Читать книгу: «Miazga», страница 4

Шрифт:

sobota, 28 marca

Wczoraj, po całym pięknym dniu, wieczorem zaczął padać deszcz, a wkrótce, gdy temperatura z 10°C spadła nagle aż do 0°C – zaczęła się zawieja i dzisiaj rano znów krajobraz zimowy. Krzyżowa „rwa” czyni mnie cokolwiek zniedołężniałym przy poruszaniu się, a siedzenie też po pewnym czasie staje się niewygodne i męczące.

Lektura książki Margarete Riemschneider Od Olimpii do Niniwy w epoce Homera ukazującej w sposób bardzo interesujący i inteligentny, jak różnorakie elementy kultury hetyckiej przenikały z Azji Mniejszej do Grecji, znajdując odbicie w wielu realiach Iliady i Odysei, chociaż bowiem akcja obu poematów rozgrywa się gdzieś w głębokościach XII wieku p.n.e., w istocie odzwierciedlają one, właśnie w rozlicznych realiach, świat drugiej połowy VIII wieku, współczesny Homerowi.

Naturalną cechą ludzkiej działalności jest dążność, aby przy minimum wysiłku osiągnąć maksimum korzyści. Jedynie działalność twórczą, zarówno naukową jak artystyczną, ożywia i kształtuje inspiracja odmienna. Twórca, zdążając do celu nie zawsze jasnego, nie tylko siebie nie oszczędza, lecz przeciwnie: dobrowolnie stwarza swoim poszukiwaniom trudności, w przekonaniu, iż oddalając osiągnięcie efektu końcowego oraz wikłając drogi dojścia i mnożąc przeszkody – uzyska ostatecznie więcej, aniżeli mógłby to dać wynik zdobyty w oszczędnie wykalkulowanym pośpiechu. Bez względu na odmienność ludzkich zatrudnień, wszystkie je charakteryzuje interesowność, jedynie interesowność twórcza nie liczy się z kosztami, znajdując niekiedy zadośćuczynienie wówczas nawet, gdy w wyniku maksymalnych wysiłków osiągnięte zostaje minimum korzyści.

niedziela, 29 (Wielkanoc)

Przy wczesnym śniadaniu (zawieja, a śniegu napadało więcej aniżeli nocy wczorajszej), nie umiem już powiedzieć: drogą jakich skojarzeń zacząłem myśleć o Joasi O. i w związku z tym przyszedł mi do głowy pomysł opowiadania o dziewczynie (później już dojrzałej kobiecie), której całą młodość kształtował nieustanny bunt przeciw opiekuńczemu despotyzmowi dwóch bardzo silnych osobowości: babki i matki. Pamiętam jeszcze sprzed wojny jedną z glinianych rzeźb słynnego w tamtych latach świątkarza w Iłży: przedstawiała ona Trójcę Świętą i zapewne echo dawnych wyobrażeń ariańskich sprawiało, iż postacie Trójcy Świętej zostały skomponowane hieratycznie, na samym dole Chrystus, nad nim przygniatający go Bóg Ojciec, i na szczycie tej piramidy Duch Święty. W podobnym układzie: córka, matka, babka wyobrażam sobie te trzy kobiety. Bezustannie zagrożona w swoim „ja”, lecz równocześnie kształtująca się w tych codziennych zmaganiach – młoda dziewczyna całkowicie się odpręża, gdy, wyszedłszy za mąż, w nowym swoim domu, przede wszystkim dzięki łagodnemu charakterowi zakochanego w niej męża znajduje zupełnie nową atmosferę. Wkrótce jednak poczyna sobie uświadamiać, że w tym bezkonfliktowym klimacie bez zgrzytów, spięć, a więc również i bez potrzeby zachowywania czujności – natura jej stopniowo przygasa i wysycha. Wreszcie Iks opuszcza męża, którego na swój sposób kocha, lecz który nie daje jej okazji do buntu. A może jeszcze później owa Iks spotka mężczyznę, który we wszystkim narzuci jej swoją wolę? I ona, niegdyś istniejąca tylko przez bunt, w uległości odnajdzie zaspokojenie? Przeciętność i nijakość, które właśnie poddania się potrzebują?

Przeglądając wczorajszą notatkę o działalności twórczej, wyróżniającej ją spośród innych sfer ludzkiego działania, odniosłem wrażenie, że bardzo tę diagnozę uprościłem. Czyż w działaniu miłosnym strona zakochana nie jest również gotowa do maksymalnych wysiłków, aby osiągnąć bodaj minimum korzyści? I jak często kochający, dążąc do zrealizowania swych pragnień, dobrowolnie utrudnia sobie osiągnięcie tego celu! A doświadczenia i poszukiwania świętych? Wydaje się zatem, że ową szczególną specyfikę rodzaju twórczego należy odnieść do każdej ludzkiej działalności, jeśli kształtuje ją żywioł kreacyjny.

poniedziałek, 30 marca

W VII pieśni Odysei, we fragmencie z opisem wspaniałego pałacu króla Feaków, Alkinoosa, Homer podaje m.in. wygląd świeczników, znajdujących się we wnętrzu, gdzie wzdłuż ścian są siedzenia przykryte pięknymi narzutami: „A na dobrze ociosanych cokołach stali młodzieńcy trzymający w rękach pochodnie i przyświecali biesiadnikom przy nocnych ucztach” (przekład prozą Jana Parandowskiego).

W związku z tym szczegółem Margarete Riemschneider pisze w swojej książce: „Młodzieńcy, trzymający w rękach pochodnie, przypominają piękne urartyjskie świeczniki, których trzon uformowany bywał niekiedy w kształt dziewczęcych figur, niosących na głowie kapitel zdobny w liście… Wprawdzie przedmioty z brązu płynęły podówczas masowo ze wschodniej Anatolii do Grecji i Etrurii, wydaje się jednak, że Homer zna te świeczniki jedynie z opowiadań, których autorzy mają przesadnie bujną fantazję. Zgodnie z naszą wiedzą jest bowiem zupełnie wykluczone, by młodzieńcy trzymali pochodnie w rękach. Dźwigali na głowie czarę lub postumencik z kolcem, na który zakładało się świecę lub pochodnię”.

Zafascynowany tym obrazem świeczników chciałem zadzwonić do Andrzeja Wajdy, przyszło mi jednak do głowy, że podobny pomysł mógłby wykorzystać odpowiednik Andrzeja w Miazdze, więc Eryk Wanert, przygotowując dla telewizji spektakl Prometeusza Ajschylosa z Konradem Kellerem w roli tytułowej i młodym Łukaszem Halickim jako Hermesem. W kształtach homerowskich świeczników mógłby występować wieloosobowy Chór: młodzi mężczyźni z ciałami spatynowanymi na brąz lub złoto i może nie ze świecami albo pochodniami wbitymi na kolce, lecz z czarami wypełnionymi płonącą oliwą, ten ostatni pomysł podsunął mi Andrzej S., kiedy o tym wszystkim mu opowiadałem. Ponieważ z wielu względów ważna scena (nienapinana) rozmowy telefonicznej Konrada Kellera z Moniką Panek, zakończona (na parę godzin przed ślubem) zerwaniem ma się rozgrywać w studio telewizyjnym, podczas próby generalnej Prometeusza – podobny Chór w dalszym tle mógłby nieźle, jak mi się wydaje, współgrać z płaskim dialogiem telefonicznym, Keller-Prometeusz powinien go prowadzić jeszcze nierozcharakteryzowany, więc prawie całkiem nagi i z ciężkimi łańcuchami u rąk i stóp. Halicki-Hermes ze swoim kaduceuszem (nie zgubić wątku tego złotego kaduceusza!) też się powinien w tym momencie znajdować w dekoracji, ponieważ po skończonej rozmowie Keller ma mu powierzyć dość ważne zadanie.

W związku z tym pomysłem Chóru ogarnęły mnie wątpliwości, jaki tekst Prometeusza ma być ostatecznie wystawiony! Oryginalny czy w przeróbce Adama Nagórskiego? Do dzisiaj trzymałem się wersji pierwszej. Tylko raz jeden miał być w Miazdze wyeksponowany Prometeusz Ąjschylosa Nagórskiego, napisany prozą i znacznie odbiegający od tekstu oryginału, mianowicie w części II (scena nienapisana), kiedy po powrocie z Filharmonii, z koncertu Haliny Ferens-Czaplickiej, Eryk Wanert u siebie w domu czyta z maszynopisu pierwszą scenę (Prometeusz, Hefajstos, Przemoc i Siła od dawna mam tekst tej sceny) dramatu Nagórskiego, żałując, że ze względów cenzuralnych nie mógł wystawić Prometeusza w tej właśnie wersji.

Chór młodzieńców, ucharakteryzowanych na starożytne świeczniki, z płomieniami rozświetlającymi półmrok górskiego pustkowia oraz skałę, do której przykuty jest nagi Prometeusz, taki Chór lepiej, jak mi się wydaje, pasowałby do unowocześnionej wersji Nagórskiego. Przewidywałem, że oryginalny (okropne tłumaczenie!) tekst Ajschylosa dwukrotnie, nie! trzykrotnie byłby w Miazdze cytowany: w scenie, w której Łukasz Halicki po pewnym nieporozumieniu z Beatą Konarską wyskakuje nagle z łóżka i własnym kaduceuszem przepowiada przed lustrem jedną kwestię Hermesa; drugi raz, gdy Konrad Keller, rozbudzony w noc przedślubną bólem zęba, rozmyśla o swojej roli; wreszcie po raz trzeci w części III (w ogóle jeszcze nienapisanej, a zarysowanej tylko w notatkach i w pamięci), z okazji próby generalnej w telewizyjnym studio, cytat miałby się w tym wypadku ograniczyć do fragmentu dialogu Prometeusza z Hermesem. Gdybym się zdecydował na wersję Nagórskiego, musiałbym dopisać brakujący tekst. Ale to drobiazg, ostatecznie. Z realistycznego punktu widzenia ważne są wspomniane już obiekcje Wanerta, ze względów cenzuralnych Prometeusz Ajschylosa Adama Nagórskiego absolutnie nie mógłby się znaleźć na scenie lub w telewizji w kwietniu roku 1969. Pojęcia nie mam, jak z tych sprzeczności wybrnąć. Muszę jeszcze o tym pomyśleć. A przede wszystkim sprawdzić, czy jest coś wart tekst owej pierwszej sceny Prometeusza Nagórskiego, pisany latem ubiegłego roku, nie zaglądałem do niego od tamtej pory, więc słabo go pamiętam, właściwie prawie wcale.

Część 1. Przygotowanie

Rzecz ma się dziać w Warszawie Jabłonnie, w sobotę 19 kwietnia 1969 roku oraz w nocy z 19 na 20.

Sceny najważniejsze:

godz. 12:00 – ślub cywilny Konrada Kellera z Moniką Panek w Urzędzie Stanu Cywilnego na Nowym Świecie. Świadkiem pana młodego jest Adam Nagórski, panny młodej – Eryk Wanert

godz. 13:30 – Adam Nagórski podejmuje nowożeńców obiadem u siebie w domu. Oprócz państwa młodych oraz Eryka Wanerta tylko Halina Ferens-Czaplicka i jej młody akompaniator, Aimo Immonen

godz. 17:00 – ślub kościelny u św. Marcina na Piwnej

godz. 18:00 – coctail u rodziców panny młodej

godz. 20:30 – przyjęcie w Jabłonnie

wtorek, 31 marca

Na obiad u Nagórskiego zaproszona jest jeszcze jego matka, Maria Nagórska-Sołtanowa. Zastanowić się natomiast, czy w tym rodzinnym obiedzie może uczestniczyć Aimo Immonen. Raczej nie. Wprawdzie Nagórski, doskonale orientując się w intymnym charakterze związku, jaki łączy jego siostrzenicę z młodym Finem, mógł, żeby jej zrobić przyjemność, zaproponować zaproszenie Immonena, wydaje się wszakże, że w tym wypadku znakomita śpiewaczka sprzeciwiłaby się podobnej propozycji. A może nie? Może względy rodzinno-towarzyskie uległyby w niej pragnieniu, aby przez te parę godzin mieć Aimo blisko, oszczędzając sobie w ten sposób dręczących domysłów, co – korzystając z wolnego czasu młody kochanek – może robić?

Ze szkicu Stanisława Lorenza Jabłonna (1961) oraz z przewodnika Kołodziejczyka i Werdy Okolice Warszawy:

Jabłonna, wieś w odległości niespełna 20 km od Warszawy, na prawym brzegu Wisły, 5000 mieszkańców.

W XVIII wieku Jabłonna, w poprzednich stuleciach letnia rezydencja biskupów polskich, przeszła w ręce rodziny Poniatowskich. Miejscowość ta związana jest z osobą księcia Józefa Poniatowskiego. Z drugiej połowy XVIII wieku pochodzi pałacyk, wybudowany według planów Dominika Merliniego, twórcy Łazienek. Budowlę, spaloną w sierpniu 1944 roku przez cofające się wojska niemieckie, odbudowano według planów inż. arch. Mieczysława Kuźmy, przywracając jej dawny wygląd. Od 1953 reprezentacyjny Ośrodek Polskiej Akademii Nauk. (Od 1964 w lewym pawilonie, który nosił nazwę Królewskiego, bo tu miał się zatrzymywać Stanisław August w czasie pobytu u swego brata, Prymasa – ekskluzywny Klub Dyplomatów Ministerstwa Spraw Zagranicznych).

Pałacyk położony jest w pięknym i rozległym parku, gdzie w alei głównej wznosi się brama tryumfalna w formie wysmukłego łuku, ozdobiony figurami i z napisem Poniatowskiemu, wystawiona po jego śmierci przez jego siostrę, Marię Teresę Tyszkiewiczową. Po śmierci hr. Tyszkiewiczowej właścicielami Jabłonny aż do ostatnich czasów byli Potoccy. Park sosnowy o powierzchni 30 hektarów, z domieszką jaworu, dębu, świerku, klonu, wiązu, modrzewia, grabu (rezerwat przyrody), a na łąkach pojedynczo rosnącej topoli nadwiślańskiej zawiera 200-letnie okazy drzew. Poza pałacykiem godna obejrzenia oranżeria oraz budynki dawnych stajen.

Główne wejście do parku zdobią dwie granitowe kolumny, pochodzące z zamku w Malborku. Na terenie samego osiedla zasługują na uwagę stara karczma klasycystyczna z końca XVIII wieku oraz budynek poczty z początku wieku XIX”.

Natomiast drugi świat obok: wieś, rozciągniętą na przestrzeni paru kilometrów, przecina dość ruchliwa szosa na Gdańsk, na północnym skraju wsi rynek z przystankiem autobusowym, kioskiem Ruchu, restauracją, cukiernią i paroma sklepami spółdzielczymi, pejzaż ukształtowany z ubóstwa i z brzydoty, charakterystycznych dla większości miasteczek i osiedli Mazowsza.

Według projektów pierwszych, zgodnych zresztą z sugestiami matki narzeczonej, prezesowej Zofii Panek, ślub Konrada i Moniki zaplanowany był na 15 maja. Skoro jednak z trzech filmowych scenariuszy, składanych w ostatnich miesiącach przez Eryka Wanerta, żaden nie został skierowany do produkcji i Wanert, nie mając na razie w filmie nic do roboty zaproponował Teatrowi Stołecznemu Makbeta we własnej scenografii i reżyserii, z Kellerem w roli tytułowej – Monika najoczywiściej pewna, że otrzyma rolę Lady Makbet, doszła do przekonania, że z wielu racji dowcipniej będzie i zgrabniej, jeżeli już na pierwszej próbie, a nawet przed nią objawi się światu w charakterze ślubnej małżonki Makbeta. Tak więc, zanim projekt Eryka Wanerta został ostatecznie zaakceptowany, zrezygnowano z miesiąca zakochanych, a także z dnia św. Zofii i w przewidywaniu, że próby z Makbeta rozpoczną się z końcem kwietnia, wyznaczono ślub na sobotę 19. Uwzględniając charakter oraz położenie pałacyku w Jabłonnie, gdzie wieczorem miało się odbyć wielkie przyjęcie ślubne na paręset osób, natura maja z pewnością lepiej aniżeli kwietnia sprostałaby wszystkim propozycjom oraz układom towarzysko-dekoracyjnym, zwłaszcza tym w nocnym plenerze. Jakże to na przykład byłoby zgrabnie i dowcipnie – jeszcze raz posłużmy się ulubionymi określeniami Panny Młodej – gdyby taki oto zeszłoroczny komunikat meteorologiczny z 15 maja powtórzył się i w roku obecnym:

„Nad Polską utworzyła się bruzda niskiego ciśnienia. Spowodowała ona dużą skłonność do burz, z których trzy przeszły wczoraj nad Warszawą. W rejonie Starego Miasta, Mariensztatu i na Powiślu obserwowano przy tym grad wielkości dużej fasoli. Wiele burz przeszło nad centralną i południową częścią kraju.

W Warszawie w godzinach rannych i południowych będzie dziś zachmurzenie umiarkowane, a po południu skłonność do burz i opadów pochodzenia burzowego. Temperatura około 22°C. Wiatry słabe o kierunkach zmiennych.

Słońce wzeszło dziś o godz. 3:42, zajdzie o 19:24. Imieniny obchodzą Zofia i Izydor”.

Wówczas:

krótka, lecz gwałtowna burza, która przeszłaby nad Warszawą i Jabłonną dopiero późnym wieczorem, a więc podczas weselnego przyjęcia, okazałaby się z wielu względów pożyteczna, odświeżyłaby przede wszystkim powietrze, po południu, a zwłaszcza pod wieczór bardzo parne, zatem towarzyskie wesołości, gry, gesty i miny, także pryncypialne dialogi, zwierzenia, plotki, aluzje, wspomnienia, wieloznaczne nastroje, wszystko rozegrałoby się w odświeżonym powietrzu znowu pięknej nocy majowej, w historycznych salonach pałacyku, ponieważ dzięki pootwieranym oknom mogłoby swobodnie napływać powietrze pachnące młodą zielenią i ziemią, również z parku, zrazu wilgotnym, szeleszczącym rosą oraz kroplami spływającymi ze starych dębów, grabów, wiązów i nadwiślańskich topoli, słowiki, które by przed burzą przycichły, znów podjęłyby swoje kląskania, mocniej zapachniałyby bzy, księżyc w kiczowatej pełni powróciłby na wypogodzone i gwiazdami przyozdobione niebo, wtedy to właśnie, akurat przed północą, gdy prawie wszyscy goście wylegliby na dwór, zaczęłyby się rozgrywać owe szczególnie dekoracyjne a nieodzowne na wielkim polskim weselu korowody z duchami, oczywiście, gdyby nie lunął przed tym gwałtowny deszcz – rozległy trawnik rozpościerający się w dole, na tyłach pałacyku, niegdyś w ubiegłym stuleciu po prostu sadzawka, nie nasiąkłby jak gąbka wilgotnością, a znów bez połączenia księżycowej poświaty z trawiastą wilgocią, więc bez wzajemnego przeniknięcia się dwóch realnych elementów natury nie powstałyby warunki przyjazne dla elementu cokolwiek fantastycznego, nie wyłoniłby się więc najpewniej z owej topieli kształt nieruchomo i na wznak spoczywającego młodziutkiego żołnierzyka w hełmie, żołnierzyka z twarzą Krzysia Czaplińskiego, głęboka dziupla wielowiekowego dębu nie przemówiłaby nagle głosem Jana Nagórskiego, zmarłego w dramatycznych okolicznościach w Moskwie w roku 1937, wówczas, gdy po zaklęciu wypowiedzianym na tarasie przez samego Adama Nagórskiego:

 
ancki, ewancki gorzki pląs,
ede lipki, ele mąs,
yki, byki gramatyki,
klekaty nos.
 
 
ciele mele myć
gdzie się mamy skryć?
czy pod słomę, czy pod dach?
wszędzie jednakowy strach.
 

więc, gdy na to dziecięce porzekadełko część szczególnie żwawo usposobionych gości rozbiegłaby się po parku, przenikniętym tajemniczymi cieniami i poblaskami, wszyscy bowiem chcieliby gonić wszystkich i wszyscy musieliby uciekać przed wszystkimi, wówczas —

—–

Któż jednak mógł w marcu przewidzieć, jaką będzie druga połowa kwietnia? Kwitnienia bzów nikt się oczywiście, nie spodziewał, lecz młodej wiosny ze wszystkimi jej uroczymi a towarzysko dogodnymi akcesoriami – tego na pewno (albo prawie na pewno) można było oczekiwać. Zatem wydawało się, że ze strony natury nie zagrażają nowej ślubnej dacie szczególniejsze niebezpieczeństwa. I rzeczywiście wraz ze świętami Wielkanocy, więc w pierwszej dekadzie kwietnia, przyszło nagłe ocieplenie, Konrad i Monika z tygodniowego pobytu w Zakopanem, czy, jeśli kto woli, z ostatniej swojej podróży przedślubnej wrócili opaleni i promienni, jak bogowie, w Warszawie też było w miarę ciepło, ludzie szybko i z ulgą rozstawali się z ciężką zimową odzieżą, jeszcze parę dni takiego słońca, wspartego łagodnymi deszczami, a z krzepkiej witalności ziemi, niecierpliwie wezbranej płodnymi sokami, trysnęłaby obfita zieleń. Lecz oto nagle, akurat w połowie miesiąca, na skutek skomplikowanych i nie całkiem jasno przez meteorologów przewidzianych ruchów powietrznych prądów, ufnie się budzącą wiosnę ścięły chłody, gwałtowne zimne wiatry, potem śnieżne zawieje. W ten sposób przyroda złośliwie zakwestionowała obie starannie przemyślane toalety Moniki, zarówno tę, w której miała wystąpić w Urzędzie Stanu Cywilnego, jak i drugą przewidzianą na kościelny ślub u św. Marcina. Ostatecznie wątpliwości Panny Młodej w tej delikatnej materii rozwiał po męsku Pan Młody, zgrabnie się powołując na zasadę kontrastu w sztuce, głoszoną przy wielu okazjach przez Eryka Wanerta. Nikt natomiast wolał nie kwestionować racji, które w swoim czasie skłoniły były prezesową Panek do opowiedzenia się za majową datą ślubu. Zresztą ona sama w przededniu uroczystości, spoglądając na śnieżną kurniawę na dworze, powiedziała wspaniałomyślnie: trudno, stało się!, po czym dodała: zresztą teraz i w maju można się spodziewać wszystkiego najgorszego.

W „Życiu Warszawy” z 19 kwietnia komunikat meteorologiczny zatytułowany Nowy niż atakuje doniósł:

„Nadzieje na ocieplenie, które wiązaliśmy z ciepłym frontem nasuwającym się od wschodu – upadły. Front ten zamiast na zachód powędrował na północ i dotarł wczoraj w rejon Finlandii. Nad Polską przeważnie nadal chłodna cyrkulacja północna. Efektem tego była m.in. burza śnieżna nad Krakowem i obfite śniegi w Karkonoszach, gdzie spadło w ciągu dwóch dni prawie pół metra śnieżnego puchu.

Nowe nadzieje na ocieplenie budzi następny niż wędrujący od południa na północ przez Ukrainę. Ma on przynieść ocieplenie już dziś na krańcach południowo-wschodnich, ale z opadami deszczu. Na pozostałym obszarze będzie chmurno, chwilami przejaśnienia i rozpogodzenia oraz przelotne opady śniegu lub deszczu ze śniegiem.

W Warszawie pogoda ma być dziś lepsza od wczorajszej – więcej słońca, ale chwilami zachmurzenie wzrastające. Temperatura do plus 6°C. Wiatry słabe, północno-zachodnie.

Słońce wzeszło o godz 4:51, zajdzie o godz. 18:41. Imieniny obchodzą Apoloniusz i Bogumiła”.

Lecz złudność nadziei na lepszą pogodę wyjaśniło nazajutrz to samo „Życie Warszawy”, donosząc o kwietniowym nawrocie zimy w sposób zwięzły, lecz jednoznaczny:

„Obfite opady śniegu, a miejscami śnieżyce i zawieje śnieżne wystąpiły w sobotę na wschodzie kraju i w centrum. W Warszawie, Lublinie, Włodawie oraz wielu innych miejscowościach prawie 10 cm warstwa śniegu i błota poważnie utrudniała ruch kołowy i pieszy. Temperatura spadła w wielu rejonach do około 0°C. Olbrzymie opady śniegu wystąpiły w górach. Na Kasprowym Wierchu notowano 11°C mrozu oraz pokrywę śnieżną grubości 155 cm”.

Tak więc, ze względu na powyższe okoliczności, wątki pewnych sytuacji towarzysko-dekoracyjnych będą się musiały najprawdopodobniej ukształtować nie całkiem po myśli niektórych weselników, już zjazdowi gości, więc owej tak ważnej na wszystkich dużych przyjęciach uwerturze wprowadzającej nieomal równocześnie misternie zinstrumentowaną mnogość tematów-postaci, na razie tylko na moment wyeksponowanych, aby później mogły rozwijać swoje wątki w duetach, triach, kwartetach, a również w partiach chóralnych, więc już owemu momentowi, gdy pomiędzy godziną 20:30 a 21:00 zajeżdżać będą w smugach reflektorów przed pałac w Jabłonnie rozliczne auta i limuzyny i z ich wnętrz, na gęstą zawieję, wirującą przy podmuchach wichury w nieco nierzeczywistym poblasku latarni wyodrębniających z ciemności fronton pałacyku oraz podjazd na podobieństwo trochę niedbale ustawionej dekoracji, wychodzić będą zaproszeni, aby natychmiast w nieskoordynowanym popłochu dopaść wnętrza, jednak też natychmiast ze wszystkich stron oblepieni mokrym śniegiem, a od skrawka ziemi, który będą musieli pieszo przebyć i od kamiennych stopni zagrożeni zdradziecką gołoledzią, więc w ostatecznym efekcie cokolwiek zadyszani i przepłoszeni, niezupełnie pewni swych koafiur i obuwia, o tak! niewątpliwie tym chwilom wieloinstrumentalnej uwertury, w warunkach, jakie zgotowała przewrotna natura, odjęta zostanie twa radosna lekkość, której wszystkim przybyszom aż w nadmiarze użyczyłby ciepły i wschodzącym księżycem rozjaśniony wieczór majowy; nieco później, gdy rozświetlone kryształowymi żyrandolami sale wchłaniać będą weselników i ogarniać ich przyjaznym ciepłem, jasnością i gwarem, a długie stoły, pełne zimnych mięs, ryb, sałatek, sosów, wiosennych nowalijek i przemyślnych zakąsek, sporządzonych w podziemnym królestwie mistrza Kubickiego, użyczą tłumnie się gromadzącym wokół jadła i napojów wspomagających kalorii – skażony w swym kształcie moment towarzyskiej uwertury szybko zostanie zapomniany, więc zanim się w te pożywne sfery czasu przyszłego niedokonanego ufnie zanurzymy, wypada choćby z kronikarskiego obowiązku wspomnieć, że ze względu na wiadome warunki atmosferyczne nie najlepiej chyba wypadnie również i scena od dawna, choć w tajemnicy opracowana przez prezesową Panek, mianowicie powitanie nowożeńców przez rodziców Panny Młodej, powitanie w pałacowym hallu chlebem i solą, złożonymi na srebrnej tacy, specjalnie w tym celu zakupionej w Desie, a sprzedanej przez pewnego arystokratę skoligaconego dość blisko z ostatnimi właścicielami Jabłonny, skomplikowane procesy myślowe doprowadziły eks-ambasadorową w Holandii do decyzji, aby dla wyeksponowania owej starej, ludowej tradycji wybrać nie dom własny, gdy państwo młodzi przybyli zaraz po ślubie w kościele u św. Marcina, lecz pałac w Jabłonnie, należy przypuszczać, że Monika, która nie lubi sytuacji nieprzewidzianych, bowiem w teatrze podobne sceny nie istnieją, a poza tym płatki śniegu będą jej topnieć na czole, rzęsach i policzkach, więc nie będzie szczególnie wzruszona ani zachwycona tą formą powitania, również faktem, że w pustym na razie hallu i ona z mężem, a zwłaszcza jej rodzice, znajdą się pod obstrzałem spojrzeń bezczynnych na razie szatniarzy, lecz z drugiej strony Pan Młody z pewnością umiejętnie —

– Moje dzieci… – powie prezesowa, a jeśli nie dosłownie tak, to coś w tym rodzaju.

Na to Monika:

– Och, mamo! naprawdę jesteś wspaniała i wzruszająca, ale pozwól, że zanim się pożywimy, pójdziemy jednak do szatni.

Wówczas Pan Młody do obojga teściów:

 
Udziałem Waszej Miłości przyjmować
Naszą powinność. A nasza powinność
Jest wobec tronu i państwa jak dziecko,
Jak sługa, który, czyniąc to, co obroni
Waszą Cześć, Waszą Miłość – czyni tylko
To, co mu każe obowiązek.20
 

Po czym najpewniej sięgnie po kromkę spoczywającą skromnie w cieniu rumianego bochenka, poda ją oblubienicy do przełamania i nie jest wykluczone, że, chcąc się utrzymać w podjętej konwencji, powie na swoim słynnym szepcie:

 
Pozostań niewinna
Poprzez niewiedzę – najdroższe pisklątko,
Póki czynowi temu nie przyklaśniesz21.
 

Jednak wszystkie te wstępne cienie muszą się drobiazgami wydać wobec nieuniknionego zachwiania i zamącenia treści sięgających w wyższe sfery, wydaje się bowiem mało prawdopodobnym, aby śnieg i temperatura poniżej zera sprzyjały igraszkom i celebracjom w plenerze, stąd i słaba nadzieja na intymniejszą współpracę żywych z umarłymi, jakkolwiek pewne subiektywne dyspozycje takiej choćby osobowości, jak Adam Nagórski, pozwalają przypuszczać, że gdyby porą nieco późniejszą, więc dostatecznie fizycznie i duchowo rozgrzany, znakomity pisarz zdecydował się opuścić salony i wejść na pusty i kruchą warstewką śniegu pokryty taras, wówczas, wobec zimowego pejzażu niewydarzonej wiosny, cokolwiek dygocąc i wsunąwszy wrażliwe dłonie do kieszeni spodni, mógłby, lekko – być może – się chwiejąc, złożyć w swojej nie najlepszej niemczyźnie następującą deklarację:

 
Ja wunderschönen Monat Mai,
Als alle Knospen sprangen22.
 

a skoro by zaryzykował zejście z tarasu i znalazł się na skraju płaskiego i omszałego basenu martwej fontanny, wtedy jej zardzewiały kikut, ulegając natarczywej sferze subiektywnej autora Natchnienia świata mógłby przemówić, bo dlaczego nie? I wówczas:

FONTANNA

Na niektórych frontach walki z siłami wrogimi socjalizmowi…

NAGÓRSKI

To pan? Cóż za niespodziewane spotkanie! Przyszedł pan podyskutować?

FONTANNA

…przeciwnik jest łatwy do rozpoznania, jest oczywisty – np. w polityce międzynarodowej. O wiele bardziej skomplikowany jest układ frontów ideologicznych, gdzie przeciwnik żeruje na trudnościach, jakie napotyka budowa socjalizmu i występuje pod postacią reformatora.

Wówczas Nagórski, z tęsknoty ku zwięzłej jasności, odwołałby się, być może, do łaciny. I stwierdziłby:

NAGÓRSKI

Novare cupio, ergo non sum23.

FONTANNA

Jeśli mówimy o zaangażowaniu, to mamy na myśli między innymi również zaangażowanie na tym froncie walki ideologicznej, na którym jedyną busolą może być więź z partią, poczucie solidarności z jej polityką.

NAGÓRSKI

Nego, ergo sum24.

Po czym, jeśli by wciąż odczuwał twórczy nadmiar subiektywnych dyspozycji, a ziąb wiosennej nocy nie nazbyt zdąży mu dokuczyć, mógłby zgodnie zresztą z dobrowolnie podjętą grą – zakończyć i niejako podsumować cykl prelekcji o swoich miłościach, zapoczątkowany ubiegłej nocy, gdy w oczekiwaniu na sztuczny sen cofnął się był w odległe wspomnienia. Zatem z tarasu pałacyku księcia Pepi25, a wobec nagiego pejzażu w drętwej poświacie księżycowej, mgliście przenikającej spoza niskiego pułapu chmur, przemówić może mniej więcej tak:

– Proszę państwa! Jeśli raz jeszcze pozwalam sobie zabrać państwu kilka chwil cennego czasu, to jedynie dlatego, iż w mojej opowieści, być może przydługiej i nie zawsze dość przejrzystej, zbliżam się, a nawet – można to powiedzieć – osiągam koniec. Czy ostateczny, nie wydaje mi się to szczególnie ważne. A może? Kto wie? Przyznaję, że chciałbym żyć długo, a nawet jeszcze dłużej. Więc może właśnie, że żywy i jeszcze, jak się zdaje, na fizyczny kres życia nieskazany w trybie doraźnym, może właśnie, jeśli żywy, sięgnąłem po słowo „koniec”, może ono jest najważniejsze? Ale koniec czego? Koniec miłości ku dziewczynie o dwuznacznym imieniu Nike? Czy koniec kochania w ogóle? Proszę wybaczyć takie nagromadzenie znaków zapytania, myślę, że nie powiem nic nowego, jeśli powiem, że gdyby ludzie szczerze wyrażali swoje myśli, większość ich musiałaby się kończyć znakiem zapytania. Jednak gdybym chciał powtórzyć za szekspirowskim Antoniuszem: „Tylko w uścisku znajdziesz godność życia” – nie musiałbym tego ciężkiego słowa przywoływać. Nie musiałbym? To też nie całkiem odpowiada prawdzie, proszę państwa. I w ogóle w moich prelekcjach oszukiwałam państwa, tak wiele opowiadając o miłościach, iż można by mniemać, że istotnie one stanowią dla mnie „godność życia”. Może się wydam państwu cokolwiek trywialny, muszę jednak stwierdzić, że niestety, a może na szczęście, miłość jest jak mydło, ubywa jej przy używaniu. Chcąc zatem z należnym dla państwa respektem, znaczy – chcąc sprezentować państwu prawdę rzeczywistą, nagą, jak cię to potocznie mówi, powinienem był potraktować niektóre szczególnie sekwencje, zwłaszcza te ostatnie związane z osobą o dwuznacznym imieniu Nike, hic et nunc26, powinienem był te miłosne parawany odsunąć, żeby nie przysłaniały, raczej nie tyle parawany, proszę państwa, nie najszczęśliwiej się wyraziłem, powinienem był tak to państwu sprezentować27, jak w pewnym kawałku prozy, który popełniłem, kiedy Nike po raz pierwszy, lecz nie ostatni ode mnie odeszła, tam w tym kawałku prozy mówi Orfeusz: „Więc stojąc przed murem, który nie istnieje dla świata, ponieważ mnie przydzielony, we mnie tylko i bez trzech sprawdzalnych wymiarów istnieje…”, zatem, w dążeniu do nagiej prawdy, powinienem był usunąć ten mur, przekroczyć ścianę mego życia, ponieważ dopiero poza nią, dookoła i ponad nią wznoszą się ściany prawdziwe, a ja schroniłem się w cień własnej, aby nie widzieć tamtych, oczywiście! mogłem szukać innej ucieczki, mogłem znaleźć inną ścianę mego życia, urojoną wolność, mogłem, ile mogłem, lecz to, co mogłem, mogłem dobrowolnie, więc dobrowolnie zachorowałem na miłość, żeby nieuleczalnie chorować na wszystkie rzeczywiste i urojone przejawy miłosnej choroby, przywiązany klęczącymi kolanami do podnóża ściany mego życia, aby tamtych ścian nie widzieć, bo tamtymi otoczeni, wszyscy się gdzieś, proszę państwa, skrywamy, czy pod słomę, czy pod dach, a tamte ściany, proszę państwa, rzeczywiste, chociaż wzniesione z elementów irracjonalnych, tabu i demony, sakralne kłamstwa i oszustwa —

Wydaje się, że skomplikowane wątki, eksponowane przez Nagórskiego z niewątpliwym zaangażowaniem, lecz i z widocznym wysiłkiem, powinny się w tym momencie tak zagmatwać, iż mówca, nie znajdując dla nadmiaru treści odpowiedniej formy, a może i wśród nerwowych falowań treści cokolwiek bezradny, poczuje się po prostu zmuszony do zamilknięcia, a wówczas cisza cennego rezerwatu przyrody, jaką usłyszy, powinna go wyrwać litościwie z dręczącego kręgu subiektywnych dyspozycji, skłonić do kilku głębszych wdechów i wydechów oraz do przetarcia chustką lekko spoconego czoła. Byłby zatem, przynajmniej na razie, koniec weselnego intermezza w plenerze, autor Karolinki oraz Ostatniej godziny najrozsądniej chyba by postąpił, gdyby, nie narażając się dłużej na możliwość ciężkiego przeziębienia, wrócił na salony do społeczności. Tak też najpewniej i uczyni, być może nawet nie pamiętając, lub pamiętając mgliście, że przed kilkoma zaledwie minutami rozmawiał z zardzewiałym kikutem martwej fontanny.

20.Udziałem Waszej Miłości (…) co mu każe obowiązek. – fragm. tekstu dramatu Makbet Shakespeare'a w tłum. Krystyny Berwińskiej (wyd. Warszawa 1959). [przypis edytorski]
21.Pozostań niewinna (…) przyklaśniesz – fragm. tekstu dramatu Makbet Shakespeare'a w tłum. Krystyny Berwińskiej (wyd. Warszawa 1959). [przypis edytorski]
22.Ja wunderschönen Monat Mai, Als alle Knospen sprangen (niem.) – jakże piękny jest miesiąc maj, gdy strzelają wszystkie pączki. [przypis edytorski]
23.Novare cupio, ergo non sum (łac.) – pragnę odnowienia, więc nie jestem. [przypis edytorski]
24.Nego, ergo sum (łac.) – Przeczę, więc jestem. [przypis edytorski]
25.książę Pepi – książę Józef Poniatowski (1763–1813), generał, minister wojny i naczelny wódz Wojsk Polskich Księstwa Warszawskiego, marszałek Francji; zginął w czasie kampanii napoleońskiej w bitwie pod Lipskiem. [przypis edytorski]
26.hic et nunc (łac.) – tu i teraz. [przypis edytorski]
27.sprezentować – zaprezentować, przedstawić. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
01 июля 2020
Объем:
680 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают