara – Nasze rody. Nasze ojczyzny. Ocean. Czas… Teraz nic nie jest w stanie nas rozdzielić. Tyle lat minęło, a nasza miłość wciąż pozostaje silna. Czy to zbieg okoliczności, że spotkałeś mnie właśnie teraz, przed swoim ślubem? Los stara się nam coś przekazać. Jeszcze nie jest za późno.

Reece popatrzył na nią, a serce chciało wyskoczyć mu z piersi. Odwzajemniła jego spojrzenie. W jej przezroczystych oczach odbijały się: niebo i ocean. W tych samych oczach skrywała się cała miłość do niego. Czuł się niepewnie jak nigdy w życiu. Czuł, że jest niezdolny do racjonalnego myślenia.

– Chyba powinienem odwołać ślub – powiedział.

– Nie ja będę o tym decydować – odpowiedziała. – Sam powinieneś zajrzeć głęboko w swoje serce.

– W chwili obecnej – powiedział – moje serce podpowiada mi, że to ty jesteś moją jedyną miłością. Jesteś osobą, którą zawsze kochałem.

Spojrzała na niego żarliwie.

– Nigdy nie kochałam nikogo innego – powiedziała.

Reece nie był w stanie nic na to poradzić. Nachylił się, a ich usta się spotkały. Poczuł, że świat zatrząsnął się wokół niego. Kiedy odwzajemniła jego pocałunek, zrozumiał, że miłość całkowicie go pochłonęła.

Trwali w tym pocałunku tak długo, że w końcu nie byli w stanie oddychać. Reece pojął, że pomimo tego, że wszystko w nim próbowało się temu sprzeciwić, nigdy nie mógłby poślubić kogoś innego niż Stara.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Gwendolyn stała na złotym moście. Ściskała jego poręcze i patrzyła w dół na płynącą wartko rzekę. Kaskady wrzały ze złości, wzbijając się coraz wyżej. Nawet tutaj mogła poczuć orzeźwiającą mgiełkę potoku.

– Gwendolyn, kochana.

Odwróciła się i zobaczyła Thorgrina stojącego daleko na brzegu, oddalonego może o dwadzieścia stóp, uśmiechniętego, wyciągającego do niej rękę.

– Chodź do mnie – błagał. – Przejdź przez rzekę.

Ucieszona, że go zobaczyła, Gwen zaczęła iść w jego kierunku – wtem inny głos powstrzymał ją przed powzięciem kolejnych kroków.

– Matko – usłyszała delikatny głos.

Obróciła się i ujrzała chłopca na przeciwległym brzegu. Miał może dziesięć lat, był wysoki, dumny. Miał szerokie ramiona, szlachetny podbródek, silną szczękę i błyszczące, szare oczy. Jak jego ojciec. Był odziany w przepiękną błyszczącą zbroję, wykonaną z materiału, którego nie potrafiła rozpoznać. Broń wisiała mu u pasa. Nawet stąd mogła poczuć jego moc. Moc, która była nie do pokonania.

– Matko, potrzebuję cię – powiedział.

Chłopiec wyciągnął dłoń, a Gwen udała się w jego kierunku.

Zatrzymała się, spoglądała to na Thora, to na swego syna – każdy z nich wyciągał do niej dłoń. Była zdezorientowana. Nie miała pojęcia, w którą stronę pójść.

Kiedy tak stała, most nagle się pod nią zawalił.

Gwendolyn wrzasnęła, czując jak opada w stronę płynącej w dole rzeki.

Wpadła do lodowatej wody, a szalejące wody miotały nią wte i wewte. Wynurzała się, aby zażyć powietrza. Oglądała się za swoim synem i mężem, którzy stali na przeciwległych brzegach wyciągając do niej ręce. Obaj jej potrzebowali.

– Thorgrinie! – krzyknęła.

A po chwili:

– Synu!

Gwen, wrzeszcząc, starała się sięgnąć ich obu – szybko jednak poczuła, że spada w dół wodospadu.

Wrzasnęła kiedy straciła ich z oczu – spadała przez setki stóp, wprost na znajdujące się w dole ostre skały.

Gwendolyn obudziła się krzycząc.

Rozejrzała się wokół, pokryta zimnym potem, zdezorientowana, zastanawiając się, gdzie się znajduje.

Powoli zdała sobie sprawę, że leży w łóżku, w przyćmionej zamkowej komnacie. Pochodnie migotały tuż przy ścianach. Mrugnęła kilka razy, starając się pojąć co się właśnie stało, wciąż oddychała z trudem. Powoli zaczynała rozumieć, że był to tylko sen. Straszny sen.

Kiedy oczy Gwen przywykły do światła, zauważyła kilkoro opiekunów znajdujących się w jej pokoju. Rozpoznała Illeprę oraz Selese, które stały po obu jej bokach i robiły jej zimne okłady na rękach i nogach. Selese delikatnie otarła jej czoło.

– Ciiii… – uspokajała ją Selese. – To był tylko zły sen, pani.

Gwendolyn poczuła, że ktoś ściska jej dłoń, rozejrzała się, a jej serce ucieszyło się na widok Thorgrina. Klęczał przy jej boku, trzymając ją za rękę. Jego oczy rozpromieniły się z radości na widok tego, że się obudziła.

– Kochana, – powiedział – nic ci nie jest.

Gwendolyn mrugnęła, starając się dojść do tego, gdzie się znajduje, dlaczego jest w łóżku i co robią tu ci wszyscy ludzie. Po chwili, kiedy spróbowała się poruszyć, poczuła ogromny ból brzucha – wtedy sobie przypomniała.

– Moje dziecko! – krzyknęła, po czym zastygła. – Gdzie on jest? Czy chłopiec żyje?

Gwen w panice próbowała odczytać, co mówią znajdujące się wokół niej twarze. Thor mocno ścisnął jej rękę i uśmiechnął się szeroko – już wiedziała, że wszystko jest w porządku. Ten uśmiech uspokajał ją przez całe życie.

– Tak, żyje  – odpowiedział Thor. – Dzięki bogu. I Ralibarowi. Ralibar w samą porę przyniósł was tutaj.

– Jest w pełni zdrów – dodała Selese.

Nagle krzyk przeszył powietrze. Gwendolyn rozejrzała się i ujrzała nadchodzącą Illeprę, trzymającą w ramionach płaczące zawiniątko.

Serce Gwendolyn odetchnęło z ulgą, a jej twarz pokryła się łzami. Zaczęła spazmatycznie płakać, szlochała na widok małego. Poczuła taką ulgę, łzy radości napływały jej do oczu. Dziecko żyło. Ona również. Jakoś udało im się przetrwać ten straszny koszmar.

Nigdy w swoim życiu nie była bardziej wdzięczna losowi.

Illepra pochyliła się i położyła dziecko na klatce piersiowej Gwen.

Gwendolyn usiadła, popatrzyła w dół, przyglądając się dziecięciu. Kiedy go dotknęła, kiedy poczuła jego ciężar, jego zapach, kiedy zobaczyła jak wygląda, poczuła się jak nowo narodzona. Kołysała go, mocno trzymając go w ramionach. Cały czas był opatulony w tkaninę. Gwen poczuła przypływ miłości do tego malca, miłości połączonej z wdzięcznością. Ledwie potrafiła w to uwierzyć  – miała dziecko.

Kiedy synek znalazł się w jej ramionach, przestał nagle płakać. Stał się bardzo spokojny, odwrócił się, otworzył oczy i spojrzał wprost na nią.

Gwen doznała wstrząsu, który przeszedł przez jej ciało kiedy ich oczy się spotkały. Dziecko miało oczy Thora – szare i błyszczące – wdawały się pochodzić z innego wymiaru. Wgapiały się w nią. Ona zaś odwzajemniała to spojrzenie. Gwendolyn czuła jakby znała go już wcześniej. Jakby znała go od zawsze.

W tym momencie Gwen wiedziała, że łączy ich silna więź. Więź silniejsza niż wszystkie, które nawiązała dotychczas w życiu. Chwyciła go mocno i przysięgła, że nigdy go nie opuści. Pójdzie za nim w ogień.

– Jest do ciebie podobny, moja pani – powiedział Thor, uśmiechając się i spoglądając na nią.

Gwen również się uśmiechnęła, płacząc, pełna silnych emocji. Nigdy w swoim życiu nie była tak szczęśliwa. Była to jedyna rzecz, której zawsze pragnęła, być z Thorgrinem i ich dzieckiem.

– Ma twoje oczy – odpowiedziała Gwen.

– Nie ma jeszcze imienia – zauważył Thor.

– Może powinniśmy nazwać go na twoją cześć – Gwendolyn zwróciła się do Thora.

Thor stanowczo pokręcił głową.

– Nie, on jest synem swojej matki. Nosi twoje cechy. Prawdziwy wojownik powinien nosić w sobie ducha swojej matki i umiejętności swojego ojca. Obie te rzeczy muszą mu służyć. Odziedziczy po mnie umiejętności, imię natomiast powinien mieć po tobie.

– Co więc proponujesz? – zapytała.

Thor pomyślał.

– Jego imię powinno brzmieć podobnie do twojego. Syn Gwendolyn powinien mieć na imię… Guwayne.

Gwen uśmiechnęła się. Od razu spodobał jej się dźwięk tego imienia.

– Guwayne – powiedziała. – Podoba mi się.

Gwen uśmiechnęła się szeroko i mocno przytuliła swoje dziecko.

– Guwayne – powtórzyła patrząc na małego.

Guwayne odwrócił się i ponownie otworzył oczy. Patrzył wprost na nią, mogłaby przysiąc, że widziała jak się uśmiecha. Wiedziała, że był na to za mały, ale widziała przebłysk czegoś, co, jak czuła, miało pokazać, że spodobało mu się to imię.

Selese pochyliła się by posmarować maścią usta Gwen, a następnie dać jej coś do picia, gęsty, ciemny płyn. Gwen natychmiastowo ożywiła się. Czuła, że powoli dochodzi do siebie.

– Jak długo tu jestem? – zapytała.

– Spałaś prawie przez dwa dni, moja pani – odrzekła Illepra. – Od czasu wielkiego zaćmienia.

Gwen zamknęła oczy i sobie przypomniała. Wszystko natychmiast do niej wróciło. Pamiętała zaćmienie, grad, trzęsienie ziemi… Nigdy wcześniej niczego takiego nie widziała.

– Narodzinom naszego dziecka towarzyszyły wielkie znaki – rzekł Thor. – Były widoczne w całym królestwie. Wieść o jego przyjściu na świat dotarła już nawet w najdalsze strony kraju.

Kiedy Gwen mocno tuliła chłopca, poczuła wszechogarniające ciepło, wiedziała, że nie jest to zwyczajny chłopiec. Zastanawiała się jakie siły drzemią w jego żyłach.

Spojrzała na Thora zastanawiając się, czy chłopiec również jest druidem.

– Byłeś tu przez cały czas? – zapytała Thora, kiedy zrozumiała, że cały ten czas trwał przy jej boku. Poczuła do niego ogromną wdzięczność.

– Tak, moja pani. Przyszedłem, jak tylko usłyszałem. Jedynie ostatnią noc spędziłem przy Jeziorze Smutków, modląc się o twój powrót do zdrowia.

Gwen znów zalała się łzami. Nie była w stanie kontrolować swoich emocji. Nigdy nie była tak szczęśliwa; trzymając to dziecko, czuła się kompletna. Było to uczucie, którego w życiu się nie spodziewała.

Niestety Gwen przypomniała sobie tę pamiętną chwilę w Nibyświecie, kiedy to została zmuszona do dokonania wyboru. Ścisnęła Thora za rękę i jednocześnie mocno przytuliła syna. Obaj są blisko niej, chciała, aby zostali z nią na zawsze.

Ale wiedziała, że jeden z nich będzie musiał umrzeć. Płakała.

– Co się stało kochana? – zapytał w końcu Thor.

Gwen potrząsnęła głową, nie mogąc mu o niczym powiedzieć.

– Nie martw się – powiedział. – Twoja matka wciąż żyje. Jeśli to jest powód, dla którego płaczesz.

Nagle jej się przypomniało.

– Jest ciężko chora – dodał Thor. – Jednak wciąż masz czas, aby ją zobaczyć.

Gwen wiedziała, że musi to uczynić.

– Muszę się z nią spotkać – powiedziała. – Natychmiast mnie do niej zabierz.

– Pani, czy jesteś pewna? – zapytała Selese.

– W twoim stanie nie powinnaś się ruszać, pani – dodała Illepra. – Twój poród był bardzo nietypowy, powinnaś odpoczywać. Masz szczęście, że żyjesz.

Gwen zdecydowanie potrząsnęła głową.

– Chcę zobaczyć swoją matkę zanim umrze. Zabierz mnie do niej. Natychmiast.

399 ₽
Возрастное ограничение:
16+
Дата выхода на Литрес:
10 сентября 2019
Объем:
274 стр. 7 иллюстраций
ISBN:
9781632915061
Правообладатель:
Lukeman Literary Management Ltd
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают

Новинка
Черновик
4,9
176