Читать книгу: «Małe niedole pożycia małżeńskiego», страница 8

Шрифт:

Niestety! Jesteśmy dość dobrymi przyjaciółkami, abym ci mogła powiedzieć całą prawdę. Trzeba ci wiedzieć zatem, iż byłam dla mojego męża deską ratunku z rozpaczliwej, a starannie ukrywanej nędzy. Nie tylko nie miał dwudziestu tysięcy dochodu rocznie, ale nie zarobił ich nawet razem w ciągu tych piętnastu lat, jakie spędził w Paryżu. Mieszkamy na trzecim piętrze przy ulicy Joubert, płacąc czynszu tysiąc dwieście franków i zostaje nam z naszego dochodu około ośmiu tysięcy pięćset franków, za które staram się utrzymać nasz tryb życia na przyzwoitej stopie.

Zresztą przyniosłam Adolfowi szczęście: mój mąż od czasu swego małżeństwa otrzymał redakcję felietonu i zajęcie to, zabierające zresztą niewiele czasu, przynosi mu czterysta franków miesięcznie. Miejsce to otrzymał dzięki lokacji kapitału. Umieściliśmy siedemdziesiąt tysięcy franków, jakie otrzymałam w spadku po ciotce, jako kaucję dziennika, dostajemy dziewięć od sta i prócz tego mamy akcje. Od czasu tego interesu, zawartego przed dziesięcioma miesiącami, dochód nasz się podwoił, cieszymy się prawie dobrobytem. Tak więc nie mam powodu się żalić na moje małżeństwo, tak z punktu widzenia pieniężnego, jak też i z punktu serca. Jedynie moja miłość własna ucierpiała i moje ambicje uległy rozbiciu. Zrozumiesz, już z tej pierwszej, wszystkie małe niedole, jakich przebycie było mi przeznaczone.

Pamiętasz, mniemałyśmy zawsze, iż Adolf jest w bliskich stosunkach z ową słynną baronową Schinner, tak głośną swoim umysłem, majątkiem i zażyłością z wielkimi ludźmi; sądziłam, iż bywa u niej w charakterze dobrego przyjaciela; mąż mój mnie wprowadził, przyjęto mnie dość chłodno. Ujrzałam salony o zbytku wprost przerażającym i w miejsce oczekiwanej wizyty pani Schinner otrzymałam jej kartę w trzy tygodnie po mojej bytności172 i o godzinie wprost nieprzyzwoitej.

Przyjechawszy do Paryża, przechadzam się po bulwarach dumna z mojego bezimiennego wielkiego człowieka; Adolf trąca mnie łokciem i mówi, ukazując mi z daleka małego tłuściutkiego człowieczka dość niedbale ubranego: «Oto ten i ten!». Wymienia mi jedną z siedmiu lub ośmiu europejskich znakomitości Francji. Układam twarz w wyraz pełen zachwytu i widzę, jak Adolf kłania się z oznakami szczęścia na obliczu prawdziwemu wielkiemu człowiekowi, który oddaje mu niedbale ukłon taki, jaki rzuca się człowiekowi, z którym wymieniło się zaledwie cztery słowa w ciągu lat dziesięciu. Adolf widocznie żebrał jego spojrzenia ze względu na mnie. «Czy on cię nie zna?» – pytam mego męża. «Owszem, ale musiał mnie wziąć za kogo innego» – odpowiada Adolf.

Tak samo poeci, tak samo sławni muzycy, tak samo mężowie stanu. Ale, w zamian za to, rozmawiamy czasem w jakim pasażu przez dziesięć minut z panami Armandem du Cantal, Jerzym Beaunoir, Feliksem Verdoret, których nazwisk z pewnością nigdy nie słyszałaś. Panie Konstancja Ramachard, Anais Crottat i Lucyna Vanillon bywają u nas i grożą mi swoją niebieską przyjaźnią. Miewamy na obiedzie redaktorów dzienników nieznanych w naszej prowincji. Wreszcie, doznałam bolesnego szczęścia, widząc, jak Adolf odrzucił zaproszenie na wieczór w domu, który dla mnie był niedostępny.

Och! Wierz mi, moja droga, talent jest to zawsze kwiat rzadki, wyrastający zawsze samorzutnie, i którego żadna sztuka ogrodnicza, żadna cieplarnia nie zdoła wyhodować. Nie mam złudzeń; Adolf jest miernotą zdecydowaną, osądzoną; nie ma innych widoków, jak sam mówi, jak tylko umieścić się gdzieś pośród użytecznych literatury. Miał on dość mózgu jak na Viviers, ale aby błyszczeć w Paryżu, trzeba go mieć we wszystkich rodzajach i to w ilościach rozpaczliwie dużych.

Nabrałam szacunku dla Adolfa; albowiem po kilku drobnych kłamstewkach odważył się wyznać mi wszystko i nie upokarzając się zbytnio, przyrzekł uczynić mnie szczęśliwą. Ma on nadzieję dojść, jak tyle miernych zdolności, do jakiejś posady, do urzędu pomocnika bibliotekarza, do kierownictwa dziennika. Kto wie, czy z czasem nie udałoby się z niego zrobić posła do Izby z Viviers?

Żyjemy na uboczu; mamy pięciu lub sześciu przyjaciół i przyjaciółek, którzy nam odpowiadają, i oto cała ta błyszcząca egzystencja, którą ty złociłaś we wszystkie świetności społeczne i towarzyskie!

Od czasu do czasu obrywa mi się jakaś nieprzyjemność lub zdarza mi się pochwycić w przelocie jakieś złośliwe ukłucie językiem. Tak np. wczoraj, przechadzając się w foyer173 opery, usłyszałam, jak jeden z najzłośliwszych dowcipnisiów paryskich, Leon de Lora, mówił do jednego z naszych słynnych krytyków: «Przyznaj, że tylko Chodoreille był zdolny odkryć nad brzegiem Rodanu tę dziką topólkę z wysp Karolińskich!». «Ba – odparł drugi – już ją pewnie zaszczepił». Słyszeli zapewne mego męża, jak mnie nazywał po imieniu. Pomyśl, ja, która uchodziłam w Viviers za piękność, która jestem słuszna174, dobrze zbudowana i jeszcze dość pulchna na to, aby dać szczęście memu Adolfowi! Oto, jak życie mnie uczy codziennie, że z pięknością kobiet z prowincji dzieje się w Paryżu to samo, co z talentem mężczyzn.

Słowem, jeżeli tego chciałaś się dowiedzieć, jestem niczym; ale jeżeli chcesz pojąć, dokąd sięga moja filozofia, powiem ci prawdę, iż jestem dość szczęśliwa, że w moim fałszywym wielkim człowieku znalazłam po prostu człowieka.

Do widzenia, droga moja Klarciu; jak widzisz, z nas obu i tak jeszcze ja, pomimo moich zawodów i małych niedoli mego życia lepiej jestem obdzielona; Adolf jest młody i jest najmilszym w świecie mężczyzną”.

Karolina Heurtaut.

Odpowiedź Klary, między innymi, zawierała to zdanie: „Mam nadzieję, że bezimienne szczęście, którym się cieszysz obecnie, będzie trwałym dzięki twojej filozofii”. Klara, jak wszystkie serdeczne przyjaciółki, mściła się za swojego prezydenta na przyszłości Adolfa.

II. Inny odcień tego samego przedmiotu

(List znaleziony w szkatułce w dniu, w którym ONA kazała mi długo czekać w swoim gabinecie, na próżno starając się wyprawić przyjaciółkę przybywającą nie w porę, i która nie rozumiała francuskiej mowy domyślników175 zawartej w grze fizjonomii i akcencie. Nabawiłem się kataru, ale w zamian zdobyłem ten list).

Ta pretensjonalna notatka skreślona176 była na kawałku papieru, odrzuconym jako świstek bez wartości przez dependentów notarialnych, sprawdzających inwentarz śp. pana Ferdynanda de Bourgarel, który osierocił niedawno politykę, sztukę i miłostki.

Inteligentny czytelnik odgadnie bez trudu, do jakiej epoki życia Adolfa i Karoliny odnosi się list niniejszy.

„Moja droga przyjaciółko!

Uważałam się za bardzo szczęśliwą, wychodząc za mąż za artystę tak niepospolitego talentem i swymi osobistymi zaletami; stojącego równie wysoko charakterem jak umysłem, człowieka rzetelnej wiedzy, mającego wszelkie warunki, aby zajść wysoko drogą prostą a otwartą, nie zapuszczając się w kręte ścieżynki intryg; a zresztą znasz Adolfa, umiałaś go ocenić: kocha mnie, jest ojcem moich dzieci, które po prostu ubóstwiam. Adolf jest dla mnie idealny, kocham go i podziwiam; ale, moja droga, w tym tak zupełnym szczęściu znajduje się jeden cierń. W posłaniu z róż, na którym spoczywam, niejeden listek jest zagięty. W sercu kobiet już taki ucisk wystarczy, aby stać się raną. Rana wkrótce zaczyna krwawić, ból się potęguje, cierpi się, cierpienie budzi myśli, myśli krystalizują się i zmieniają się w uczucie. Ach, moja droga! Wierz mi, jest to prawda okrutna do wyznania samej przed sobą, ale żyjemy tyleż miłością własną, co samą miłością. Aby móc żyć tylko miłością, trzeba by mieszkać gdzie indziej, nie w Paryżu. Cóż by nam szkodziło nie mieć innej sukni oprócz białego perkaliku177, gdyby ukochany mężczyzna nie widywał innych kobiet inaczej, wykwintniej ubranych od nas i pobudzających wyobraźnię całym swoim obejściem, owym tysiącem małych drobiazgów, z których się rodzą wielkie namiętności? Próżność, moja droga, jest u nas bliską kuzynką zazdrości, tej pięknej i szlachetnej zazdrości, która polega na tym, aby nie dać naruszyć swego panowania, aby być samą w duszy mężczyzny, aby całe życie żyć szczęśliwą w jednym sercu.

Tak jest! Moja kobieca miłość własna cierpi. Jakkolwiek niedole te mogą wydawać się bardzo małe, przekonałam się na moje nieszczęście, że w małżeństwie nie ma małych niedoli. Tak jest, wszystko potęguje się tutaj przez nieustanne stykanie się wrażeń, pragnień, myśli. Oto tajemnica tego smutku, na jakim mnie pochwyciłaś, a którego nie chciałam ci wytłumaczyć. Ten punkt należy do tych, gdzie słowa ponoszą zbyt daleko, pismo zaś stawia hamulec dla myśli, utrwalając ją niejako. Istnieją takie różnice perspektywy moralnej w tym, co się mówi, a w tym, co się pisze! Na papierze nabiera wszystko takiej uroczystości i wagi! Nie pozwala się sobie na żadną nieostrożność. Czyż nie to właśnie czyni takim skarbem list, w którym daje się folgę swoim uczuciom? Byłabyś mnie wzięła za nieszczęśliwą, podczas gdy ja jestem tylko obolała. Zastałaś mnie samą, przy kominku domowym, bez Adolfa. Ułożyłam właśnie dzieci na spoczynek, już spały. Adolf, po raz może dziesiąty, był zaproszony gdzieś w świecie, w którym ja nie bywam, gdzie pragną Adolfa lecz – bez żony. Są salony, w których bywa beze mnie, tak jak istnieje mnóstwo rozrywek i przyjemności, na które zapraszają jego samego. Gdyby on nazywał się panem de Navarreins lub gdybym ja była z domu jakąś d'Espard, nie przyszłoby światu na myśl nas rozłączać, wszędzie bylibyśmy pożądani razem. On przyzwyczaił się do tego, nie spostrzega tego całego upokorzenia, które takim kamieniem gniecie moje serce. Z pewnością, gdyby podejrzewał to drobne cierpienie, które odczuwam ku mojemu wstydowi, rzuciłby świat i towarzystwo, stałby się bardziej wyzywającym, niż są dla mnie ci lub te, którzy rozłączają go ze mną. Ale tym samym utrudniłby sobie drogę, zrobiłby sobie nieprzyjaciół i stworzyłby mnóstwo trudności, narzucając mnie w salonach, które wówczas mściłyby się na mnie tysiącem ukłuć. Wolę więc moje cierpienia od tego, co by spadło na nas w przeciwnym razie. Adolf dojdzie do celu! Nosi moją zemstę w swojej pięknej głowie genialnego człowieka. Przyjdzie dzień, w którym świat mi zapłaci zaległości tylu upokorzeń. Ale kiedy? Może będę miała wówczas czterdzieści pięć lat. Moje najpiękniejsze lata spłyną mi przy tym kominku, z tą myślą: «Adolf bawi się, żartuje, rozmawia z pięknymi kobietami, stara się im podobać i wszystkie te rozkosze nie pochodzą ode mnie lecz od innych!».

Kto wie, czy ten tryb życia nie oddali go w końcu ode mnie!

Nikt zresztą nie może dźwigać bezkarnie ciężaru wzgardy, a ja czuję się wzgardzoną, mimo iż jestem młoda, piękna i uczciwa. Zresztą, czyż mogę zakazać bujać mojej myśli? Czyż mogę powstrzymać szał, jaki mnie ogarnia, gdy wiem, że Adolf znów idzie na jakieś świetne przyjęcie – beze mnie? Nie dzielę jego tryumfów, nie słyszę jego powiedzeń bystrych lub głębokich, które on rozrzuca – dla innych! Nie umiałabym się zadowolić mieszczańskimi zabawami, z których on mnie wydobył, znajdując mnie dystyngowaną, bogatą, młodą, piękną i inteligentną. To całe nieszczęście i – nie ma na nie ratunku.

Zresztą wystarczy, bym z jakiejkolwiek przyczyny nie mogła dostać się do jakiegoś salonu, abym pragnęła się w nim znajdować. Nic zgodniejszego z prawami serca ludzkiego. Starożytni mieli słuszność, tworząc swoje gynecea178. Starcia miłości własnej kobiet, spowodowane dopuszczeniem ich do zebrań sięgającym zaledwie czterech wieków, kosztuje dość cierpień naszą epokę i stwarza w naszym społeczeństwie dość krwawych zapasów.

Możesz sobie wyobrazić, droga, jak gorące przyjęcie znajduje Adolf, gdy wraca do domu, ale najmocniejsza natura na świecie nie jest w stanie oczekiwać co dnia z tym samym upragnieniem. Jakież jutro czeka mnie po tym wieczorze, w którym Adolf się spotka z przyjęciem nie tak serdecznym!

Czy widzisz więc, co jest na dnie tej rysy, o której ci mówiłam? Rysa w sercu kryje w sobie przepaść, jak rysa śniegów Alpejskich: na odległość nikt nie wyobraziłby sobie jej głębokości ani rozmiarów. Tak samo jest i z dwiema istotami, choćby je nawet łączyła szczera przyjaźń. Nie podejrzewa się nigdy rozmiarów cierpienia u swojej przyjaciółki. Nieraz coś wydaje się drobnostką, a jednak podcina nasze życie w całej jego głębi i długości. Starałam się leczyć rozumowaniem; im więcej jednak rozumowałam, tym bardziej wzmacniało się we mnie poczucie rozciągłości tego małego bólu. Pozwalam więc sobie płynąć z prądem cierpienia.

Dwa głosy ścierają się we mnie ze sobą, gdy, wypadkiem na szczęście jeszcze rzadkim, siedzę sama w moim fotelu, oczekując Adolfa. Jeden, mogłabym przysiąc, wychodzi z Fausta Eugeniusza Delacroix, którego mam na stole. To Mefistofeles mówi, ten straszliwy zausznik179, który tak dobrze umie prowadzić szpady180; schodzi z ryciny i staje przede mną, śmiejąc się tą szczerbą, którą wielki malarz zostawił mu pod nosem i patrząc na mnie tym okiem, z którego kapią rubiny, diamenty, karoce, kosztowne metale, stroje, jedwabie i tysiąc innych tak palących rozkoszy: «Czy nie jesteś stworzoną dla świata? Warta jesteś najpiękniejszej z tych pięknych księżniczek; głos twój jest głosem syreny, ręce twoje nakazują uwielbienie i miłość! Och, jakżeż twoje ramię objęte bransoletami odbijałoby cudnie na aksamicie twojej sukni! Sploty twoich włosów są jak sieci zdolne opętać wszystkich mężczyzn; mogłabyś wszystkie te tryumfy złożyć u stóp Adolfa, pokazać mu swą potęgę i nigdy jej nie użyć. Stałby się pełen obaw tam, gdzie żyje w obrażającym bezpieczeństwie i spokoju. Dalej! Chodź za mną! Przełknij kilka łyków wzgardy, a w zamian będziesz oddychać kłębami kadzideł. Odważ się panować! Czyż nie jesteś czymś bardzo pospolitym tu, przy twoim domowym kominku? Prędzej czy później zginie piękna małżonka, zginie kochana kobieta, jeżeli będziesz tak żyć dalej w swoim domowym szlafroczku. Pójdź! A zdobędziesz władzę, rozwijając wszystkie sztuki zalotności. Pokaż się w salonach, a twoja drobna nóżka podepce miłość twoich rywalek!»

Drugi głos wychodzi z mojego ołtarzyka z białego marmuru; zdaje mi się, że widzę najświętszą pannę uwieńczoną białymi różami z zieloną palmą w ręku. Para błękitnych oczu uśmiecha się do mnie. Ta cnota tak prosta mówi do mnie: «Zostań, bądź zawsze dobrą, uczyń go szczęśliwym, oto całe twoje zadanie. Słodycz aniołów tryumfuje nad każdą boleścią. Wiara w siebie pozwoliła męczennikom zbierać miody z rozpalonych stosów swojej kaźni. Cierp przez chwilę, a będziesz szczęśliwą».

Niekiedy zdarza się, że Adolf powraca w tej chwili i jestem wówczas szczęśliwą. Ale, wyznam ci, moja droga, że cierpliwość moja nie dorównuje mojej miłości; czasem bierze mnie ochota rozszarpać w sztuki kobiety, które mogą wszędzie bywać i których obecność jest wszędzie pożądana, zarówno przez mężczyzn, jak przez kobiety. Jakaż głębia w tym wierszu Moliera:

«Świat, moja droga Agnes, dziwną jest igraszką!»

Ty nie znasz tej małej niedoli, szczęśliwa Matyldo; wszakże jesteś dobrze urodzona! Wiele mogłabyś uczynić dla mnie. Pomyśl o tym! Mogę napisać ci to, czego nie śmiałabym ci powiedzieć. Twoje odwiedziny są dla mnie wielką pociechą; przychodź często do twojej biednej

Karoliny”.

– No i zgadnij pan – rzekłem do dependenta181 – czym list ten stał się w ręku nieboszczyka Bourgarela?

– Nie.

– Wekslem.

Ani dependent, ani jego szef nie zrozumieli. A wy, czy rozumiecie?

XXI. Cierpienia naiwne

– Tak, moja droga, spotkasz się w stanie małżeńskim z rzeczami, o których nawet ci się nie śniło, ale zdarzą ci się i inne, o których ci się tym bardziej jeszcze nie śniło. Tak na przykład…

Autor (czy wolno mi dodać „utalentowany”?), który castigat ridendo mores182 i który podjął zadanie opisania Małych niedoli pożycia małżeńskiego, nie potrzebuje zwracać uwagi, że tutaj przez ostrożność ustąpił głosu światowej kobiecie i że nie przyjmuje odpowiedzialności za jej redakcję, co nie przeszkadza mu żywić równocześnie najszczerszego uwielbienia dla zachwycającej osoby, której zawdzięcza poznanie tej małej niedoli.

– Tak na przykład… powiada…

Bądź co bądź, autor czuje potrzebę objaśnienia, że osobą tą nie jest ani pani Foullepointe, ani pani de Fischtaminel, ani pani Deschars.

Pani Deschars jest zbyt surowa i uważająca, pani Foullepointe jest zbyt samowładną panią w swoim małżeństwie i wie o tym; czegóż ona zresztą nie wie? Jest miła, bywa w dobrych towarzystwach, garnie się do tego co najlepsze; świat wybacza ostrość jej dowcipu, tak jak za Ludwika XIV przebaczano pani de Cornuel jej powiedzenia. Świat wybacza jej wiele rzeczy: są kobiety, które są jakby rozpieszczonymi dziećmi opinii.

Co się tyczy pani de Fischtaminel (która zresztą wchodzi tu w grę, jak zaraz się przekonamy), jest ona niezdolna do jakiegokolwiek upominania się o swoje prawa; zdobywa je sobie w czynach, unikając słownych dyskusji.

Pozwalamy każdemu przypuszczać, że osobą zabierającą głos w tej chwili jest Karolina, nie owa głupiutka Karolina pierwszych lat małżeństwa, lecz Karolina, która doszła do rozkwitu kobiety trzydziestoletniej.

– Tak, na przykład będziesz miała, jeżeli Bóg pozwoli, dzieci…

– Droga pani – przerwałem – nie mieszajmy Boga do tej sprawy, chyba że to ma być aluzja…

– Jesteś pan impertynent – rzekła – nie przerywa się kobiecie…

– Kiedy myśli o przyszłych dzieciach, wiem o tym; jednakże nie trzeba, proszę pani, nadużywać nieświadomości młodych osób. Tu obecna panienka wyjdzie za mąż i gdyby miała w tym rachować na interwencję Stwórcy wszechrzeczy, popełniłaby ciężką omyłkę. Nie powinniśmy zwodzić młodzieży. Ta młoda osoba przekroczyła już wiek, w którym mówi się, że małego braciszka przyniosły bociany.

– Chce mnie pan doprowadzić do mówienia głupstw – odparła, uśmiechając się i pokazując najpiękniejsze ząbki pod słońcem – nie czuję się na siłach, aby walczyć z panem, i proszę, aby mi pan pozwolił rozmawiać dalej z Józią. Józiu, co ci mówiłam?

– Że jeżeli wyjdę za mąż, będę miała dzieci – odparła młoda osoba.

– Więc dobrze! Nie chcę ci rzeczy malować w czarnych kolorach, ale jest bardzo prawdopodobne, że każde dziecko będzie cię kosztować jeden ząb. Ja przy każdym dziecku straciłam jeden ząb.

– Na szczęście – wtrąciłem – że u pani ta niedola była więcej niż drobna, była zupełnie niedostrzegalna – (stracone zęby były z boku). – Ale niech pani zauważy, panno Józefino, że ta mała niedola nie ma jednostajnego charakteru. Stopień niedoli zależy od stanu zęba. Jeżeli u pani dziecko stanie się powodem utraty zęba spróchniałego, zyska pani o jedno dziecko więcej i o jeden zepsuty ząb mniej. Nie mieszajmy okoliczności szczęśliwych z prawdziwymi niedolami. A gdyby pani miała stracić jeden ze swoich frontowych ślicznych ząbków… A i tak znam kobiety, które oddałyby bodaj jeden choćby najwspanialszy za ładnego, tłuściutkiego chłopca.

– Więc dobrze! – wtrąciła Karolina, ożywiając się – choćbym miała nawet zniszczyć twoje złudzenia, biedne dziecko, opiszę ci jedną małą niedolę, och, nie tak małą! O, to straszne! Przy tym nie przekroczę tematu gałganków, w którym pan chciałby nas zamknąć…

Zaprotestowałem gestem.

– Byłam od dwóch lat mężatką – ciągnęła dalej – i kochałam mego męża; wyleczyłam się z moich wad, zmieniłam moje postępowanie na swoje i jego szczęście; mogę się pochlubić183, iż byliśmy jednym z najlepszych małżeństw w Paryżu. Słowem, moja droga, kochałam tego potwora, nie widziałam nic na świecie po za nim. Niejednokrotnie mąż mój mi mówił: „Słuchaj mała, młode kobiety nie mają pojęcia o ubieraniu się; twoja matka robiła z ciebie kopciuszka: miała w tym swoje powody. Jeżeli chcesz mi wierzyć, zapatruj się na panią de Fischtaminel, ona ma dobry gust”. Ja, głupiutkie stworzenie, przyjmowałam to wszystko w najlepszej wierze. Pewnego dnia, wracając z wieczoru, powiada: „Czy widziałaś jak była ubrana pani de Fischtaminel?”. „Widziałam, wcale ładnie”. W duchu zaś sobie powiadam: „Ciągle mi mówi o pani de Fischtaminel, muszę się ubrać zupełnie tak jak ona”. Zapamiętałam sobie dobrze materię184, fason sukni i sporządzenie najmniejszych szczegółów. I oto, cała uszczęśliwiona, biegam, uganiam, przewracam wszystko do góry nogami, aby wydobyć spod ziemi taki sam materiał. Sprowadzam tę samą krawcową. „Pani ubiera panią de Fischtaminel?” —powiadam. „Tak, proszę pani”. „Dobrze, więc biorę panią dla siebie, lecz pod jednym warunkiem: widzi pani, że znalazłam materię jej sukni, chcę, aby pani zrobiła dla mnie zupełnie podobną”. Wyznaję, że zrazu185 nie zauważyłam przebiegłego uśmiechu krawcowej; wytłumaczyłam go sobie dopiero później. „Zupełnie podobną – powtórzyłam – tak aby się można było pomylić”.

– Och! – rzekła, przerywając na chwilę i spoglądając na mnie – wy to uczycie nas, byśmy się stały jak pająki zaczajone w środku naszej sieci, śledzące wszystko, a same niespostrzeżone, wy nas uczycie szukać w każdej rzeczy ukrytego znaczenia, studiować słowa, ruchy, spojrzenia. Mówicie: „Kobiety są bardzo przebiegłe”! Powiedzcież raczej: „Mężczyźni są bardzo obłudni”!

– Ile musiałam włożyć starań, zabiegów, podstępów, aby się stać wreszcie sobowtórem pani de Fischtaminel!… Trudno, to są nasze bitwy, nas, kobiet, moja mała – dodała ciągnąc dalej i zwracając się do panny Józefiny. – Nie mogłam dostać nigdzie małego haftowanego szalika na szyję: prawdziwe cudo! Wreszcie wykryłam, że był robiony na zamówienie. Kosztował bagatelę! Sto pięćdziesiąt franków. Zrobiony był z polecenia pewnego pana, który ofiarował go pani de Fischtaminel. Wszystkie moje oszczędności poszły na to. My wszystkie, my, paryżanki, jesteśmy bardzo krótko trzymane na punkcie tualet186. Nie ma mężczyzny ze stoma tysiącami franków rocznego dochodu, i którego sam wist187 kosztuje przez jedną zimę koło dziesięciu tysięcy franków, żeby nie uważał swojej żony za bardzo rozrzutną i żeby się nie obawiał jej gałganków! „Moje oszczędności, mniejsza!” – powiadam sobie. Miałam w tym moją małą ambicję kochającej kobiety: nie chciałam mu mówić o tej tualecie, chciałam mu zrobić niespodziankę, biedne cielątko! O, jak wy nam wydzieracie naszą świętą naiwność!

To również było skierowane do mnie; do mnie, który nic nie wydarłem tej damie, ani zęba, ani nic z tych rzeczy możebnych188 i niemożebnych189 do nazwania, które można wydrzeć kobiecie.

– A! Muszę ci powiedzieć, moja droga, że on mnie nieraz prowadził do pani de Fichtaminel, gdzie nawet obiadowaliśmy dość często. Nieraz słyszałam, jak ta kobieta mówiła: „Ależ pańska żona jest bardzo milusia!”. Przybierała względem mnie pewien protekcyjny tonik190, który musiałam znosić; mój mąż stawiał mi nieraz jako niedościgły przykład inteligencję tej kobiety i jej znaczenie w świecie. Słowem, ten feniks191 kobiecy był moim wzorem, studiowałam ją, czyniłam wszystkie możliwe wysiłki, aby przestać być sobą…. Och! Ale to jest poemat, który tylko my kobiety możemy zrozumieć. Wreszcie nadchodzi dzień mojego tryumfu. Doprawdy serce skakało we mnie z radości, byłam jak dziecko! Byłam taka, jaką się jest, mając lat dwadzieścia dwa. Mój mąż miał wstąpić po mnie, aby mnie zabrać na przechadzkę po Tuilleriach192; wchodzi, patrzę na niego cała rozpromieniona, nie spostrzega nic. Doprawdy mogę wyznać dzisiaj, że to był dla mnie jeden ze straszliwych ciosów… Nie, nie będę o tym mówiła, ten pan by się ze mnie wyśmiał.

Znowu zaprotestowałem gestem.

– Było to dla mnie – mówiła, ciągnąc dalej (kobieta nie opiera się nigdy pokusie powiedzenia wszystkiego) – to samo, co patrzeć na rozpadanie się w gruzy pałacu zbudowanego przez wróżkę. Najmniejszego zdziwienia. Wsiadamy do powozu. Adolf widzi, żem smutna, pyta się, co mi jest. Odpowiadam mu tak jak odpowiadamy, kiedy mamy serce ściśnięte przez te małe niedole: „Nic”. On najspokojniej bierze lornetkę i przygląda się przechodniom wzdłuż Pól Elizejskich; mieliśmy bowiem przed przechadzką w Tuilleriach przejechać się trochę po Polach Elizejskich. Na koniec tracę cierpliwość, ogarnia mnie jakaś gorączka i zaledwie znaleźliśmy się w domu, mówię ze sztucznym uśmiechem: „Jak to, ty nic nie mówisz na moją tualetę?”. „A prawda, masz suknię prawie taką samą, jak pani de Fischtaminel”. Odwraca się na pięcie i wychodzi. Nazajutrz, możecie sobie wyobrazić, dąsałam się. Właśnie kończyliśmy śniadanie w moim pokoju przy kominku, kiedy, nigdy nie zapomnę tego, wchodzi modniarka, która przybyła po zapłatę za mały szalik na szyję. Płacę jej, ona kłania się memu mężowi tak, jak gdyby go znała. Biegnę za nią pod pozorem potwierdzenia rachunku i mówię: „Przyznaj się, mniej kazałaś panu zapłacić za chusteczkę pani de Fischtaminel”. „Przysięgam pani, że tę samą cenę, pan wcale się nie targował”. Wracam do pokoju i zastaję mego męża ogłupiałego jak…

Przerwała na chwilę i ciągnęła dalej:

– Jak młynarz, którego zrobili biskupem. „Pojmuję, mój drogi, rzekłam, że będę zawsze dla ciebie tylko prawie taka sama jak pani de Fischtaminel”. „Rozumiem, mówisz mi to z powodu tego szalika! Więc tak, prawda, ofiarowałem go jej w dniu imienin. Cóż chcesz? Dawniej byliśmy z sobą bardzo blisko…” – „A dawniej byliście z sobą jeszcze bliżej niż dzisiaj?” Nie odpowiadając na to, powiada: „Ale to czysto moralne.”. Wziął kapelusz, wyszedł i zostawił mnie samą po tej pięknej deklaracji praw mężczyzny. Nie jadł w domu obiadu i wrócił bardzo późno. Przysięgam panu, siedziałam cały dzień w pokoju przy kominku, płacząc jak Magdalena193. Pozwalam się panu wyśmiewać ze mnie – rzekła, spoglądając na mnie – ale ja płakałam nad mymi złudzeniami młodej mężatki, płakałam z żalu, że mogłam być tak naiwną. Przypomniałam sobie uśmiech krawcowej. Och, ten uśmiech przywiódł mi na pamięć uśmiechy wielu kobiet, które śmiały się, widząc mnie w roli małej dziewczynki przy pani de Fischtaminel; płakałam z całego serca. Aż dotąd mogłam wierzyć w wiele rzeczy, które już nie istniały u mojego męża, ale w które młode kobiety chcą wierzyć tak wytrwale. Ileż wielkich niedoli w tej jednej małej! Jacy wy jesteście gruboskórni! Nie ma na świecie kobiety, która by nie posuwała swojej delikatności aż do haftowania zasłony z najładniejszych kłamstw, aby nią pokryć swoją przeszłość, podczas gdy wy… Ale też się zemściłam!

– Łaskawa pani – wtrąciłem – może to będzie za wiele dla wykształcenia panny Józefiny.

– To prawda – odparła – opowiem panu koniec kiedy indziej.

– Tak więc, panno Józefino, jak pani widzi, mniema się, iż się kupuje szal, a znajduje się małą niedolę na szyi, podczas gdy przyjmując go w podarunku…

– Ubiera się w dużą – rzekła zamężna kobieta. – Skończmy na tym.

Morał tej bajki jest ten, że trzeba nosić swój szalik, nie zastanawiając się zbytnio nad jego znaczeniem. Już dawni prorocy nazywali ten świat doliną łez. Otóż w owym czasie narody wschodnie posiadały za pozwoleniem legalnych władz ładne niewolnice oprócz swoich żon! Jak nazwiemy tę dolinę Sekwany, pomiędzy Calvaire a Charenton, gdzie prawo zezwala tylko na jedną prawowitą małżonkę?

172.bytność – tu: wizyta. [przypis edytorski]
173.foyer – sala lub korytarz obok sali koncertowej gromadząca publiczność podczas przerw. [przypis edytorski]
174.słuszny (daw.) – o człowieku: wysoki, postawny. [przypis edytorski]
175.domyślnik – zwrot aluzyjny, coś, czego trzeba się domyślać. [przypis edytorski]
176.skreślić – tu: napisać coś w pośpiechu, zwięźle. [przypis edytorski]
177.perkalik – gatunek parkalu, cienkiego płótna bawełnianego. [przypis edytorski]
178.gynecea (z gr.) – część domu przeznaczona dla kobiet. [przypis edytorski]
179.zausznik (daw.) – powiernik potajemnie dostarczający informacji. [przypis edytorski]
180.prowadzić szpady – tu: posługiwać się szpadą, wymierzać ciosy a. podburzać do waśni i do walki. [przypis edytorski]
181.dependent (daw.) – pomocnik adwokata lub notariusza. [przypis edytorski]
182.castigat ridendo mores (łac.) – śmiejąc się, poprawia obyczaje; autor cytatu: J. Santeul, francuski poeta wczesnorenesansowy. [przypis edytorski]
183.pochlubić się – szczycić się, chwalić się czym; być z czego dumnym. [przypis edytorski]
184.materia (daw.) – materiał, tkanina. [przypis edytorski]
185.zrazu (daw.) – początkowo. [przypis edytorski]
186.tualeta – elegancki ubiór, kreacja. [przypis edytorski]
187.wist – gra pełną talią kart, w której uczestniczą dwie pary osób, grające przeciw sobie. [przypis edytorski]
188.możebny (daw.) – możliwy. [przypis edytorski]
189.niemożebny (daw.) – niemożliwy. [przypis edytorski]
190.tonik – tu zdr.: ton. [przypis edytorski]
191.feniks – mit. ptak, symbol Słońca i odradzania się życia. [przypis edytorski]
192.Tuillerie – dzielnica w Paryżu, między Luwrem, Placem Zgody i Sekwaną. [przypis edytorski]
193.płacz Magdaleny – nawiązanie do płaczu Marii Magdaleny przy opustoszałym grobie Jezusa po jego Zmartwychwstaniu. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
01 июля 2020
Объем:
230 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают