Читать книгу: «Krzyżacy, tom pierwszy», страница 20

Шрифт:

Rozdział dwudziesty czwarty

Czech tymczasem poleciał jednym pędem wprosi do leśnego dworca i zastawszy jeszcze w nim księcia1454, opowiedział jemu pierwszemu, co się stało. Na szczęście, znaleźli się dworzanie, którzy widzieli, że giermek wyjechał bez broni. Jeden z nich krzyknął mu był nawet na drogę półżartem, aby wziął jakie żelaziwo, bo inaczej Niemcy go pokołaczą, ów jednak, bojąc się, aby rycerze nie przejechali tymczasem granicy, skoczył na konia tak jak stał, w kożuchu tylko, i pognał za nimi. Świadectwa te rozproszyły wszelkie wątpliwości księcia co do tego, kto mógł być zabójcą de Fourcy'ego, ale napełniły go niepokojem i gniewem tak wielkim, że w pierwszej chwili chciał wysłać pościg za Krzyżakami, aby ich w łańcuchach odesłać wielkiemu mistrzowi na ukaranie. Po chwili jednak sam zmiarkował1455, że pościg nie zdołałby już dosięgnąć rycerzy przed granicą, i rzekł:

– Wyślę wszelako pismo do mistrza, aby zasię wiedział, co oni tu wyrabiają. Źle się poczyna dziać w Zakonie, bo drzewiej posłuch był okrutny, a teraz byle komtur1456 na swoją rękę poczyna. Dopust Boży, ale za dopustem idzie kara.

Po czym zamyślił się, a po chwili znów począł mówić do dworzan:

– Tego jeno1457 nie mogłem nijak wyrozumieć, po co oni gościa zabili – i żeby nie to, że pachołek bez broni pojechał, miałbym na niego posądzenie.

– Ba – rzekł ksiądz Wyszoniek – a po cóż by go pachoł miał zabijać, któren1458 go przedtem nigdy nie widział, a po drugie, choćby i miał broń, jakże mu było jednemu na pięciu uderzyć – i na ich poczty zbrojne.

– Jużci prawda – rzekł książę. – Musiał się im ów gość w czym przeciwić albo może nie chciał tak łgać, jako im było trzeba, bom i to już widział, że mrugali na niego, aby powiedział, że Jurand pierwszy zaczął.

A Mrokota z Mocarzewa rzekł:

– Chwacki1459 to pachoł, jeśli on temu psu Danveldowi rękę pokruszył – Powiada, że słyszał, jak w Niemcu gnaty chrupnęły – odpowiedział książę – i miarkując z tego, jako się w boru popisał – może to być! Widać i sługa, i pan sierdzite1460 chłopy. Żeby nie Zbyszko, byłby się tur1461 na konie rzucił. I Lotaryńczyk, i on wielce się do zratowania księżnej1462 przyczynili…

– Pewnie, że sierdzity chłop – przywtórzył ksiądz Wyszoniek. – Ot i teraz, ledwie dycha, a jednak się za Jurandem ujął i tamtych pozwał… Takiego właśnie Jurandowi trzeba zięcia.

– Coś ta Jurand inaczej w Krakowie gadał, ale teraz myślę, że się nie przeciwi – rzekł książę.

– Pan Jezus to sprawi – ozwała się księżna, która wszedłszy właśnie w tej chwili, usłyszała koniec rozmowy. – Nie może się Jurand teraz przeciwić, byleby Bóg Zbyszkowi zdrowie powrócił. Ale i z naszej strony musi być też nagroda.

– Najlepsza dla niego nagroda będzie Danuśka, a ja też myślę, że ją dostanie, a to przez tę przyczynę, że jak się baby na co zawezmą, to przeciw nim i taki Jurand nie poradzi.

– Albo nie po sprawiedliwości się zawzięłam? – zapytała księżna. – Żeby Zbyszko był płochy1463, to nie mówię, ale wierniejszego chyba na świecie nie ma. I dziewczyna też. Krokiem teraz od niego nie odstąpi – i po gębie go gładzi, a on się do niej w boleści śmieje. Aże mi samej czasem śluzy1464 z oczu pociekną! Sprawiedliwie mówię!… Takiemu kochaniu warto pomóc, bo i Matka Boska rada na szczęśliwość ludzką patrzy.

– Byle była wola boska – rzekł książę – to i szczęśliwość się zdarzy. Ale co prawda, to mało mu przez tę dziewczynę głowy nie ucięli, a teraz znowu tur go starmosił.

– Nie powiadaj, że „przez nią”! – zawołała żywo księżna – boć nie kto inny, jeno Danuśka go w Krakowie zratowała.

– Prawda. Ale żeby nie ona, nie byłby w Lichtensteina bił, aby mu pióra ze łba zedrzeć, a za Lorchego toż by karku tak ochotnie nie nadstawił. Co zasię do nagrody, to rzekłem już, że im obum się należy, i w Ciechanowie ją obmyślę.

– Niczego by Zbyszko tak rad1465 nie widział jak rycerskiego pasa i złotych ostróg.

Książę uśmiechnął się na to dobrotliwie i odrzekł:

– To niechże mu je dziewczyna poniesie, a gdy krzypota1466 go popuści, wówczas dopilnujem, aby wszystko wedle zwykłego obyczaju się odbyło. Niech mu wnet poniesie, bo prędka radość najlepsza!

Księżna, usłyszawszy to, uściskała pana wobec dworzan, potem ucałowała kilkakrotnie jego ręce, on zaś uśmiechał się wciąż, a wreszcie rzekł:

– Widzicie… No! dobra ci rzecz do głowy przyszła! Że też to Duch Św. i niewiastom krzyny rozumu nie poskąpił! Zawołajże teraz dziewczynę.

– Danuśka! Danuśka! – zawołała księżna.

I po chwili we drzwiach bocznej komory ukazała się Danusia, z zaczerwienionymi od bezsenności oczyma i z dwojakami1467 w ręku, pełnymi dymiącej kaszy, którą ksiądz Wyszoniek okładał potłuczone kości Zbyszka, a którą stara dwórka właśnie przed chwilą jej oddała.

– Pójdźże tu jeno do mnie, sierotko! – rzekł książę Janusz. – Postaw dwojaki i chodź.

I gdy zbliżyła się z pewną nieśmiałością, „Pan” bowiem wzbudzał w niej zawsze pewną obawę, przygarnął ją z dobrocią do siebie i począł gładzić po twarzy, mówiąc:

– Ano, bieda na cię, dziecko, przyszła – co?

– Jużci! – odpowiedziała Danusia.

I mając smutek w sercu, a łzy na pogotowiu, poczęła zaraz płakać, ale cichutko, by księcia nie urazić; on zaś znów spytał:

– Czegóż płaczesz?

– Bo Zbyszko chory – odrzekła, wkładając piąstki w oczy.

– Nie bój się, nic mu nie będzie. Prawda, ojcze Wyszońku?

– Hej! bliżej mu ta za wolą boską do ślubu niż do truchły1468 – odpowiedział dobry ksiądz Wyszoniek.

A książę rzekł:

– Poczekaj! tymczasem dam ci dla niego lek, któren mu ulży albo go i całkiem uzdrowi.

– Balsam Krzyżaki przysłały? – zawołała żywo Danusia, odejmując od oczu ręce.

– Tym, co Krzyżaki przyślą, psa lepiej posmaruj, nie zaś rycerzyka, którego miłujesz. Ale ja dam ci co innego.

Po czym zwrócił się do dworzan i zawołał:

– Chybaj1469 mi ta który do komory po ostrogi i pas!

Po chwili zaś, gdy mu je przyniesiono, rzekł do Danusi:

– Bierz, a nieś Zbyszkowi – i powiedz mu, że od tej pory jest przepasan1470. Jeśli zamrze, to przed Bogiem jako miles cinctus1471 stanie, a jeśli nie – to reszty w Ciechanowie albo w Warszawie dopełnim.

Usłyszawszy to, Danusia naprzód podjęła Pana pod nogi, po czym chwyciła jedną ręką oznaki rycerskie, drugą dwojaki i skoczyła do izby, w której leżał Zbyszko. Księżna, nie chcąc tracić widoku ich radości, poszła za nią.

Zbyszko ciężko był chory, ale ujrzawszy Danusię, zwrócił ku niej pobladłą z boleści twarz i zapytał:

– A Czech, jagódko, wrócił?

– Co tam Czech! – odpowiedziała dziewczyna. – Lepszą ja ci tu nowinę przynoszę. Pan cię rycerzem pasował i ot, co ci przeze mnie posyła.

To rzekłszy, położyła przy nim pas i złote ostrogi. Zbyszkowi zapłonęły radością i zdumieniem blade policzki, spojrzał na Danusię, potem na oznaki, a następnie przymknął oczy i począł powtarzać:

– Jakże to mógł mnie rycerzem pasować?

A gdy w tej chwili weszła księżna, przypodniósł się nieco na ramionach i począł jej dziękować a przepraszać miłościwą panią, że jej do nóg nie może paść, gdyż wraz odgadł, że to za jej wstawiennictwem spotkało go takie szczęście. Lecz ona kazała mu zachować się spokojnie i własnymi rękoma pomogła Danusi ułożyć znów jego głowę na wezgłowiu. Tymczasem nadszedł książę, a z nim ksiądz Wyszoniek, Mrokota i kilku innych dworzan. Książę Janusz z daleka dał znak ręką, by Zbyszko się nie ruszał, a następnie, siadłszy przy łożu, tak przemówił:

– Wiecie! Nie ma to ludziom być dziwno, że za mężne a zacne uczynki jest zapłata, bo jeśliby cnota miała ostać bez nagrody, tedy i nieprawości ludzkie chodziłyby po świecie bez kary. A żeś ty żywota nie szczędził i z utratą zdrowia od srogiej żałoby nas bronił, przeto1472 pozwalamy ci pasem rycerskim się przepasać i we czci a sławie odtąd chadzać.

– Miłościwy panie – odrzekł Zbyszko – ja bym i dziesięciu żywotów nie żałował…

Lecz nie mógł nic więcej powiedzieć i ze wzruszenia, i dlatego, iż księżna położyła mu rękę na ustach, gdyż ksiądz Wyszoniek nie pozwalał mu mówić. Książę zaś mówił dalej:

– Tak myślę, że powinności rycerskie znasz i że będziesz godnie one1473 ozdoby nosił. Zbawicielowi naszemu jako się patrzy masz służyć, a ze starostą piekielnym1474 wojować. Pomazańcowi ziemskiemu1475 masz być wierny, wojny niesłusznej unikać i niewinności w ucisku bronić, w czym ci pomagaj Bóg i święta Jego Męko!

– Amen – rzekł ksiądz Wyszoniek.

Książę zaś wstał, przeżegnał Zbyszka i na odchodnym dodał:

– A jak wyzdrowiejesz, to prosto do Ciechanowa jedź, gdzie i Juranda sprowadzę.

Rozdział dwudziesty piąty

W trzy dni później przyjechała zapowiedziana niewiasta z hercyńskim1476 balsamem, a z nią razem przybył i kapitan łuczników ze Szczytna z listem podpisanym przez braci i opatrzonym pieczęcią Danvelda, w którym Krzyżacy niebo i ziemię brali na świadków krzywd, które ich na Mazowszu spotkały, i pod zagrożeniem pomsty Bożej wołali o karę za zamordowanie „ukochanego towarzysza i gościa”. Danveld podyktował do listu i skargę od siebie, upominając się w słowach zarazem pokornych i groźnych o zapłatę za ciężkie kalectwo i o wyrok śmierci na czeskiego pachołka. Książę przedarł list w oczach kapitana, rzucił mu pod nogi i rzekł:

– Przysłał tu ich, krzyżackie macie, mistrz po to, aby mnie zjednali, a oni mnie do gniewu przywiedli. Powiedzże im ode mnie, że sami gościa uśmiercili i pachołka chcieli uśmiercić – o czym do mistrza napiszę i to też dodam, aby innych posłów wybierał, jeśli chce, bym w razie wojny z królem krakowskim po żadnej stronie nie stanął.

– Miłościwy panie – odparł kapitan – czy jeno1477 taką odpowiedź mam potężnym i pobożnym braciom odnieść?

– Jeślić nie dosyć, powiedz im jeszcze, że ich za psubratów, nie za prawych1478 rycerzy uważam.

I na tym skończyło się posłuchanie. Kapitan odjechał, bo i książę tegoż dnia odjechał do Ciechanowa. Została tylko „siostra” z balsamem, którego nieufny ksiądz Wyszoniek użyć jednakże nie chciał, tym bardziej że chory poprzedniej nocy zasnął dobrze, a nazajutrz obudził się wprawdzie osłabiony bardzo, ale bez gorączki. Siostra po wyjeździe księcia wyprawiła zaraz z powrotem jednego ze swoich sług niby po nowe lekarstwo – po „jaje bazyliszka”, które, jak twierdziła, miało moc przywracania sił nawet konającym – sama zaś chodziła po dworcu, pokorna, nie władnąca jedną ręką, przybrana w świecką wprawdzie, ale podobną do zakonnej odzież – z różańcem i małą pątniczą1479 tykwą1480 u pasa. Mówiąc dobrze po polsku, dopytywała z wielką troskliwością służbę i o Zbyszka, i o Danusię, której przy sposobności podarowała różę jerychońską1481, a na drugi dzień w czasie snu Zbyszka, gdy dziewczyna siedziała w izbie jadalnej, przysunęła się do niej i rzekła:

– Boże wam błogosław, panienko. Dziś w nocy po pacierzu śniło mi się, że przez śnieg padający szło ku wam dwóch rycerzy, ale jeden doszedł pierwej i w bieluchny płaszcz was obwinął, a drugi zaś rzekł:„Śnieg jeno widzę, a jej nie ma” – i wrócił się.

A Danusia, której chciało się spać, otworzyła zaraz ciekawie swe modre oczy i spytała:

– A co to znaczy?

– To znaczy, że ten was dostanie, który was najbardziej miłuje.

– To Zbyszko! – odrzekła dziewczyna.

– Nie wiem, bom mu twarzy nie widziała, widziałam jeno1482 biały płaszcz, a potem obudziłam się zaraz, gdyż Pan Jezus zsyła mi każdej nocy bóle w nogach, a rękę całkiem mi odjął.

– A że to wam ten balsam nie pomógł?

– Nie pomoże mi, panienko, i balsam, gdyż to za ciężki grzech mój, a chcecie wiedzieć, za jaki, to opowiem.

Danusia skinęła głową na znak, że chce wiedzieć, więc siostra mówiła dalej:

– Są w Zakonie i służki, i niewiasty, które choć ślubów nie czynią, bo nawet i mężate być mogą, wszelako powinności względem Zakonu wedle rozkazania braci pełnić są obowiązane. A którą takowa łaska i cześć ma spotkać, ta otrzymuje pobożne pocałowanie od brata-rycerza, na znak, że odtąd uczynkami i mową Zakonowi ma służyć. Ach, panienko! – i mnie tak wielka łaska miała spotkać, ale ja w grzesznej zatwardziałości, zamiast ją przyjąć wdzięcznie, popełniłam ciężki grzech i karę na się ściągnęłam.

– Cóżeście takiego uczynili?

– Brat Danveld przyszedł do mnie i dał mi zakonne pocałowanie, ja zasię myśląc, iż on to przez swawolę jakowąś czyni, podniosłam na niego bezbożną rękę…

Tu zaczęła się bić w piersi i powtórzyła kilkakrotnie:

– Boże, bądź miłościw mnie grzesznej.

– I cóż się stało? – zapytała Danusia.

– I zaraz mi rękę odjęło i od tej pory kaleką jestem. Młoda byłam i głupia – nie wiedziałam! a jednak kara na mnie spadła. Bo choćby niewieście się wydało, że brat zakonny chce coś złego uczynić, niech Bogu sąd ostawi, a sama się nie sprzeciwia, gdyż kto się Zakonowi albo krzyżowemu bratu sprzeciwi, tego gniew Boży dosięgnie…

Danusia słuchała tych słów z przykrością i lękiem, siostra zaś poczęła wzdychać i dalej żale rozwodzić.

– Nie staram jeszcze i dziś – mówiła – ledwie mi trzydzieści roków1483, ale Bóg razem z ręką odjął młodość i urodę.

– Żeby nie ręka – odrzekła Danusia – to byście jeszcze nie mogli narzekać…

Po czym nastało milczenie. Nagle siostra, jakby sobie coś przypomniawszy, rzekła:

– A śniło mi się, że was jakiś rycerz w biały płaszcz na śniegu owinął. Może to był Krzyżak! gdyż oni też białe płaszcze noszą.

– Nie chcę ja ni Krzyżaków, ni ich płaszczów – odpowiedziała dziewczyna.

Lecz dalszą rozmowę przerwał ksiądz Wyszoniek, który wszedłszy do komory, kiwnął na Danusię i rzekł:

– Chwalże Boga i chodź do Zbyszka! Zbudził się i jeść woła. Znacznie go popuściło1484.

Jakoż tak było rzeczywiście. Zbyszko miał się lepiej i ksiądz Wyszoniek miał już prawie pewność, że będzie zdrów, gdy nagle niespodziane zdarzenie pomieszało wszystkie rachuby i nadzieje. Oto od Juranda przybyli wysłannicy z pismem do księżny, zawierającym same złe i straszne nowiny. W Spychowie spaliła się część Jurandowego gródka, on sam zaś został przy ratunku płonącą belką przytłuczon. Ksiądz Kaleb, który w imieniu jego list pisał, donosił wprawdzie, że wyzdrowieć jeszcze Jurand może, ale że skry i węgle tak przypaliły mu jedyne pozostałe oko, iż już mu niewiele światła w nim pozostało – i grozi mu niechybna ślepota.

Z tej przyczyny wzywał Jurand córkę, by spiesznie przybywała do Spychowa, bo chce ją widzieć jeszcze, zanim ciemności go ogarną. Mówił też, że odtąd ma już pozostać przy nim, bo jeśli nawet między ślepcami, którzy po proszonym chlebie między ludźmi chadzają, ma każdy jakoweś pacholę, które go za rękę wiedzie i drogę mu pokazuje, czemuż by on tej ostatniej pociechy miał być pozbawion i między obcymi umierać? Były też pokorne podzięki dla księżny, która dziewczynę jakby rodzona matka hodowała – a w końcu obiecywał Jurand, że choć i ślepy, raz jeszcze do Warszawy przyjedzie, aby upaść pani do nóg i o łaskę i opiekę na dalsze lata dla Danusi jej prosić.

Księżna, gdy jej ojciec Wyszoniek przeczytał ów list, przez jakiś czas słowa prawie nie mogła przemówić. Miała ona nadzieję, że gdy Jurand, który pięć lub sześć razy do roku przyjeżdżał do dziecka, przyjedzie na bliskie święta, wówczas go powagą własną i księcia Janusza przejedna dla Zbyszka i zgodę jego na bliskie wesele uzyska. Tymczasem list ów nie tylko burzył jej zamiary, ale pozbawiał jej zarazem i Danusi, którą kochała na równi z własnymi dziećmi. Przyszło jej do głowy, że Jurand może i wyda zaraz dziewczynę za którego z sąsiadów, aby reszty dni pomiędzy swoimi dożyć. O Zbyszku nie było co i myśleć, aby mógł do Spychowa jechać, gdyż żebra dopiero mu się zaczęły zrastać, i zresztą, któż mógł wiedzieć, jak by był w Spychowie przyjęty? Wiedziała przecie pani, że Jurand wręcz mu swego czasu Danusi odmówił – i jej samej powiedział, że dla tajemnych przyczyn nigdy na ich połączenie nie zezwoli. Więc w ciężkim frasunku1485 kazała wezwać do siebie starszego spomiędzy przysłanych ludzi, aby go o nieszczęście spychowskie rozpytać, a zarazem czegoś się o zamiarach Jurandowych dowiedzieć.

I zdziwiła się nawet, gdy na jej wezwanie wszedł człowiek zupełnie nieznany, nie zaś stary Tolima, który tarczę za Jurandem nosił i zwykle z nim razem przyjeżdżał – ów jednak odpowiedział jej, że Tolima w bitce ostatniej z Niemcami okrutnie poszczerbion ze śmiercią w Spychowie się zmaga, zaś Jurand ciężką chorobą złożony o prędki powrót córki prosi, gdyż coraz mniej widzi, a za dni parę może i całkiem oślepnie. Prosił nawet usilnie wysłannik, by zaraz, jak tylko konie odetchną, wolno było wziąć dziewczynę, ale że to był wieczór, sprzeciwiła się temu stanowczo pani – zwłaszcza by i Zbyszkowi, i Danusi, i sobie do reszty serca przez prędkie pożegnanie nie rozdzierać.

A Zbyszko już wiedział o wszystkim i leżał w izbie jakby uderzony obuchem w głowę, a gdy pani weszła i łamiąc ręce, ozwała się zaraz z proga: „Nie ma rady, boć to przecie ojciec!” – powtórzył za nią jak echo: „Nie ma rady” – i zamknął oczy jak człowiek, który się spodziewa, że zaraz śmierć do niego przystąpi.

Lecz śmierć nie nadeszła, choć w piersiach zbierał mu się żal coraz większy, a przez głowę przelatywały mu myśli coraz ciemniejsze, takie właśnie jak chmury, które gnane wichrem jedna za drugą przysłaniają blask słoneczny i gaszą wszelką radość na świecie. Rozumiał bowiem Zbyszko równie jak i księżna, że gdy Danusia raz do Spychowa wyjedzie, będzie dla niego tak jak stracona. Tu wszyscy byli dla niego życzliwi, tam Jurand może go nawet przyjąć ani wysłuchać nie zechce, zwłaszcza jeśli go wiąże ślub lub jakaś inna nieznana przyczyna, równie jak religijny ślub ważna. Zresztą, gdzie mu tam jechać do Spychowa, gdy oto chory jest i ledwie się może na łożu poruszyć. Przed kilku dniami, gdy z łaski księcia spadły nań złote ostrogi wraz z rycerskim pasem, myślał, że radość przemoże1486 w nim chorobę, i modlił się z całej duszy, aby rychło1487 mógł powstać i z Krzyżakami się zmierzyć, ale teraz stracił znów wszelką nadzieję, czuł bowiem, że gdy mu zbraknie przy łożu Danusi, to razem z nią zbraknie mu i ochoty do życia, i sił do walki ze śmiercią. Przyjdzie oto dzień jutrzejszy i pojutrzejszy, nadejdzie wreszcie Wigilia i Święta, kości go będą tak samo bolały i tak samo będzie go chwytało omdlenie, a nie będzie przy nim tej jasności, która po całej izbie rozchodzi się od Danusi, ni tego uradowania oczu, które na nią patrzą. Co za pociecha i co za osłoda była pytać kilka razy na dzień: „Miłym ci?” – i widzieć ją potem, jak sobie przysłania śmiejące się i zawstydzone oczy dłonią albo też pochyla się i odpowiada: „A któż inny?” Obecnie zaś tylko choroba zostanie i ból zostanie, i tęsknota, a szczęście odejdzie – i nie wróci.

Łzy zabłysły w oczach Zbyszkowych i stoczyły mu się z wolna po policzkach, po czym zwrócił się do księżny i rzekł:

– Miłościwa pani, już ja tak myślę, że Danuśki więcej w życiu nie obaczę.

A pani, sama stroskana, odpowiedziała:

– Bo i nie dziwno by było, żebyś zamarł od żałości. Ale Pan Jezus jest miłosierny.

Po chwili zaś, chcąc go jednak choć trochę pokrzepić, dodała:

– Chociaż żeby, nie przymierzając, Jurand umarł przed tobą, to opiekuństwo przeszłoby na księcia i na mnie, a my byśmy ci dziewczynę zaraz oddali.

– Kiedy on tam umrze! – odrzekł Zbyszko.

Lecz nagle widocznie jakaś nowa myśl błysnęła mu w głowie, gdyż przypodniósł się, siadł na łożu i rzekł zmienionym głosem:

– Miłościwa pani…

Wtem przerwała mu Danusia, która wbiegłszy z płaczem, poczęła od progu wołać:

– To już wiesz, Zbyszku! Oj, żal mi tatusia, ale żal i ciebie, niebożę!

Zbyszko zaś, gdy zbliżyła się ku niemu, ogarnął zdrowym ramieniem swoje kochanie i począł mówić:

– Jakże mi żyć bez ciebie, dziewczyno? Nie po tom tu przez rzeki i bory jechał, nie po tom ci ślubował i służył, abym cię zaś miał utracić. Hej, nie pomoże żal, nie pomoże płakanie, ba! i śmierć sama, bo choćby i murawa na mnie porosła, dusza o tobie nie zapomni, by i na Pana Jezusowym dworze, by i u samego Boga Ojca na pokojach… I rzekę, rady nie ma, a rada musi być, bo bez niej nijak! Krzypotę1488 w kościach czuję i boleść srogą, ale choć ty padnij pani do nóg, bo ja nie mogę – i proś o zmiłowanie nad nami.

Danusia, posłyszawszy to, prędko skoczyła do nóg księżnej i objąwszy je ramionami, pochowała swą jasną twarz w zagięciach jej ciężkiej sukni, pani zaś zwróciła pełne litości, ale zarazem zdziwione oczy na Zbyszka.

– W czymże ja wam mogę okazać zmiłowanie? – zapytała. – Nie puszczę dziecka do chorego rodzica, to i gniew Boży ściągnę.

Zbyszko, który poprzednio przypodniósł się był na łożu, zesunął się znów na wezgłowie i przez jakiś czas nie odpowiadał, gdyż mu tchu brakło.

Powoli jednak począł posuwać na piersiach jedną rękę ku drugiej, aż wreszcie złożył je jak do modlitwy.

– Odpocznij – rzekła księżna – potem zasię powiadaj, o co ci idzie, a ty, Danuśka, wstań mi od kolan.

– Pofolguj1489, ale nie wstawaj i proś wraz ze mną – ozwał się Zbyszko.

Po czym jął mówić słabym i przerywanym głosem:

– Miłościwa pani… Był ci mi Jurand przeciwny w Krakowie… będzie i tu, ale gdyby ojciec Wyszoniek dał mi ślub z Danuśką, to – niechby potem i jechała do Spychowa, bo mi jej żadna moc ludzka nie odejmie…

Słowa te były dla księżny Anny czymś tak niespodzianym, że aż zerwała się z ławy, po czym znów siadła i jakby nie rozumiejąc dobrze, o co chodzi, rzekła:

– Rany boskie!… ksiądz Wyszoniek?…

– Miłościwa pani!… Miłościwa pani! – prosił Zbyszko.

– Miłościwa pani – powtarzała za nim Danusia, obejmując znów kolana księżny.

– Jakoże to być może bez pozwoleństwa rodzicielskiego…

– Zakon1490 Boży mocniejszy! – odpowiedział Zbyszko.

– Bójcieże się Boga!

– Kto ojciec, jeśli nie książę?… kto matka, jeśli nie wy, miłościwa pani!

A Danusia na to:

– Miłościwa matuchno!

– Prawda, że to ja byłam jej i jestem jako matka – rzekła księżna – i z mojej też ręki Jurand dostał żonę. Prawda! A jakby raz ślub był – to i przepadło. Może by się Jurand i posierdził1491, ale przecie i on księciu jako panu swojemu powinien. Wreszcie można by mu zrazu nie mówić, dopiero gdyby dziewczynę chciał innemu dać albo mniszką uczynić… Jeśli zaś śluby jakowe uczynił – to i nie będzie jego winy. Przeciw woli boskiej nikt nie poradzi… Dla Boga żywego, może to i wola boska!

– Inaczej nie może być! – zawołał Zbyszko.

Lecz księżna, cała jeszcze wzruszona, rzekła:

– Poczekajcie, niech się opamiętam1492! Żeby tu książę był, zaraz bym do niego poszła i zapytałabym: mam-li Danuśkę dać, czyli też nie?… Ale bez niego się boję… Aż mi dech zaparło, a tu i czasu na nic nie ma, bo i dziewczyna musi jutro jechać!… O miły Jezu! niechby żeniata jechała – byłby już spokój. Jeno nie mogę się opamiętać – i czegoś mi strach. A tobie nie strach, Danuśka? – gadajże!

– Już ja bez tego zamrę! – przerwał Zbyszko.

A Danuśka podniosła się od kolan księżny i ponieważ istotnie była przez dobrą panią nie tylko do poufałości dopuszczana, ale i pieszczona, więc chwyciła ją za szyję i poczęła ściskać z całej siły.

Lecz księżna rzekła:

– Bez ojca Wyszońka nic wam nie powiem. Skoczże po niego co prędzej!

Danusia skoczyła po ojca Wyszońka, Zbyszko zaś zwrócił swą wybladłą twarz do księżny i rzekł:

– Co mi Pan Jezus przeznaczył, to będzie, ale za tę pociechę niech wam Bóg, miłościwa pani, nagrodzi.

– Jeszcze mnie nie błogosław – odrzekła księżna – bo nie wiadomo, co się stanie. I musisz mi też na cześć poprzysiąc, że jeśli ślub będzie, nie wzbronisz dziewczynie do rodziciela zaraz jechać, abyś broń Boże, przekleństwa jego na siebie i na nią nie ściągnął.

– Na moją cześć! – rzekł Zbyszko.

– To i pamiętaj! A Jurandowi niech dziewczyna zrazu nic nie mówi. Lepiej, aby go nowina nie oparzyła jak ogień. Poślemy po niego z Ciechanowa, by z Danuśką przyjeżdżał, i wtedy sama mu powiem albo też księcia uproszę. Jak zobaczy, że nie ma rady, to się i zgodzi. Nie był ci on przecie krzyw?

– Nie – rzekł Zbyszko – nie był mi krzyw1493, więc może i rad będzie w duszy, że Danuśka będzie moja. Bo jeśli ślubował, to już nie będzie jego winy, jeśli nie dotrzyma.

Wejście księdza Wyszońka z Danusią przerwało dalszą rozmowę. Księżna wezwała go w tej chwili do narady i z wielkim zapałem poczęła mu opowiadać o Zbyszkowych zamiarach, lecz on zaledwie usłyszawszy, o co idzie, przeżegnał się ze zdumienia i rzekł:

– W imię Ojca i Syna, i Ducha!… jakże ja to mogę uczynić! Toć przecie adwent!

– Dla Boga! prawda! – zawołała księżna.

I nastało milczenie; tylko strapione twarze okazywały, jakim ciosem były dla wszystkich słowa ojca Wyszońka. On zaś po chwili rzekł:

– Gdyby dyspensa1494 była, to bym się i nie przeciwił, bo mi was żal. O Jurandowe pozwoleństwo niekoniecznie bym pytał, bo skoro pani miłościwa pozwala i za zgodę księcia pana naszego zaręcza – no! – to oni ojciec i matka dla całego Mazowsza. Ale bez dyspensy biskupiej – nie mogę. Ba! żeby to ksiądz biskup Jakub z Kurdwanowa był między nami, może by dyspensy nie odmówił – choć to surowy jest ksiądz, nie taki, jak był jego poprzednik, biskup Mamphiolus, któren na wszystko powiadał: bene! bene!1495

– Biskup Jakub z Kurdwanowa miłuje wielce i księcia, i mnie – wtrąciła pani.

– Toteż dlatego mówię, że dyspensy by nie odmówił, ile że są do tego przyczyny… Dziewczyna musi jechać, a ów młodzianek chorzeje i może zamrzeć… Hm! in articulo mortis1496… Ale bez dyspensy nijak…

– Już ja bym tam i później biskupa Jakuba o dyspensę uprosiła – i choćby też nie wiem jak był surowy, nie odmówi on mi tej łaski… Ej, uręczam1497, że nie odmówi.

Na to ksiądz Wyszoniek, który był człek dobry i miękki, rzekł:

– Słowo pomazanki boskiej – wielkie słowo… Strach mi księdza biskupa, ale to wielkie słowo!… Mógłby też młodzianek co do katedry w Płocku przyobiecać… Nie wiem… Zawszeć to, póki dyspensa nie nadejdzie, będzie grzech – i to nie kogo innego, jeno mój… Hm! Pan Jezus po prawdzie jest miłosierny i jeśli kto zgrzeszy nie dla własnego zysku, jeno z politowania nad ludzką biedą, to tym łatwiej przebacza!… Ale grzech będzie i nużby się biskup zaciął1498, kto mi da odpust?

– Biskup się nie zatnie! – zawołała księżna Anna.

A Zbyszko rzekł:

– Ten Sanderus, któren1499 ze mną przyjechał, ma gotowe na wszystko odpusty.

Ksiądz Wyszoniek może i niezupełnie wierzył w odpusty Sanderusa, ale rad był chwycić się choćby pozoru, byle tylko Zbyszkowi i Danusi przyjść z pomocą, gdyż dziewczynę, którą znał od małego, kochał bardzo. Wreszcie pomyślał, że w najgorszym razie spotkać go może pokuta kościelna, więc zwrócił się do księżny i rzekł:

– Ksiądz ci ja jestem, ale i książęcy sługa. Jakoże, miłościwa pani, rozkażecie?

– Nie chcę ja rozkazywać, wolę prosić – odpowiedziała pani. – Ale jeśli ten Sanderus ma odpusty…

– Sanderus ma. Jeno o biskupa chodzi. Srogie on tam w Płocku z kanonikami synody1500 odprawuje.

– Biskupa się nie bójcie. Zabronił on, jako słyszałam, księżom mieczów, kusz i różnej swawoli, ale dobrze czynić nie zabronił.

Ksiądz Wyszoniek podniósł oczy i ręce w górę:

– To niechże się stanie wedle waszej woli.

Na te słowa radość opanowała serca. Zbyszko znów osiadł na wezgłowiu, a księżna, Danusia i ojciec Wyszoniek siedli koło łoża i poczęli „uradzać”, jak rzecz należy uczynić. Więc postanowili zachować tajemnicę, tak aby w domu żywa dusza o tym nie wiedziała; postanowili też, że i Jurand nie powinien nic wiedzieć, póki mu sama pani w Ciechanowie o wszystkim nie oznajmi. Natomiast miał ksiądz Wyszoniek napisać list od księżny do Juranda, by zaraz przyjeżdżał do Ciechanowa, gdzie i lepsze leki na jego kalectwo mogą się znaleźć, i samotność mniej mu będzie dokuczać. Uradzili na koniec, że i Zbyszko, i Danusia przystąpią do spowiedzi, ślub zaś odbędzie się nocą, gdy już wszyscy spać się pokładą.

Przyszło Zbyszkowi na myśl, żeby wziąć giermka Czecha na świadka ślubu, ale porzucił ten zamiar, przypomniawszy sobie, że ma go od Jagienki. Przez chwilę stanęła mu w pamięci jakby żywa, tak iż zdało mu się, że widzi jej rumianą twarz, jej zapłakane oczy i słyszy głos proszący: „Nie czyń mi tego! nie płać mi złem za dobre i niedolą za kochanie!” Aż nagle chwyciła go wielka litość nad nią, gdyż czuł, że jej się stanie ciężka krzywda, po której nie znajdzie pociechy ni pod zgorzelickim dachem, ni w głębi boru, ni w polu, ni w darach opata1501, ni w zalotach Cztana i Wilka. Więc rzekł jej w duchu: „Daj ci Bóg wszystko najlepsze, dziewczyno, ale choćbym ci rad i nieba przychylić – nie poradzę”. I rzeczywiście przekonanie, że nie było to w jego mocy, przyniosło mu nawet ulgę i wróciło spokojność, tak że zaraz począł myśleć tylko o Danusi i o ślubie. Nie mógł się jednak obejść bez pomocy Czecha, więc lubo postanowił zamilczeć przed nim o tym, co się miało stać, kazał go do siebie przywołać i rzekł mu:

– Przystąpię dziś do spowiedzi i do Stołu Pańskiego, przybierz mnie przeto1502 jak najochędożniej1503, jakobym na królewskie pokoje miał iść.

Czech przeląkł się nieco i począł patrzeć mu w twarz, co zrozumiawszy, Zbyszko rzekł:

– Nie bój się, nie tylko na śmierć ludzie się spowiadają, a tym bardziej że idą święta, na które ojciec Wyszoniek z księżną do Ciechanowa wyjedzie i nie będzie księdza bliżej niż w Przasnyszu.

– A wasza miłość nie pojedzie? – spytał giermek.

– Jeśli wyzdrowieję, to pojadę, ale to w boskim ręku.

Więc Czech się uspokoił i skoczywszy do łubów1504, przyniósł ową białą jakę1505 zdobyczną, złotem szytą, w którą rycerz ubierał się zwykle na wielkie uroczystości, a też i piękny kobierczyk dla okrycia nóg i łoża, za czym podniósłszy Zbyszka przy pomocy dwóch Turczynków, umył go, uczesał jego długie włosy, na które nałożył szkarłatną przepaskę, wreszcie wsparł tak przybranego o czerwone poduszki i rad z własnego dzieła, rzekł:

– Żeby jeno wasza miłość pląsać mogła, to choćby i wesele wyprawić!

– Musiałoby się obyć bez pląsów – odrzekł z uśmiechem Zbyszko.

A tymczasem księżna rozmyślała również w swojej izbie, jak przybrać Danusię, gdyż dla jej niewieściej natury była to sprawa wielkiej wagi i za nic nie chciałaby przyzwolić, by miła jej wychowanka stanęła w codziennej szacie do ślubu. Służki, którym powiedziano, że dziewczyna też do spowiedzi w barwę niewinności się przybiera, łatwo znalazły w skrzyni białą sukienkę, ale bieda była z przybraniem głowy. Na myśl o tym opanował panią jakiś dziwny smutek, tak iż poczęła wyrzekać.

– Gdzie ja dla ciebie, sierotko – mówiła – wianek ruciany w tym boru wynajdę! Ni tu kwiatuszka jakowego, ni liścia, chyba się mchy gdzie pod śniegiem zielenią.

A Danusia, stojąc z rozpuszczonymi już włosami, zatroskała się także, bo i jej chodziło o wianek; po chwili jednak ukazała na równianki1506 z nieśmiertelników wiszące na ścianach izby i rzekła:

1454.Janusz I Starszy (Warszawski) – (ok. 1346–1429), książę mazowiecki, lennik Władysława Jagiełły. [przypis edytorski]
1455.zmiarkować (daw.) – zorientować się. [przypis edytorski]
1456.komtur – zwierzchnik domu zakonnego bądź okręgu w zakonach rycerskich, do których zaliczali się krzyżacy. [przypis edytorski]
1457.jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]
1458.któren – dziś popr.: który. [przypis edytorski]
1459.chwacki (daw.) – odważny, śmiały i zaradny. [przypis edytorski]
1460.sierdzity, częściej sierdzisty – zapalczywy, skłonny do gniewu. [przypis edytorski]
1461.tur – wymarły dziki ssak z rzędu parzystokopytnych. [przypis edytorski]
1462.Anna Danuta – (1358–1448), córka księcia trockiego Kiejstuta i Biruty, żona księcia mazowieckiego Janusza (było to najdłużej trwające małżeństwo w dziejach dynastii). [przypis edytorski]
1463.płochy (daw.) – niestały w uczuciach. [przypis edytorski]
1464.śluzy a. ślozy (daw.) – łzy. [przypis edytorski]
1465.rad (daw.) – chętnie. [przypis edytorski]
1466.krzypota (daw.) – kaszel, u Sienkiewicza konsekwentnie: choroba. [przypis edytorski]
1467.dwojaki – dwa połączone naczynia gliniane. [przypis edytorski]
1468.truchła (gw.) – trumna. [przypis edytorski]
1469.chybać (daw.) – lecieć, pędzić. [przypis edytorski]
1470.przepasan – pasowany na rycerza. [przypis edytorski]
1471.miles cinctus (łac.) – rycerz pasowany. [przypis edytorski]
1472.przeto (daw.) – więc. [przypis edytorski]
1473.one (daw.) – te. [przypis edytorski]
1474.starosta piekielny – Lucyfer jako zwierzchnik wszystkich diabłów. [przypis edytorski]
1475.pomazaniec ziemski – król (od użycia olejów świętych w ceremonii koronacji). [przypis edytorski]
1476.hercyński – pochodzący z Gór Hercyńskich. [przypis edytorski]
1477.jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]
1478.prawy (daw.) – prawdziwy. [przypis edytorski]
1479.pątniczy (daw.) – pielgrzymi. [przypis edytorski]
1480.tykwa – naczynie wykonane z twardej skorupy rośliny nazywanej również tykwą. [przypis edytorski]
1481.róża jerychońska – roślina pustynna, w czasie suszy zwijająca się w kulkę toczoną przez wiatr po pustyni. [przypis edytorski]
1482.jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]
1483.roków (gw.) – lat. [przypis edytorski]
1484.znacznie go popuściło – bardzo mu się poprawiło. [przypis edytorski]
1485.frasunek (daw.) – smutek. [przypis edytorski]
1486.przemóc (daw.) – pokonać. [przypis edytorski]
1487.rychło (daw.) – wkrótce. [przypis edytorski]
1488.krzypota (daw.) – kaszel, u Sienkiewicza konsekwentnie: choroba. [przypis edytorski]
1489.folgować (daw.) – traktować łagodniej. [przypis edytorski]
1490.zakon (daw.) – prawo. [przypis edytorski]
1491.sierdzić się (daw.) – złościć się. [przypis edytorski]
1492.opamiętać się – tu: zastanowić się. [przypis edytorski]
1493.krzyw (daw.) – niechętny. [przypis edytorski]
1494.dyspensa – wydawane w szczególnych przypadkach zwolnienie z obowiązku przestrzegania któregoś z przepisów prawa kościelnego. [przypis edytorski]
1495.bene (łac.) – dobrze. [przypis edytorski]
1496.in articulo mortis (łac.) – w obliczu śmierci. [przypis edytorski]
1497.uręczać – tu: zaręczać. [przypis edytorski]
1498.zaciąć się (daw.) – uprzeć się. [przypis edytorski]
1499.któren – dziś popr.: który. [przypis edytorski]
1500.synod – zebranie duchowieństwa i świeckich, podejmujące decyzje w sprawach kościelnych. [przypis edytorski]
1501.opat – przełożony w męskim zakonie kontemplacyjnym. [przypis edytorski]
1502.przeto (daw.) – więc. [przypis edytorski]
1503.ochędożnie (daw.) – porządnie. [przypis edytorski]
1504.łuby – kosze; tu: bagaż podróżny. [przypis edytorski]
1505.jaka (daw.) – rodzaj okrycia wierzchniego. [przypis edytorski]
1506.równianka (daw.) – wianek. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
19 июня 2020
Объем:
520 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают