Читать книгу: «W cieniu wiązów», страница 2

Шрифт:

III

Ksiądz Lantaigne, rektor seminarium w N…. napisał do Jego Eminencji kardynała arcybiskupa list następujący:

Eminencjo!

Gdy 17 bieżącego miesiąca miałem zaszczyt być przyjętym przez Waszą Eminencję, obawiałem się nadużyć Jego ojcowskiej dobroci i pasterskiej łagodności, gdybym ze wszystkimi szczegółami przedstawił sprawę, o której przyszedłem pomówić. Ale ponieważ sprawa ta należy do wysokiej i świętej jurysdykcji Waszej Eminencji i dotyczy zarządu tej diecezji, która jest jedną z najstarożytniejszych i najpiękniejszych prowincji Galii chrześcijańskiej, uważam za obowiązek przedstawić czujnej sprawiedliwości Waszej Eminencji fakty, które sądzić winien całą pełnią Swej powagi i Swego światłego umysłu.

Podając fakty te do wiadomości Waszej Eminencji spełniam obowiązek, który nazwałbym przykrym dla mego serca, gdyby nie pewność, że spełnienie obowiązku jest samo przez się źródłem niewyczerpanych pociech dla duszy i że nie dość jest wypełniać rozkazy Boskie, lecz należy spełniać je z radością.

Fakty, które Waszej Eminencji przedstawić muszę, dotyczą księdza Guitrel, profesora wymowy kościelnej w naszym seminarium. Sformułuję je, o ile możności, zwięźle i ściśle.

Fakty te tyczą się:

1) głoszonej doktryny,

2) obyczajów księdza Guitrel.

Przejrzawszy zeszyty, podług których prowadzi on wykłady wymowy kościelnej, znalazłem w nich różne poglądy niezgodne z naukami Kościoła.

1) Ksiądz Guitrel, potępiając wnioski wyciągane z komentarzy Pisma świętego, pisanych przez niedowiarków i tzw. protestantów, nie potępia ich źródła i idei samej i w tym błądzi wielce. Boć oczywista, że skoro pieczę nad Pismem Kościołowi powierzono, Kościół jedynie zdolny jest tłumaczyć księgi, których sam strzeże.

2) Zachęcony świeżym przykładem pewnego duchownego ubiegającego się o poklask tłumów, ksiądz Guitrel chce tłumaczyć sceny Ewangelii za pomocą kolorytu lokalnego i fałszywej psychologii, czym tak popisywali się Niemcy. Ksiądz Guitrel nie baczy, że idąc w ten sposób śladami niedowiarków błądzi nad przepaścią, w którą oni wpadli. Znużyłbym miłościwą uwagę Waszej Eminencji, gdybym chciał przed Jego wzrok czcigodny podawać wyjątki, w których ksiądz Guitrel z litości godną naiwnością baje wedle opowiadań podróżników „o żegludze na Jeziorze Tyberiadzkim” lub opisuje z niepojętą nieprzyzwoitością to, co nazywa „stanami duszy” i „przełomami psychologicznymi” Pana naszego Jezusa Chrystusa.

Te głupie nowinki, godne potępienia u człowieka świeckiego, nie mogą być tolerowane u księdza, który ma wychowywać młodych kapłanów. Toteż byłem bardziej zmartwiony niż zdziwiony dowiedziawszy się, że pewien zdolny uczeń, którego później dla jego buntowniczego umysłu wydalić musiałem, nazywa profesora wymowy „księdzem fin de siècle22.

3) Ksiądz Guitrel wykazuje naganną skłonność do częstego powoływania się na niepewny autorytet Klemensa Aleksandryjskiego23, nie zaliczonego w poczet męczenników, w czym profesor retoryki zdradza słabość umysłu uwiedzionego przykładami rzekomych spirytualistów, upatrujących w Stromatach24 tłumaczenie wyłącznie alegoryczne podstawowych tajemnic wiary chrześcijańskiej. I nie błądząc ostatecznie, ksiądz Guitrel okazuje tu jednak brak konsekwencji i lekkomyślność.

4) Skażenie smaku jest wynikiem niedostatecznej wiedzy, a umysł, dla którego wstrętny jest posilny pokarm duchowy, zadowala się strawą lekką, przeto ksiądz Guitrel szuka i uczniom swoim jako przykłady podaje – wyjątki mów księdza Lacordaire25 i kazań księdza Gratry26.

Wyliczę teraz pokrótce fakty tyczące się obyczajów księdza Guitrel.

1) Ksiądz Guitrel często, a zarazem potajemnie bywa u prefekta Worms-Clavelin, w czym odstępuje od powściągliwości, jakiej duchowny niższego stopnia winien przestrzegać względem osoby urzędowej szczególnie w czasach obecnych, i to wobec urzędnika-Izraelity. Ksiądz Guitrel najczęściej wchodzi do prefektury ukrytymi drzwiami, co dowodzi, że doskonale sobie zdaje sprawę ze swego fałszywego położenia, w którym jednak trwa nadal. Jest zresztą faktem powszechnie znanym, że ksiądz Guitrel przy pani Worms-Clavelin pełni raczej służbę kupiecką niż religijną. Dama ta rozmiłowana jest w antykach i, choć Izraelitka, nie gardzi żadnym przedmiotem należącym do rytuału kościelnego, jeżeli przedmiot ten odznacza się starożytnością lub artyzmem. Niestety, dowiedzione jest, że za pośrednictwem księdza Guitrel pani Worms-Clavelin za śmieszną cenę nabywa starożytne sprzęty z wiejskich parafii, które znajdują się tam pod pieczą głupich prowizorów kościelnych. W ten sposób cenne rzeźby snycerskie, ozdoby kapłańskie, kielichy, cyboria27 porwano z zakrystii kościółków wiejskich, by ozdobić nimi prywatne apartamenty państwa Worms-Clavelin. Wszystkim wiadomo, że pani Worms-Clavelin wspaniałymi, czcigodnymi kapami z kościoła w Saint-Porchaire kazała obić meble pospolicie zwane pufami. Nie twierdzę, by ksiądz Guitrel z tej frymarki bezpośrednio osiągał materialną korzyść, ale już dość bolesne jest dla ojcowskiego serca Waszej Eminencji, że kapłan diecezji przyczynia się do ogołacania kościołów z bogactw, które nawet wobec niewiernych świadczą o wyższości sztuki religijnej nad sztuką świecką.

2) Ksiądz Guitrel bez protestu i skargi pozwala na to, by obiegały plotki, jakoby pan prezes rady ministrów oraz minister sprawiedliwości i wyznań życzyli sobie jego wyniesienia na biskupstwo w Tourcoing. Plotki te ubliżają ministrowi, który, aczkolwiek wolnomyślny i mason, zbyt jednak dbały być musi o dobro Kościoła, będąc jego świeckim obrońcą, aby na tronie błogosławionego Lupusa28 mógł umieścić księdza takiego jak ksiądz Guitrel. Docierając do źródła tej intrygi obawiać się należy, że ksiądz Guitrel sam jest pierwszym i głównym siewcą tych plotek.

3) Ksiądz Guitrel dawniej w wolnych chwilach tłumaczył wierszem Sielanki poety łacińskiego Kalpurniusza29, którego najlepsi krytycy zgodnie zaliczają do rzędu ckliwych deklamatorów. Dziś z nieuwagą, którą za nieumyślną chcę uważać, ukradkiem rozpowszechnia te prace swej młodości. Egzemplarz Sielanek przesłano do tutejszego radykalno-wolnomyślnego dziennika „Latarnia”. „Latarnia” podała wyjątki przekładu księdza Guitrel, między innymi ustęp, który rumienię się poddać pod ojcowski wzrok Waszej Eminencji: „Naszym niebem jest pierś ukochana”.

Tej cytacie30 towarzyszą w „Latarni” jak najbardziej nieprzychylne komentarze dotyczące charakteru oraz literackiego smaku księdza Guitrel. Redaktor, którego złośliwość aż nadto jest znana Waszej Eminencji, bierze pochop z tego nieszczęsnego wiersza, by o rozpustne myśli i nieuczciwe zamiary oskarżyć nie tylko ogół profesorów seminarium, ale nawet wszystkich księży naszej diecezji. Dlatego nie przesądzając, czy ksiądz Guitrel jako humanista miał powody tłumaczyć Kalpurniusza, ubolewam nad ogłoszeniem tej pracy, jako że jest ona powodem zgorszenia, które – jestem tego pewien – dla ojcowskiego serca Waszej Eminencji gorzkie jest jak absynt i piołun.

4) Ksiądz Guitrel co dnia około piątej godziny po południu zwykł udawać się do sklepu pani Magloire, właścicielki cukierni na placu Świętego Eksuperego. Tam, pochylony nad bufetem i nad stołami, z głębokim zajęciem i skupieniem przygląda się łakociom nagromadzonym na półmiskach i talerzach. Potem, zatrzymując się w miejscu, gdzie ułożone są ciastka zwane, jak mi mówiono, babkami i eklerami, końcem palca dotyka jednego ciastka, potem drugiego i każe sobie te smakołyki zapakować. Nie mam zamiaru posądzać go o zmysłowość z powodu tej śmiesznej przy wyborze łakoci drobiazgowości. Zważywszy jednak, że udaje się on stale do sklepu pani Magloire w chwili, gdy eleganckie towarzystwo obu płci napływa tam tłumnie, i że zatem wystawia się na pośmiewisko ludzi świeckich, śmiało przypuścić można, że profesor retoryki w seminarium pozostawia w tej cukierni cząstkę swej godności. Istotnie wybór i zakup dwóch ciastek nie uszedł złośliwej uwagi ciekawych, którzy utrzymują – słusznie czy niesłusznie – że ksiądz Guitrel jedno zachowuje dla siebie, a drugie daje swej służącej. Naturalnie może on, nie zasługując na naganę, dzielić się łakociami ze swą służącą, zwłaszcza jeśli osoba ta jest już w wieku kanonicznym. Ale złośliwość ludzka jak najgorzej tłumaczy sobie tę poufałość i nie śmiałbym uszom Waszej Eminencji powtórzyć tego, co mówią o stosunkach księdza Guitrel z jego służącą. Nie chcę wierzyć tym oskarżeniom. Przyzna jednak Wasza Eminencja, że ksiądz Guitrel postępuje niewłaściwie, bo przez niestosowne zachowanie daje plotkom pozór prawdy.

Przedstawiłem fakty, pozostaje mi tylko wyprowadzić wniosek. Mam zaszczyt zaproponować Waszej Eminencji, by księdzu Guitrel (Joachimowi) odebrać katedrę wymowy kościelnej w seminarium w N., a to zgodnie z Jego władzą duchowną, uznaną przez państwo dekretem z dnia 17 marca 1808.

Racz, Eminencjo, zachować swą ojcowską dobrotliwość dla tego, który, obarczony kierownictwem Jego seminarium, pragnie jedynie dać Mu dowód swego zupełnego poświęcenia i głębokiego szacunku, z jakim pozostaje Eminencji wielce pokornym i posłusznym sługą

Lantaigne

Ksiądz Lantaigne, napisawszy ten list, zapieczętował go swoją pieczęcią.

IV

Istotnie prawdą było, że profesor retoryki kościelnej w seminarium w N., ksiądz Guitrel, utrzymywał stosunki z panem prefektem Worms-Clavelin i z panią Worms-Clavelin z domu Coblentz. Ale mylił się ksiądz Lantaigne przypuszczając, że ksiądz Guitrel bywa w salonach prefektury, gdzie obecność jego niepokoiłaby zarówno arcybiskupstwo, jak loże masońskie; pan prefekt był bowiem V∴ Sol∴ Lev∴31. W cukierni pani Magloire na placu Św. Eksuperego, dokąd zachodził co sobota, aby kupić dwa ciasteczka po trzy sous32, jedno dla siebie, drugie dla swej służącej, ksiądz Guitrel zaznajomił się z prefektową, która tam zajadała babki w towarzystwie pani Lacarelle, małżonki sekretarza pana prefekta. Dzięki swoim dyskretnym, a zarazem uniżonym słówkom, które pozwalały spodziewać się wszystkiego, a nie obawiać niczego, ksiądz profesor retoryki od razu spodobał się pani Worms-Clavelin. Odnajdowała w nim duszę, rysy, niemal płeć owych tandeciarek33, przyjaznych opiekunek jej młodości w tych ciężkich czasach, kiedy Noemi Coblentz, w kantorze utrzymywanym przez jej ojca Izaaka na placu Clichy, dorastała i więdła wśród ciągłych walk i nieporozumień z komornikami i policją. Jedna z nich, pani Vacherie, umiała ją należycie ocenić i stała się pośredniczką między nią a dzielnym, rokującym najpiękniejsze nadzieje prawnikiem, panem Teodorem Worms-Clavelin. Ten, uznawszy, że Noemi jest rozważna i że może mu być użyteczna, poślubił ją po urodzeniu się ich córki Janiny, w zamian za co małżonka szybko popchnęła go w karierze administracyjnej. Ksiądz Guitrel był bardzo podobny do pani Vacherie. To samo spojrzenie, ten sam głos, te same ruchy. To dobrze wróżące podobieństwo od razu wywołało nagłą sympatię pani Worms-Clavelin. Zresztą zawsze uważała duchowieństwo katolickie za jedną z potęg świata. Stała się więc wobec męża protektorką księdza Guitrel. Pan Worms-Clavelin, który przyznawał żonie wielką cnotę, dla niego tajemniczą: takt, i dobrze wiedział, że jest sprytna, uprzejmie powitał księdza Guitrel, kiedy go spotkał po raz pierwszy u Rondonneau, jubilera z ulicy Tintelleries. Pan prefekt poszedł tam oglądać modele pucharów zamówionych przez rząd na nagrody w wyścigach organizowanych przez towarzystwo popierania hodowli koni. Odtąd często zachodził do jubilera, pociągnięty wrodzonym upodobaniem do cennych kruszców. Ze swej strony ksiądz Guitrel szukał często okazji, by odwiedzać magazyny Rondonneau, fabrykanta sprzętów kościelnych: świeczników, lamp, cyboriów, kielichów, paten, monstrancji, relikwiarzy. Ksiądz i prefekt spotykali się chętnie w salach pierwszego piętra, z dala od ciekawych, przed kontuarem zarzuconym sztabkami złota, pomiędzy naczyniami i statuetkami świętych, o których prefekt wyrażał się zresztą pogardliwie. Wyciągnięty w jedynym fotelu pana Rondonneau, pan Worms-Clavelin ręką przesyłał ukłon księdzu Guitrel, gdy ten, czarny i tłusty, przesuwał się jak gruby szczur wzdłuż szaf magazynu.

– Dzień dobry, księże profesorze. Rad jestem ze spotkania!

I tak było istotnie. Czuł on niewyraźnie, że przy tym księdzu chłopskiego rodu, z typu i z godności duchownej tak rdzennie francuskim, jak francuskie były poczerniałe kamienie kościoła Świętego Eksuperego i stare wiązy w alei spacerowej miasteczka, i on się staje Francuzem, naturalizuje się, pozbywa reszty ciężkiego brzemienia swej krwi niemieckiej i żydowskiej. Zażyłość z księdzem pochlebiała urzędnikowi-Izraelicie. Nie zdając sobie sprawy, odczuwał dumę odwetu. Podporządkować sobie, protegować jedną z tych głów tonsurowanych, od osiemnastu wieków przez niebo i ziemię upoważnionych do wyklinania i tępienia obrzezanych – było to dla niego przyjemnym i pochlebnym sukcesem. Prócz tego ta zniszczona, brudna, a jednak szanowana sutanna, kłaniająca się przed nim, miała wstęp do pałaców, w których prefekta nie przyjmowano. Damy z arystokracji miejscowej szanowały tę suknię chylącą się teraz pokornie przed tużurkiem34 urzędnika. Hołd duchownego był prawie hołdem tej arystokracji ziemiańskiej, której pogardliwy chłód odczuwał prefekt boleśnie, choć mało był wrażliwy. Przebiegle pokorny ksiądz Guitrel umiał podkreślić wartość swego szacunku.

Szanowany jako potężny władca przez tego polityka kościelnego, szef administracji odpłacał życzliwością za okazywany mu szacunek i zwracał do księdza Guitrel pojednawcze słowa:

– Bez wątpienia, istnieją również księża zacni, oddani, rozumni. Gdy duchowieństwo ogranicza się do swych atrybucji…

Ksiądz Guitrel kłaniał się.

Pan Worms-Clavelin mówił dalej:

– Republika nie toczy regularnej wojny z proboszczami. I gdyby kongregacje poddały się były prawom, uniknęłoby się wielu przykrości.

Ksiądz Guitrel protestował:

– Tu jest kwestia prawna. Rozstrzygnąłbym ją na korzyść kongregacji. Jest tu także stan faktyczny. Zakony czyniły wiele dobrego.

Prefekt kończył otaczając się dymem cygara:

– Nie ma co powracać do tego, co się stało. Ale duch nowy jest duchem pojednania.

A ksiądz Guitrel kłaniał się znowu, podczas gdy Rondonneau młodszy pochylał nad rejestrami swą łysinę, na której siadały muchy.

Pewnego dnia panią Worms-Clavelin proszono, by wyraziła swe zdanie o pucharze, który prefekt osobiście miał wręczyć zwycięzcy w wyścigach koni pociągowych, poszła więc z mężem do pracowni Rondonneau. W gabinecie jubilera zastała księdza Guitrel, który udał, że się chce oddalić, ale poproszono go, żeby został. Zasięgnięto nawet jego zdania co do nimf, których wygięte łona tworzyły ucha pucharu. Prefekt wolałby amazonki.

– Amazonki, bez wątpienia… – rzekł półgłosem profesor retoryki kościelnej.

Pani Worms-Clavelin proponowała dziewice-centaury.

– Tak, dziewice-centaury – rzekł ksiądz – albo centaury zwykłe.

Tymczasem Rondonneau młodszy, trzymając w palcach woskowy model, uśmiechał się z zachwytem.

– Księże profesorze – zapytał prefekt – czy Kościół wciąż jeszcze zabrania nagości w sztuce?

Ksiądz Guitrel odpowiedział:

– Kościół nigdy całkowicie nie zabraniał aktów, zawsze tylko roztropnie miarkował ich nadużywanie.

Pani Worms-Clavelin spojrzała na księdza i pomyślała, że jest on nadzwyczaj podobny do pani Vacherie. Zwierzyła mu się też, że pasjonują ją drobiazgi artystyczne, zaś do szaleństwa kocha się w brokatach, w wytłaczanych aksamitach, galonach, złotogłowiach, haftach, koronkach. Przyznała się do pożądliwości nagromadzonej w sercu od czasów jej ubogiej młodości, gdy zadowalać się musiała jedynie podziwianiem tych wspaniałości na wystawach u handlarzy starzyzny w dzielnicy Bréda. Powiedziała mu, że marzy o salonie pełnym starych kap i ornatów i że poszukuje starych klejnotów.

Odparł, że istotnie ozdoby kościelne przedstawiają dla artystów cenne wzory, co dowodzi, iż Kościół nie jest wrogiem sztuki.

Od tego dnia ksiądz Guitrel szperał po zakrystiach wiejskich i wyszukiwał przedmioty zabytkowe. Nie było tygodnia, żeby nie przyniósł pod sutanną do Rondonneau młodszego już to ornatu, już to kapy, zręcznie wyłudzonych od naiwnych proboszczów. Ograbionym zakrystiom ksiądz Guitrel skrupulatnie przekazywał pięciofrankówki, którymi prefekt opłacał jedwab, brokat, aksamit i galony.

Po sześciu miesiącach salon pani Worms-Clavelin był podobny do skarbca katedralnego i unosiła się w nim mdła woń kadzidła.

Pewnego letniego dnia ksiądz Guitrel, wszedłszy jak zwykle na piętro do jubilera, zastał w magazynie pana Worms-Clavelin, wesoło palącego cygaro. Prefekt właśnie w przeddzień przeprowadził na wyborach swego kandydata, hodowcę koni, świeżo zjednanego monarchistę, i liczył na aprobatę ministra, który po cichu wolał nie starych, lecz nowych republikanów, mniej wymagających i bardziej uniżonych. Z radosną dumą poklepał księdza po ramieniu.

– Księże profesorze, dobrze by było, gdybyśmy mieli dużo księży tak oświeconych, wyrozumiałych, bez przesądów, jak ksiądz – bo ksiądz nie ma przesądów – księży świadomych chwili i potrzeb społeczeństwa demokratycznego. Gdyby episkopat, gdyby duchowieństwo francuskie przejęło się ideami postępowymi i konserwatywnymi zarazem, jakie właśnie głosi Republika, mogłoby ono jeszcze odegrać piękną rolę.

I w dymie swego grubego cygara wypowiadał o religii zdania dowodzące tak zupełnej ignorancji, że ksiądz Guitrel w duchu był zdumiony. Prefekt jednakowoż miał się za lepszego chrześcijanina od wielu chrześcijan i językiem loży masońskiej wychwalał naukę Jezusa, ale odrzucał – piąte przez dziesiąte – zarówno miejscowe zabobony, jak i podstawowe dogmaty, igły rzucane do chrzcielnicy świętego Pfala przez panny na wydaniu i istotną obecność Chrystusa w Eucharystii. Ksiądz Guitrel, zgodnego usposobienia, ale niezdolny do ustępstw w sprawie dogmatów, bąkał:

– Należy rozróżniać, panie prefekcie, należy rozróżniać!

Aby przerwać ten temat, ksiądz Guitrel sięgnął do kieszeni sutanny, wydobył rulon pergaminu i rozłożył go na biurku. Był to wielki arkusz nut do śpiewu gregoriańskiego, z gotyckim tekstem pod czterolinią, z rubrykami i ozdobnym inicjałem.

Prefekt wlepił w pergamin oczy wielkie jak klosze od lamp. Rondonneau młodszy nachylił różowy, goły czerep.

– Miniatura tego inicjału jest wcale misterna – rzekł – święta Agata, nieprawdaż?

– Męczeństwo świętej Agaty – odrzekł ksiądz Guitrel. – Widać katów szarpiących obcęgami piersi świętej.

I dodał głosem jak miód słodkim:

– Taka istotnie, według autentycznych dokumentów, była męka, na którą prokonsul skazał błogosławioną Agatę. Kartka antyfonarza, panie prefekcie, drobiazg, zwykły drobiazg, może warta jest miejsca w zbiorach pani Worms-Clavelin, tak przywiązanej do naszych starożytności chrześcijańskich. Kartka jest fragmentem proprium35 tej świętej.

I zaznaczając mocno akcent rytmiczny odczytał tekst łaciński:

Dum torqueretur beata Agata in mamilla graviter, dixit ad judicem: Impie, crudelis et dire tyranne, non es confusus amputare in femina quod ipse in matre suxisti? Ego habeo mamillas integras intus in anima quas Domino consecravi”.36

Prefekt, chociaż miał maturę, na wpół tylko zrozumiał i w gorliwości, by się okazać frywolnym, zauważył, że to pikantne.

– Naiwne – poprawił cicho ksiądz Guitrel – naiwne.

Pan Worms-Clavelin przyznał, że istotnie język wieków średnich ma dużo naiwności.

– Zarazem jest też wzniosły – dodał ksiądz Guitrel.

Ale prefekt w tej kościelnej łacinie chciał koniecznie widzieć szczyptę swawoli, toteż z upartym i żartobliwym uśmiechem dziękując swemu kochanemu księdzu Guitrel za to odkrycie, schował pergamin do kieszeni.

I popychając księdza we framugę okna, szepnął mu na ucho:

– Kochany księże Guitrel, gdy nadarzy się sposobność, proszę liczyć na moją pomoc.

V

Była w mieście partia, która głośno wskazywała księdza Lantaigne, rektora seminarium, jako kapłana godnego infuły i zdolnego zająć wakujący tron w Tourcoing, w oczekiwaniu na moment, gdy zgon arcybiskupa Charlot pozwoli mu w mitrze, z pastorałem w ręku i ametystowym pierścieniem na palcu powrócić do metropolii, świadka jego cnót i czynów. Był to plan czcigodnego pana Cassignol, byłego prezesa sądu apelacyjnego, pozostającego od dwudziestu pięciu lat na emeryturze. Do tych planów przyłączali się pan Lerond, zastępca prokuratora dymisjonowany w epoce dekretów, obecnie adwokat, i ksiądz de Lalonde, były kapelan wojskowy, obecnie kapelan Zgromadzenia Sióstr Zbawienia. Osoby te, wprawdzie bardzo szanowane w mieście, ale niezbyt wpływowe, stanowiły prawie całą partię księdza Lantaigne.

Zaproszono rektora seminarium na obiad do pana prezesa Cassignol, który mu rzekł w obecności księdza de Lalonde i pana Lerond:

– Księże rektorze, stawaj w szranki! Kiedy trzeba będzie wybierać między księdzem Lantaigne, który tak godnie służył religii i Francji chrześcijańskiej, który powagą swego talentu i charakteru bronił praw Kościoła francuskiego, tak często w Kościele katolickim zdradzanych, wybierać między nim a księdzem Guitrel, nikt nie będzie na tyle bezczelny, aby się wahać. A że, jak się zdaje, tym razem naszemu miastu przypadnie zaszczyt dać biskupa miastu Tourcoing, wierni diecezji zgadzają się na chwilowe z tobą rozłączenie dla dobra episkopatu i naszej ojczyzny chrześcijańskiej.

I czcigodny pan Cassignol, rozpoczynający osiemdziesiąty szósty rok życia, dodał z uśmiechem:

– Jestem święcie przekonany, że zobaczymy się znowu. Wrócisz do nas z Tourcoing, księże rektorze!

Ksiądz Lantaigne odpowiedział:

– Panie prezydencie, nie ubiegając się o żadne zaszczyty, nie będę się uchylał od żadnych obowiązków.

Pragnął zasiąść na osieroconym tronie biskupa Duclou i spodziewał się tego. Ale u księdza Lantaigne duma mroziła ambicję, czekał więc, by mu mitrę biskupią ofiarowano.

Pewnego rana pan Lerond odwiedził go w seminarium i zawiadomił o postępach, które w ministerstwie poczyniła kandydatura księdza Guitrel. Podejrzewano, że na korzyść księdza Guitrel prefekt Worms-Clavelin rozpoczął energiczne zabiegi w biurach ministerstwa, gdzie wszyscy masoni otrzymali już odpowiednie rozkazy. Pan Lerond dowiedział się o tym w redakcji „Liberała”, klerykalnego i umiarkowanego dziennika miejscowego. Jeśli chodzi o stanowisko kardynała arcybiskupa, nic zgoła nie wiedziano.

Prawdą było, że Jego Eminencja kardynał arcybiskup nie odważył się dotychczas ani zwalczać, ani popierać żadnej kandydatury. Jego wrodzona ostrożność jeszcze wzrosła z latami. Jeśli nawet wyróżniał kogo swą przychylnością, nie zdradzał tego nigdy. Od dawna już skrywanie prawdziwych uczuć stało się jego zwyczajem i przyjemnością, tak jak codzienna partyjka bezika z księdzem de Goulet. Wyniesienie księdza z jego diecezji na nie podlegające mu biskupstwo właściwie wcale go nie obchodziło. Ale starano się wciągnąć go do tej intrygi. Prefekt, pan Worms-Clavelin, któremu nie chciał się narażać, kazał go wybadać. Jego Eminencja nie przeczył, że ksiądz Guitrel dał dowody ducha pojednawczego i niemałej zręczności. Z drugiej strony sądził, że ten Guitrel jest zdolny do wszystkiego. „Kto wie – myślał – czy nie zamierza on, zamiast iść do tej małej, ponurej metropolii w Galii północnej, postarać się o nominację na stanowisko koadiutora? Jeśli uznam go za godnego biskupstwa, czy nie będzie to wyglądało, że sobie życzę, by podzielił ze mną tron arcybiskupi?” Obawa, by nie dano mu koadiutora, zatruwała starość arcybiskupa Charlot. Co do księdza Lantaigne, arcybiskup miał poważne powody, by zachować milczenie i pewną wstrzemięźliwość. Nie poparłby kandydatury tego księdza po prostu z tej przyczyny, że przewidywał jej porażkę. Jego Eminencja kardynał arcybiskup Charlot niechętnie stawał po stronie zwyciężonych. Ponadto nienawidził rektora seminarium. Co prawda, nienawiść ta w tak łagodnym i zgodnym sercu nie bruździła ambicjom księdza Lantaigne. Aby się go pozbyć, kardynał Charlot chętnie zgodziłby się zrobić go biskupem, nawet papieżem. Ksiądz Lantaigne miał opinię człowieka bardzo cnotliwego, uczonego, wymownego – trzeba było pewnego zuchwalstwa, żeby wypowiadać się przeciwko niemu. A kardynał Charlot, człowiek popularny i zabiegający o to, żeby być w zgodzie ze wszystkimi, nie lekceważył opinii porządnych ludzi.

Pan Lerond nie znał tajemnych myśli kardynała, ale wiedział, że arcybiskupstwo jeszcze się nie wypowiedziało. Sądził, że można podziałać na duszę starca i że odwołanie się do jego cnót pasterskich nie byłoby daremne, nalegał więc na księdza Lantaigne, żeby niezwłocznie udał się do arcybiskupstwa.

– Z synowskim szacunkiem ksiądz zasięgnie rad Jego Eminencji na wypadek propozycji objęcia biskupstwa w Tourcoing. Jest to krok zupełnie poprawny i na pewno sprawi doskonałe wrażenie.

Ksiądz Lantaigne wymawiał się:

– Powinienem czekać na bardziej uroczyste postawienie mojej kandydatury.

– Cóż może być bardziej uroczyste od życzenia tylu gorliwych chrześcijan, którzy imię twe wymawiają z jednomyślnością przypominającą starożytne okrzyki ludowe na powitanie Medardów i Remigiuszów.

– Ależ, mój panie – odrzekł poczciwy Lantaigne – okrzyki te, jeśli już ten poniechany obyczaj przypominasz, wznosili wierni diecezji, do której zarządu te świątobliwe osobistości były powołane. A ja nic nie wiem o tym, by katolicy w Tourcoing na moją cześć wznosili okrzyki.

Wtedy adwokat powiedział, co powiedzieć należało:

– Jeśli nie zagrodzisz mu drogi, ksiądz Guitrel wejdzie na tron biskupi.

Nazajutrz ksiądz Lantaigne przywdział swój uroczysty płaszcz. Suta pelerynka niby skrzydła trzepotała na jego potężnych barach; po drodze do pałacu arcybiskupiego ksiądz modlił się, by Bóg Kościołowi francuskiemu oszczędził niezasłużonej hańby. Na krótko przedtem, zanim ksiądz Lantaigne stanął przed nim, Jego Eminencja otrzymał właśnie list z nuncjatury z prośbą o poufną opinię o księdzu Guitrel. Nuncjusz nie taił swej sympatii dla tego księdza inteligentnego, gorliwego, jak mówiono, zdolnego do prowadzenia owocnych pertraktacji z władzą świecką. Jego Eminencja natychmiast podyktował opinię przychylną dla kandydata nuncjusza.

Ujrzawszy księdza Lantaigne, kardynał zawołał swym miłym, drżącym głosem:

– Księże Lantaigne, jakże rad jestem, że cię widzę!

– Eminencjo, przyszedłem prosić Waszą Eminencję o ojcowską radę, na wypadek gdyby Ojciec święty, rzuciwszy na mnie przychylne spojrzenie, naznaczył mnie…

– Bardzo szczęśliwy jestem, że cię widzę, księże Lantaigne! Jakże w porę przychodzisz!

– Śmiałbym, gdyby Wasza Eminencja nie uważał mnie za niegodnego bi…

– Jesteś, księże rektorze, znakomitym teologiem i księdzem najuczeńszym w prawie kanonicznym. Jesteś autorytetem w drażliwych kwestiach dyscypliny. Nieocenione są twoje rady w sprawach liturgicznych i w ogóle we wszystkich kwestiach rytuału. Gdybyś nie był przyszedł, miałem cię wezwać; ksiądz de Goulet może to poświadczyć. W tej chwili bardzo mi jest potrzebna twa światła rada.

I Eminencja swą zartretyzowaną ręką, przywykłą do błogosławieństw, wskazał krzesło rektorowi seminarium.

– Racz posłuchać mnie, księże rektorze. Proboszcz Św. Eksuperego, czcigodny ksiądz Laprune, tylko co stąd wyszedł. Trzeba ci wiedzieć, że ten biedny proboszcz znalazł dziś w swoim kościele wisielca, samobójcę. Wyobraź sobie jego alterację, głowę traci! Ja sam w podobnej sytuacji muszę zasięgnąć zdania najuczeńszego księdza w diecezji! Co mamy czynić? Odpowiedz!

Ksiądz Lantaigne milczał chwilę w skupieniu. Potem profesorskim tonem począł wykładać tradycje związane z zagadnieniem oczyszczania kościołów.

– Machabeusze, po wymyciu świątyni sprofanowanej przez Antiochusa Epifanesa w roku 164 przed Wcieleniem, uroczyście ją poświęcili. Pamiątką tego jest święto zwane Chanuka, czyli Odnowienie. Istotnie…

I dalej myśl swoją rozwijał.

Jego Eminencja słuchał z zachwyconą miną. Ksiądz Lantaigne wciąż wydobywał ze swej niewyczerpanej pamięci teksty odnoszące się do ceremonii oczyszczania, precedensy, argumenty, komentarze.

– Jan, rozdział X, wiersz 22… Pontificale Romanum37… Czcigodny Beda… Baronius…

Mówił tak przez trzy kwadranse.

Następnie kardynał arcybiskup wtrącił:

– Wiedzieć należy, że samobójcę znaleziono w kruchcie, po stronie lekcji.

– Czy wewnętrzne drzwi kruchty były zamknięte? – zapytał ksiądz Lantaigne.

– Hm, hm! – odrzekł kardynał. – Nie były zupełnie otwarte, ale nie były też całkowicie zamknięte.

– Uchylone zatem, Eminencjo?

– Tak, tak właśnie! Uchylone.

– A czy wisielec znajdował się w przestrzeni objętej kruchtą? Jest to punkt, który należy ściśle określić. Wasza Eminencja odczuwa całą jego doniosłość.

– Bez wątpienia, księże rektorze… Księże de Goulet, czy jedno ramię wisielca nie wystawało poza kruchtę na kościół?

Ksiądz de Goulet rumieniąc się odpowiedział jakimiś niezrozumiałymi dźwiękami.

– Zdaje mi się – rzekł kardynał – że wystawało ramię albo przynajmniej część ramienia.

Ksiądz Lantaigne wywnioskował z tych danych, że kościół Św. Eksuperego jest sprofanowany. Przypomniał precedensy i opowiedział, jak postąpiono po ohydnym zabójstwie arcybiskupa paryskiego w kościele Św. Szczepana. Przebiegł minione wieki, przeszedł rewolucję, kiedy bazyliki zamieniano na składy broni, przypomniał Tomasza Becketa38 i bezbożnego Heliodora39.

– Co za wiedza! Jaka prawidłowa doktryna – powiedział kardynał.

Wstał i podał księdzu rękę do ucałowania.

– Oddałeś mi nieocenioną przysługę, księże Lantaigne; wiedz, że wysoko cenię twą wiedzę, i przyjmij moje pasterskie błogosławieństwo. Z Bogiem.

I tak odprawiony ksiądz Lantaigne spostrzegł, że nie mógł był powiedzieć ani słowa w doniosłej sprawie, w której przyszedł. Ale cały przejęty własną przemową, przepełniony swą wiedzą i rozumem, ujęty pochlebstwami arcybiskupa, zeszedł po okazałych schodach, argumentując sam sobie konieczność pilnego oczyszczenia kościoła parafialnego Św. Eksuperego po samobójstwie. Na ulicy jeszcze myślał o tym.

Schodząc krętą uliczką des Tintelleries spotkał proboszcza Św. Eksuperego, czcigodnego księdza Laprune'a, który zatrzymał się przed sklepem bednarza Lenfant i przyglądał się korkom. Wino jego kwaśniało, a on tę szkodę przypisywał wadliwemu korkowaniu butelek.

– To przykre – mruczał – to przykre!

– A wasz wisielec? – zapytał ksiądz Lantaigne.

Na to pytanie zacny proboszcz Św. Eksuperego otworzył szeroko oczy i spytał zdziwiony:

– Jaki wisielec?

– Ten nieszczęśliwy samobójca, którego znaleźliście dziś rano w kruchcie waszego kościoła.

22.fin de siècle (fr.: koniec wieku) – tu: schyłkowy, dekadencki. [przypis edytorski]
23.Klemens Aleksandryjski (ok. 150 – ok. 215) – grecki myśliciel starożytny, jeden z Ojców Kościoła, autor zbioru Stromata (Kobierce). [przypis edytorski]
24.Stromata a. Kobierce – sylwiczne dzieło Klemensa Aleksandryjskiego (ok. 150 – ok. 215). [przypis edytorski]
25.Henri-Dominique Lacordaire (1802–1861) – dominikanin, fr. publicysta i polityk, zwolennik katolicyzmu liberalnego. [przypis edytorski]
26.Joseph Gratry (1805–1872) – fr. duchowny i filozof, członek Akademii Francuskiej. [przypis edytorski]
27.cyborium – tu: puszka, naczynie liturgiczne w formie metalowego kielicha z przykrywką, służące do przechowywania hostii. [przypis edytorski]
28.Lupus z Troyes (fr. Loup de Troyes; zm. ok. 479) – święty Kościoła katolickiego, biskup Troyes, któremu udało się przekonać Attylę, wodza Hunów, do oszczędzenia miasta. [przypis edytorski]
29.Kalpurniusz, łac. Titus Calpurnius Siculus – poeta rzymski żyjący w I w. n.e. [przypis edytorski]
30.ta cytata – dziś popr. forma r.m.: ten cytat. [przypis edytorski]
31.V∴ Sol∴ Lev∴ – w oryg. fr.: Vén∴ du Sol∴ Lev∴, skrót związany z lożą masońską Wielkiego Wschodu Francji. [przypis edytorski]
32.sou (fr., lm sous) – drobna moneta, warta 5 centymów. [przypis edytorski]
33.tandeciarka (daw.) – sprzedawczyni towarów z drugiej ręki; w oryginale fr. marchande à la toilette: osoba handlująca używanymi ubraniami i ozdobami. [przypis edytorski]
34.tużurek (daw., z fr. tout jour: każdego dnia, codzienny) – surdut codziennego użytku; element męskiego stroju w II połowie XIX w., pełniący rolę dzisiejszej marynarki, ale sięgający do połowy uda. [przypis edytorski]
35.proprium (łac.) – modlitwa związana z danym świętym, przeznaczona na mszę w dzień jego uroczystości. [przypis edytorski]
36.Dum torqueretur beata Agata in mamilla graviter, dixit ad judicem: Impie, crudelis et dire tyranne, non es confusus amputare in femina quod ipse in matre suxisti? Ego habeo mamillas integras intus in anima quas Domino consecravi (łac.) – Kiedy świętą Agatę wydano na tortury i szarpano jej piersi, powiedziała ona do sędziego: bezbożny, okrutny i ohydny tyranie, czy nie zawstydza cię odcinanie kobiecie tego, co ssałeś u własnej matki? Ja mam piersi całe w mojej duszy, poświęcone Panu Bogu. [przypis edytorski]
37.„Pontificale Romanum”, „Pontyfikał rzymski” – rzymskokatolicka księga liturgiczna zawierająca modlitwy, ceremonie i obrzędy odprawiane przez papieży, biskupów i opatów. [przypis edytorski]
38.Thomas Becket (1117–1170) – ang. polityk i arcybiskup Canterbury; na skutek konfliktu z królem Henrykiem II został zamordowany w katedrze w Canterbury. [przypis edytorski]
39.Heliodor – postać biblijna (1Mch 3:1–40), wielkorządca, który w imieniu króla Syrii próbował rekwirować bogactwa zgromadzone w świątyni jerozolimskiej w II w. p.n.e. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
19 июня 2020
Объем:
180 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают

Новинка
Черновик
4,9
127