Читать книгу: «Małe niedole pożycia małżeńskiego», страница 6

Шрифт:

XV. Osiemnasty brumaire małżeństwa119

Pewnego poranku, Adolf umacnia się ostatecznie w tym tryumfalnym pomyśle, aby pozostawić Karolinie zupełną swobodę szukania samej, na co ma właściwie ochotę. Oddaje jej rządy domu, mówiąc: „Rób, co ci się podoba”. Zamienia system samowładztwa na system konstytucjonalny, ustanawia odpowiedzialne ministerium w miejsce absolutnej władzy małżeńskiej. Ten dowód zaufania, przedmiot tajemnych zazdrości, jest buławą marszałkowską kobiet. Wówczas kobieta staje się, według pospolitego wyrażenia, panią w swoim domu.

Od tej chwili nic, nawet wspomnienia miodowego miesiąca, nie dadzą się porównać ze szczęściem Adolfa przez przeciąg120 kilku dni. Kobieta staje się wówczas jak z cukru, zanadto z cukru! Byłaby zdolna sama wymyślić wszystkie pieszczoty, słodkie słówka, dogadzania, łaszenia się i czułości, gdyby wszystkie te konfiturki małżeńskie nie istniały już od czasów Raju ziemskiego. Po upływie miesiąca Adolf znajduje się w stanie przypominającym dzieci pod koniec pierwszego tygodnia po Nowym Roku. Toteż Karolina poczyna mówić, ale nie w słowach, lecz w uczynkach, w gestach, w wyrażeniach mimicznych: „Nie wiadomo już, co robić, aby przypodobać się mężczyźnie!”…

Pozostawić żonie ster łodzi małżeńskiej jest pomysłem niezmiernie prostym i który nie zasługiwałby na nazwę tryumfalnego, jaki przyznaliśmy mu na początku rozdziału, gdyby pod jego powłoką nie nurtowała myśl zdetronizowania Karoliny. Adolf dał się uwieść pokusie tej myśli, która zawsze pociągała i będzie pociągać ludzi rzuconych na pastwę jakiegoś nieszczęścia, mianowicie chęci przekonania się, dokąd może iść zło! Doświadczenia, ile szkody wyrządzić może płomień, jeżeli mu się zostawi swobodę działania, mając równocześnie tę świadomość lub to złudzenie, że w każdej chwili można go będzie opanować. Ta ciekawość ściga nas od dzieciństwa do grobowej deski. Otóż po pierwszym przesycie szczęśliwości małżeńskiej Adolf, który sam w swoim domu urządził sobie przedstawienie komedii, przechodzi przez następujące fazy:

PIERWSZA EPOKA. – Wszystko idzie aż za dobrze. Karolina kupuje małe liniowane książeczki do zapisywania wydatków, kupuje małą ładniutką szkatułkę, aby zamykać pieniądze, karmi Adolfa wspaniale, szczęśliwa jest z jego uznania, odkrywa mnóstwo rzeczy, których w domu brakuje, kładzie całą swą dumę w tym, aby być nieporównaną gospodynią domu. Adolf, który przygląda się wszystkiemu bacznym okiem cenzora, nie potrafiłby sformułować najmniejszego zarzutu.

Gdy ma się ubierać, znajduje wszystko już na swoim miejscu. Nigdy, nawet za czasów najczulszych przyjaciółek, nikt nie otaczał go tak inteligentną troskliwością jak Karolina. Ten feniks121 mężów zastaje pasek do ostrzenia brzytwy już pociągnięty pastą. Świeże szelki zastępują miejsce zużytych. Nigdy nie brak najmniejszego guziczka. Bielizna jest tak starannie utrzymywana jak bielizna spowiednika dewotki, mającej na sumieniu niejeden grzech śmiertelny. W skarpetkach ani śladu dziurki. Przy stole pani zwraca uwagę na wszystkie jego upodobania, kaprysy nawet; radzi się go o wszystko: Adolf utył! Na biurku lśni się atrament w kałamarzu i gąbeczka zawsze mokra. Nie może nic powiedzieć, nawet jak Ludwik XIV, że „o mało co nie czekał”. Wreszcie, ustawicznie i przy jakiejkolwiek sposobności dostaje nazwę najukochańszego mężulka pod słońcem. Zmuszony jest strofować Karolinę, że nie dosyć myśli o sobie: powinna więcej o sobie pamiętać. Karolina notuje sobie w pamięci tę słodką wymówkę.

DRUGA EPOKA. – Scena się zmienia; najpierw przy stole. Wszystko jest drogie. Jarzyny są wprost bez ceny. Drzewo trzeba płacić na wagę złota. Owoce, och! Owoce, chyba książęta, bankierzy, wielcy panowie mogą sobie na nie pozwolić. Deser grozi wprost ruiną domową. Adolf słyszy często, jak Karolina mówi do pani Deschars: „Ależ jak pani to robi?…”. Wówczas odbywają się w twojej obecności wykłady o sposobie trzymania w ryzach kucharki.

Kucharka, która weszła do waszego domu bez żadnych rupieci, bez bielizny, bez talentu, zjawia się po swoje zasługi w sukni z niebieskiego merynosu122, przystrojonej haftowaną chusteczką, z parą kolczyków z małymi perełkami w uszach, ubrana w porządne skórzane trzewiki, nad którymi widać dość cienkie bawełniane pończochy. Ma dwie walizki rzeczy i książeczkę w kasie oszczędności.

Karolina skarży się wówczas na brak moralności u ludu; żali się na zbytnią inteligencję i zmysł rachunkowy, jakim odznacza się służba. Rzuca od czasu do czasu małe aforyzmy w tym rodzaju: „Trzeba we wszystkim przejść szkołę”; „Tylko ci, którzy nic nie robią, w niczym nie błądzą”. Ugina się pod troskami władzy. „Ach, mężczyźni są szczęśliwi, że nie mają na głowie domu do prowadzenia. – Kobiety mają cały ciężar szczegółów, drobiazgów”.

Karolina ma długi. Ale ponieważ nie chce uznać swojej winy, stawia zasadę, że doświadczenie jest tak cenną rzeczą, iż nie można go opłacić zbyt drogo. Adolf śmieje się pod wąsem, przewidując katastrofę, która przywróci władzę w jego ręce.

TRZECIA EPOKA. – Karolina, przejęta tą prawdą, że nie żyje się, aby jeść, lecz jada, aby żyć, raczy Adolfa rozkoszami kuchni godnej pustelnika.

Adolf ma skarpetki podziurawione lub zgrubiałe od naprawek pospiesznie i byle jako wykonanych, bo żonie nie starczy dnia na wszystkie sprawy, jakie ma na głowie. Nosi szelki poczerniałe od zużycia. Bielizna znoszona i podarta. W chwili, gdy Adolf musi spiesznie wyjść na miasto w jakimś interesie, traci godzinę czasu na ubieranie się, szukając swoich rzeczy i przetrząsając ich całe mnóstwo zanim znajdzie jedną bez zarzutu. Za to Karolina ubrana jest bardzo gustownie. Ma ładne kapelusze, trzewiczki aksamitne, pełno mantylek123. Weszła na właściwą drogę; prowadzi gospodarstwo w duchu zasady: „Miłość bliźniego zaczyna się od siebie”. Gdy Adolf się żali na ten kontrast pomiędzy jego ogołoceniem a jej świetnością, Karolina odpowiada: „Ależ sam mnie łajałeś, że nic sobie nie sprawiam”.

Wymiana żartów i przycinków mniej lub więcej cierpkich zaczyna wchodzić w zwyczaj między małżonkami. Pewnego wieczoru, Karolina wśród pieszczot i uprzejmości przemyca wyznanie dość znacznego deficytu, zupełnie jak ministerium, które rozpływa się w pochwałach nad opodatkowanymi obywatelami i sławi wielkość kraju, wydając równocześnie na świat mały projekcik prawa żądającego nadzwyczajnych kredytów. Wynika z tego ta głęboka prawda, że system konstytucyjny jest nieskończenie bardziej kosztowny niż system monarchiczny. Dla narodu, tak samo jak dla małżeństwa, jest to rząd miernoty, przeciętności, drobnego kramarstwa itd.

Adolf, oświecony przez poprzednie niedole, czeka sposobności, aby wybuchnąć, Karolina zaś zasypia w złudzeniach zupełnego bezpieczeństwa.

W jaki sposób wszczyna się sprzeczka? Czyż kto kiedy wie, jaki prąd elektryczny spowodował lawinę lub rewolucję? Rodzi ją wszystko i nic zarazem. Wreszcie jednak, po pewnym czasie, którego długość należy ustalić według bilansu każdego małżeństwa, wymyka się wśród dyskusji Adolfowi to nieszczęsne zdanie: „Kiedy byłem kawalerem…!”.

Wspomnienie kawalerstwa jest w odniesieniu do żony tym samym, co owo „Mój biedny nieboszczyk” w odniesieniu do drugiego męża wdowy. Te dwa ciosy zadane językiem powodują rany, których nic nie zdoła kompletnie zabliźnić.

Adolf ciągnie dalej swą mowę jak drugi jenerał124 Bonaparte mówiący do Zgromadzenia Pięciuset: – Jesteśmy na wulkanie! – W naszym domu nie ma już rządu – chwila stanowczej decyzji nadeszła! – Mówisz o szczęściu, Karolino, sama je zniszczyłaś – wystawiłaś je na niebezpieczeństwo twymi wymaganiami, pogwałciłaś kodeks cywilny, mieszając się do spraw przekraczających twój zakres – popełniłaś zamach na legalną władzę małżeńską. – Trzeba zreformować podstawy naszego współżycia.

Karolina nie wydaje krzyków, jak je wydawało Zgromadzenie Pięciuset: Precz z dyktatorem! Bo nigdy nie krzyczy ten, kto ma pewność pokonania nieprzyjaciela.

– Kiedy byłem kawalerem, nosiłem zawsze tylko świeże trzewiki! Co dzień miałem przy stole czystą serwetkę! Restaurator okradał mnie tylko w pewnych oznaczonych granicach! Dałem ci moją wolność ukochaną!… Coś z niej zrobiła?

– Czyż tak bardzo jestem winna, Adolfie, że chciałam ci oszczędzić kłopotów – powiada Karolina, stając naprzeciw męża i przybierając pozę. – Odbierz więc klucze od kasy!… Ale cóż z tego wyniknie?… Wstyd mi doprawdy, będę zmuszona odgrywać komedię, aby zdobyć moje najkonieczniejsze potrzeby. Czy do tego dążysz? Doprowadzić do spodlenia się twoją własną żonę lub też rozdzielić nasze pożycie na dwa różne interesy sprzeczne z sobą, wrogie…

I oto dla trzech czwartych Francuzów mamy bardzo ścisłe określenie małżeństwa.

– Bądź spokojny, mój drogi – dodaje Karolina, siadając na kanapce z pozą Mariusza na ruinach Kartaginy – nic już nie żądam od ciebie! Nie jestem żebraczką! Wiem dobrze, co zrobię… Ty mnie nie znasz.

– Cóż u licha!… – powiada Adolf – więc z wami doprawdy nie można ani żartować, ani dysputować poważnie? Cóż zrobisz?…

– To cię nic nie obchodzi!…

– Przepraszam cię, bardzo mnie obchodzi. Godność moja, honor…

– Och!… Pod tym względem możesz być spokojny… Ze względu na ciebie, bardziej niż dla siebie samej, będę umiała zachować najgłębszą tajemnicę.

– Więc co? Powiedz! No, Karolino, Linko, co będziesz robić?…

Karolina obrzuca spojrzeniem żmii Adolfa, który cofa się i zaczyna się przechadzać.

– No, powiedz, co masz zamiar robić? – pyta wreszcie po upływie nieskończenie długiej chwili milczenia.

– Pracować!

Po tym szczytnym wykrzykniku Adolf zabiera się do odwrotu, spostrzegając u żony rozdrażnienie zbyt nabrzmiałe jadem i czując zbliżanie się burzy tak gwałtownej, jak jeszcze nigdy nie szalała w komnatach małżeńskich.

XVI. Sztuka stania się ofiarą

Począwszy od dnia Osiemnastego Brumaire'a125, pokonana Karolina chwyta się piekielnego systemu, który sprawia, iż nieustannie musisz opłakiwać swoje zwycięstwo. Staje się opozycją!… Jeszcze jeden tryumf w tym rodzaju, a Adolf dostałby się przed sąd przysięgłych, oskarżony o uduszenie swojej żony między dwoma materacami jak Otello Szekspira. Karolina nadaje swojej twarzy wyraz męczeński i okazuje uległość wprost morderczą. Co chwilę sztyletuje Adolfa słowami: „Jak chcesz, mój drogi!” – wygłaszanymi z przerażającą słodyczą. Żaden poeta elegijny nie mógłby walczyć o pierwszeństwo z Karoliną, która tworzy elegię po elegii: elegię w słowach, elegię w czynach, elegię w uśmiechu, elegię niemą, elegię ruchów, elegię gestów. Oto parę przykładów, w których wszystkie małżeństwa odnajdą swoje wspomnienia.

Po śniadaniu

– Karolino, mamy iść dziś wieczór do państwa Deschars, dziś u nich wielkie przyjęcie, wiesz przecie…

– Dobrze, mój drogi.

Po obiedzie

– Jak to, Karolino, tyś jeszcze nie ubrana?… – pyta Adolf, wychodząc ze swego pokoju wspaniale wystrojony.

Spostrzega Karolinę odzianą w szaty ubogiej i podeszłej126 wdowy; czarna mora zapięta pod szyją. Parę sztucznych kwiatków czyni jeszcze wymowniejszą melancholię fryzury niedołężnie upiętej rękami pokojówki. Do tego niezupełnie świeże rękawiczki.

– Gotowa jestem, mój drogi…

– To twoja tualeta127?…

– Nie mam innej. Nowa suknia kosztowałaby trzysta franków.

– Czemużeś mi nie powiedziała?

– Ja miałabym wyciągać rękę!… Po tym, co między nami zaszło!…

– Pójdę sam – powiada Adolf, który nie ma ochoty narażać się na upokorzenie w osobie swojej żony.

– Wiem, że ci to dogadza – powiada Karolina zgryźliwie – znać to już po sposobie, w jaki się wystroiłeś.

Jedenaście osób siedzi w salonie, wszystkie zaproszone przez Adolfa na obiad; Karolina zachowuje się tak, jak gdyby była gościem; czeka spokojnie, aż wszystkich zawezwą do stołu.

– Jaśnie panie – mówi po cichu służący do pana domu – kucharka biega jak oszalała.

– Czemu?

– Jaśnie pan nic jej nie powiedział; ma tylko trochę wołowiny, jedno kurczę, sałatę i jakąś jarzynę.

– Karolino, więc ty nic nie zarządziłaś?…

– Czyż ja mogłam wiedzieć, że ty masz gości, zresztą czy ja mam prawo rozporządzać się tu w czymkolwiek?… Uwolniłeś mnie od wszelkich obowiązków pod tym względem i codziennie Bogu za to dziękuję.

Pani Fischtaminel przybywa w odwiedziny do twojej żony. Zastaje ją pokaszlującą i pracującą z przygarbionymi plecami nad jakimś haftem.

– Czy haftujesz te pantofle dla swego drogiego Adolfa?

Adolf stoi oparty o kominek, prostując swą talię z miną zadowoloną z siebie.

– Nie, moja droga, to do sklepu, w którym mi za to płacą; podobnie jak zbrodniarze w kaźni, tak i ja dzięki mojej pracy mogę sobie opłacić drobne słodycze życia.

Adolf robi się pąsowy; miałby ochotę zbić swoją żonę, zaś pani de Fischtaminel spogląda na niego z twarzą, która zdaje się mówić: „Co to wszystko ma znaczyć?…”.

– Kaszlesz bardzo, moje drogie maleństwo!… – mówi pani de Fischtaminel.

– Och! – powiada Karolina. – Cóż mi zależy na życiu!…

Karolina siedzi na kozetce z żoną jednego z twoich przyjaciół, na której dobrej opinii zależy ci nadzwyczajnie. Z framugi okna, w której stoisz, rozmawiając w kółku mężczyzn, słyszysz, po samym poruszeniu jej warg, te słowa: „Mój mąż tak rozkazał!…” – wypowiedziane tonem młodej Rzymianki wiedzionej do cyrku. Głęboko zadraśnięty we wszystkich swoich ambicjach, starasz się łowić uchem tę rozmowę, bawiąc równocześnie swoich gości; dajesz odpowiedzi, które ściągają na ciebie zapytania: „O czym ty właściwie myślisz?”; gubisz co chwila wątek dyskusji i ledwie możesz ustać na miejscu, trawiony nieustannie tym pytaniem: „Co ona jej może o mnie opowiadać?”.

Adolf siedzi przy stole u państwa Deschars na proszonym obiedzie na dwanaście osób, natomiast Karolinę umieszczono koło przystojnego młodego człowieka, który nosi imię Ferdynanda i jest kuzynem Adolfa. Pomiędzy pierwszym a drugim daniem toczy się rozmowa o szczęściu w małżeństwie.

– Nie ma nic łatwiejszego dla kobiety jak być szczęśliwą – mówi Karolina, odpowiadając młodej kobiecie, która zdaje się uskarżać.

– Zdradź nam swój sekret, moja droga – powiada uprzejmie pani de Fischtaminel.

– Wystarczy po prostu, aby kobieta nie mieszała się do niczego, uważała się w domu za pierwszą służącą lub za niewolnicę żywioną przez swego pana, nie miała żadnej woli, nie czyniła najmniejszej uwagi: wówczas wszystko idzie idealnie.

Słowa te, wypowiedziane tonem niezmiernej goryczy i głosem nabrzmiałym łzami, przerażają Adolfa, który poczyna bystro spoglądać na żonę.

– Zapominasz, moja droga, o szczęściu tłumaczenia swojego szczęścia – odpowiada z błyskiem oczu godnym tyrana melodramatu.

Zadowolona z tego, iż może odegrać rolę mordowanej ofiary, Karolina odwraca głowę, ociera ukradkiem łzę i mówi:

– Szczęścia się nie tłumaczy.

Zdarzenie, jak mówią w Izbie, nie pociąga następstw za sobą, jednakże Ferdynand spogląda odtąd na swą kuzynkę jak na anioła poświęcenia.

Rozmowa toczy się o przerażającej ilości gorączek gastrycznych, jakichś nieokreślonych chorób, które w ostatnich czasach zabrały tyle młodych kobiet.

– Szczęśliwe!… – szepce Karolina, kreśląc w ten sposób niejako program swego zgonu.

Teściowa Adolfa przybywa do córki w odwiedziny. Karolina mówi „salon mego męża”, „mieszkanie mego męża”, wszystko w domu jest „męża”.

– Cóż to ma znaczyć? Co wam się stało, moje dzieci? – pyta teściowa – Można by myśleć, że coś nie idzie między wami?

– Och, mój Boże – powiada Adolf – stało się tylko to, że Karolina objęła zarząd domu i nie umiała się z tego wywiązać.

– Weszła w długi?

– Tak, proszę mamy.

– Słuchaj, Adolfie – powiada teściowa, korzystając z chwili, w której córka zostawiła ją sam na sam z zięciem – czy wolałbyś, aby moja córka była zawsze wspaniale ubrana, aby wszystko szło w domu jak z płatka i aby cię to nie kosztowało ani grosza?

Spróbujcie sobie wyobrazić fizjonomię Adolfa słuchającego tej deklaracji praw kobiety!

Poprzednia abnegacja Karoliny pod względem strojów ustępuje miejsca wspaniałym tualetom128. Jest na wieczorze u państwa Deschars: wszyscy komplementują ją za jej gust, za wykwintne materie129, koronki, klejnoty.

– Nie, moja droga, twój mąż jest doprawdy zachwycający!… – powiada pani Deschars.

Adolf nadyma się i spogląda na Karolinę.

– Mój mąż!… Chwała Bogu, memu mężowi nic nie potrzebuję zawdzięczać. Wszystko to dostałam od mojej matki.

Adolf odwraca się nagle i zaczyna rozmawiać z panią de Fischtaminel.

Po roku absolutnych rządów, pewnego poranku Karolina zapytuje się łagodnym głosem:

– Mój drogi, ile też wydałeś w ciągu tego roku?…

– Nie wiem, doprawdy.

– Zestaw rachunki.

Adolf poczyna liczyć i znajduje130, iż wydatki wynoszą o trzecią część więcej niż w najgorszym roku rządów Karoliny.

– A policz jeszcze, że cię nic nie kosztowały moje tualety – mówi Karolina.

Karolina przegrywa melodie Schuberta. Adolf doświadcza prawdziwej rozkoszy, słuchając tej muzyki wykonanej w sposób istotnie artystyczny; wstaje i podchodzi ze słowami pochwały na ustach. Karolina zalewa się nagle łzami.

– Co ci jest?…

– Nic; jestem dziś jakaś rozstrojona.

– Nie wiedziałem, że masz tak słabe nerwy.

– Och, Adolfie, ty nic nie chcesz widzieć… Patrz tylko: pierścionki zsuwają mi się z palców, ty mnie już nie kochasz, jestem ci ciężarem…

Zalewa się łzami, nie chce nic słuchać i wybucha na nowo płaczem przy każdym słowie Adolfa.

– Czy chcesz na nowo objąć prowadzenie domu?

– A! – wykrzykuje, zrywając się na równe nogi i stając w dramatycznej pozie. – Teraz, kiedy już masz dosyć swoich doświadczeń!… Dziękuję. Czyż mnie o pieniądze chodzi? Szczególny sposób, aby ukoić zranione serce… Nie, zostaw mnie…

– Dobrze! Jak chcesz, moja droga.

To „Jak chcesz!” jest pierwszym zwiastunem obojętności na punkcie prawowitej małżonki i Karolina spostrzega przepaść, nad której brzeg sama zaszła dobrowolnie.

XVII. Krytyczne dni

Życie każdego człowieka ma swój rok 1814131. Po świetnych chwilach zwycięstw, po zdobyczach, po dniach, w których wszystkie przeszkody zmieniały się w tryumfy, w których najmniejsze potknięcie obracało się na dobre, nadchodzi moment, w którym najszczęśliwsze plany rodzą jedynie głupstwo, w którym odwaga prowadzi do zguby, gdzie nawet własne fortyfikacje stają się przyczyną rozbicia. Miłość małżeńska, która, zdaniem autorów, jest specjalną odmianą miłości, bardziej niż wszystkie inne rzeczy ziemskie, posiada swój złowrogi rok 1814. Diabeł szczególnie lubi maczać swe łapy w sprawy biednych opuszczonych kobiet, zaś Karolina jest właśnie w tym położeniu.

Karolina doszła do tego, iż marzy o środkach odzyskania swego męża. Karolina spędza w domu długie samotne godziny, podczas których wyobraźnia jej pracuje. Chodzi, wstaje, krąży i nieraz staje zamyślona przy oknie, patrząc na ulicę roztargnionym wzrokiem, z twarzą przylepioną do szyby i czując się samotna jak na pustyni w swoim mieszkaniu pełnym wygód i zbytku.

W Paryżu, o ile nie zamieszkuje się własnego pałacu zamkniętego ogrodem i dziedzińcem, wszystkie egzystencje splatają się ze sobą. Na każdym piętrze domu jedna rodzina spotyka się z drugą rodziną, mieszczącą się w domu naprzeciwko. Każdy chętnie zapuszcza spojrzenie w siedzibę swego sąsiada. Istnieje niejako serwitut132 wzajemnej obserwacji, prawo wzajemnej kontroli, spod którego nikt nie może się usunąć. Pewnego dnia rano wstajesz nieco wcześniej, właśnie gdy służąca sąsiadów sprząta pomieszkanie133, zostawiając otwarte okna i wietrząc dywany: wówczas odkrywasz całe mnóstwo drobnych szczegółów – i na odwrót. Toteż, po pewnym czasie, poznajesz przyzwyczajenia młodej, starej, ładnej, zalotnej lub cnotliwej kobiety mieszkającej naprzeciwko, zarówno jak kaprysy eleganta, dziwactwa starego kawalera, kształt mebli, maść kota na drugim lub trzecim piętrze.

Wszystko tu jest wskazówką i tematem do domysłów. Na czwartym piętrze zaskoczona gryzetka134 spostrzega się, zawsze za późno, jak czysta Zuzanna, iż stała się łupem oczarowanej lornetki starego urzędnika o 1800 fr. pensji, który w ten sposób doświadcza gratis zakazanych wzruszeń. Na odwrót, piękny aplikant w młodzieńczej krasie swoich dziewiętnastu wiosen, ukazuje się oczom dewotki w dość szczupłym kostiumie mężczyzny oddającego się goleniu brody. Obserwacja nie ustaje ani na chwilę, podczas gdy ostrożność ma swoje momenty zapomnienia. Firanki nie zawsze zasuwają się dość wcześnie. O szarej godzinie zbliża się do okna młoda kobieta, aby nawlec igłę, zaś mąż z przeciwka podziwia wówczas tę główkę z obrazu Rafaela, którą znajduje godną siebie: siebie, gwardzisty narodowego o wejrzeniu tak imponującym w pełnym rynsztunku. Przejdź przez plac Św. Jerzego, a możesz pochwycić po drodze sekrety trzech ładnych kobiet, jeżeli umiesz patrzeć i masz trochę sprytu. Och, gdzież ono jest, to święte życie prywatne? Paryż jest miastem, które wystawia się w każdej chwili prawie nagie, miastem-kurtyzaną, miastem pozbawionym wstydu. Aby czyjaś egzystencja mogła być okryta wstydliwą zasłoną, na to potrzeba 100 000 fr. rocznej renty. Cnoty są w tym mieście droższe niż występki.

Karolina, której spojrzenie ślizga się niekiedy pomiędzy ochronnymi muślinami135, mającymi strzec tajemnic jej domowego wnętrza przed oknami pięciu pięter domu położonego naprzeciwko, nie mogła nie zauważyć młodego małżeństwa nurzającego się w rozkoszach miodowego miesiąca i które niedawno wprowadziło się na pierwsze piętro tuż naprzeciw jej okien. Zatapia się w obserwacji najbardziej drażniącej w świecie. Okiennice zamykają się wcześnie, otwierają późno. Któregoś dnia, Karolina, wstawszy o ósmej rano, zawsze przypadkiem, spostrzega pannę służącą przyrządzającą kąpiel lub poranną tualetę136, jakiś rozkoszny szlafroczek. Karolina wzdycha. Zaczyna wystawać na czatach jak strzelec: od czasu do czasu spostrzega młodą kobietę z twarzą rozpromienioną szczęściem. Wreszcie, po długim szpiegowaniu tego zachwycającego małżeństwa, widzi czasem pana i panią, jak otwierają okno, jak lekko przyciśnięci do siebie, oparci o balkon oddychają powietrzem wieczoru. Pewnego wieczoru, w którym zapomniano zasunąć okiennice, Karolina dochodzi do rozstroju nerwów, studiując na firankach cienie tych dwojga dzieciaków, jak mieszają się z sobą, walczą i rysują swymi ruchami fantastyczne obrazy zrozumiałe lub mniej zrozumiałe. Często młoda kobieta siedzi melancholijna i rozmarzona, czekając nieobecnego męża, nadsłuchuje tupotu konia, turkotu powoziku na rogu ulicy, zrywa się z kanapy i z ruchów jej łatwo jest odgadnąć, że wykrzykuje: „To on!…”.

„Jak oni się kochają!” – myśli Karolina.

Rozdrażnienie nerwów rodzi w głowie Karoliny plan nadzwyczaj pomysłowy: postanawia posłużyć się tym szczęściem małżeńskim jako środkiem podniecającym dla obudzenia Adolfa. Jest to pomysł dość zdeprawowany, myśl godna starca, który próbuje uwieść małą dziewczynkę przy pomocy podejrzanych rycin lub pieprznych anegdotek; ale intencja Karoliny uświęca wszystko!

– Adolfie – powiada wreszcie – mamy za sąsiadkę naprzeciwko zachwycającą osóbkę, przemiłą brunetkę…

– Owszem – odpowiada Adolf – znam ją. To przyjaciółka pani de Fischtaminel; pani Foullepointe, żona ajenta137 giełdowego; bardzo sympatyczny człowiek, na wskroś dobry chłopiec i zakochany w żonie, ale to do szaleństwa. O, patrz!… Jego gabinet, biura i kasa mieszczą się od podworca138, zaś od frontu są pokoje pani. Nie znam w istocie szczęśliwszego małżeństwa. Foullepointe opowiada o swoim szczęściu wszędzie, nawet na giełdzie: zanudza tym wszystkich po prostu.

– Doskonale; więc zrób mi tę przyjemność i zapoznaj mnie z państwem Foullepointe! Daję słowo, szalenie byłabym ciekawa przekonać się, jakich sposobów używa ta kobieta, aby tak umieć utrzymać miłość swego męża. Czy długo żyją już z sobą?

– Zupełnie tak jak my, od pięciu lat…

– Adolfie, mój złoty, koniecznie musisz nas zapoznać; umieram z ochoty. Muszę się z nią zaprzyjaźnić. Powiedz, czy jestem dużo brzydsza od pani Foullepointe?

– Daję słowo, gdybym was spotkał obie na balu Opery i gdybyś nie była moją żoną, namyślałbym się nad wyborem…

– Miluchny dziś jesteś. Nie zapomnij ich zaprosić na obiad na najbliższą sobotę.

– Dziś jeszcze to załatwię. Jego często spotykam na giełdzie.

„Nareszcie! – myśli Karolina – ta kobieta powie mi z pewnością, jakich używa środków…”

Karolina powraca na swój teren obserwacji. Około trzeciej godziny spogląda poprzez kwiaty doniczek, które tworzą prawdziwy gaik przed jej oknem i wykrzykuje: „Istne dwie turkawki139!”.

Karolina zaprasza na ową sobotę pana i panią Deschars, godnego pana de Fischtaminel i inne najprzykładniejsze małżeństwa spomiędzy swoich znajomych. Wszystko w domu jest poruszone: Karolina zarządziła najwykwintniejszy obiad, dobyła z szaf najświetniejszą zastawę; pragnie godnie uczcić ten wzór wszystkich kobiet.

– Zobaczysz, moja droga – mówi do pani Deschars w chwili, gdy wszystkie kobiety zasiadły w krąg w milczeniu. – Poznasz najmilsze małżeństwo pod słońcem: młody człowiek doprawdy niesłychanego wdzięku, a obejście… głowa w rodzaju lorda Byrona140 i prawdziwy Don Juan141, ale wierny! Zakochany w żonie do szaleństwa! Żona jest wprost urocza i znalazła jakieś tajemnice, aby miłość przedłużyć w nieskończoność; toteż może ten przykład i mnie przyniesie jakiś powrót szczęścia; Adolf, patrząc na nich, zawstydzi się swojego postępowania i…

Służący oznajmia:

– Państwo Foullepointe.

Pani Foullepointe, ładna brunetka, prawdziwa paryżanka, szczupła i gibka, o wciętej kibici i błyszczącym spojrzeniu przyćmionym długimi rzęsami, ubrana z najlepszym smakiem, siada na kanapie. Karolina wita otyłego mężczyznę o szpakowatych i dość skąpych włosach, który towarzyszy tej paryskiej Andaluzyjce i który obdarzony jest twarzą i brzuchem Sylena142, czaszką koloru świeżego masła, uśmiechem dość jowialnym143 i rozpustnym na dobrodusznych grubych wargach, słowem, obraz prawdziwego filozofa! Karolina spogląda na niego ze zdziwieniem.

– Pan Foullepointe, moja droga – powiada Adolf, prezentując tę godną osobistość w wieku lat około pięćdziesięciu.

– Jestem zachwycona – powiada Karolina do pani Foullepointe z najuprzejmiejszym w świecie wyrazem – że pani była łaskawa przybyć w towarzystwie swego teścia – (ogólne poruszenie) – ale mam nadzieję, iż będziemy mieli szczęście ujrzeć i męża…

– Pani!…

Wszyscy słuchają i patrzą po sobie ze zdziwieniem. Adolf czuje, że wszystkie oczy wlepione są w niego, jest ogłupiały ze zdumienia, chciałby za pomocą jakiej144 zapadni móc ukryć Karolinę pod podłogą, jak w teatrze.

– Oto pan Foullepointe, mój mąż – powiada pani Foullepointe.

Karolina robi się czerwona jak burak, pojmując jakiego strzeliła bąka, zaś Adolf piorunuje ją spojrzeniem o sile trzydziestu sześciu płomieni gazowych.

– Wszak mówiłaś, że jest młody, blondyn… – mówi po cichu pani Deschars.

Pani Foullepointe, jako kobieta orientująca się w sytuacji, przygląda się swobodnie gzymsom sufitu.

W miesiąc później pani Foullepointe i Karolina stają się najserdeczniejszymi przyjaciółkami. Adolf, bardzo zajęty panią de Fischtaminel, nie zwraca najmniejszej uwagi na tę niebezpieczną przyjaźń, która wyda swoje owoce, albowiem wiedzcie o tym, że:

119.18. brumaire – data wg kalendarza rewolucyjnego odpowiadająca 9. XI 1799 r.; w tym dniu gen. Napoleon Bonaparte dokonał zamachu stanu i objął władzę jako pierwszy konsul. [przypis edytorski]
120.przez przeciąg – dziś: w ciągu; przez czas. [przypis edytorski]
121.feniks – mit. ptak, symbol Słońca i odradzania się życia. [przypis edytorski]
122.merynos – daw. rodzaj tkaniny wełnianej. [przypis edytorski]
123.mantylka (daw.) – krótka jedwabna pelerynka damska; tu forma zdr. [przypis edytorski]
124.jenerał – dziś: generał. [przypis edytorski]
125.18. brumaire – data wg kalendarza rewolucyjnego odpowiadająca 9. XI 1799 r.; w tym dniu gen. Napoleon Bonaparte dokonał zamachu stanu i objął władzę jako pierwszy konsul. [przypis edytorski]
126.podeszły – tu: w podeszłym wieku. [przypis edytorski]
127.tualeta – elegancki ubiór, kreacja. [przypis edytorski]
128.tualeta – elegancki ubiór, kreacja. [przypis edytorski]
129.materie (daw.) – materiały, tkaniny. [przypis edytorski]
130.znajdować (daw.) – przekonywać się o czym; zastawać co. [przypis edytorski]
131.rok 1814 – pierwszy pokój paryski; traktat pokojowy zawarty 30 maja 1814 w Paryżu; data ta oznacza koniec wojen napoleońskich w Europie i przypieczętowanie klęski Napoleona I. [przypis edytorski]
132.serwitut – prawo do korzystania z cudzej nieruchomości w określonym zakresie, np. do przejazdu, czerpania wody; służebność. [przypis edytorski]
133.pomieszkanie (daw.) – stałe miejsce zamieszkania, mieszkanie. [przypis edytorski]
134.gryzetka (daw.) – we Francji dziewczyna pracująca jako ekspedientka, szwaczka lub modystka. [przypis edytorski]
135.muślin – lekka, przezroczysta tkanina o luźnym splocie, często jedwabna i jednobarwna, używana niegdyś na firanki do dekoracji okien. [przypis edytorski]
136.tualeta – tu: zwyczajowe czynności higieniczne, jak mycie, czesanie, golenie się oraz ubieranie. [przypis edytorski]
137.ajent (daw.) – agent, pośrednik. [przypis edytorski]
138.podworzec (daw.) – podwórze, dziedziniec. [przypis edytorski]
139.turkawka (zool.) – ptak z podrodziny gołębi zamieszkujący lasy. [przypis edytorski]
140.lord Byron właśc. Byron, George Gordon (1788–1824) – angielski poeta i dramaturg; większość utworów Byrona posiada powikłaną i nie do końca jasną fabułę, dla której charakterystyczne są gwałtowne zwroty akcji i niedomówienia; typ bohatera bajronowskiego to samotny, zbuntowany przeciw światu indywidualista, dumny i mściwy, który pod pozorem cynizmu kryje cierpienie i melancholię. [przypis edytorski]
141.Don Juan – postać literacka będąca uosobieniem kochanka; bohater sztuki Tirso de Moliny Zwodziciel z Sewilli i kamienny gość (1630), następnie dramatu Moliera (Don Juan, 1665), opery Mozarta (Don Juan, 1788) i poematu dygresyjnego Georga Byrona (Don Juan 1818); pot. uwodziciel, entuzjasta przygód miłosnych. [przypis edytorski]
142.Sylen – w mit. gr. bożek przyrody o postaci starca z końskimi uszami i ogonem. [przypis edytorski]
143.jowialny – świadczący o pogodnym usposobieniu i rubasznym poczuciu humoru. [przypis edytorski]
144.jakiej – dziś popr.: jakiejś. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
01 июля 2020
Объем:
230 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают