– I on już wie o pieniądzach, źle – pomyślał sobie baron – inaczéj nie byłby z nią tańczył.
– Baron z nią chciał tańczyć – myślał sobie emigrant wywijając hołupce z Pelagiją, w tem coś jest. Zdaje się, że baron musi tu wąchać grube pieniądze; on ma dobry nos na takie rzeczy.
Ta uwaga skłoniła go, że poprosił natychmiast Pelagię do następnego mazura. Emigrant był bowiem antagonistą i współzawodnikiem barona w wyścigach matrimonijalnych, tym niebezpieczniejszym, że był o wiele młodszym i przystojniejszym od barona.
Ledwie Pelagija usiadła na swojém miejscu, wnet zjawił się baron z melancholicznym wyrazem na twarzy i usiadłszy obok niéj odezwał się:
– Nie uwierzy pani ile mnie to zmartwiło, że przy pierwszém zbliżeniu się do pani otrzymałem jakby to powiedzieć —
– Koszyk – rzekła Pelagia z otwartością i swobodą, która była jéj właściwą.
– Niech tak będzie, jeśli się pani to tak nazwać podoba.
– Ależ pan, panie baronie, powinieneś się już był oswoić z koszykami – rzekła Pelagija wesoło.
Baron połknął tę pigułkę i pomyślał sobie w duszy:
– Teraz przysiągłbym, że ma grube pieniądze. Panny bez posagu nie bywają takie rezolutne.
Biedny baron tak był przyzwyczajony do koszyków od posażnych panien, że teraz na pewniaka w każdym koszyku wietrzył posag. Z respektu więc przed tym posagiem połknął złośliwy żarcik Pelagii i udając fantazyję rzekł:
– Są rzeczy, do których się nigdy przyzwyczaić nie możemy. Do tych należą te – tak nazwane przez panią koszyczki. – Najlepszym tego dowodem jest to, że niezrażony pierwszém niepowodzeniem przychodzę prosić panią do drugiego mazura.
– Już tańczę.
– Już?
Baron się zmięszał. Nie na rękę mu to było, że ktoś inny już go uprzedził w podbieraniu się do złotéj żyły, na którą zdawało mu się przedtem, że sam jeden natrafił.
– I któż jest tym szczęśliwym? – spytał z niesmakiem i źle tajoną zazdrością.
– Ten pan, który przed chwilą mnie wybrał do mazura.
– H! Pan Eustachy. – Pani go zna?
– A skąd? Pierwszy raz dziś go widzę.
– Radzę pani jako przyjaciel domu postępować ostrożnie z tym panem.
– Czy może źle tańczy?
– Nie, ale to człowiek lekkomyślny i nie dający żadnéj gwarancyi.
– Gwarancyi – do czego?
– Jak Boga kocham ma pieniądze – pomyślał sobie w duszy baron – bo umie udawać, że nie rozumie. Panny bez posagu rozumieją już pierwéj, za nim się im coś powie.
Tak rozumował baronek Rumpell i wskutek tego rozumowania, opartego na długiém doświadczeniu, postanowił osłabić nieco natarczywość ataku, by sobie panny nie zrażać i spytał ze słodkiem poddaniem się zafarbowanem smutkiem:
– Więc pani nie ma dla mnie żadnego taneczka?
– Owszem, tego nie mówiłam.
– A więc może drugi kadryl – pochwycił skwapliwie.
– Dobrze.
Twarz barona rozjaśniła się. Kadryl to jak raz taniec do poczynienia dyplomatycznych kroków, które w walcu skończyć się mogą zwycięstwem i wieczystym pokojem. Mazur w matrymonialnych kampaniach barona pokazał się bardzo niepraktycznym; a raz nawet skompromitował go, gdy bowiem oświadczając się jednéj pannie spytał się po cichu miękim, słodkim głosem – czy chcesz pani ze mną znosić… „Krzyż” zawołał głośno komendant mazurowy „panowie krzyż”, a panna zaczęła się śmiać tak gwałtownie, że ledwie spazmów nie dostała. Dlatego baron wcale nie zazdrościł pięknemu Eustachemu mazura i z zadowoleniem robił w głowie próby do dyalogu przy kadrylu. Tymczasem pan Eustachy, którego manewra barona utwierdziły w pierwotnym domyśle i mocno niepokoić zaczęły, chcąc go zdemaskować i ośmieszyć w oczach wszystkich, tajemnie podszeptywał młodzieży, że to leży w jéj interesie, aby nie pozwoliła, iżby jeden tylko baron miał wyłączny przywiléj na obtańcowywanie posażnych panien i zachęcał, by ją odbito. Pan Eustachy chciał w ten sposób dobyć się do kasztanów nie parząc sobie palców. Wiadomość o posagu lotem błyskawicy rozeszła się między młodzieżą i panna Pelagija była w formalném oblężeniu. Ten prosił do polki, ten do walca, ów do mazura, inny do trotezy do pierwszéj, drugiéj a nawet do siódméj toury, a że tańczyła doskonale więc młodzież nie miała słów na wychwalanie jéj. Jak lekko tańczy, jaka gracyjna w tańcu, a jaki humor, jaka wesołość i przytomność, jaki przy tem szyk i imponująca postawa. O twarzy zamilczano przez prostą grzeczność dla posagu.
Pan radca widząc takie szalone powodzenie kuzynki zwrócił na to uwagę żony i odezwał się:
– Patrzajno Zosiu, jakie Pelcia ma szczęście. A! toż formalnie rozbijają się o nią. – A to ja jéj się tak przysłużyłem, poprosiłem barona…
– Przepraszam cię, bo to ja poprosiłam pana Eustachego.
– Ależ jak cię kocham tak baron. —
– A ja ci powiadam, że Eustachy. —
– Jak szczęścia twego pragnę tak baron.
– Jak cię kocham tak Eustachy.
Radca ze względu na uroczystość dnia postanowił ustąpić swéj połowicy, choć był przekonany jak najmocniéj o swoich zasługach odnośnie do szczęścia Pelagii i zakonkludował:
– W każdym razie jest to ze strony tych panów wielki takt i uczczenie naszego domu, że panienka ani ładna, ani młoda, ani bogata, ma takie szczęście przed innemi dlatego tylko, że jest naszą kuzynką.
To przeświadczenie o uczczeniu domu zaprowadziło pana Radcę do kredensu, zkąd wyszedł niebawem prowadząc za sobą lokaja z tacą gęsto zastawioną kieliszkami z winem.
– No, panowie na ochłodzenie – mówił zadowolony animując do picia słowem i przykładem.
– Zdrowie panny Pelagii – zawołał jeden z podochoconych biorąc z zapałem kieliszek.
– Niech żyje, niech żyje! powtórzono chórem.
Panna Pelagija z radości uścisnęła panią radczynię, przy któréj właśnie usiadła i rzekła:
– Ach ciociu, ubawiłam się dziś za wszystkie smutne lata mego panieństwa. Wszystkie starsze panny powinny tu zjeżdżać na zabawę i koloniję tu założyć.
– Widzisz nasz dom – odezwała się poważnie pani radczyni i chciała coś daléj mówić na temat zaintonowany przez radcę, gdy całe grono męzkie z kieliszkami w ręku otoczyło ją i zawołało chórem:
– Zdrowie sollenizantki!
Twarz pani radczyni zakasowała teraz kolorem pomarańczową suknię. Wstawszy – mówię tu o całéj pani radczyni, a nie o twarzy specyalnie – kłaniała się na wszystkie strony pełna zadowolenia, dumy i szczęścia.
Temperatura serdeczności coraz się wzmagała; wypito potem zdrowie radcy dobrodzieja, którego radość i wino tak rozmarzyło, że się chwiał i kołysał, jakby stał na statku wśród burzy. A gdy jeszcze wypito za pomyślny powrót pani radczyni, poczciwy radca tak się rozserdecznił i rozbeczał, że go mokrego od potoku łez i potu wynieść musiano do sypialni.
Tak się zakończył ten uroczysty wieczór św. Zofii.
W trzy dni potem pani Zofija odprowadzona przez szczuplejsze już gronko znajomych i życzliwych udała się na dworzec kolei. – Tu rozstając się z mężem płakała, mdlała, że aż baron po krople trzeźwiące do apteki biegać musiał, a obecni temu aktowi czułości mężowie stawiali ją za przykład swym żonom i mówili: patrzcie! oto mi żona. Czem wyrządzali grubą niesprawiedliwość panu Rzepskiemu, który wprawdzie nie mdlał, ale beczał jak dziecko i łzy i krople potu hurtem zgarniał co chwila w fularową chustkę.
Za panną Pelagiją nikt otwarcie płakać się nie ośmielił; ale z głębokich i tęsknych spojrzeń pana Eustachego i barona, jakie rzucali w głąb wagonu na siedzącą tam pannę Pelagiję jasno poznać można było, że każdy z nich radby już był mieć od niej przywiléj na publiczne wynurzanie swego żalu na podobieństwo pana radcy Rzepskiego.
Nazajutrz rano po odjeździe pani radczyni, baron Rumpell siedział przy herbacie w wielkim negliżu i w wielkiem zamyśleniu i odbywał poufną konferencyą ze swoją portmonetką, a mianowicie w kwestyi wyjazdu za panną Pelagią. Nie mówiąc już o zdrowiu samego barona, które w gwałtownych gonitwach za rydwanem fortuny mocno już było nadwątlone i potrzebowało koniecznej reparacyi; portmonetka pana barona jeszcze więcej potrzebowała dla wzmocnienia kuracyi mineralnej i wód szczególnie takich, któreby w składzie swoim zawierały jak najwięcej nie żelaza, ale złota. Kąpiele więc krynickie wydawały się najodpowiedniejsze, bo w chemiczny ich skład oprócz żelaza, gazu węglowego etc. wchodził także posag panny Pelagii. Konieczność podróży była widoczną, baron Rumpell bowiem wiedząc z doświadczenia na jakie liczne tentacye i pokusy i ataki wystawione są posażne panny w kąpielach, postanowił stanąć załogą w okolicach serca panny Pelagii i bronić przystępu każdemu nieprzyjacielowi, choćby ten był nawet jego osobistym przyjacielem. Że panna Pelagia mu sprzyja, o tem nie wątpił, ma na to niezbite dowody, bo najprzód tańczyła z nim kadryla, powtóre pozwoliła mu przez czas mazura trzymać swój wachlarz i chusteczkę, a po trzecie nie powiedziała mu żadnej grubszej niegrzeczności, na co pan baron w czasie swoich matrymonialnych ekskursyj często był narażony. Wyjazd więc był zadecydowany. Szło tylko o to: pro primo; czy osłabiona i wycieńczona portmonetka zdoła wytrzymać trudy a raczej wydatki długiej podróży i pobytu w kąpielach, a pro secundo: czy posag panny Pelagii wart jest tych starań i zabiegów? Jakkolwiek małżeńskie nadzieje pana barona z każdym dniem spadały na giełdzie i był już bliskim stanu, w którym tonący brzytwy się chwyta; jednak instykt zachowawczy odstręczał go od tej ostateczności i wolałby w pannie Pelagii znaleść coś lepszego niż brzytwę. W tem tylko był sęk, jak się dowiedzieć o tem. Radcy Rzepskiego zapytać nie wypadało, gotówby był w liście wypaplać przed swoją magnifiką, której się ze wszystkiego zwykle spowiadał, a to popsułoby mu zupełnie interesa wobec panny. Pan baron chciał wyszczególnić się wobec niej miłością bezinteresowną. W tym celu napisał do jednego ze swoich znajomych, mieszkającego w Opoczyńskiem, zkąd właśnie była panna Pelagia, aby się dowiedział coś bliższego o jej stanie majątkowym. „Chcę wiedzieć o tem – pisał – dla tego, aby jeżeli majątek jej będzie zbyt wielki w proporcyi do moich dochodów, cofnąć się z honorem i godnością, gdyż niechciałbym pomimo gorącego uczucia, jakie żywię dla tej ze wszech miar godnej miłości istoty, uwłaczać imieniowi, które noszę i dać powód ludziom do niegodnych posądzań mnie o interesowność i ubieganie się za majątkiem.”
Ostatni ten frazes był klasą bezpieczeństwa gadatliwości owego znajomego, który mógłby był wygadać się przed kim o ciekawości pana barona. Że pan baron tego frazesu nie pisał na seryo, o tem my wiemy najlepiej, którzy w tej chwili widzimy portmonetkę barona. Gdyby panna Pelagia miała majątek w proporcyi do dochodów barona, biedny baron nietylko z tak skromnemi funduszami imienia swego do potomności przekazałby nie mógł, ale nawet sam je długo nosić nie byłby w stanie.
Po napisaniu wyżej wymienionego listu, pan baron Rumpell ubrał się i wyszedł prosto do biura paszportowego. Ale jakież było zdziwienie jego, kiedy wszedłszy tam zastał już pana Eustachego, konferującego z urzędnikiem także jak się zdaje względem uzyskania pasportu.
– A pan baron – odezwał się zmieszany Eustachy.
– Pan wyjeżdża gdzieś? – spytał baron podejrzliwie.
– Tak – do ciotki w Kaliskie – dawno jej nie odwiedzałem – a pan baron?
– Ja, tego – jak się nazywa – otrzymałem telegram od babki, że bardzo chora.
– Babka pańska zapewne bogata.
– To nie; ale bardzo dobra kobieta. Byłem jej ulubieńcem, więc pojmiesz pan, że wypada.
Rozmowę tę przerwał urzędnik, który pisząc rysopis barona zapytał głośno:
– Pan baron Rumpell – lat? —
– Jakto – lat? – spytał skonsternowany tem pytaniem baron.
– Wiele pan dobrodziej sobie lat liczy?
– Tak, mniej więcej koło trzydziestu – kilku. —
– To jest wiele?
A widząc, że pan baron z arytmetyką do ładu jakoś przyjść nie może, postanowił mu pomódz i spytał:
– W którym roku się pan rodziłeś?
– W trzydziestym drugim.
– Więc masz pan lat czterdzieści jeden – rzekł urzędnik pisząc.
– Ależ panie – zawołał zmieszany baron, który od jakiegoś czasu nie prowadził dokładnego rachunku lat – być nie może.
– A tak, tak – rzekł Eustachy – w trzydziestym drugim, to akurat czterdzieści jeden lat i coś – a nie myślałem, żeby pan baron był już w tych latach. Pan wyglądasz najwięcej na trzydzieści dziewięć.
– Dokąd pan wyjeżdżasz? – spytał urzędnik.
– Czy to koniecznie potrzebne?
– Tak. —
– Do Galicyi.
– Więc pańska babka mieszka w Galicyi?
– Tam przeniosła się biedaczka od lat kilku.
– A pan, panie Eustachy gdzie wyjeżdżasz? – spytał znowu urzędnik.
Teraz znowu emigrant zmięszał się i spiekł raka.
– Ja panie – do… do tego… jak się nazywa – do… do… Galicyi.
– Więc nie w Kaliskie? spytał go baron podejrzliwie.
– A nie, bo ciotka moja teraz wyjechała do kąpiel.
– Może do Krynicy.
– Nie, podobno do Iwonicza.
– Kłamie jak szewc – pomyślał sobie baron.
– Nie złapiesz mnie ty bratku. Wiem gdzie ta babka – pomyślał Eustachy – ale zjesz djabła, jeżeli ci się uda.
Urzędnik wręczył obom paszporta.
– No, szczęśliwej podróży panie baronie – odezwał się Eustachy zabierając się do wyjścia.
– Nawzajem – odrzekł baron.
Po wyjściu z biura pan Eustachy prowadził taki monolog:
– Przysiągłbym, że baronek zwietrzył posag; ale nic z tego kochasiu, wysadzę cię, jak z siodła. Panna Pelagia chybaby oczów nie miała, żeby taką ruinę przeniosła nademnie. Trzeba go tylko będzie uprzedzić. Jutro zaraz wyjeżdżam.
W kilka minut potem baron wychodząc z biura paszportowego tak rozumował: