Читать книгу: «Gucio zaczarowany», страница 3

Шрифт:

– Co za dziwne koleje losu – odezwał się Gucio, słuchający z wielkim zajęciem tego opowiadania – nigdy bym nie pomyślał, że wróbel jest przyjacielem i dobroczyńcą człowieka!

– Człowiek ma dużo przyjaciół – świergotał wróbel dalej – ale sam jest największym swoim nieprzyjacielem. Dopóki nie mieliśmy dzieci, odbyliśmy oboje z żoną kilka podróży po kraju i to cośmy widzieli, napełniło nas smutkiem i trwogą o jego przyszłość. Dawniej rozpościerały się tu obszerne lasy, których gęste podszycie dawało ochronę tysiącom ptaków; teraz gdzie spojrzeć, drzewa wycięte w pień, kraj coraz bardziej pustoszeje, a nasze legiony pozbawione przytułku przerzedzają się straszliwie. Wkrótce zabraknie człowiekowi sprzymierzeńców, walczących wiernie w obronie jego pól. Coraz częściej rozchodzą się wieści o nieznanych dotąd w Polsce gatunkach chrząszczyków i much, niszczących pola i lasy. Obym się omylił, ale to są zwiastuny klęsk, na które niedługo będziemy czekać!…

Tu wróbel westchnął głęboko i mówił dalej.

– Najcięższą porą roku dla nas jest zima: giniemy z głodu tysiącami. Gdyby człowiek chciał nam rzucać chociaż okruchy chleba ze swego stołu, te okruchy, które wyrzuca co dzień w śmieci, uratowałby tysiące głodnych bez żadnego uszczerbku dla siebie.

– Czy to państwo nie wyjeżdżacie w jesieni za granicę? – zapytał Gucio.

– Cała arystokracja wyjeżdża – odpowiedział ptaszek – kukułki, słowiki, jaskółki, bociany, żurawie; my, szaraczki, pilnujemy domowej zagrody. Ale ty musisz być strudzony, chłopczyku, bo widzę, że się ledwie trzymasz na nogach. Wejdź, proszę, do mojej chatki i odpocznij tak długo, jak tylko będzie ci się podobało. A może jesteś głodny? Mógłbym cię poczęstować jakim tłustym robaczkiem.

– Nie mów mi nawet o tym – odrzekł Gucio ze wstrętem. – Wolałbym umrzeć z głodu, niż dotknąć się czegoś podobnego.

– To może pozwolisz jajko pierścienicy? Jest smaczne, bardzo strawne i nie obciąża żołądka. Moja kuzynka, sikorka, przepada za tym przysmakiem. Zjada ona codziennie po kilka tysięcy tych jajeczek.

„Winszuję jej apetytu” – pomyślał Gucio, wstrząsając się na tę propozycję, i odrzekł – Bardzo dziękuję, nie będę nic jadł. Pozwólcie mi tylko państwo trochę u siebie odpocząć.

– Z całego serca!

Wszedłszy do gniazdka, Gucio z podziwieniem33 przypatrywał się jego misternej budowie i różnorodności materiału, z jakiego została sporządzona. Bo też i czego tam nie było! Źdźbła słomy i siana, delikatniejsze włókna korzeni, skrawki od sukien, kawałki waty, nitki, bawełna, sierść, szczecina, mech, a wszystko razem ułożone w całość z pewnym planem i ładem i troskliwie wewnątrz wysłane puchem, który może ptaszyna wydzierała sobie z piersi, żeby dzieciom urządzić miękkie i ciepłe posłanie. Rozważając, ile ta budowa kosztowała pracy, jak każdy z osobna kawałek materiału budowlanego musiał być przez małego budowniczego z trudem daleko nieraz wyszukiwany i w dziobku przyniesiony – Gucio czuł się mimowolnie wzruszony i zawstydzony pracowitością swego uprzejmego gospodarza. O ileż on, człowiek, gorszym był od tego ptaszka!

Ostatnie blaski słońca zniknęły już zupełnie: małe ptaszyny pochylały senne główki, a matka, rozpostarłszy nad nimi skrzydła, tuliła je do siebie i osłaniała przed chłodem wieczornym! Gucio wspomniał sobie swoją mateczkę; wspomniał, jak co wieczór pochylała się nad jego łóżeczkiem, okrywała troskliwie i ucałowawszy synka na dobranoc, kreśliła mu krzyżyk na czole, żeby Bóg strzegł go przez noc, a Anioł Stróż przyniósł sny przyjemne i wesołe. Czuł, że go łzy zaczynają dławić, że mu się serce wydziera do domu i zapragnął zobaczyć rodziców i Helusię, chociaż z daleka. Jeżeli okna jeszcze otwarte, wleci do pokoju i zobaczy, co się dzieje, czy już spostrzeżono jego zniknięcie. Pewnie go szukają na wszystkie strony, nie domyślając się nawet rzeczywistego nieszczęścia. Co to będzie, gdy go nie znajdą!

– Żegnam cię, poczciwy ptaszku – rzekł do swego gospodarza. – Naucz mnie, jak mógłbym ci się odwdzięczyć za gościnność. Dziś wprawdzie jestem tylko małym owadkiem, ale mam nadzieję, że kiedyś pokuta moja skończy się i będę na powrót tym, czym byłem, a wtedy…

– Wtedy – dokończył wróbel – gdy przyjdzie zima, a śnieg wszystko zasypie, nie pozwól umierać z głodu moim braciom, gdy ich ujrzysz skupiających się około domu i szukających ratunku u ludzi.

– Przysięgam – odpowiedział uroczyście Gucio – że ani jeden okruch chleba z naszego stołu nie pójdzie w śmieci. Będę je sam zbierał starannie i rzucał przed oknami, a oprócz tego poproszę ojca, żeby pozwolił nade drzwiami domu zawiesić snopek zboża dla biednych zgłodniałych ptaszków.

– Oby się spełniły twoje słowa! Bądź zdrów, chłopczyku; życzę ci, aby twoja pokuta skończyła się jak najprędzej. Ale to późno już, może byś lepiej u mnie przenocował.

– Nie, miły gospodarzu, nie mogę, chciałbym dziś jeszcze dostać się do domu i zobaczyć swoich, zanim pozamykają okna.

– A więc posłuchaj mojej rady: wejdź na sam wierzchołek drzewa; stamtąd zobaczysz jak na dłoni dom i ogród. Rozpatrz się dobrze, a potem rozwiń skrzydła i leć prosto w kierunku domu; inaczej mógłbyś zabłądzić, boś się jeszcze nie wprawił w lataniu.

VI. Gucio nocuje w pałacu liliowym

Gucio poszedł za radą gościnnego wróbelka, ale nieprzyzwyczajonemu do żeglugi powietrznej skrzydełka prędko osłabły. Zaczął opadać coraz niżej, niżej, przy czym spuścił z oczu dom rodzicielski i zabłądził w drodze. Długo krążył na prawo i na lewo, nareszcie straciwszy nadzieję odnalezienia drogi, spoczął zmęczony na krzaku białej lilii.

Noc nadeszła, ale była to jasna noc letnia. Księżyc wszedł na niebo i niby lampa cudowna oświecał wszystkie przedmioty łagodnym srebrzystym światłem; gwiazdy migotały drobnymi światełkami, niby miliony ócz34 patrzących na ziemię i mrugających bezustannie, a w trawie, niby garść rozsypanych diamentów, błyszczały robaczki świętojańskie. Od drzew ogrodu padały na ziemię wielkie, długie cienie, kładąc się jeden koło drugiego. Tak leżały całe szeregi. Znękany umysł Gucia zaczął machinalnie rachować te cienie i przyszło mu na myśl, że one wyglądają jak spisywane w wielkiej księdze Boga rachunki dni zmarnowanych przez niego w bezczynności; jak widma przychodzące go dręczyć pytaniami, co zrobił z godzinami, które mu owe dnie przynosiły kolejno, a które już nigdy nie powrócą… Pomyśleć, że coś minęło i nie powróci nigdy, choćbyśmy to nawet kosztem życia własnego chcieli okupić, co za straszna rzecz! Gucia dreszcz przeszedł, gdy się nad tym zastanowił.

– Jak ja tę noc przepędzę i co ze mną będzie dalej? – mówił do siebie. – Bóg czuwa nad światem, ale czy będzie chciał opiekować się mną, który niczym nie zasłużyłem na to?

Cisza zaległa ogród, tylko żaby w stawie mówiły jeszcze wieczorne pacierze i kwiaty szeptały ciche modlitwy. Gucio przeżegnał się i zaczął także mówić swój pacierz codzienny, a potem jeszcze pieśń Kto się w opiekę. Skończywszy, podniósł oczy w niebo, jakby szukając tam odpowiedzi na swe gorące prośby, i wydało mu się, że duża poczciwa twarz księżyca dodaje mu otuchy, a gwiazdy mrugają przyjaźnie. Uczuł się troszkę pokrzepiony i zaczął myśleć o noclegu jako tako wygodnym.

Tuż przy nim, na wysmukłej łodydze rozkwitała przepyszna lilia biała, otoczona licznym orszakiem nocnych motyli w białych szatach; wspanialszy pałac trudno było wymarzyć. Gucio postanowił w nim noc przepędzić35 i wszedł do środka kwiatu, który znalazł szeroko otwarty.

Gucio lubił kwiaty dla ich barw pięknych i zapachu, ale uważnie nigdy żadnemu się nie przypatrzył; toteż oczarowany został pięknością liliowego pałacu, któremu srebrne światło księżyca dodawało jeszcze tajemniczego uroku. Obejrzenie go dokładne odłożył na jutro; dziś już nie chciał myśleć o czym innym jak o spoczynku, zwłaszcza że znalazłszy na płatkach kwiatu krople wieczornej rosy, zaspokoił jedną z nich pragnienie dotkliwie mu dokuczające.

Właśnie wyciągał się na śnieżystej pościeli i wdychając w siebie z rozkoszą balsamiczną woń kwiatu, myślał, że żaden król nie ma wspanialszego od niego łoża, gdy nagle słuch jego uderzony został śpiewem tak pięknym, że mimo znużenia zerwał się z posłania i wyszedł ze swej sypialni. Stanąwszy na jednym z bardziej wywiniętych na zewnątrz płatków lilii, jak na balkonie, zaczął przysłuchiwać się temu niespodziewanemu koncertowi.

Śpiew wychodził z bliskich krzaków agrestu, nisko przy ziemi rosnących, i płynął ku niebu, a tony jego rozbrzmiewały po całym ogrodzie i szły po rosie daleko. Gucio poznał po głosie śpiewaka: był to natchniony artysta, uznany od wieków przez świat cały – słowik. Słyszał on słowika nieraz, ale nigdy jeszcze śpiew jego nie zrobił na nim takiego jak dziś wrażenia. Nieszczęście, osamotnienie, tęsknota do swoich zrobiły go czulszym na wszystko i wydobywały z głowy myśli, a z serca uczucia, jakie może nieprędko byłyby się tam odezwały w zwykłych okolicznościach. Te tony anielskiej czystości, słodkie, tęskne i rzewne przenikały go do głębi duszy i dziwił się, że taki mały ptaszek ma taki potężny głos i tyle przyjemności słuchaczom sprawić zdoła.

Usiłował sobie przypomnieć, ile też on kiedy zrobił komu przyjemności, ale jakoś pamięć nie miała mu nic do przypomnienia. Trzeba przyznać, że bardzo mało myślał o drugich. Wszystko ograniczało się do rozdawania pieniędzy, ciastek i cukierków, które nic go nie kosztowały, bo ich miał do zbytku.

Nie sam tylko Gucio słuchał natchnionego śpiewaka. W całej wiosce zapanowała cisza uroczysta: żaby przerwały swoje pacierze i wstrzymywały oddech, ćmy i motyle przestały latać, ucichły szelesty kwiatów, szum drzew; nawet drobne robaczki, suwające po ziemi z cichym szmerem, zdawały się także słuchać.

Wtem pieśń urwała się tak nagle, jak gdyby jakaś struna pęknięta zepsuła cały instrument; słychać tylko było w zaroślach jakby trzepotanie skrzydeł, jakby szamotanie się rozpaczliwe, a potem ucichło wszystko…

Gucia zdjęła niewytłumaczona obawa o śpiewaka. Co to było? Co mu takiego stać się mogło? Dlaczego nie dokończył koncertu? Wstrzymywał więc oddech i czekał, czy czarujące dźwięki nie odezwą się jeszcze. Czekali i inni słuchacze: robaczki, motyle, żaby, kwiaty i drzewa, ale głucha cisza panowała w ogrodzie; więc po chwili wszystko wróciło do poprzednich zatrudnień i różne szumy, szelesty i szmery napełniły znowu powietrze. Gucio stał jeszcze czas jakiś zamyślony na swoim balkonie, czyniąc przeróżne domysły i przypuszczenia, i z ciężkim sercem wrócił do liliowego pałacu.

Zmęczony przygodami i wzruszeniami, odurzony cudowną wonią kwiatu zasnął twardo i przyśniło mu się wszystko, co kochał i utracił; stary, poczciwy dom rodzinny, cały obrośnięty dzikim winem, z zawieszonym nad drzwiami wchodowymi36 obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, malowanym na blasze; lipy stojące przed gankiem i akacje; mateczka, ojciec, Helusia, dziadek, panna Anna, siwy konik okryty czaprakiem, ulubiony pies Burek. Widział ich wszystkich we śnie, cieszył się z nimi i mieli się już nigdy nie rozłączać.

Ale wszystko na świecie musi mieć swój koniec, więc i sen Gucia nie mógł trwać wiecznie. Gdy się przebudził, nie mógł od razu pojąć ani gdzie jest, ani co się z nim stało; chwila upłynęła, zanim zdał sobie sprawę ze swego położenia. Z ciężkim westchnieniem zabrał się do pacierza, polecając Bogu swój los i prosząc go o skrócenie pokuty.

W powietrzu był miły, orzeźwiający chłód. Słońce tylko co wstało i poszło zaglądać do chat wieśniaczych, jakby wołając na ludzi, że czas już iść do roboty. Skrzydlata ptaków orkiestra śpiewała hymn tak wesoło i hałaśliwie, jak gdyby chóry chciały się wzajemnie przekrzyczeć i kłóciły się o to, które wprzód będą usłyszane w niebie. Wnętrze liliowego pałacu, ozłocone promieniami słońca, jaśniało królewskim przepychem, a krople rosy tu i ówdzie błyszczały na płatkach niby diamenty na białym atłasie.

Gucio z zachwytem przypatrywał się tym ścianom atłasowym. Było ich aż sześć: rozłożone u góry niby kartki wachlarza schodziły się z sobą u dołu w jedną całość, a wzdłuż każdej szedł wąski złoty pasek. Co go najwięcej dziwiło, to klomb37 dziwaczny, znajdujący się w tej wonnej komnacie: w samym środku stała wysoka, bladozielona kolumna, zakończona u góry trzema żebrami rozszerzonymi na samym wierzchu, a żebra te pokryte były drobnymi brodawkami powleczonymi lepką cieczą. Naokoło kolumny wznosiło się sześć niższych od niej cienkich nitek, czyli pręcików, a na każdym u samego wierzchołka wisiał długi podwójny woreczek jakby przeszyty przez środek. Woreczki miały ciemnożółtą barwę, a przyczepione tylko środkiem do pręcików, chwiały się za każdym silniejszym wiatru powiewem.

Gucio przyglądał się temu klombikowi, tym pręcikom, a najwięcej tym żółtym woreczkom, ciekawy, co też one zawierać w sobie mogą – gdy leciuchny szmer zwrócił jego uwagę. Do komnaty zajrzała ciekawie mała ciemnobrunatna muszka i zobaczywszy Gucia, zawahała się, jakby się namyślając, czy wejść dalej, czy nie wejść.

„Mówił mi wczoraj kret czy wróbelek, że każde stworzenie pracuje dla ogólnego dobra – pomyślał – głupstwo! Ciekawa rzecz, do jakiej też roboty może być zdatna ta oto jejmościanka. Próżnuje to pewnie cały boży dzień i tylko patrzy, gdzie jest co do zjedzenia albo też wygrzewa się na słońcu”.

Chwilę tak patrzyli na siebie, ona na niego, a on na nią. On dziwił się szczególnie jej dużym, zajmującym prawie całą głowę oczom, złożonym z niezliczonej ilości małych sześciennych oczek, a najwięcej trzem małym dodatkowym oczom umieszczonym na czole i rożkom pokrytym pierzastą szczeciną. Nie wiedział jeszcze, biedak, że zupełnie tak samo wygląda! Nareszcie jejmościanka osądziwszy snadź38, że nie ma potrzeby wcale na niego zważać, weszła do środka, nie przeprosiwszy nawet za natręctwo. Dokoła klombu błyszczało coś jakby wilgoć. Muszka zaczęła żwawo chodzić naokoło i wypijać tę wilgoć swoją misterną, delikatną trąbką. Chodząc, potrącała pręciki i, o dziwy! Gucio zobaczył, że owe podwójne woreczki pękały na zeszyciu przez środek i każda połowa odwróciła się na lewą stronę, przy czym obficie wysypywał się żółtopomarańczowy proszek. Klomb był cały pokryty tym proszkiem, a muszka podobna do młynarza mielącego żółtą mąkę. Gucio nie mógł już dłużej wytrzymać w roli obojętnego widza.

– Moja panno, co to wszystko znaczy? – odezwał się ostro, wskazując łapką na rozsypany proszek – po co tu weszłaś i dlaczego narobiłaś tyle nieporządku?

Muszka odwróciła się żywo i zmierzyła go od stóp do głów swymi bystrymi oczami.

– Aa! Pokutujący człowiek! – rzekła nareszcie – nie spostrzegłam tego od razu, boś czerwonej czapeczki na głowie nie miał. Cóż to pan dobrodziej przeskrobał?

Gdyby Gucio nie był w tej chwili muchą, ale chłopczykiem, to by groźnie brwi zmarszczył; ale, niestety, nie mógł tego uczynić, musiał więc poprzestać na powiedzeniu sobie, że nie warto zważać na „baby”, choć zły był okropnie. Podniósł czapeczkę, która mu była spadła39 podczas snu, i kładąc ją na głowę, odpowiedział głosem na pozór obojętnym:

– Moja panienko, mężczyźni nie lubią babom zwierzać się ze swoich tajemnic, nie żądaj więc ode mnie odpowiedzi na swoje pytanie, bo musiałbym być dla ciebie niegrzeczny. Spodziewam się jednak, że będziesz łaskawa wytłumaczyć mi, dlaczegoś tu przyszła i naśmieciła?

– Dlatego, żeby kwiat miał nasienie – odpowiedziała.

– Co? Co? Nie rozumiem panny!

– Słuchajże mnie z uwagą. Najważniejszą częścią każdego kwiatu jest to – i to.

Tu wskazała umączoną łapką na wierzchołek kolumny, okryty teraz grubo żółtym proszkiem, i na pręciki z woreczkami.

– Pod wierzchem tej kolumny – mówiła – jest otwór głęboki, sięgający aż do samego dołu, gdzie ukryte są zalążki nasionek, i to wszystko razem nazywają ludzie słupkiem. Żeby jednakże z zalążków wytworzyły się nasiona, trzeba je zasilić tym żółtym pyłkiem, który się znajduje w woreczkach. Kwiat tego sam zrobić nie może, potrzebuje pomocy i tę dajemy mu my, owady. Wytrząsamy z woreczków pyłek, a on przeciska się między brodawkami, spada do środka słupka i zasila zalążki.

Gucio słuchając tego kiwał głową z niedowierzaniem.

– Bywają kwiaty niemające wcale pręcików, tylko same słupki, i inne, które znów słupków nie mają, tylko pręciki. W takich nasiona nie zawiązałyby się nigdy, gdyby usłużne owady nie latały po całych dniach z kwiatka na kwiatek i nie znosiły na łapkach i skrzydłach każdemu tego, co mu jest potrzebne. Bez nasion nie ma owoców: gdyby nie my i nie wiatr, co nam często w tej pracy pomaga, ty, chłopczyku, nie jadłbyś nigdy owoców. Jesteśmy bożą czeladką i jak widzisz, odrabiamy ważną robotę z rozkazu Pana świata.

Gucio ciągle kiwał głową z niedowierzaniem: brzmiało to jak bajka z Tysiąca nocy, bo czytał był40 tę książkę. Czy podobna, żeby takie małe, nędzne stworzenia miały tak dużo znaczyć w życiu świata? Muszka sobie chyba z niego żartuje.

Pomyślawszy chwilę, rzekł nareszcie:

– Wróbel mi mówił, że owady tępić trzeba jako szkodliwe rolnictwu, a panna nazywasz je bożą czeladką. Któreż z was mówi prawdę?

– Jedno i drugie. Owady rozmnażają się z niesłychaną szybkością, znosząc rocznie setki tysięcy jajeczek; gdyby ich ptaki nie tępiły, to w krótkim czasie one jedne zapanowałyby nad światem. Niezmordowani ci robotnicy tak daleko posunęliby swą pracę, że nic by się nie ostało przed ich nienasyconym obżarstwem. Żadne stworzenie nie istnieje bez celu, ale w stosunku ich do siebie musi być zachowana równowaga.

– Dziwna rzecz, że panna, przybywszy tu dla pracy, pomyślałaś jednak najprzód o jedzeniu – przerwał Gucio, który dotąd nie pozbył się jeszcze swej podejrzliwości względem gościa.

– Nie zapieram się tego. Bóg tak urządził, żeby praca wykonywana przez nas łączyła się ściśle z naszym własnym interesem. Otrząsamy pyłki, szukając w kielichach kwiatów pożywienia dla siebie. Najczynniejsze w tej robocie są pszczoły, chociaż moim zdaniem one zanadto się poświęcają. Słodycz znajdowaną w kwiatach noszą one do ula i gromadzą dla ludzi, którzy wprawdzie miód chętnie jedzą, ale pracy pszczół i trudu nawet w setnej części nie oceniają tak, jak na to zasługuje.

– Więc to jest słodkie? – zapytał Gucio, który nagle uczuł silny głód, wskazując łapką na wilgoć błyszczącą dokoła klombu.

– Jak miód, spróbuj tylko.

Gucio spróbował, a spróbowawszy, połykał z chciwością wonny nektar.

– Żegnam pana, pokutujący człowieku – rzekła muszka, dygając uprzejmie. – W dalszej podróży spotkasz się pewnie z księżniczką Joasią, która pokutuje tak samo jak ty, za złe obchodzenie się ze służącymi. Bardzo jednak spuściła z tonu41 od czasu, jak służy u królowej pszczół za popychadło. Jej królewska mość jest wielce surowa i wymagająca.

– Po czymże księżniczkę Joasię można poznać? – spytał Gucio.

– Nosi złocistą spódniczkę. Bądź zdrów. Smacznego apetytu.

VII. Czarni rycerze

Wczoraj jeszcze Gucio potrafił zjeść na podwieczorek całego kurczaka, a dziś odrobina słodyczy wystarczyła mu na pierwsze śniadanie. Skończywszy posiłek, wyszedł zobaczyć, co się dzieje na dworze.

Kształt balkonu, z którego wczoraj przy świetle księżyca słuchał koncertu, zmienił się nieco przez noc. Lilia jeszcze więcej rozkwitła, a płatki jej wywinięte na zewnątrz i połączone z sobą tworzyły z jednej strony kwiatu długi zębaty ganek, po którym można było swobodnie spacerować. Gucia wszystko dziwiło i zajmowało. Co chwila odkrywał coś nowego, a on zawsze za nowościami przepadał. Na jednym ze śnieżnych płatków kilka kropli rosy zebranych razem tworzyło malutką sadzawkę. Gucio, który dziś jeszcze nie myślał o odświeżeniu toalety, skorzystał z tego, żeby się wykąpać. Pierwszy to raz, od chwili gdy został zaczarowany, ujrzał swój obraz odbity w wodzie: miał on takie same oczy, złożone z mnóstwa małych sześciennych oczek, jak owa muszka, z którą tylko co się pożegnał, a które go tak dziwiły; miał takie same trzy dodatkowe oczka na czole i takie same różki.

– Pięknie wyglądam, ani słowa – rzekł do siebie i westchnął.

Zanurzył się kilka razy z rozkoszą i wyskoczył, a otrząsnąwszy skrzydełka z wody, przeszedł na stronę ganku wystawioną więcej42 na słońce, żeby się wysuszyć.

Tutaj uderzył go niespodziewany widok. Pod krzakiem róży, na ścieżce, leżał martwy artysta, którego śpiewu wczoraj w uroczystym milczeniu słuchała cała wioska. Oczy zamknięte, piórka poszarpane pod gardłem, krwawa rana na piersiach i nóżki kurczowo zgięte pokazywały, że biedny śpiewak zginął gwałtowną śmiercią… Nieco dalej na ścieżce leżało trochę piór wyrwanych ze skrzydeł, a tuż przy nich, na wilgotnym piasku, odciśnięte były wyraźnie ślady pazurów kota. Wszystko wskazywało, że napad był nagły, niespodziany i że zabójca jakimś szelestem spłoszony uciekł, zostawiając swoją ofiarę.

– A, zbrodniarz! – zawołał Gucio, przejęty zgrozą – gdybym mógł, zastrzeliłbym go bez litości! Biedny, biedny artysta, tak cudownie wczoraj śpiewał i nie przeczuwał pewnie, że to jego ostatni koncert. Jak ja mogłem spokojnie spać w nocy, gdy blisko mnie działy się takie straszne rzeczy!

Chciał zbliżyć się do zabitego, ale zauważył, że jego zwłok pilnują dwa owady z bardzo podejrzanymi minami, i to go wstrzymało.

Odziane czarnymi pancerzami, z dwiema żółtoczerwonawymi pręgami na skrzydłach wyglądały jak żałobnicy, a trójkątne hełmy na głowach i ostrogi przy tylnych nogach zdawały się mówić, że te mundury zostały przywdziane dla oddania honorów wojskowych nieboszczykowi43. Co jednak Gucia najwięcej uderzało w tym stroju to duże rogi, jakimi były hełmy opatrzone. Z całej tych rycerzy postaci milczącej, ponurej zdawało się, że to chyba piekło ich przysłało po duszę śpiewaka. Ale co taki poczciwy ptaszek, który rozweselał i cieszył ludzi zmęczonych pracą i nie tylko ludzi, bo wszystkie stworzenia, mógł zgrzeszyć?

Jak stolarz obchodzi dokoła ciało nieboszczyka, kiedy bierze miarę na trumnę, tak obaj czarni rycerze krążyli dokoła zwłok nieszczęśliwego śpiewaka; po czym stanęli, kilkakrotnie dotknęli się rogami swoich hełmów, jakby dając sobie jakieś znaki tajemnicze, i jeden się oddalił, a drugi pozostał na straży.

„Ciekawy jestem, czego oni chcą?” – pytał sam siebie Gucio i czekał, co dalej będzie.

Niedługo czekał. Z górnych warstw powietrza doleciał go głuchy szmer, szmer szczególny, zagadkowy, nigdy jeszcze dotąd niesłyszany, który stawał się coraz wyraźniejszy, i jednocześnie rozeszła się silna woń piżma. Zaciekawiony, kto też się tak uperfumował, spojrzał w górę i zobaczył lecący cały oddział czarnych rycerzy; wiódł ich prawdopodobnie ten sam owad, który się stąd niedawno oddalił. Oddział składał się z kilkunastu.

Stanąwszy na ziemi, wszyscy zaczęli wspólnymi siłami ściągać zwłoki śpiewaka ze ścieżki, gdzie było pełno ostrych żwirowatych kamyczków, na piasek, pod krzak lilii, na którym siedział Gucio.

– Moi panowie, co chcecie zrobić z tym biednym ptaszkiem? – odezwał się Gucio, przemógłszy swoją niechęć do czarnych postaci. – Nie róbcie mu nic złego, bardzo was o to proszę!

– Człowiek pokutujący! Człowiek pokutujący! – szeptali pomiędzy sobą rycerze, oglądając się na niego, a jeden, wyglądający na starszego od innych, odpowiedział:

– Bądź spokojny, chłopczyku, nie mamy żadnych złych zamiarów, chcemy tylko zamordowanego ptaszka pochować.

Gucio niezmiernie się zdziwił.

– Przepraszam bardzo za moją ciekawość – odezwał się znowu – ale… dlaczego panowie bierzecie się do tego? Czy grzebanie umarłych jest zwykłym waszym zatrudnieniem?

– Tak, chłopczyku. Jesteśmy grabarzami wszystkich nieżywych stworzeń małego rozmiaru, jak na przykład ptaków, myszy, susłów, chomików i wielu innych. Groby, które kopiemy, są zarazem kolebkami naszych dzieci; składamy bowiem jajka w martwe ciało, żeby wylęgnięte z nich potomstwo znalazło zaraz gotowy pokarm pod ręką. Bóg chce, abyśmy z pracy, jaką podejmujemy dla świata, i dla siebie też wyciągali jakąś korzyść. Innej zapłaty za robotę nie bierzemy.

– Nie rozumiem, co świat na tym korzysta – wtrącił Gucio.

– Czyż nie zgadujesz tego, chłopczyku? Gdyby nie my, wszystkie nieżywe zwierzątka rozkładałyby się i zatruwały powietrze, a zarazem w krótkim czasie zdziesiątkowałyby ludność.

– A jeżeli padnie koń albo krowa, to kto się zajmuje ich pogrzebem?

– Nasi krewni, nazywający się grobowcami i kąsawcami; ale oni nie grzebią umarłych tak jak my, tylko ich pożerają, i to nie prędzej, aż ciało zacznie się rozkładać. Jeżeli rozkład nie dość prędko następuje, grobowce wydają z siebie ciecz brunatną i cuchnącą, prawdziwy napój śmierci, pod wpływem którego ciało prędzej gnije.

Gucio się cały wstrząsnął, zgroza go przejmowała.

– Wgryzają się one pod skórę zwierzęcia – mówił grobarz44 dalej – i w krótkim czasie tak dokładnie wszystko wyjadają, że nie zostaje ani kosteczka. Załatwiają się one z największymi zwierzętami prędzej niż psy i wilki. Wy, ludzie pokutujący, dziwicie się wszystkiemu. Niedawno na pogrzebie małej myszki, która przez łakomstwo wpadła w pułapkę, musiałem opowiedzieć to samo pewnej małej księżniczce, która za złe obchodzenie się ze służącymi musi teraz służyć u królowej pszczół za popychadło. A ty, chłopczyku, za co pokutujesz?

Gucio, którego w najgorszy humor wprowadzały pytania dotyczące tego drażliwego przedmiotu, udał, że nie słyszy.

– Bądź pan łaskaw powiedzieć mi jeszcze, kto was zawiadamia o śmierci zwierzątek? Czy rodzina i przyjaciele zmarłych?

– Nasz własny węch: z daleka czujemy śmierć. Ale dość tej gawędki! Towarzysze, do roboty!

Jakby na komendę cały oddział, pochyliwszy się, zaczął się wciskać łapkami pod ciało ptaszka, kopiąc jednocześnie przednimi nogami ziemię z nadzwyczajną szybkością i odrzucając ją na bok tylnymi. Gucio podziwiał te nogi silne, opatrzone haczykami, doskonale zastępującymi łopaty. Zwłoki śpiewaka zagłębiały się w ziemię coraz więcej i więcej; a gdy się zupełnie schowały, czarni rycerze zaczęli wyprawiać na nich szalone skoki, istny taniec czarownic, po czym zasypali je ziemią, tworząc mały wzgórek, udeptali i odeszli. Nie pozostał najmniejszy ślad krwawego dramatu, jaki się tu w nocy odegrał45, tylko kilka piór leżących na ścieżce zostało jako jedyna po wielkim artyście pamiątka, a i te za chwilę wiatr rozwieje.

Biedny śpiewak! Niechaj mu ziemia lekką będzie…

33.z podziwieniem – dziś: z podziwem. [przypis edytorski]
34.ócz – daw. forma D.lm; dziś: oczu. [przypis edytorski]
35.przepędzić – dziś: spędzić. [przypis edytorski]
36.wchodowy (daw.) – wejściowy. [przypis edytorski]
37.klomb – podwyższona w stosunku do otoczenia okrągła rabata kwiatowa. [przypis edytorski]
38.snadź (daw.) – widocznie, prawdopodobnie. [przypis edytorski]
39.była spadła – daw. czas zaprzeszły; znaczenie: spadła uprzednio, wcześniej. [przypis edytorski]
40.czytał był – forma daw. czasu zaprzeszłego; znaczenie: czytał wcześniej, uprzednio. [przypis edytorski]
41.spuścić z tonu – stracić pewność siebie; pozbyć się hardości. [przypis edytorski]
42.wystawioną więcej – dziś popr.: wystawioną bardziej. [przypis edytorski]
43.owady (…) odziane czarnymi pancerzami, z dwiema żółtoczerwonawymi pręgami na skrzydłach (…) trójkątne hełmy na głowach i ostrogi przy tylnych nogach – mowa tu o chrząszczach z gatunku Grabarz żółtoczarny (Necrophorus vespilloides). [przypis edytorski]
44.grobarz – dziś: grabarz. [przypis edytorski]
45.dramatu, jaki się tu (…) odegrał – dziś: (…) rozegrał. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
19 июня 2020
Объем:
110 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают