Читать книгу: «Krzyżacy, tom pierwszy», страница 21

Шрифт:

– Choćby i z tego co uwić, bo nic innego nie znajdziem, a Zbyszko weźmie mnie i w takim wianku.

Księżna nie chciała się z początku na to zgodzić, bojąc się złej wróżby, ale że w dworcu, do którego tylko na łowy przyjeżdżano, nie było żadnych kwiatów, więc skończyło się na nieśmiertelnikach. Tymczasem nadszedł ojciec Wyszoniek, który poprzednio wyspowiadał już Zbyszka, i zabrał dziewczynę do spowiedzi, a potem zapadła głucha noc. Służba po wieczerzy poszła z rozkazu księżny spać. Wysłańcy Jurandowi pokładli się jedni w czeladnej1507, inni przy koniach w stajniach. Wkrótce ognie w służebnych izbach zasuły1508 się popiołem na trzonach i pogasły, aż wreszcie uczyniło się całkiem cicho w leśnym dworze i tylko psy szczekały od czasu do czasu na wilki w stronę boru.

Jednakże u księżny, u ojca Wyszońka i u Zbyszka okna nie przestawały świecić, rzucając czerwone blaski na śnieg pokrywający dziedziniec. Oni zaś czuwali w ciszy, słuchając bicia własnych serc – niespokojni i przejęci uroczystością chwili, która zaraz nadejść miała. Jakoż po północy księżna wzięła za rękę Danusię i poprowadziła ją do izby Zbyszkowej, gdzie ojciec Wyszoniek czekał już na nich z Panem Bogiem. W izbie palił się wielki ogień w grabie1509 i przy jego obfitym, ale nierównym świetle ujrzał Zbyszko Danusię, bladą nieco od bezsenności, białą, z wiankiem nieśmiertelników na skroni, przybraną w sztywną, spadającą aż do ziemi sukienkę. Powieki miała ze wzruszenia przymknięte, rączyny opuszczone wzdłuż sukni – i przypominała tak jakieś malowania na szybach1510, było w niej coś tak kościelnego, że Zbyszka zdjęło zdziwienie na jej widok, pomyślał bowiem, że nie dziewczynę ziemską, ale jakąś duszyczkę niebieską ma wziąć za żonę.

A pomyślał to jeszcze bardziej, gdy klękła ze złożonymi dłońmi do komunii i przechyliwszy w tył głowę, zamknęła całkiem oczy. Wydała mu się nawet wówczas jak umarła i aż lęk chwycił go za serce. Nie trwało to jednak długo, gdyż posłyszawszy głos księdza: Ecce Agnus Dei1511 – sam skupił się w duchu i myśli jego wzięły lot w stronę Bożą. W izbie słychać było teraz tylko uroczysty głos księdza Wyszońka: Domine, non sum dignus1512 – a wraz z nim trzaskania skier w ognisku i świerszcze grające zawzięcie, a jakoś żałośnie w szparach komina. Za oknami wstał wiatr, zaszumiał w ośnieżonym lesie, lecz zaraz ścichł.

Zbyszko i Danusia pozostali jakiś czas w milczeniu, ksiądz Wyszoniek zaś wziął kielich i odniósł go do kapliczki dworskiej. Po chwili wrócił, ale nie sam, tylko z panem de Lorche, i widząc zdziwienie na twarzach obecnych, położył naprzód palec na ustach, jakby chcąc jakiemuś niespodzianemu okrzykowi zapobiec, po czym zaś rzekł:

– Rozumiałem, że będzie lepiej, aby było dwóch świadków ślubu, i dlatego wpierw jeszcze ostrzegłem tego rycerza, któren mi na cześć i na relikwie akwizgrańskie1513 poprzysiągł, że tajemnicy, póki będzie trzeba, dochowa.

A pan de Lorche przykląkł naprzód przed księżną, potem przed Danusią, następnie zaś podniósł się i stał w milczeniu, przybrany w uroczystą zbroję, po której zagięciach pełgały czerwone światełka od ognia, długi, nieruchomy, pogrążon jakby w zachwycie, gdyż i jemu ta biała dziewczyna z wiankiem nieśmiertelników na skroni wydała się jakby aniołem widzianym na szybie w gotyckim tumie1514.

Lecz ksiądz postawił ją przy łożu Zbyszka i narzuciwszy im stułę na ręce, rozpoczął zwykły obrządek. Księżnie spływały łzy jedna za drugą po poczciwej twarzy, lecz w duszy nie czuła w tej chwili niepokoju, sądziła bowiem, że dobrze czyni, łącząc tych dwoje cudnych i niewinnych dzieci. Pan de Lorche klęknął po raz wtóry i wsparty obiema rękoma na rękojeści miecza wyglądał zupełnie jak rycerz, który ma widzenie – tych zaś dwoje powtarzało kolejno słowa księdza: „Ja… biorę… ciebie sobie…” – a do wtóru tym słowom cichym i słodkim grały znów świerszcze w szparach komina i trzaskał ogień w grabie1515. Po skończonym obrządku Danusia padła do nóg księżnie, która błogosławiła oboje, a gdy wreszcie oddała ich w opiekę mocom niebieskim, rzekła:

– Radujcie się teraz, bo już ona twoja, a ty jej.

Wówczas Zbyszko wyciągnął swe zdrowe ramię do Danusi, ona zaś objęła go rączętami za szyję i przez chwilę słychać było, jak powtarzali sobie z ustami przy ustach:

– Mojaś ty, Danuśko.

– Mój ty, Zbyszku.

Lecz zaraz potem Zbyszko zesłabł, gdyż za dużo było na jego siły wzruszeń – i zesunąwszy się na poduszki, począł oddychać ciężko. Nie przyszło jednak nań omdlenie i nie przestał się uśmiechać do Danusi, która obcierała mu twarz zroszoną zimnym potem, a nawet nie przestał powtarzać jeszcze: „Mojaś ty, Danuśka” – na co ona pochylała za każdym razem swą przetowłosą1516 głowę. Widok ten wzruszył do reszty pana de Lorche, który oświadczył, że gdy w żadnym kraju nie przygodziło mu się widzieć serc tak czułych, przeto poprzysięga uroczyście, jako gotów jest potykać się pieszo lub konno z każdym rycerzem, czarnoksiężnikiem lub smokiem, który by ich szczęśliwości śmiał stanąć na zawadzie. I rzeczywiście poprzysiągł ową zapowiedź natychmiast na mającej kształt krzyżyka rękojeści od mizerykordii1517, to jest małego miecza, który służył rycerzom do dobijania rannych. Księżna i ojciec Wyszoniek wezwani byli na świadków tej przysięgi.

Lecz pani, nie rozumiejąc ślubu bez jakowegoś wesela, przyniosła wina – więc pili następnie wino. Godziny nocy płynęły jedna za drugą. Zbyszko, przezwyciężywszy słabość, przygarnął znów Danusię i rzekł:

– Skoro mi cię Pan Jezus oddał, nikt mi cię nie odbierze, ale mi żal, że wyjeżdżasz, jagódko moja najmilsza.

– Do Ciechanowa z tatulem przyjedziem – odpowiedziała Danusia.

– Byle cię chorość jakaś nie napadła – albo co… Boże cię strzeż od złej przygody… Musisz do Spychowa – wiem!… Hej!… Bogu najwyższemu i miłościwej pani dziękować, żeś już moja – bo jużci co ślub, to tego moc ludzka nie odrobi.

Że jednak ślub ten odbył się w nocy i tajemniczo, i że zaraz po nim miało nastąpić rozstanie, więc chwilami jakiś dziwny smutek ogarniał nie tylko Zbyszka, ale i wszystkich. Rozmowa rwała się. Od czasu do czasu przygasał też ogień w grabie – i głowy pogrążały się w mroku. Ksiądz Wyszoniek dorzucał wówczas na węgle nowe bierwiona1518, a gdy zapiszczało co żałośnie w szczapie, jako często bywa przy świeżym drzewie, mówił:

– Duszo pokutująca, czego żądasz?

Odpowiadały mu świerszcze, a potem wzmagający się płomień, który wydobywał z cienia bezsenne twarze, odbijał się w zbroi pana de Lorche, rozświetlając zarazem białą sukienkę i nieśmiertelniki na głowie Danusi.

Psy na dworze poczęły znów poszczekiwać w stronę boru takim szczekaniem jak na wilki.

I w miarę jak płynęły godziny nocy, coraz częściej zapadało milczenie, aż wreszcie księżna rzekła:

– Miły Jezu! ma-li tak być po ślubie, lepiej by pójść spać, ale skoro mamy czuwać do rania1519, to i zagrajże nam jeszcze, kwiatuszku, ostatni raz przed odjazdem na luteńce1520 – mnie i Zbyszkowi.

Danusia, która czuła zmęczenie i senność, rada była czymkowiek się orzeźwić, więc skoczyła po lutnię i wróciwszy z nią, po chwili siadła przy łóżku Zbyszka.

– Co mam grać? – zapytała.

– Co? – rzekła księżna – a cóż by jak nie oną pieśń, którąś w Tyńcu śpiewała, kiedy to cię pierwszy raz Zbyszko ujrzał!

– Hej! pamiętam – i do śmierci nie zabaczę1521 – rzekł Zbyszko. – Jakem, bywało, to gdzie usłyszał, to aże mi śluzy1522 z oczu płynęły.

– To i zaśpiewam! – rzekła Danusia.

I zaraz poczęła brząkać na luteńce, następnie zaś, zadarłszy jak zwykle główkę do góry, zaśpiewała:

 
Gdybym to ja miała
Skrzydłeczka jak gąska,
Poleciałabym ja
Za Jaśkiem do Śląska.
Usiadłabym ci ja
Na śląskowskim płocie:
„Przypatrz się, Jasieńku,
Ubogiej sierocie!…” 1523
 

Lecz nagle głos się jej załamał, usta poczęły się trząść, a spod zamkniętych rzęs łzy wydostawały się przemocą na policzki. Przez chwilę starała się ich nie puścić spod powiek, ale nie mogła – i w końcu rozpłakała się serdecznie, zupełnie jak wówczas, gdy ostatni raz śpiewała tę pieśń Zbyszkowi w krakowskim więzieniu, gdy myślała, że mu nazajutrz szyję utną.

– Danuśka! co ci, Danuśka? – pytał Zbyszko.

– Czego płaczesz? Jakieże to wesele! – zawołała księżna. – Czego?

– Nie wiem – odpowiedziała łkając Danuśka – tak ci mi smutno!… taki żal!… Zbyszka i pani…

Więc zatroskali się wszyscy i nuż ją pocieszać, nuż tłumaczyć jej, że to nie na długo tego odjazdu i że pewnie jeszcze na święta zjadą z Jurandem do Ciechanowa. Zbyszko znów objął ją ramieniem, przytulał do piersi i wycałowywał łzy z oczu – ucisk jednak pozostał we wszystkich sercach – i w tym ucisku zbiegały im godziny nocy.

Aż wreszcie na dziedzińcu rozległ się odgłos tak nagły i przeraźliwy, że aż wzdrygnęli się wszyscy. Księżna, zerwawszy się z ławy, zawołała:

– Olaboga! Żurawie studzienne! Konie poją!

A ksiądz Wyszoniek spojrzał w okno, w którym szklane gomółki przybierały barwę szarawą, i ozwał się:

– Noc już bieleje i dzień się czyni. Ave Maria, gratia plena1524

Po czym wyszedł z izby i wróciwszy po niejakim czasie, rzekł:

– Dnieje, chociaż będzie ciemny dzień. To Jurandowi ludzie konie poją. Czas ci do drogi, niebogo!…

Na te słowa i księżna, i Danusia uderzyły w głośny płacz i obie wraz ze Zbyszkiem poczęły wyrzekać, tak jak wyrzekają ludzie prości, gdy im przychodzi się rozstać, to jest, że było w tym wyrzekaniu coś obrządkowego i zarazem jakby pół-zawodzenie, pół-śpiewanie, które wylewa się z dusz polnych tak przyrodzoną drogą, jak leją się łzy z oczu.

 
Hej! nie pomoże już nic płakanie,
Już cię żegnamy, miłe kochanie,
Już płakanie nie pomoże.
Już żegnamy cię, niebożę,
Żegnamy cię – hej!…
 

Lecz Zbyszko przytulił po raz ostatni Danusię do piersi i trzymał ją długo, dopóty, dopóki mu tchu starczyło i dopóki księżna nie oderwała jej od niego, aby ją przebrać na drogę.

Tymczasem rozedniało zupełnie. We dworcu rozbudzili się wszyscy i poczęli się krzątać. Do Zbyszka wszedł Czech, giermek, dowiedzieć się o zdrowie i pytać o rozkazy.

– Przyciągnij łoże do okna – rzekł mu rycerz.

Czech przyciągnął z łatwością łoże do okna, ale zdziwił się, gdy Zbyszko kazał mu je otworzyć – usłuchał jednak i tego rozkazu, nakrył tylko pana własnym kożuchem, gdyż na dworze chłodno było, choć chmurno – i padał śnieg miękki a obfity.

Zbyszko począł patrzeć: na dziedzińcu przez lecące z chmur płatki śniegowe widać było sanki, wokół nich siedzieli na zszerszeniałych1525 i dymiących koniach ludzie Jurandowi. Wszyscy byli zbrojni, a niektórzy mieli blachy na kożuchach, w których przeglądały się blade i posępne promienie dnia. Las zasuło1526 całkiem śniegiem; płotów i kołowrota prawie nie można było dojrzeć.

Danusia wpadła jeszcze do izby Zbyszka cała już zakutana w kożuszek i lisią szubę1527; jeszcze raz objęła za szyję i jeszcze raz rzekła mu na pożegnanie:

– Chociaż i odjeżdżam, tom twoja.

A on całował jej ręce, policzki i oczy, które ledwie było widać spod lisiego puchu, i mówił:

– Boże cię strzeż! Boże cię prowadź! Mojaś ty już, moja do śmierci!

I gdy znów oderwano ją od niego, podniósł się, ile mógł, wsparł głowę na oknie i patrzał; więc poprzez płatki śniegowe jakby przez jakowąś zasłonę widział, jak Danusia siadała do sanek, jak księżna trzymała ją długo w objęciach, jak całowały ją dworki i jak ksiądz Wyszoniek żegnał ją znakiem krzyża na drogę. Obróciła się jeszcze przed samym odjazdem ku niemu i wyciągnęła ręce:

– Ostawaj z Bogiem, Zbyszku!

– Boże, daj w Ciechanowie cię obaczyć…

Ale śnieg padał tak obfity, jakby chciał wszystko zgłuszyć i wszystko przesłonić, więc te ostatnie słowa doszły ich tak przytłumione, że obojgu wydało się, iż wołają na siebie – już z daleka.

Rozdział dwudziesty szósty

Po obfitych śniegach nastały ciężkie mrozy i dni pogodne, suche. Dniem bory iskrzyły się w promieniach słońca, lód popętał1528 rzeki i ustalił1529 bagna. Przyszły jasne noce, wśród których mróz wzmagał się do tego stopnia, że drzewa pękały z hukiem w lesie; ptactwo zbliżało się do domostw; drogi stały się niebezpieczne z powodu wilków, które jęły1530 się zbierać w stada i napadać nie tylko na pojedynczych ludzi, lecz i na wsie. Lud jednak radował się w dymnych chatach1531 przy ogniskach, przepowiadając po mroźnej zimie rok urodzajny, i wesoło czekał świąt, które miały niebawem nadejść.

Leśny dworzec książęcy opustoszał. Księżna1532 wraz z dworem i księdzem Wyszońkiem wyjechała do Ciechanowa. Zbyszko, znacznie już zdrowszy, ale nie dość jeszcze mocny, by na koń siąść, został w dworcu razem ze swymi ludźmi, z Sanderusem, z giermkiem Czechem i z miejscową służbą, nad którą miała dozór stateczna szlachcianka pełniąca obowiązki gospodyni.

Lecz dusza w rycerzu rwała się do młodej żony. Była mu wprawdzie niezmierną osłodą myśl, że Danusia już jest jego i żadna moc ludzka nie zdoła mu jej odjąć, ale z drugiej strony taż sama myśl potęgowała jego tęsknotę.

Po całych dniach wzdychał do tej chwili, w której będzie mógł dworzec opuścić, i rozważał, co wówczas ma uczynić, gdzie jechać i jak Juranda przejednać. Miewał też chwile ciężkiego niepokoju, ale w ogóle przyszłość przedstawiała mu się radośnie. Kochać Danuśkę i łuskać hełmy z pawimi piórami – oto miało być jego życie. Częstokroć brała go ochota porozmawiać o tym z Czechem, którego polubił, ale zauważył, że Czech, oddany duszą całą Jagience, nierad rozmawiał o Danusi, on zaś związany tajemnicą nie mógł mu powiedzieć wszystkiego, co się stało.

Zdrowie jego polepszało się jednak z każdym dniem. Na tydzień przed Wigilią dosiadł po raz pierwszy konia i choć czuł, że nie mógłby jeszcze tego uczynić w zbroi, jednakże nabrał otuchy. Nie spodziewał się zresztą, by miała go zaskoczyć potrzeba prędkiego przywdziania pancerza i hełmu, a w najgorszym razie tuszył1533, iż wkrótce będzie miał i na to dość sił. W izbie próbował dla zabicia czasu podnosić miecz i szło mu nieźle; topór okazał się tylko dla niego za ciężki, mniemał wszelako, że chwyciwszy toporzysko1534 w obie dłonie zdołałby już skutecznie machnąć.

Na koniec, na dwa dni przed Wigilią, kazał wymościć wozy, pokulbaczyć1535 konie i oznajmił Czechowi, że pojadą do Ciechanowa. Wierny giermek zatroskał się nieco, zwłaszcza że na dworze był mróz trzaskający, ale Zbyszko rzekł mu:

– Nie twoja głowa, Głowaczu (tak go bowiem z polska nazywał). Nic tu po nas w tym dworcu, a choćbym miał zachorzeć, toć starunku1536 w Ciechanowie nie zabraknie. Wreszcie pojadę nie konno, ale w saniach, po szyję w sianie i pod skórami, a dopiero pod samym Ciechanowem na koń się przesiądę.

I tak się stało. Czech już przeznał1537 swego młodego pana i wiedział, że niedobrze mu się przeciwiać, a jeszcze gorzej nie spełnić w lot rozkazu; więc w godzinę później ruszono. W chwili odjazdu Zbyszko, widząc Sanderusa ładującego się na sanie wraz ze swoją skrzynią, rzekł mu:

– A ty czegoś się do mnie przyczepił jak rzep do owczej wełny?… Mówiłeś, że chcesz do Prus.

– Mówiłem, że chcę do Prus – rzekł Sanderus – ale jakże mi tam samemu iść w takie śniegi? Wilcy mnie zjedzą, nim pierwsza gwiazda zejdzie, a tu też nie mam po co ostawać. Wolej1538 mi w mieście ludzi pobożnością budować, świętym towarem ich darzyć i z diabelskich obierzy1539 ratować, jakom Ojcu wszystkiego chrześcijaństwa1540 w Rzymie zaprzysiągł. A prócz tego okrutniem waszą miłość pokochał, więc jej nie opuszczę przed odejściem do Rzymu, bo może się zdarzy i jakową przysługę oddać.

– Zawsze on za was, panie, gotów zjeść i wypić – rzekł na to Czech – i taką przysługę najbardziej rad by oddać. Ale jeśli nas za wielka chmara wilków w przasnyskim boru opadnie, to im go rzucim na odprawę1541, bo na nic lepszego się nie przygodzi1542.

– A wy patrzcie, by wam grzeszne słowo do wąsów nie przymarzło – odparł Sanderus – gdyż takowe sople tylko w piekielnym ogniu topnieją.

– O wa! – rzekł Głowacz, sięgając rękawicą do wąsów, które ledwie poczynały mu się sypać – pierwej1543 spróbuję zagrzać piwa na popasie, ale tobie go nie dam.

– A przykazanie jest: spragnionego napoić. Nowy grzech!

– To ci dam wiadro wody, a tymczasem naści1544, co mam pod ręką.

I tak mówiąc, nabrał śniegu, ile mógł dwiema rękawicami objąć, i rzucił nim w brodę Sanderusa, ale ów uchylił się i rzekł:

– Nic po was w Ciechanowie, bo tam już jest chowany1545 niedźwiadek, co śniegiem praska.

Tak to oni przekomarzali się ze sobą, dosyć się lubiąc wzajemnie. Zbyszko jednakże nie zabronił Sanderusowi jechać ze sobą, albowiem cudaczny ów człowiek bawił go, a zarazem zdawał się być istotnie do niego przywiązany. Ruszyli więc z dworca leśnego jasnym rankiem w mróz tak wielki, że trzeba było konie okrywać. Cała kraina leżała pod obfitym śniegiem.

Dachy chat ledwie było spod niego widać, a miejscami dymy zdawały się wychodzić wprost z białych zasp i szły w górę strzeliste, różowe od poranku, rozszerzone u szczytu w kiście, podobne do rycerskich pióropuszów.

Zbyszko jechał na wozie, raz, dla zaoszczędzenia sił, a po wtóre, dla wielkiego zimna, przed którym łatwiej się było uchronić w wymoszczonych sianem i skórami wozach. Kazał też Głowaczowi przysiąść się do siebie i mieć kuszę na podorędziu1546 od wilków, tymczasem zaś gawędził z nim wesoło.

– W Przasnyszu – rzekł – jeno1547 konie popasiem, rozgrzejem się i zaraz ruszymy dalej.

– Do Ciechanowa?

– Naprzód do Ciechanowa państwu się pokłonić i nabożeństwa zażyć.

– A potem? – pytał Głowacz.

Zbyszko uśmiechnął się i odrzekł:

– Potem, kto wie, czy nie do Bogdańca.

Czech spojrzał na niego ze zdziwieniem. W głowie błysnęła mu myśl, że może młody pan wyrzekł się Jurandówny, i wydało mu się to tym podobniejszym do prawdy, ponieważ Jurandówna wyjechała, o uszy zaś Czecha odbiła się w leśnym dworcu wiadomość, że pan na Spychowie przeciwny1548 był młodemu rycerzowi. Więc ucieszył się poczciwy giermek, bo chociaż miłował Jagienkę, ale patrzał na nią, tak jak na gwiazdę na niebie i rad by był okupić jej szczęście choćby krwią własną, Zbyszka też pokochał i z całej duszy pragnął obojgu do śmierci służyć.

– To już wasza miłość osiędzie na dziedzinie! – rzekł z radością.

– Jakże mi na dziedzinie siedzieć – odpowiedział Zbyszko – kiedym owych rycerzy krzyżowych pozwał, a przedtem jeszcze Lichtensteina?

Mówił de Lorche, że ponoć mistrz ma króla w gościnę do Torunia zaprosić, to się do królewskich pocztów przyczepię – i tak myślę, że w Toruniu Pan Zawisza z Garbowa1549 alibo pan Powała z Taczewa1550 wyprosi mi u pana naszego pozwoleństwo, abym się mógł na ostre1551 z tymi mnichami potykać. Pewnikiem1552 wystąpią oni z giermkami, więc i tobie przyjdzie się spotkać.

– Już bym też chyba sam mnichem ostał, gdyby miało być inaczej – rzekł Czech.

Zbyszko spojrzał na niego z zadowoleniem.

– No i nie będzie temu dobrze, który ci się pod żelaziwo nawinie. Pan Jezus dał ci siłę okrutną, ale źle byś uczynił, gdybyś nią zbytnio puszył, albowiem prawemu giermkowi pokora przystoi.

Czech począł kiwać głową na znak, że siłą nie będzie puszył, ale jej też i na Niemców nie poskąpi – a Zbyszko uśmiechał się w dalszym ciągu, ale już nie do giermka, tylko do własnych myśli.

– Stary pan będzie rad1553, gdy wrócim – rzekł po chwili Głowacz – i w Zgorzelicach też będą radzi.

Zbyszkowi stanęła Jagienka tak w oczach, jakby przy nim siedziała na saniach. Bywało to zawsze, że gdy wypadkiem o niej pomyślał, to widział ją ogromnie wyraźnie…

„Nie! – rzekł sobie – nie będzie ona rada, bo jeśli wrócę do Bogdańca, to z Danuśką, a ona niech bierze innego…” Tu mignęli mu przed oczyma: Wilk z Brzozowej i młody Cztan z Rogowa – i nagle uczyniło mu się przykro na myśl, że dziewczyna może pójść w ręce jednego z tych dwóch. „Wolej1554 by lepszego jakiego znalazła – mówił sobie w duszy – bo to piwożłopy i kostery1555, a dziewka uczciwa jest”. Pomyślał też i o tym że stryjowi, gdy się dowie o tym, co zaszło, będzie okrutnie markotno1556, ale pocieszył się wraz myślą, że Maćkowi chodziło zawsze w pierwszym rzędzie o ród i o dostatki, które mogły znaczenie rodu podnieść. Jagienka była wprawdzie bliżej, bo o miedzę, ale za to Jurand większy był dziedzic od Zycha ze Zgorzelic, wiec łatwo było przewidzieć, że Maćko nie będzie długo krzyw1557 o taki związek, tym bardziej że wiedział przecie o miłości bratanka i o tym, ile ów Danusi zawdzięcza… Pomruczy, a potem będzie rad i pocznie Danuśkę miłować jak własne dziecko!

I nagle serce w Zbyszku poruszyło się przywiązaniem i tęsknotą do tego stryjca, który był człowiek twardy, a przecie tak go kochał jak źrenicę oka; w bitwach jego więcej strzegł niźli siebie, dla niego łup brał, dla niego zabiegał o majętność. Dwóch ich było oto samotników na świecie! – krewnych nawet nie mieli, chyba dalekich jak opat – więc gdy, bywało, przyszło im się czasem rozłączyć, to jeden bez drugiego nie wiedział, co począć, a zwłaszcza stary, który niczego już dla siebie nie pożądał.

– Hej! będzie rad, będzie rad! – powtarzał sobie Zbyszko – i tego bym jeno chciał, żeby mnie i Jurand tak przyjął, jako on mnie przyjmie.

I próbował sobie wyobrazić, co też powie i pocznie Jurand, gdy się o ślubie dowie. Było w tej myśli trochę niepokoju, ale niezbyt wiele, właśnie dlatego że już klamka zapadła. Na bitkę nie wypadało przecie Jurandowi go wyzywać, gdyby zaś zbytnio się sprzeciwiał, to mógł mu Zbyszko odpowiedzieć tak: „Przystańcie1558, póki proszę, bo wasze prawo do Danuśki ludzkie, a moje boskie – i nie wasza teraz ona, jeno moja”. Coś tam zasłyszał w swoim czasie od pewnego kleryka biegłego w Piśmie, że niewiasta powinna porzucić ojca i matkę, a pójść za mężem – więc czuł, że przy nim większa moc. Nie spodziewał się jednak, by między nim a Jurandem miało dojść aż do zawziętej niezgody i złości, liczył bowiem, że dużo wskórają prośby Danusi, a równie wiele, jeśli nie więcej, wstawiennictwo księcia, którego Jurand był podwładnym, i księżny, którą umiłował jako opiekunkę swego dziecka.

W Przasnyszu radzono im zostać na nocleg, ostrzegając ich przed wilkami, które z powodu mrozów pozbijały się w stada tak wielkie, że napadały nawet gromadnie jadących ludzi. Zbyszko jednak nie chciał na to zważać, albowiem zdarzyło się, iż w gospodzie spotkali kilku rycerzy mazowieckich z pocztami, którzy też jechali do księcia do Ciechanowa, i kilku zbrojnych kupców z samego Ciechanowa, prowadzących ładowne wozy z Prus. W tak wielkiej kupie nie było niebezpieczeństwa, więc ruszyli na noc, choć pod wieczór zerwał się nagle wiatr, nagnał chmur i poczęła się zadymka. Jechali, trzymając się blisko jedni drugich, ale tak wolno, iż Zbyszko począł myśleć, iż nie zdążą na Wilię1559. W niektórych miejscach trzeba było rozkopywać zaspy, gdyż konie wcale nie mogły przejść. Szczęściem, droga leśna nie była błędna. Jednakże zmierzch już był na świecie, gdy dojrzeli Ciechanów.

Może nawet byliby jeździli wokół miasta wśród śnieżnych tumanów i poświstu wichrów, nie domyślając się, że są tuż, gdyby nie ognie płonące na wzniesieniu, na którym budowano nowy zamek. Nikt już dobrze nie wiedział, czy w wigilię Bożego Narodzenia palono te ognie dla gości, czy dla jakiegoś starożytnego zwyczaju, ale też i nikt ze Zbyszkowych towarzyszów teraz o tym nie myślał – wszyscy bowiem chcieli znaleźć jak najprędzej ochronę w mieście.

Tymczasem zamieć zwiększała się coraz bardziej. Ostry i mroźny wiatr niósł niezmierne tumany śnieżne, targał drzewami, huczał, szalał, podrywał całe zaspy, podnosił je w górę, skręcał, rozpylał, przykrywał nimi wozy, konie, ciął po twarzach podróżników jakby ostrym piaskiem – tłumił im oddech w piersiach i mowę. Głosu kołatek przytwierdzonych do dyszlów nie było wcale słychać, natomiast w wyciu i poświście wichru odzywały się jakieś głosy żałosne jakby wycie wilcze, jakby odległe rżenie koni, a czasem jakby pełne trwogi ludzkie wołanie o ratunek. Wyczerpane konie poczęły się spierać bokami o siebie i iść coraz wolniej.

– Hej, kurniawa1560 też to, kurniawa! – rzekł zdyszanym głosem Czech – szczęście, panie, żeśmy pod miastem i że owe ognie się palą, bo inaczej źle by było z nami.

– Kto w polu, temu śmierć – odrzekł Zbyszko – ale owo i ognia już nie widzę.

– Bo tuman1561 taki, że i ogień nie prześwieci. A może rozmiotło drwa i węgle.

Na innych wozach rozmawiali także kupcy i rycerze, że kogo zamieć z dala od siedzib ludzkich ułapi, ten już dzwonów jutro nie usłyszy. Lecz Zbyszko zaniepokoił się nagle i rzekł:

– Nie daj Bóg, aby tam Jurand był gdzie w drodze.

Czech, lubo1562 całkiem zajęty wpatrywaniem się w stronę ognisk, usłyszawszy słowa Zbyszka odwrócił jednak głowę i zapytał:

– To pan ze Spychowa miał zjechać?

– Miał.

– Z panną?

– A ogień to ci naprawdę przesłoniło – odpowiedział Zbyszko.

I rzeczywiście płomień przygasł, ale natomiast na drodze tuż przy koniach i saniach zjawiło się kilku jeźdźców.

– A czego następujesz? – zawołał czujny Czech, chwytając kuszę. – Kto wy?

– Ludzie książęcy, wysłani w pomoc podróżnym.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

– Na wieki wieków.

– Prowadźcie do miasta! – ozwał się Zbyszko.

– Czy nikt z was nie ostał?

– Nikt.

– Skąd jedziecie?

– Od Przasnysza.

– A więcej podróżnych nie widzieliście po drodze?

– Nie widzieliśmy. Ale może znajdą się na innych gościńcach.

– Na wszystkich ludzie szukają. Jedźcie za nami. Zjechaliście z drogi! W prawo!

I zawrócili konie. Przez czas jakiś słychać było tylko szum wichru.

– Siła1563 gości w starym zamku? – spytał po chwili Zbyszko.

Najbliższy jeździec nie dosłyszawszy pochylił się ku niemu:

– Jako zaś mówicie, panie?

– Pytam, czy siła gości u księstwa?

– Po staremu: jest dość!

– A dziedzica ze Spychowa nie ma?

– Nie ma, ale go czekają. Pojechali też ludzie naprzeciw.

– Z kagankami?

– Zaśby tam wiatr pozwolił!

Lecz dalej nie mogli rozmawiać, bo szum zamieci wzmógł się jeszcze.

– Czyste diabelskie wesele! – ozwał się Czech.

Zbyszko jednak kazał mu milczeć i paskudnego imienia nie wywoływać.

– Nie wiesz to – rzekł – że w takie święta diabelska moc truchleje i że diabły w przeręble się chowają? Jednego raz pod Sandomierzem rybacy przed Wilią w niewodzie1564 znaleźli: trzymał szczupaka w pysku, ale jak go głos dzwonów doszedł, zaraz omdlał, oni zasie kijami go tłukli aż do wieczerzy. Jużci wichura tęga jest, ale to z Pana Jezusowego pozwoleństwa, któren widać chce, żeby jutrzejszy dzień był tym radośniejszy.

– Ba! Byliśmy tuż pod miastem, a wszelako gdyby nie ci ludzie, jeździlibyśmy może i do północka, gdyż jużeśmy z drogi zjechali – odpowiedział Głowacz.

– Bo ogień przygasł.

Tymczasem wjechali jednak rzeczywiście do miasta. Zaspy śniegowe leżały tam w ulicach jeszcze większe, tak wielkie, że w wielu miejscach zakrywały niemal okna, z którego to powodu błądząc za miastem, nie mogli dojrzeć świateł. Ale natomiast wicher mniej tu dawał się we znaki. Na ulicach były pustki, mieszczanie siedzieli już przy Wilii. Przed niektórymi domami chłopcy z jasłeczkami1565 i z kozą śpiewali, mimo zamieci, kolędy. Na rynku też było widać ludzi poowijanych w grochowiny1566 i udających niedźwiedzi, ale w ogóle było pusto. Kupcy, którzy towarzyszyli Zbyszkowi i innej szlachcie w drodze, zostali w mieście, owi zaś jechali dalej do starego zamku, w którym mieszkał książę1567 i który, mając już szyby szklane, zajaśniał przed nimi wesoło mimo zawiei, gdy podjechali bliżej.

Zwodzony most na rowie był spuszczony, gdyż dawne czasy litewskich napadów minęły, a Krzyżacy, przewidując wojnę z królem polskim, sami szukali przyjaźni księcia mazowieckiego. Jeden z ludzi książęcych zadął w róg i wnet otworzono bramę. Było przy niej kilkunastu łuczników, ale na murach i blankach1568 ani żywej duszy, gdyż książę pozwolił strażom zejść. Naprzeciw gości wyszedł stary Mrokota, który już był przyjechał przed dwoma dniami, i powitawszy ich w imieniu księcia zaprowadził do izb, w których mogli się przybrać godniej do stołu.

Zbyszko począł go zaraz wypytywać o Juranda ze Spychowa, ów zaś odrzekł, że go nie ma, ale się go spodziewają, gdyż obiecał przecie przyjechać, a gdyby był zachorzał mocniej, to dałby znać. Wysłali jednak naprzeciw kilkunastu jeźdźców, bo takiej zawiei najstarsi ludzie nie pamiętają.

– To może niezadługo tu będą.

– Wiera1569, że niezadługo. Księżna kazała postawić dla nich miski przy wspólnym stole.

Więc Zbyszko, choć zawsze strach mu było trochę Juranda, uradował się w sercu i mówił sobie: „Choćby też nie wiem, co czynił, tego nie odrobi, że to żona moja przyjeżdża, moja niewiasta, moja Danuśka najmilsza!” I gdy sobie to powtarzał, ledwie własnemu szczęściu mógł uwierzyć. Po czym pomyślał, że może mu tam już wszystko wyznała, może go przejednała i uprosiła, żeby ją zaraz oddał. „Po prawdzie, to i cóż ma lepszego do zrobienia? Jurand jest chłop mądry i wie, że choćby mi jej bronił, to ją i tak wezmę, bo moje prawo mocniejsze”. Tymczasem przebierając się, rozmawiał z Mrokotą, wypytując o zdrowie księcia, a szczególnie księżny, którą jeszcze od bytności w Krakowie pokochał jak matkę. Rad też był dowiedziawszy się, że w zamku wszyscy zdrowi i weseli, chociaż księżna wielce po swojej miłej śpiewaczce tęskniła.

Grywa jej teraz na luteńce Jagienka, którą księżna dość lubi, ale już nie tak.

– Jaka Jagienka? – zapytał ze zdziwieniem Zbyszko.

– Jagienka z Długolasu, wnuczka starego pana z Długolasu. Gładka1570 dziewka, w której się ów Lotaryńczyk rozkochał.

– To pan de Lorche tu jest?

– Gdzie by miał być? Przecie z leśnego dworca tu przyjechał i siedzi, bo mu dobrze. Nie brak naszemu księciu nigdy gości.

– Rad go obaczę, bo to rycerz, któremu w niczym nie przyganić1571.

– I on też was miłuje. Ale już chodźmy, gdyż księstwo wraz do stołu zasiędą.

I poszli. W sali stołowej w dwóch kominach paliły się wielkie ognie, nad którymi czuwali pachołkowie, i roiło się już od gości i dworzan. Książę wszedł pierwszy w towarzystwie wojewody i kilku przybocznych. Zbyszko pochylił mu się do kolan, a następnie ucałował jego rękę.

On zaś ścisnął go za głowę, następnie odwiódłszy go nieco na stronę, rzekł:

– Juści o wszystkim wiem. Mruczno mi było1572 z początku, żeście to bez mego pozwoleństwa uczynili, ale po prawdzie nie było czasu, bom ja w oną porę był w Warszawie, gdzie i święta chciałem przepędzić. Wiadoma wreszcie rzecz, iż jak się niewiasta czego chyci1573, to się i nie przeciw, bo nic nie wskórasz. Księżna pani wam życzy jak matka, a i ja zawdy1574 wolę jej dogodzić niż się przeciwić, z takowej przyczyny, aby zaś smutku i płakania jej oszczędzić.

Zbyszko pochylił się po raz wtóry do kolan książęcych.

1507.czeladna – izba, w której przebywała czeladź (służba). [przypis edytorski]
1508.zasuć (gw.) – zasypać, pokryć. [przypis edytorski]
1509.graba – właśc. gruba: palenisko. [przypis edytorski]
1510.malowania na szybach – witraże. [przypis edytorski]
1511.Ecce Agnus Dei (łac.) – Oto Baranek Boży, słowa wypowiadane podczas Podniesienia. [przypis edytorski]
1512.Domine, non sum dignus (łac.) – Panie, nie jestem godzien. [przypis edytorski]
1513.akwizgrański – Akwizgran a. Aachen to miasto koronacyjne cesarzy niemieckich; w tamtejszej kaplicy cesarz Karol Wielki (ok. 747–814) zgromadził wiele ważnych relikwii. [przypis edytorski]
1514.tum (daw.) – świątynia. [przypis edytorski]
1515.graba – właśc. gruba: palenisko. [przypis edytorski]
1516.przetowłosy (daw.) – jasnowłosy. [przypis edytorski]
1517.mizerykordia – (od łac. misericordia czyli miłosierdzie), krótki, wąski sztylet do dobijania rannych. [przypis edytorski]
1518.bierwiono – polano. [przypis edytorski]
1519.do rania – dziś popr.: do rana. [przypis edytorski]
1520.lutnia (muz.) – dawny instrument strunowy szarpany. [przypis edytorski]
1521.zabaczyć – zapomnieć. [przypis edytorski]
1522.śluzy a. ślozy (daw.) – łzy. [przypis edytorski]
1523.Za Jasiem do Śląska – pieśń ludowa spotykana w Wielkopolsce, Małopolsce, na Mazowszu i na Śląsku. [przypis edytorski]
1524.Ave Maria, gratia plena (łac.) – Zdrowaś Mario, łaskiś pełna. [przypis edytorski]
1525.zszerszeniały (daw.) – pokryty szronem. [przypis edytorski]
1526.zasuć (gw.) – zasypać. [przypis edytorski]
1527.szuba (daw.) – płaszcz podbity futrem. [przypis edytorski]
1528.popętać – spętać, związać. [przypis edytorski]
1529.ustalić – tu: utwardzić. [przypis edytorski]
1530.jąć (daw.) – zacząć. [przypis edytorski]
1531.dymna a. kurna chata – chata bez komina, w której dym wydostawał się przez dach. [przypis edytorski]
1532.Anna Danuta – (1358–1448), córka księcia trockiego Kiejstuta i Biruty, żona księcia mazowieckiego Janusza (było to najdłużej trwające małżeństwo w dziejach dynastii). [przypis edytorski]
1533.tuszyć (daw.) – mieć nadzieję. [przypis edytorski]
1534.toporzysko – rękojeść topora lub siekiery. [przypis edytorski]
1535.pokulbaczyć (daw.) – osiodłać. [przypis edytorski]
1536.starunek (daw.) – opieka, staranie. [przypis edytorski]
1537.przeznać (daw.) – tu: poznać, przejrzeć kogoś. [przypis edytorski]
1538.wolej (daw.) – lepiej. [przypis edytorski]
1539.obierza – sieć myśliwska. [przypis edytorski]
1540.Ojcu wszystkiego chrześcijaństwa – papieżowi. [przypis edytorski]
1541.na odprawę – aby je odprawić, tj. pozbyć się ich. [przypis edytorski]
1542.przygodzić się (daw.) – przytrafić się, tu: znaleźć się. [przypis edytorski]
1543.pierwej (daw.) – wcześniej. [przypis edytorski]
1544.naści (daw.) – masz. [przypis edytorski]
1545.chowany (daw.) – udomowiony. [przypis edytorski]
1546.na podorędziu (daw.) – pod ręką. [przypis edytorski]
1547.jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]
1548.przeciwny (daw.) – niechętny. [przypis edytorski]
1549.Zawisza Czarny z Garbowa – (ok. 1370–1428) polski rycerz, przez pewien czas na służbie króla Węgier Zygmunta Luksemburskiego. [przypis edytorski]
1550.Mikołaj Powała z Taczewa – (ok. 1380–ok. 1415), rycerz i dyplomata, powołany do rady wojennej przed bitwą pod Grunwaldem. [przypis edytorski]
1551.na ostre – na broń ostrą, przen.: na śmierć. [przypis edytorski]
1552.pewnikiem (daw.) – na pewno. [przypis edytorski]
1553.rad (daw.) – zadowolony. [przypis edytorski]
1554.wolej (daw.) – lepiej. [przypis edytorski]
1555.kostera (daw.) – gracz w kości, hazardzista. [przypis edytorski]
1556.markotno – smutno. [przypis edytorski]
1557.krzyw (daw.) – niechętny, niezadowolony. [przypis edytorski]
1558.przystać (daw.) – zgodzić się. [przypis edytorski]
1559.Wilia – Wigilia. [przypis edytorski]
1560.kurniawa – zadymka (z gwary góralskiej, którą Sienkiewicz wykorzystywał do naśladowania języka staropolskiego). [przypis edytorski]
1561.tuman – mgła, tu: zawieja. [przypis edytorski]
1562.lubo (daw.) – chociaż. [przypis edytorski]
1563.siła (daw.) – wielu. [przypis edytorski]
1564.niewód – sieć rybacka w formie stożkowatego worka ze skrzydłami do zagarniania ryb. [przypis edytorski]
1565.jasełka – tradycja odgrywania przedstawień w Wigilię Bożego Narodzenia, kolędowanie. [przypis edytorski]
1566.grochowiny – słoma z wymłóconego grochu. [przypis edytorski]
1567.Janusz I Starszy (Warszawski) – (ok. 1346–1429), książę mazowiecki, lennik Władysława Jagiełły. [przypis edytorski]
1568.blanki – zwieńczenie muru obronnego. [przypis edytorski]
1569.wiera (daw.) – wierzę, że… [przypis edytorski]
1570.gładki (daw.) – piękny. [przypis edytorski]
1571.przyganić (daw.) – skrytykować. [przypis edytorski]
1572.mruczno mi było (daw.) – byłem niezadowolony. [przypis edytorski]
1573.chycić się czegoś – uchwycić się jakiegoś zamiaru, zdecydować się na coś. [przypis edytorski]
1574.zawdy a. zawżdy (daw.) – zawsze. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
19 июня 2020
Объем:
520 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают