Читать книгу: «Sonety Adama Mickiewicza», страница 3

Шрифт:

XV.
DZIEŃDOBRY

 
Dzieńdobry! nie śmiem budzić, o wdzięczny widoku!
Jéj duch na poły w rajskie wzleciał okolice,
Na poły został boskie ożywiając lice,
Jak słońce na pół w niebie, pół w srébrnym obłoku.
 
 
Dzieńdobry! już westchnęła, błysnął promyk w oku,
Dzieńdobry, już obraża światłość twe źrenice,
Naprzykrzają się ustom muchy swawolnice,
Dzieńdobry, słońce w oknach, ja przy twoim boku.
 
 
Niosłem słodszy dzień dobry, lecz twe senne wdzięki
Odebrały mi śmiałość; niech się wprzódy dowiém
Z łaskawém wstajesz sercem? z orzeźwionym zdrowiem?
 
 
Dzieńdobry, nie pozwalasz ucałować ręki?
Każesz odejść, odchodzę, oto masz sukienki,
Ubierz się i wyjdź prędko—dzieńdobry ci powiem.
 

XVI.
DOBRANOC

 
Dobranoc! już dziś więcéj nie będziem bawili,
Niech snu anioł modremi skrzydły cię otoczy,
Dobranoc, niech odpoczną po łzach twoje oczy,
Dobranoc, niech się serce pokojem zasili.
 
 
Dobranoc! s każdéj ze mną przemówionéj chwili,
Niech zostanie dźwięk jakiś cichy i uroczy,
Niechaj gra w twoim uchu, a gdy myśl zamroczy,
Niech się mój obraz sennym źrenicom przymili.
 
 
Dobranoc! obróć jeszcze raz na mnie oczęta,
Pozwól lica—Dobranoc—chcesz na sługi klasnąć?
Daj mi pierś ucałować—Dobranoc, zapięta.
 
 
—Dobranoc, już uciekłaś, i drzwi chcesz zatrzasnąć.
Dobranoc ci przez klamkę, niestety! zamknięta!
Powtarzając dobranoc nie dałbym ci zasnąć.
 

XVII.
DOBRYWIECZÓR

 
Dobrywieczór! on dla mnie najsłodszém życzeniem;
Nigdy, czyto przed nocą dzieli nas zapora,
Czyli mię ranna znowu przywołuje pora,
Nie żegnam się, ni witam s takim zachwyceniem,
 
 
Jak w tę chwilę, wieczornym ośmielony cieniem;
Ty nawet, milczéć rada i płonić się skora,
Gdy usłyszysz życzenie dobrego wieczora,
Żywszém okiem, głośniejszém rozmawiasz westchnieniem.
 
 
Niechaj dzieńdobry wschodzi tym co społem żyją,
Objaśniać pracę, która ich ręce jednoczy;
Dobranoc niech szczęśliwych kochanków otoczy,
 
 
Gdy z rozkoszy kielicha trosk osłodę piją;
A tym co się kochają i swą miłość kryją,
Dobrywieczór niech przyćmi zbyt wymowne oczy.
 

XVIII.
DO D. D

WIZYTA
 
Ledwie wnijdę, słów kilka przemówię z nią samą;
Jużci dzwonek przerażą, wpada galonowy,
Za nim wizyta, za nią ukłony, rozmowy,
Ledwie wizyta z bramy, już druga za bramą.
 
 
Gdybym mógł, progi wilczą otoczyłbym jamą,
Stawiłbym lisie pastki, kolczate okowy,
A jeśli niedość bronią, uciecbym gotowy
Na tamten świat stygową zasłonić się tamą.
 
 
O przeklęty nudziarzu! ja liczę minuty,
Jak zbrodniarz co go czeka ostatnia katusza,
Ty pleciesz błahe dzieje wczorajszéj reduty.
 
 
Już bierzesz rękawiczki, szukasz kapelusza,
Teraz odetchnę nieco, wstąpi we mnie dusza,
O bogi! znowu siada, siedzi jak przykuty!
 

XIX.
DO WIZYTUJĄCYCH

 
Pragniesz miłym być gościem, czytaj rady moje,
Niedość wszedłszy donosić o czém wszyscy wiedzą,
Że dzisiaj tam walcują, ówdzie obiad jedzą,
Zboże tanie, deszcz pada, w Grecyi rozboje.
 
 
Jeśli w salonie znajdziesz bawiących się dwoje,
Zważaj czy cię z ukłonem, z rozmową uprzedzą,
Czyli daleko jedno od drugiego siedzą,
Czy wszystko jest na miejscu, czy w porządku stroje.
 
 
Jeśli pani co wyraz zaśmiać się gotowa,
Choć usta śmiać się nie chcą; jeśli panicz z boku
Pogląda i zegarek dobywa i chowa,
 
 
I grzeczność ma na ustach a cóś złego w oku:
Wiesz jak ich trzeba witać? Bywaj zdrów, bądź zdrowa;
A kiedy ich masz znowu odwiedzić?—po roku.
 

XX.
POŻEGNANIE

DO D. D
 
Odpychasz mię?—czém twoje serce już postradał?
Lecz jam go nigdy nie miał;—czyli broni cnota?
Lecz ty pieścisz innego; czy że nie dam złota?
Lecz jam go wprzódy nie dał a ciebie posiadał.
 
 
I nie darmo; choć skarbów przed tobąm nie składał,
Ale mi drogo każda kupiona pieszczota,
Na wagę duszy mojéj, pokojem żywota;
Dla czegoż mię odpychasz? nadaremniem badał.
 
 
Dziś odkrywam łakomstwo nowe w sercu twojém,
Pochwalnych wiérszy chciałaś; marny pochwał dymie!
Dla nich więc igrasz z bliźnich szczęściem i pokojem?
 
 
Nie kupić Muzy! W każdym ślizgałem się rymie,
Gdym szedł na Parnas z lauru wieńczyć cię zawojem,
I ten wiérsz wraz mi stwardniał, żem wspomniał twe imię.
 

XXI.
DANAIDY

 
Płci piękna! gdzie wiek złoty, gdy za polne kwiaty,
Za haftowane kłosem majowe sukienki,
Kupowano panieńskie serduszka i wdzięki,
Gdy do lubéj gołębia posyłano w swaty?
 
 
Dzisiaj wieki są tańsze a droższe zapłaty.
Ta któréj złoto daję, prosi o piosenki;
Ta któréj serce daję, żądała méj ręki;
Ta którą opiéwałem, pyta, czym bogaty.
 
 
Danaidy! rzucałem w bezdeń waszéj chęci
Dary, pieśni, i we łzach roztopioną duszę;
Dziś z hojnego jam skąpy, s czułego szyderca.
 
 
A choć mię dotąd jeszcze nadobna twarz nęci,
Choć jeszcze was opiéwać i obdarzać muszę,
Lecz dawniej wszystko dałbym, dziś wszystko—prócz serca.
 
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
26 июля 2019
Объем:
21 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают

Новинка
Черновик
4,9
176