Читать книгу: «Wilcze gniazdo», страница 7

Шрифт:

XIV

Już słonko dawno schyliło się ku zachodowi, cisza po przyjęciu przyjaznych posłów zapanowała nietylko na zamku książęcym, lecz i w całem Wilnie. Tylko z nad szczytu świątyni Perkuna wilk żelazny zionął otwartą paszczęką i dym i skry wyrzucał, mieszając je ze mgłą jesienną.

Wzdłuż ogrodzenia schroniska poświęconych dziewic przesuwał się Jaśko, przystając i nasłuchując co chwila, lecz prócz szumu gałęzi, otrząsających pożółkłe liście, żaden dźwięk stamtąd nie dolatywał. Nagle przeszyło nocną ciszę jakieś jękliwe westchnienie, jak gdyby szamotanie się ze snem, który gwałtownie ktoś chce od siebie odpędzić, potem popłynęła cicha pieśń z za ogrodzenia…

Pieśń przeciągła, tkliwa, którą wychowaniec Wilczego Gniazda tak często słyszał w domu starego ślepca, a którą najpiękniej śpiewała Grażusa… Młodzieniec wstrzymał oddech, chcąc się tej pieśni przysłuchać, gdy nagle, tuż prawie zaświecił mu przed oczami blask zapalonego łuczywa, które wyciągnięta dłoń przechodzącego trzymała zdala od siebie, jak gdyby nią sobie chciała drogę rozświecić…

Idący jednak nie potrzebował tego, był to bowiem Tubingas, któremu noc nie przeszkadzała ciemnością, ani słonko nie pomagało swem światłem.

Szedł on szybko, trzymając syczące i miotające złotawe ognie drzazgi, na plecach dźwigał pęk ziół suchych, podpierał się jak zwykle laską, a podążał od tej strony świątyni Perkuna, którą kapłani przechodzący mogli wejść o każdej porze dla złożenia objaty podróżnej. Łuczywo snać zapalił u świętego ognia i spieszno z niem kierował się pod wzgórze, na którem stało nowowznoszące się Gedyminowe zamczysko.

Część jego była z kamienia, lecz to cząstka zaledwie, w której się mieściły książęce skarby i do której w ostateczności uchodzić mieli ludzie przed nieprzyjacielem, reszta jednak zamku była z drzewa na podmurowaniu kamiennem.

Ślepiec, pchany jakąś niezwykłą siłą, przebył okalającą zamek fosę, a szedł z taką pewnością, jakiej najlepiej widzący człek wśród jasnego dnia nie posiada; wdarł się później po wystających kamieniach podmurowania i tuż u stóp drewnianej ściany zatknął łuczywo, otaczając je przyniesionemi trawami i rzucając ciche, lecz pełno grozy wyrazy, wśród których wzywał kilkakrotnie Perkuna…

Jaśko, ujrzawszy idącego spiesznie Tubingasa z łuczywem, niepostrzeżenie posunął za nim.

Wyraz grozy na pomarszczonej twarzy ślepca, oświeconej krwawym blaskiem palącego się łuczywa, kazał się domyślać, iż nie próżno z ogniem w dłoni drogę tę przebiega.

Lecz Tubiugasowi, zda się, ubyło lat, tak szybko bieżał, a w przechodzeniu głębokiej fosy, nawet zręczny i przyzwyczajony do niebezpiecznych skoków, wychowaniec Wilczego Gniazda nie mógł mu dorównać. Tem więcej, iż nie chciał, aby starzec domyślił się czyjejśkolwiek obecności; zdala więc tylko, ukryty w rowie, przypatrywał się robocie starca, wiedząc, iż żadna siła nie byłaby mu zdolną przeszkodzić.

Tubingas, dokonawszy swojej zemsty, odwrócił się ku zamkowi, podniósł obie dłonie do góry, jakby rzucał niemi pociski, a jednocześnie miotał wyrazy klątwy, które głuchem echem odbijały się od ścian otaczającego zamek parowu.

Uchodził tak, oświecony łuną coraz szerzącego się ognia, który zamiast obejmować ścianę, pod którą był podłożony, zajął stos nagromadzonych, tuż po przeciwnej stronie, do dalszej budowy, berwion i desek.

Zaledwie zeszedł z podmurowania ślepiec, od drugiej strony wdarł się Jaśko i jął rozrywać palące się już drzewo, a jednocześnie zaczęto budzić się po okolicznych, rozrzuconych u stóp zamczyska, siedzibach.

Gwar i wrzask przestrachu wzrastał coraz więcej, lecz zbudzeni z pierwszego snu, nie wiedzieli, co się dzieje, i myśl o napadzie nieprzyjaciół, najpierw im przyszła do głowy.

Jeden więc brał oszczep i biegł na wroga, inny wołał do wspólnej obrony, inny jeszcze chciał uprowadzać niewiasty i dzieci, kryć dobytek i mienie, nikt nie spieszył gasić pożaru.

Tylko Jaśko rozrywał z nadzwyczajnym wysiłkiem deski, aby płomieni nie dopuścić na ścianę książęcej siedziby. Nagle jednak runęło przepalone drzewo, a z niem i dzielny młodzian stoczył się w rów, przysypany palącemi się jeszcze głowniami.

Tem zarwaniem palących się desek, ogień oderwał się od głównego budynku, resztę żaru straż zamkowa ugasiła, a schodząc, dobrze już nad ranem, w fosę, okalającą zamczysko, spotkała leżącego pod niemi Jaśka.

Potłuczony był jak jabłko leśne, spadające z wysokiej jabłoni, obłocony i oblany wodą, cuchnącą, na poły przegniłą. Lecz ta trocha wody w rowie ocaliła mu właśnie życie, bo deski palące się, w niej ugasły, a błoto goiło jego rany.

– To ten podłożył ogień i nie zdoławszy uciec, sam runął z żarem! – zawołał ktoś ze straży.

– Perkunowi go na objatę! – krzyczał inny.

– To teu sam, co z wnukiem Tubingasowym uciekł od Krzyżaków!

– Ten sam, co go Siewros u dziada od spalenia wyprosił!

– Spalić go teraz!

– Perkun! Perkun! Tubingas! – wrzeszczano dokoła, chwytając na wpół zemdlonego, i wywlókłszy z fosy, podążano z nim do świątyni.

– Stójcie! – krzyknął nagle głos tuż około rozjuszonych ludzi.

Na ten głos łagodny, lecz stanowczy, ucichły gwary roznamiętnionych czcicieli Perkuna, którzy rzuciwszy biednego Jaśka, stanęli w pokorze.

– Jak śmiecie wlec człeka na objatę bez zezwolenia wielkiego Kunigasa, lub knezia Gedymina? – rzeki powoli Bernard.

Przywykli do poszanowania tego ślepca, którego obok Tubingasa i samego księcia widywali, zaczęli się uniewinniać.

Bernard z mowy ich dowiedział się, kto był ów nieszczęśliwy młodzieniec i o co go posądzano. Tem gorliwiej więc zajął się omdlonym, rozkazawszy odnieść do swojej siedziby, gdzie jął leczyć jego rany. Wytłomaczył też zżymającym się po chwili posłuszeństwa ludziom, że powinni całą sprawę najpierw Gedyminowi przedstawić, a pod sąd starszyzny i Wielkiego knezia ją oddać.

Tymczasem o nieszczęściu przyjaciela dowiedział się wkrótce i Siewros: przybieżal więc do izby Bernarda i już obadwaj czuwali nad poranionym i oparzonym Jaśkiem.

XV

Gedymin po uczcie z polskimi posłami zasnął snać mocno, a sen musiał być razem twardy i spokojny, kiedy go ani trzask palących się desek tuż po za ścianą zamczyska, ani łuna pożaru, ani krzątanina ludzi nie zbudziła. Nie zbudził też hałas i jego córy, mającej wraz z otoczeniem niewieściem w drugiej stronie zamczyska schronienie.

Słonko więc już zajrzało przez wąskie okna zasłonione do połowy zaporą, gdy się Gedymin obudził. Nawet dym tłukący się po komnacie, nie zdziwił kniezia, boć dym często z komina, gdy się miało na słotę, zawiewał. Zresztą Gedymin miał snać ważne a przyjemne myśli na głowie, a czując się od napadu nieprzyjaciół bezpiecznym, nie zważał wiele na takie rzeczy marne.

Obudziwszy się, wzrok zaraz skierował na niewielką misternie rzeźbioną skrzynkę stojącą u jego wezgłowia; spojrzawszy na nią uśmiechnął się z zadowoleniem, a potem świsnąwszy na pachołka i Meszkę, jął się spiesznie ubierać, nie zapomniawszy ni razu pierwej na lewą nogę wlożyć chodak i lewy rękaw opończy naciągnąć, co mu dawało otuchę, że w tym dniu nie pójdzie nic już w jego zamysłach na marne. Okrywszy bowiem najpierw lewą połowę ciała, niedozwolił już przystępu złym duchom…

Ubierając się zaś, mówił do siebie:

– Tak, to moje rodzinne sprawy! wreszcie usunął pachołka i coraz głośniej powtarzał:

– Tak, tak! Tak, to moje rodzinne sprawy! ha, choć i ziem takoż! No, dodał jakby dla uspokojenia siebie, ziemie… toż dla nich będzie dobrze.

I zamyślił się.

– A bogate to musi być królestwo tego Władysława, boć i dary nie szpetne! takich błyszczących kamieni i w Nowogrodzie nie łatwo ujrzy. I przeniósłszy na ławę przed komin ową wyrzynaną skrzynię, począł z niej wyjmować długie łańcuchy przetykane czerwonemi i niebieskiemi oczkami, a też zausznice trzymające po cztery cale długości, i czapki szyte złotem a kamieniami.

Ukladał to wszystko na ławie i stole, a kamienie migotały blaskiem przed jego oczami barw tysiącem.

Gedymin przechylał na wszystkie strony głowę, odchodził i przybliżał się igrając z klejnotami jak dziecię igra z promieniem słońca, którego uchwycić nie może. Wreszcie zawołał:

– Meszka! i wskazał na drzwi ciężką zasłonięte oponą.

Meszka w susach i skokach, jeszcze więcej uwydatniających niekształtność jego cielska, podsunął się pode drzwi. Rozsunął łbem oponę, łapami oparł się o drzwi i po chwili trzymając delikatnie w zębach brzeg szaty Aldony, wprowadził ją przed ojca.

Gedymin uśmiechnął się na widok córki, poklepał Meszkę po łbie kudłatym, a gdy niedźwiedź z mruczeniem zaczął się panu przymilać, kopnął go nogą. Po tej ostatniej pieszczocie Meszka się usunął, przycupnąwszy z pokorą, a Gedymin rzekł, wskazując córce rozłożone klejnoty.

– Widziała ty kiedy takie bogactwa?

Aldona z otwartemi szeroko oczami, spojrzała na świecące się przed nią złoto i kamienie. Po chwili przymknęła powieki i znów je otworzyła.

– Oj, ta że, aż oczy bolą patrzeć na nie, rzekła, przysuwając się do ojca z pewną bojaźnią, lecz spoglądając ciekawie.

– Czy to żywe? – zapytała po chwili.

Gedymin rozśmiał się, a biorąc do ręki łańcuch, rzekł.

– Nie – one nie żyją, chociaż migocą! to są kamienie, w które stroją się królewny.

I wziąwszy wielki łańcuch, począł okręcać go koło kształtnej kibici dziewczęcia, która poddając się ojcu, drżała jednak bojaźliwie przed tą ozdobą, która ją jakby wąż do koła owijała.

Widząc jednak, że łańcuch nie dusi, chętnie już poddała szyję i uszy, na których książę z pewną dumą zawiesił długie złociste ozdoby.

– Córo moja, te śliczności, to twoje! rzekł Gedymin przypatrując się z pewną dumą stojącej przed nim i nieśmiejącej się ruszyć Aldonie.

– Tak, tobie to przysłał Władysław król lacki w darze, żądając cię w małżeństwo dla swego syna królewicza Kazimierza.

Aldona spuściła oczy i żywym spłonęła rumieńcem.

A w duchu pomyślała:

– Bogna mówiła o swatach, ale tam były pieśni i dary, a tu same tylko dary… Czemu? – i zamyśliła się głęboko.

– No, cóż, dziewko, nie cieszysz się z takiego zamężcia? – a nic czekając odpowiedzi rzekł.

– Gotuj się, bo niedługo przyjadą posłowie, a moja córa pójdzie w lackie kraje!

I jakby uczucie ojca w tej chwili się ode zwało, przygarnął do swojej piersi stojącą dzieweczkę.

Aldona drżąca, odurzona niezwykłą pieszczotą rodzica, nie wiedziała sama, co się z nią dzieje.

Wprędce się jednak opamiętała, pytając, jako przystało kneziowskiej córze:

– Nam przysłano dary, a co my królowi i królewiczowi polskiemu poślemy w darze?

Gedymin zmarszczył wyniosłe czoło.

– Przyjaźń wielkiego Gedymina i jego córa więcej warte, aniżeli wszelkie te błyskotki, odrzekł dumnie książę.

Aldona jednak nie łatwo się zbyć dała. Zsunęła brwi, jakby je tam myśl w głowie do tego ruchu zmusiła, a potem rzekła schylając się do nóg ojcowskich.

– Przyjaźń król polski w zamian za przyjaźń Wielkiego knezia litewskiego daje, córkę jego bierze, dając jej swego syna, a za dary?

Gedymin szarpnął brodę i zamilkł, lecz jeszcze więcej zmarszczył brwi krzaczaste, a z tym wyrazem ojciec i córa byli tak podobni do siebie, iż nikt nie mógł wątpić, że jedna krew w ich żyłach płynie.

– Za te bogactwa dozwól mi ojcze zabrać jeńców polskich, co są u ciebie w niewoli. Gdy córa Gedymina ma być lackiego królewicza małżonką, lud jego nie może zostawać u Wielkiego knezia litewskiego w niewoli.

I nieśmiało podniosła wzrok na ojca.

Chmurna twarz Gedymina jakoś się rozjaśniła, gdy nagle w przedsionku dały się słyszeć zmieszane głosy.

Niedźwiedzie podniosły łby, jakby chciały okazać gotowość do zgromienia śmiałków, a ujrzawszy wzrok Gedymina zawisły na zamkniętych podwojach, wzięły to za rozkaz i rozwarły je, stając po obu stronach, według zwyczaju, na tylnych łapach.

We drzwiach nkazał się Chroniwos, a za nim Bernard.

Chroniwos miał chmurne jakąś wewnętrzną walką oblicze. Bernard, jak zwykle ze swemi zamkniętemi oczami, postępował z pewną stanowczą rezygnacyą.

– Miłościwy nam Kunigasie a Wielki kneziu Litwy, rzekł Chroniwos, pożar podłożono pod węgła Waszego zamczyska.

– Zalać go! rzucił gniewnie kneź, zły że mu przerywają rozkoszne chwile.

– Już ugaszony – szepnął Bernard. Gedymin, jak gdyby nie słyszał odpowiedzi – zapytał:

– Wrogi? i obejrzał się na miecz wiszący nad jego łożem.

Bogowie wiedzą! rzekł Chroniwos, tłumiąc wyraz cisnący na usta.

– Jaśko, Lach podłożył ogień! wrzeszczał tłum! krwi jego na objatę Perkunowi.

– Lach? zapytał Gedymin, a wargi mu gniewem zadrżały.

– Znaleziono w fosie Jaśka, tego co uciekł z moim chłopakiem z Wilczego Gniazda, rzekł Chroniwos.

Gedymin jeszcze chmurniej spojrzał do koła.

– Ale chłopak ten poraniony był i przywalony opalonemi deskami, nie mógł więc podpalać, jął Bernard.

– Krwi jego!

– Na objatę Perkunowi!

– On już raz miał być spalony!

– Bogowie domagają się jego życia! wrzeszczał lud rozjuszony.

Tew’s, rzekła Aldona, śmiało podnosząc głowę, Lacha skazywać na śmierć nie można, gdy ja mam być żoną królewicza polskiego.

Błyszcząca klejnotami książęca córa, spoglądająca z pewną powagą na lud zebrany, takie na tej wrzeszczącej tłuszczy zrobiła wrażenie, że głosy wszystkie umilkły.

Gedymiu spojrzał z zadowoleniem na córę i znowu rozjaśniło się jego oblicze.

– Obwinionego przyprowadzić przedemnie! rzekł.

– Leży bezprzytomny i poraniony! rzekł Bernard.

Baby i znachory sprowadzić – niech go okładają ziołami: żyć musi, abym się dowiedział prawdy – zawołał Gedymin. Na poły zdechłego Perkunowi na objatę rzucać nie wolno! Wołu zabić, krew rozlać Perkunowi, mięso oddać ludowi na podziękowanie bogom, żeśmy uszli pożaru! I odwrócił się od stojących.

Chroniwos i Bernard usunęli się, widząc, że książę nie rad był mówić dalej, niedźwiedzie drzwi zatrzasnęły, a lud mrucząc po trochu, szedł jednak korzystać z darowanego wołu.

Gedymin, jak gdyby nie nic zaszło, odwrócił się do córki, położył dłoń na jej schylonej głowie i rzekł:

– Weźmiesz ich wszystkich ze sobą – a teraz idź do Bogny niech cię uczy mowy lackiej i ich obyczaju. A i o napitku lackim nie przepominaj.

Aldona przywykła do lekkiej odzieży lnianej, ledwie mogła się ruszyć w ozdobach na nią włożonych, na rozkaz, jednak ojca przeszła tam i na powrót po komnacie, a potem usunęła się do ukochanej Bogny.

Za odchodzącą Gedymin spojrzał z uśmiechem.

– Prawdziwie to kneziowska córa, dumna jako i ja – lecz ten lach co podpalił? i znowu się zamyślił:

– To bajka – dodał po chwili.

No – niechaj wyzdrowieje – mówił znów do siebie – dowiemy się prawdy! – ukarzę – gdy winien…

– Ale Aldona, jak wiedziała, co rzec do ludu! a śmiało, jakby już królowa! A te jeńce? to zaprawdę myśl książęca.

I znów, myśli markotliwe snać głowę jego zajęły; jakaś nieufność wybiła się na jego twarzy. Wyszedł przed zamek, nie spojrzał jednak na pogorzelisko, długą tylko z Chroniwosem wiódł rozmowę, po której i Chroniwos i książę chmurne i zamyślone mieli oblicza.

Gedymin, jakby umyślnie, nie kierował prawie nigdy kroków w stronę, owego pogorzeliska, z którego też oprócz osmolonej ściany i spalonego przygotowanego drzewa straty też żadnej nie było. I jakoś powoli i lud uciszony objatą i ucztą z wołu i sam kneź o Jaśku i o pożarze zapomniał. Ino Chroniwos wiecznie chmurny i z podełba spoglądający groźnie wymawiał synowi, że do obcych ciągnie, a tego wydartego Perkunowi kocha jako brata.

– Bratem ci on mi był tam w Wilczem Gnieździe, a i tu zawsze stawał za swojaka – odpowiadał młodzieniec i szedł do Jaśka.

A co raz więcej trapił sobie tem głowę, że kiedy patrzył na Bognę, to mu twarz Jaśka stawała w pamięci, a kiedy był z Jaśkiem, to mu się zdało, że na Bognę pogląda.

Jaśko tymczasem doglądany i leczony przez Bernarda przychodził powoli do siebie, rany mu się po zgorzelisku pogoiły, ale blady był jak te resztki śniegu, co się w głębinach lasu w cieniu długo na wiosnę chowają. Mało też mówił i nieraz trudno było z niego słowa wydobyć. Na zapytania Siewrosa i Bernarda, jakimby sposobem znalazł się w fosie, w nocy, sam jeden podczas pożaru, potrząsał tylko głową i nic nie odpowiadał. Aż razu jednego, gdy jakoś późną już jesienią w dzień łagodny przed chatą siedział Jaśko na przyzbie społem z towarzyszami, nagle krzyknął, zerwał się, chcąc biedz przed siebie, lecz siły go opuściły upadł bezwładny. Jedną ręką oczy sobie zasłonił, drugą wyciągnął przed siebie. Bernard myślał, że jaki ból w ranach wstrząsnął tak biedakiem, lecz Siewros spojrzał w stronę wyciągniętej dłoni przyjaciela.

I on także krzyknął na wskazany widok.

Z góry schodził Tubingas z łuczywem wyciągniętej dłoni, a idąc spiesznie jako wichry chodzą, ku zamkowi Gedyminowemu podążał…

Nim Siewros zdołał przyjść do siebie starzec dobiegł ścian zamkowych, brzemię drzewa przyniesione rzucił tuż przy kamiennym murze, podłożył pod nie zapalone łuczywo, a gdy zeschłe gałęzie żywo objął ogień, Tubingas sam się na ten stos rzucił, miotając do góry wzniesionemi dłońmi, wymawiając klątwy wyrazy.

Siewros biegł do bram zamkowych, i lud zwoływał. Wyszedł nawet wywabiony krzykiem sam Gedymin, lecz gdy ujrzano gorejącego na stosie Tubingasa, nikt nie śmiał ognia zalewać. Każdy stał obezwładniony w pobożnem zdziwieniu i trwodze.

Ogień podłożony tuż pod zamczyskiem, byłby jego całości zagroził, gdyby Tubingas był jak poprzednio trafił pod drewnianą ścianę, lecz kamienie rumieniły się tylko i odbijały krwawą łuną, nie pękając pod naciskiem płomienia.

Gedymin, patrząc na dogasające szczątki kapłana, nagle jakby sobie coś przypomniawszy uderzył się w czoło i zapytał. A ten, co go jesienią w fosie podczas pożaru znaleziono?

– Jaśko, mój towarzysz z Wilczego Gniazda, odrzekł Siewros stojący wówczas przy księciu, on to pierwszy i dziś dziada Tubingasa zobaczył, chciał biedz, lecz nie mógł, bo jeszcze schorzały, ino ręką mi wskazał.

– Z Wilczego Gniazda! powtórzył kilkakrotnie Gedymin.

I znowu się zamyślił, lecz snać myśli to nie były przykre, bo surowe oblicze knezia wcale się niemi nie zasępiło.

Lud tymczasem gromadził się około stosu, bo wieść się rozeszła, że Tubingas pod ścianą zamkową na ofiarę siebie bogom złożył…

Szeptano o tem różnie, nikt nie śmiał głośno wybuchnąć, bo potęga Gedymina zapanowała nad ludem.

I Gedymina obejmowała jakaś zabobonna trwoga, nie poddawał się jej jednak, a gdy pod wieczór ciało już zupełnie na węgiel się spaliło, a wiatr wieczorny chłodził spalone szczątki, co w popiół je rozsypywał, kazał wtedy przynieść wielką popielnicę glinianą i sam z należytą czcią zgarnął gorące popioły.

W towarzystwie ludu wśród należytych pogrzebowych śpiewów, modłów i zwykłych obrządków złożył te popioły w świątyni Perkuna.

Kilka dni trwały żale i płacze, lecz jesień już miała się na schyłku, wszystkiemu trzeba było kres położyć, aby się na zimowe życie zabezpieczyć. Zaraz też po skończonych obrzędach Gedymin kazał przywołać do siebie Jaśka. Przyszedł, chwiejąc się, prowadzony przez Bernarda. Kneż spojrzał łaskawie na blade chłopię.

– Zostaniesz nie tylko na moim dworze, lecz przy mnie, będziesz mi wiernym, a będziesz moim przybocznym.

Jaśko padł do nóg Gedyminowych. Gdy powstał, kneź wpatrzył się w niego.

– Ten sam, co mi miecz krzyżacki podawał! A Lach – rzekł nawpół do siebie.

– A miecz teraz udźwigniesz? zwrócił się d Jaśka.

– W potrzebie siły się znajdą.

Gedymin się uśmiechnął, a Jaśko odtąd został przy boku książęcym.

XVI

A dobrze, że się skończyły te domowe litewskie sprawy, bo na dwór knezia znowu przybywali goście.

Nietylko bowiem Bogna uczyć miała Gedyminową córę lackiej mowy i obyczaju, lecz wkrótce przybył znany nam już Gerward, biskup Kujawski, w otoczeniu duchowieństwa, aby przyszłą swą panią nauczyć zasad świętej wiary, a w czem mu wielką pomocą był ślepiec Bernard.

Nie wydawał on się ze świętą wiarą przed nikim, po cichu tylko modlił sio do Pana, by mu zesłał wytrwanie i pozwalał nawracać. Pokątnie też już wielu było przez niego do przyjęcia nowej wiary przygotowanych, a łagodnością i lekami, których się nauczył u Krzyżaków od ojca Germana, zjednywał sobie zaufanie ludu. Gdy zapotrzebowano jego pomocy na dworze książęcym, stanął z całą gorliwością wyznawcy.

Na naukach i przygotowaniu Aldony do przyjęcia Chrztu świętego, upłynęła zima, upłynęła ona w ciszy i spokoju.

Krzyżacy jakoś nie napadali, mając niesnaski u siebie i z Polską o Pomorze sprawę, o którą wciąż do papieża musieli wysyłać. Robili tuż potajemne starania i u króla czeskiego, Jana Luxemburskiego, w celu nowych napadów na Polskę. Litwie więc dali pokój, obiecując sobie, że ją kiedyś zagarną.

Ani więc Gedymin, ani nikt w jego ziemiach nie wyciągał strzał z kołczana przez całą zimę, chyba w lesie na zwierza.

Z wiosną nowi goście zawitali od polskiej strony.

Byli to możni panowie przybywający po książęcą córę. W orszaku tym było i kilka niewiast statecznych, mających stanowić otoczenie przyszłej królowej.

Przewodniczącą im była Małgorzata z Zabierzowa, niewiasta wielkich cnót, a wdowa po dzielnym rycerzu.

Gdy niewiasta ta po przybyciu na dwór Gedymina, ujrzała z za Aldony wychylającą się postać Bogny, krzyknęła, wyciągając ku niej dłonie. Bogna, spojrzawszy na przybyłą, również z krzykiem rzuciła się do jej kolan.

Matka i córka odnalazły się w chwili połączenia królewskiej pary.

Aldona, siedząca obok Gedymina, gdy ujrzała radość Bogny, uśmiechnęła się dobrotliwie.

Wielki kneź snąc z tego przywitania matki i córki dobre rokował sobie wróżby, bo twarz mu się rozpogodziła wesołym uśmiechem i rzekł:

– I więcej matek lackich odnajdzie dzieci swoje. Ja, Gedymin, Wielki Książę Wilna, wszej Litwy i części Rusi, wszystkich jeńców zabranych na wojnie w waszym kraju, wraz z córą moją, Aldoną, oddaję! – mówił, spoglądając na przybyłych lackich posłów.

W odpowiedzi głowy przybyłych skłoniły się kornie, a Gerward, biskup Kujawski, z właściwą sobie godnością odrzekł w imieniu swego monarchy.

– Król polski, Władysław, a pan nasz, wielce Gedyminowi, Wielkiemu księciu wszej Litwy i części Rusi, wdzięczen jest za ten dowód przyjaźni, a nie chcąc być dłużnym, również jeńców, zabranych na ziemiach litewskich, odsyła. Ciągną oni już ku granicom Wielkiego księstwa, a za niewiele dni ukażą się u stóp tronu potężnego Gedymina!

Wieść ta obiegła lotem ptaka po całem państwie Gedyminowem, nietylko więc na dworze książęcym, lecz w całej Litwie radość wstrząsała sercem ludu, który niebawem począł się kupić około Wilna, wyczekując przybywających. Prócz tego lud cieszył się jeszcze, że z powodu zaślubin książęcej córy, będzie miał wspaniałą ucztę.

Wojacy i młodzież obiecywali znów sobie, że książę, uspokoiwszy się z weselem i posłami lackimi, na Krzyżaków lub też dalej na wschód ich poprowadzi.

Tylko Jaśko i Siewros nie dzielili ogólnej radości. Jaśko, mając czas wolny od służby przy kneziu, włóczył się około gontyny, a gdy go stamtąd śpiew smętny dochodził, przystawał, słuchał, a czasem i sam pieśń smętną zawodził. Siewros znów rad był tylko wtedy, gdy wezwany przed knezia, mógł choć zdaleka dojrzeć Bognę.

Od czasu jednak, gdy się dowiedział, że Bogna w jednej z przybyłych po księżniczkę niewiastach znalazła matkę, i wraz z księżniczką do polskich ziem odjedzie i on do orszaku Aldony się wprosił.

– I ty z nami pociągniesz, wszak tam ziemia twoja – mówił mu Siewros.

Jaśko w odpowiedzi trząsnął tylko głową.

I nic go skłonić nie mogło, aby się dał namówić.

Gdy rachowano lackich ludzi, którzy mieli wracać do ziemi swojej i przed oblicze Gedyminowe ich przedstawiono, kneź rzekł do stojącego przy jego boku Jaśka.

– I tyś Lach, pewnie do swoich chciałbyś?

– Miłościwy książę, pozwólcie mi przy sobie pozostać! – rzekł Jaśko, schylając głowo.

Gedymin pogładził brodę z zadowoleniem i rzekł:

– Zostaniesz.

A potem dodał jakby do siebie:

– Oj, to Wilcze Gniazdo Krzyżackie miało siać niezgodę między lackim i naszym ludem, a wychowało dzielnych mołojców, co braterstwo przynaszają!

– A twój towarzysz z Wilczego Gniazda – dodał Gedymin – idzie w orszaku naszej córy, ciągną go tam ciemne oczy Bogny, co swoim lackim napojem wszystkich oczarowała. Idź tam do nich, swojaków o baczysz.

Jaśko, posłuszny rozkazowi, pociągnął w stronę, gdzie białogłowy mieszkały.

Tam właśnie Małgorzata z Zabierzowa ugaszczała Siewrosa, jako przyszłego zięcia, gdy Jaśko wszedł nieśmiało i stanął nieopodal Bogny, twarz jego – wydelikatniona długą chorobą, jeszcze więcej uwydatniała podobieństwo z narzeczoną Siewrosa.

Małgorzata, spojrzawszy na niego, wyciągnęła ku niemu dłonie, a nie wiedząc, co się z nią dzieje, wzywała na pomoc Jezusa ukrzyżowanego i świętych Pańskich, myśląc, że to chyba jakie czary ją oplątały.

Po niejakiem jednak wyjaśnieniu i opowieści o Wilczem Gnieździe, pani z Zabierzowa poznała w Jaśku syna, przed dwunastu laty przez Krzyżaków uprowadzonego.

I znowu więc radość i łzy, jak przy powitaniu z Bogną.

Lecz i to Jaśka do powrotu skłonić nie mogło. Zresztą zostawał on przy księciu, nie łatwo więc było nim rozporządzać.

Widząc niepodobieństwo uprowadzenia go z sobą, matka skłoniła głowę mówiąc:

– Ha, Wielki książę daje nam córę, odsyła tylu jeńców, słuszna więc, żeby w Litwie został jeden, a z nami poszedł drugi wychowaniec Wilczego Gniazda.

Gdy drogi obeschły, szlakiem ku ziemiom Polski ciągnęły tłumy za córą Gedyminową, a tak licznego ślubnego orszaku nikt nigdy nie widział; bo też żadna królowa nie przyniosła w wianie 24,000 jeńców wracających z niewoli, ani serc przyjaznych całego ludu, do wspólnych dążąc celów.

Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
19 июня 2020
Объем:
120 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают