Читать книгу: «Problemat Czelawy», страница 5

Шрифт:

Następstwa tego kaprysu życia rzucają się w oczy przy pierwszym zestawieniu; mój organizm, pobudliwszy pod względem płciowym, wpłynął też zasadniczo na ukształtowanie charakteru, który porównany z usposobieniem profesora razi wyuzdaniem. Być może z tegoż źródła wypłynęło moje umiłowanie brudu i plugawego życia. Lecz pamięć i inteligencja są naszą wspólną własnością, zarówno co do siły napięcia i jakości.

Ja byłem już od początku człowiekiem nocy, nie znałem dnia i jego spraw. Noc i jej mrok rozpostarły nade mną od kolebki opiekuńcze swe skrzydła.

Zrozumiesz trudności wychowania. Utraciliśmy rodziców w siedemnastym roku życia. On, to jest ja pod postacią dzisiejszego profesora Czelawy, miał charakter zimny, spokojny, niemal bezpłciowy. To ułatwiło mu studia, pozwoliło na inicjatywę. Wyjechaliśmy za granicę. Słuch o nas zaginął.

On zaopiekował się mną – cha! cha! zaopiekował! Niech mu kat świeci! Wstydził się mnie, ukrywał przed światem, trzymał przed ludźmi w tajemnicy moje istnienie.

Uległem od razu z pokorą bydlęcia; i to jasne: w obu nas współdziałała przecież ta sama inteligencja, ten sam spiritus movens65, ta sama pamięć. Ujarzmił me ciało. Zresztą szedłem mu na rękę po części dzięki mym wcześnie wybujałym popędom. Stałem się wkrótce karczemnym hulaką, gwałcicielem kobiet, zwyrodnialcem; mam parę egzystencji ludzkich na sumieniu, he, he, na sumieniu. Popełniłem parę zbrodni. Udało się jakoś wymknąć, zatuszować.

– Czy nie starał się uwolnić od ciebie?

– Zrazu tak; potem wpadł na piekielny pomysł, dzięki któremu stałem się mu nieodzowny. Został profesorem uniwersytetu, wielkim psychologiem i postanowił z katedry wyzyskiwać bezczelnie moje najserdeczniejsze przeżycia. Łajdak! Wygodnie się urządził, mając do dyspozycji dwa ciała. Od lat śpię jak pies w zamkniętym, nigdy nieopalanym gabinecie, by w nocy żyć z tych paru ochłapów monety, które mi łaskawie odstępuje. Sknera!

Nawet ubrać się nie mam za co. Chodzę w jego znoszonym ubraniu. Kutwa66!

– Jak długo zamierza przeciągnąć współbytowanie w tak bliskim sąsiedztwie? Musicie chyba znać obaj najtajniejsze drgnienia swych myśli?

– Oczywiście. Uważasz, Dzierzba, ten egoista w profesorskim birecie67 postanowił z siebie i ze mnie, przede wszystkim ze mnie, zrobić naukowy problem, nad którym pracuje już od lat. Dzieło już na ukończeniu; lada dzień zechce mnie się pozbyć, wycisnąwszy przedtem jak cytrynę. Lecz ja go uprzedzę! – dodał z dzikim błyskiem w oczach.

Zadrżałem.

– Przecież on musi wiedzieć o twych względem niego zamiarach?

– Naturalnie, że wie.

– Dlaczego więc nie przedsiębierze środków ostrożności? Czyżby igrał z niebezpieczeństwem?

– Cha, cha! Otóż właśnie! Pan profesor przeliczył się w rachubach. Zbyt silnie ufa w dotychczasową przewagę naszego wspólnego spiritus movens, naszej wspólnej jaźni. I po części ma rację. Zawsze dotąd wstrzymywał mnie od samodzielnego czynu jakiś sprzeciw wewnętrzny. Lecz i organizm ma głos swój i prawa, kochany Dzierzbo, tak jest, i to spodlone, zawsze lekceważone przezeń ciało. Pijany dziś jestem i silny. Przeciągnął strunę. Ostatni eksperyment, ten zwornik68 jego pracy, korona, która uwieńczyć ma jego dzieło, zawiódł haniebnie, rozpętując we mnie tej nocy niepohamowany już bunt; wywabił z kryjówek ciemne siły, które go zniszczą. Dlatego dziś właśnie stawiam wszystko na jedną kartę i mówię swobodnie. Chyba mnie nie wydasz?

– Bądź spokojny. Mówisz o końcowym eksperymencie, co miałeś na myśli?

– Cha, cha. Ciekawy eksperyment, jedyny w swoim rodzaju! Jego przedmiotem Wanda Czelawowa. Ten człowiek zimny jak ryba, niemal aseksualny, ożenił się z kobietą piękną, bardzo piękną i młodą. Zamęcza ją, poświęcając na ołtarzu swej wielkiej nauki.

Oczywiście wiedziałem o jej istnieniu i jak wygląda.

Podobała mi się diabelnie i zapragnąłem. Ty wiesz, co znaczy dla takiego jak ja osobnika pragnienie fizyczne kobiety, pożądanie jej? Sprzeciwiał mi się zrazu wewnętrznie, nie pozwalając nawet wchodzić do ich sypialni. Lecz żądza moja wzrastała, ta niesyta żądza, która u niego jest niemal w stanie zaniku. Wreszcie uległ i pozwolił ją widywać nocami; chciał, widzisz, i z tego ciągnąć zyski, stworzyć jeszcze jeden konflikt w naszej symbiozie i włączyć ciekawe, stąd płynące przejawy, jako ogniwo ostatnie w łańcuch swych doświadczeń, pragnął wypróbować i w tym kierunku władzę, jaką miał nade mną.

Jakoż ograniczałem się długi czas do spojrzeń. Kobieta zrazu nie wiedziała o moich nocnych wizytach, dopiero wczorajszej nocy, zauważywszy mnie, skryła się w sąsiednim salonie. Lecz nie ujdzie mi. Dziś już przypuściłem szturm do zamkniętych drzwi i dopiero gdy zaczęła krzyczeć, z obawy pobudzenia lokatorów uszedłem, by się upić i nabrać odwagi. Zbyt mnie rozdrażniła. To skończy się dla nich fatalnie. Seksus69, mój kochany, to nieobliczalny element. Dziś jeszcze wrócę, posiądę Wandę, zabiorę pieniądze, a samego uduszę jak psa. Jeśli tego dziś nie zrobię, jutro on ze mną postąpi podobnie.

Domawiając tych słów, Stachur porwał się z krzesła i wyzywająco patrzył w dal. Był straszny. Ostre białe zęby, jak kły rozwścieczonego dzika, błyskały z wykrzywionych pasją ust, zlepione potem włosy spadły w nieładzie na czoło.

– Masz słuszność – rzekłem, siląc się na chłodny spokój. – Ja ci w tym dopomogę.

– Ty?! – spojrzał na mnie wzrokiem pełnym wdzięczności. – Dziękuję! Dzielny z ciebie chłopiec.

Uścisnął mi rękę.

– A zatem w drogę zaraz! Już późno: szósta nad ranem. Gotowi nam przeszkodzić.

Wyszliśmy.

Był jasny, słoneczny poranek. Zbudzone już miasto szemrało pogwarem wstających głosów życia. Po zaułkach tułały się wypłowiałe postacie kobiet, z austerii70 wymykali chyłkiem nocni goście. Jakiś włóczęga ziewnął szeroko, prostując znużone ramiona, i powlókł się dalej chodnikiem. Po drodze skrzypiały pod stosem jarzyn wózki przekupniów, rozlegał się ciężki stukot miejskich furgonów.

W przestworzu snuły się zaranne dymy fabryk, przesłaniając od czasu do czasu czerwony krąg słońca nad farnym kościołem71. Rzeźwy dreszcz brzasku wstrząsał ciało, rozlewając w powietrzu krzepką woń ozonu.

Stachur szedł spiesznie, nerwowo, co chwila spoglądając na zegarek. Dotrzymywałem mu kroku w milczeniu. Koło siódmej wchodziliśmy do bramy. Szczęściem na schodach nie było nikogo. Stachur otworzył gabinet, przepuścił mnie do wnętrza, zamknął za sobą drzwi od korytarza i nie zatrzymując się ani na sekundę w pracowni, wprowadził mnie do sypialni.

Serce biło mi młotem i fala krwi uderzyła w głowę. W pokoju zastaliśmy w uśpieniu tylko profesora, pani Wandy nie było; widocznie zmęczona przejściami ubiegłej nocy jeszcze się nie obudziła.

Stachur, wlepiwszy drapieżny wzrok w śpiącego, wskazał mi go ruchem ręki:

– Patrz, to ten! Zdławię go jak psa!

I już ruszył ku łóżku z wyciągniętymi przed się rękoma, gdy nagle wydobyłem z kieszeni browning i równocześnie chwytając go za piersi, krzyknąłem:

– Ani kroku dalej!

Stachur szarpnął się, lecz wymierzona wprost w piersi lufa rewolweru poskromiła go.

– Ha! – syknął przez zęby. – Kto ty jesteś, podły zdrajco?!

Wymieniłem swoje właściwe nazwisko.

Na dźwięk imienia Stachur wpił we mnie badawcze spojrzenie i nagle zrozumiał.

– Łotr, podlec, pan doktor! – mruknął, pieniąc się z wściekłości. – Także eksperymentator! Tej samej nędznej sorty72, co ten w łóżku, jego uczeń! Puść mnie, bo narobię hałasu!

– Nadaremnie grozisz: teraz i tak nie obejdzie się bez skandalu.

– Puść mnie na wszystko święte! – jęknął, zmieniając ton. – Gdy się zbudzi, zabije mnie!

– Bądź spokojny. Nie mogłem tylko dopuścić do zbrodni. Musimy czekać.

Gdy domawiałem tych słów, drzwi od salonu odemknęły się i w progu stanęła z bronią w ręku blada jak ściana pani Wanda.

– Proszę się niczego nie obawiać – uspokoiłem ją. – Jest w moim ręku. Zaczekamy do godziny ósmej.

Profesorowa usiadła we fotelu obok łóżka, z niepokojem spoglądając to na nas dwóch, to na męża, to na zegarek. Tak w milczeniu przeczekaliśmy trzy kwadranse, długie jak wieki. W miarę jak wskazówki zbliżały się do fatalnej godziny, niepokój Stachura wzmagał się, przechodząc w rozpacz. Błagał, by go puścić. Musiałem uspokajać, upewniając, że w mojej obecności nic mu się nie stanie. Lecz konfrontację wobec osoby trzeciej uważałem za konieczną do ostatecznego rozwiązania sprawy. Mimo to Stachur usiłował parokrotnie wydrzeć mi broń z ręki. Lecz nie udało mu się.

Na pięć minut przed ósmą przerażenie biedaka doszło do szczytu; wyglądał jak obłąkany. Wbite nieruchomo w tarczę zegara oczy śledziły ruch nieubłaganie posuwającego się indeksu, złączone ręce kurczowo wyginały palce. Wtem zesztywniał, białka oczu poszły w górę i bezwładem ciężaru, wymykając mi się z rąk, runął na posadzkę.

Zegar wydzwonił ósmą.

Usłyszałem ciche westchnienie ulgi z piersi pani Wandy:

– Zasnął.

Lecz w tejże chwili drgnienie życia wstrząsnęło martwym ciałem profesora i podnosząc się z łóżka, zaczął przecierać ręką czoło i oczy. Nagle, otrzeźwiawszy z resztek snu, zorientował się. Spojrzał przytomnie na nas, na leżącego jak trup na dywanie włóczęgę i w lot przypomniał sobie wszystko. Postanowienie szybkie jak błyskawica mignęło w siwych, bystrych oczach. Jednym skokiem zbliżył się do żony, podjął opuszczony przez nią na podłogę rewolwer i zanim zdołałem przeszkodzić, wypalił do Stachura. Strzał był celny: zgruchotał mu czaszkę. Śpiący nie drgnął.

Lecz profesor Czelawa chwycił się ręką za czoło, przyciskając je w miejscu, które odpowiadało ranie zabitego. Po czasie odjął rękę i patrząc na drżącą jak trzcina żonę, szepnął:

– Działanie reperkusji73.

I wskazał ręką na czole okrągłą, czerwoną plamę, jakby od silnego uderzenia. Po chwili zwrócił się znów do żony:

– Odejdź stąd, Wandziu, widok zwłok działa na ciebie. Nie popełniłem zbrodni: miałem prawo rozporządzać wedle woli tym ciałem.

Profesorowa oddaliła się.

Wtedy Czelawa postąpił ku mnie:

– Panie doktorze! Dziękuję za pomoc i ratunek. Problemat mojego życia rozwiązany. Proszę pana na świadka w tej wyjątkowej sprawie. Musimy zaraz donieść władzom i usunąć trupa.

I popatrzył na zwłoki Stachura dziwnym, zagadkowym spojrzeniem.

Patrzyłem i ja przejęty grozą i zdumieniem. Niespodziewanie uczułem jakiś głęboki, przejmujący ból: żal mi się zrobiło tego nędzarza, tego genialnego pauvre diable74 człowieka nocnych mroków i zbrodni, tragicznej igraszki życia.

I skłoniwszy się, bez słowa odszedłem.

––

W dwa tygodnie po zaszłym wypadku zasiadł na ławie oskarżonych przed sądem w P. profesor doktor Władysław Stanisław dwojga imion Czelawa obwiniony o zabójstwo. Po przeprowadzeniu śledztwa i przesłuchaniu świadków uwolniono podsądnego dwudziestoma trzema głosami przeciw trzem od winy i kary.

W dwa lata potem wydało londyńskie towarzystwo naukowe dzieło profesora W. S. Czelawy pod tytułem: The Soul and the body or The history of a man with two bodies. The probleme of my life75. Do tekstu dołączył autor dwie podobizny: swoją i brata Stachura.

64.spiritus movens (łac.) – siła sprawcza, główna przyczyna działania, motor; dosł. duch poruszający. [przypis edytorski]
65.kutwa – skąpiec. [przypis edytorski]
66.biret – kwadratowa, lub okrągła czapka bez daszka będąca dziś częścią oficjalnego stroju senatu akademickiego, profesury, przedstawicieli sądownictwa, duchownych. [przypis edytorski]
67.zwornik (archit.) – szczytowy, najwyższy element wiążący łuk lub sklepienie. [przypis edytorski]
68.seksus (łac. sexus) – płeć. [przypis edytorski]
69.austeria (daw.) – karczma, zajazd. [przypis edytorski]
70.fara, kościół farny – miejski kościół parafialny. [przypis edytorski]
71.sorta – dziś popr.: sort, rodzaj. [przypis edytorski]
72.reperkusja (łac. repercussio: odbicie) – niezamierzony, uboczny, negatywny skutek jakiegoś działania a. wydarzenia. [przypis edytorski]
73.pauvre diable (fr. dosł.: biedny, żałosny diabeł) – biedny człowiek, biedak. [przypis edytorski]
74.The Soul and the body or The history of a man with two bodies. The probleme of my lifeDusza i ciało czyli Historia człowieka o dwóch ciałach. Problemat mojego życia. [przypis autorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
19 июня 2020
Объем:
50 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают