Читать книгу: «Książę i żebrak», страница 12

Шрифт:

Rozdział XXVI. Edyta

Król siedział przez kilka chwil w zamyśleniu, potem podniósł wzrok i rzekł:

– Dziwne, bardzo dziwne. Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć.

– Nie takie dziwne, jak ci się zdaje, panie mój. Znam go, to jego zwykły sposób postępowania. Od maleństwa był nicponiem.

– Ach, ja nie o nim mówię, sir Milesie.

– Nie o nim? A o czymże? Co to wydaje ci się tak dziwne?

– Że nikt nie spostrzega braku króla.

– Co? Jak? Nie rozumiem cię.

– Rzeczywiście? Czy nie wydaje ci się dziwne, że nie wysyła się na wszystkie strony gońców, którzy by mnie poszukiwali, nie widzi się ogłoszeń z opisami mojej osoby. Czyż nie jest to powodem do powszechnej rozpaczy i najpoważniejszego strapienia, że głowa państwa znikła bez najmniejszego śladu?

– Oczywiście, królu mój. Zapomniałem o tym.

Po czym Hendon dodał w duchu:

– „Biedna, obłąkana główka! Ciągle jeszcze trapi ją ta mania prześladowcza!”

– Ale mam plan, który pomoże nam obydwu w odzyskaniu swoich praw – napiszę list w trzech językach – po łacinie, po grecku i po angielsku – a ty pojedziesz z nim jutro raniutko jak najszybciej do Londynu. Nie wręczaj go nikomu innemu, tylko memu stryjowi, lordowi Hertfordowi; kiedy on zobaczy ten list, pozna moje pismo i przyśle natychmiast gońców po mnie.

– Czy nie byłoby rozsądniej, królu mój, abyśmy zaczekali, aż ja zostanę uznany za prawego dziedzica mych posiadłości? Wówczas łatwiej mi będzie…

Król przerwał mu gwałtownie:

– Cicho! Co znaczą twoje nędzne posiadłości i twoje małe troski wobec dobra całego kraju i zachowania tronu?

Potem dodał głosem łagodniejszym, jakby żałując swego gwałtownego tonu:

– Bądź mi posłuszny i nie lękaj się niczego. Przywrócę ci twoje prawa i dopomogę ci w odzyskaniu mienia – ba, dam ci nawet o wiele więcej. Nie zapomnę o twoich usługach i wynagrodzę je.

Z tymi słowami mały król chwycił pióro i zaczął pisać. Hendon obserwował go z miłością, rozmyślając:

– „Gdyby w tym pokoju było ciemno, gotówbym pomyśleć, że to naprawdę król mówił do mnie. Nie podobna zaprzeczyć, że mówi on prawdziwie po królewsku – skąd to u niego? A teraz gryzmoli sobie zadowolony, pewien, że to po łacinie i po grecku; a jeżeli nie wpadnie mi jakiś dobry pomysł, aby mu wybić z głowy ten zamiar, będę musiał jutro rano wykonać jego szalony plan”.

W następnej chwili myśli Milesa powróciły do własnych jego przeżyć i tak był nimi zajęty, że gdy król podał mu list, wziął go do ręki i schował, nie wiedząc, co czyni.

– Jak dziwne było jej postępowanie – mruknął. – Miałem wrażenie, jakby mnie poznała, a jednak zdawało się, że mnie nie poznaje. Te dwa poglądy są z sobą sprzeczne, wiem o tym, nie potrafię ich z sobą pogodzić; z drugiej zaś strony, jakkolwiek się głowię, nie mogę wyrzec się jednego z nich na korzyść drugiego. Sprawa ma się zapewne po prostu tak: musiała poznać moją twarz, moją postać, mój głos, bo jakże mogło być inaczej? Ale powiedziała, że mnie nie poznaje, i to musi być prawdą, gdyż ona niezdolna jest do kłamstwa. Ależ tak – zaczynam już coś rozumieć! Z pewnością on wymógł na niej – rozkazał jej, zmusił ją do wypowiedzenia tego kłamstwa. Oto wyjaśnienie! Oto rozwiązanie zagadki! Widać było, że ledwie panowała nad trwogą. Nie miała odwagi postąpić inaczej w jego obecności. Muszę ją odszukać; znajdę ją z łatwością, a teraz, gdy jego nie ma, nie ukryje ona przede mną swego prawdziwego zdania. Przypomni sobie nasze lata dziecięce, gdyśmy się razem bawili; zmiękczy to jej serce i wtedy nie zaprze się mnie już, lecz uzna mnie za tego, kim jestem. W niej nie ma fałszu – zawsze była szczera i otwarta. Kochała mnie wówczas, to moje przekonanie, nie zdradzi więc tego, kogo kochała.

Podszedł do drzwi, ale w tej chwili otworzyły się one. Weszła pani Edyta. Była bardzo blada, ale stąpała krokiem pewnym, zaś ruchy jej były pełne wdzięku i godności. Twarz jej miała ten sam posępny wyraz co przedtem.

Miles podbiegł do niej z radością i nadzieją. Edyta powstrzymała go jednak ledwie dostrzegalnym ruchem dłoni i Hendon zatrzymał się jak przygwożdżony. Potem usiadła, wskazała i jemu krzesło, a przez to samo, traktując go jak obcego i jak gościa, pozbawiła go uczucia koleżeństwa. Zdumienie Hendona wobec jej niespodziewanego zachowania było tak wielkie, że przerażony zadawał sobie sam przez chwilę pytanie, czy jest rzeczywiście tym, za kogo się podaje. Lady Edyta zaczęła:

– Panie, przychodzę was ostrzec. Wiem, że nie podobna przekonać człowieka szalonego o jego szaleństwie, niewątpliwie jednak można go ostrzec, by się nie wystawiał na niebezpieczeństwo. Wierzę, że złudzenie wasze wydaje się wam czystą prawdą i dlatego samo przez się nie jest ono karygodne. Ale nie rozgłaszajcie go tutaj, gdyż tu może wam ono przynieść szkodę.

Przez chwilę spoglądała mu spokojnie w twarz, po czym ciągnęła dalej z naciskiem:

– Jest ono dla was tym niebezpieczniejsze, że w istocie jesteście bardzo podobni do zmarłego.

– Ależ na Boga, Edyto, przecież to ja sam jestem!

– Wierzę, że jesteście o tym przekonani. Co więcej, możecie być o tym szczerze przekonani – a jednak ostrzegam was raz jeszcze. Mąż mój jest tutaj panem; władza jego jest tu niemal nieograniczona; rządzi on życiem i śmiercią swoich poddanych. Gdybyście nie byli podobni do człowieka, za którego się podajecie, mąż mój spokojnie pozwoliłby wam piastować to urojenie, ale wierzcie mi, znam go dobrze i wiem, co zrobi. Poda was za obłąkanego i oszusta, a wszyscy mu uwierzą.

Znowu spojrzała na Milesa spokojnie i dodała:

– Nawet gdybyście byli Milesem Hendonem i gdyby on o tym wiedział i wszyscy gdyby o tym wiedzieli – zważajcie na moje słowa i zastanówcie się nad nimi dobrze – nawet wówczas znajdowalibyście się w tym samym niebezpieczeństwie, a zemsta jego dosięgłaby was równie niechybnie. On by się was i wówczas zaparł, oskarżyłby was, a nikt nie ośmieliłby się stanąć po waszej stronie.

– Wierzę w to w zupełności – rzekł Miles z goryczą. – Potęga, która umie wymusić posłuszeństwo, gdy idzie o zdradę przyjaciela młodości, potrafi skłonić do powolności i wtedy, gdy w grę wchodzi życie i chleb powszedni; łatwo wówczas wzgardzić wiernością i przywiązaniem.

Przelotny rumieniec zabarwił na chwilę policzki Edyty, potem spuściła oczy, ale głos jej nie zdradził wzruszenia, gdy mówiła dalej:

– Ostrzegłam was i ostrzegam raz jeszcze, oddalcie się. Inaczej czeka was od tego człowieka zguba. To tyran, nie zna on litości. Ja, która jestem jego niewolnicą, wiem o tym najlepiej. Biedny Miles i Artur, i mój drogi opiekun, sir Ryszard, wolni są już od niego na zawsze i bezpieczni w grobie – lepiej by było dla was być przy nich niż w mocy tego potwora! Pretensje wasze są zamachem na jego tytuły i jego własność; zadaliście mu czynną obelgę w jego własnym domu – jesteście zgubieni, jeżeli pozostaniecie tu dłużej. Uciekajcie – nie zwlekajcie ani chwili! Jeśli wam brak pieniędzy, weźcie, proszę, tę sakiewkę i przekupcie służących, aby was wypuścili. Ach, usłuchajcie mego ostrzeżenia, nieszczęsny człowieku, uciekajcie, póki jeszcze czas.

Miles odepchnął sakiewkę ruchem ręki, podniósł się z fotela i stanął przed Edytą.

– Wyświadczcie mi, pani, jedną przysługę – rzekł. – Spójrzcie mi prosto w oczy, abym się mógł przekonać, czy wytrzymacie mój wzrok. Tak – a teraz odpowiedzcie mi: czy jestem Milesem Hendonem?

– Nie. Nie znam was.

– Przysięgnij!

Odpowiedź była cicha, ale wyraźna.

– Przysięgam.

– O, to wprost nie do wiary!

– Uciekajcie! Dlaczego trwonicie drogocenny czas? Uciekajcie i ratujcie się!

W tej chwili do komnaty wpadli żołnierze i wywiązała się zaciekła walka, ale Hendon został rychło pokonany i obezwładniony. Króla pojmano także, związano i poprowadzono do więzienia.

Rozdział XXVII. W więzieniu

Wszystkie cele więzienne były przepełnione, zaprowadzono więc dwóch przyjaciół do obszernej sali, w której zamykano ludzi oskarżonych o drobniejsze przestępstwa, i nałożono im kajdany. Znaleźli się tu w licznym towarzystwie, gdyż w sali znajdowało się około dwudziestu więźniów obojga płci i różnego wieku, z kajdanami na rękach i nogach – była to wrzaskliwa i bezwstydna zgraja.

Król był oburzony tak niesłychaną obrazą jego godności królewskiej; Hendon był ponury i milczący. Czuł się jeszcze zupełnie ogłuszony i oszołomiony. Z radosnym sercem powrócił do domu rodzinnego, pewien, iż powracający syn marnotrawny powitany będzie z miłością, a tymczasem odwrócono się od niego, wyparto się go i wtrącono go do więzienia. Nadzieje i ich spełnienie pozostawały ze sobą w tak jaskrawej sprzeczności, że nie mógł się z tym jeszcze oswoić. Nie wiedział już, czy sytuacja jego jest tragiczna czy komiczna. Doznawał uczucia człowieka, który wybiegł przed dom zachwycać się widokiem tęczy, a nagle rażony został uderzeniem pioruna.

Z wolna jednak jego rozproszone i zbolałe myśli poczęły się skupiać i zajmować osobą Edyty. Zastanawiał się nad jej zachowaniem i rozważał je ze wszelkich stron, nie mogąc jednak wytłumaczyć pobudek jej postępowania. Czy go poznała, czy nie? Było to dręczące pytanie i trapiło go nieustannie. Ostatecznie doszedł do przekonania, że go poznała, ale zaparła się go z egoistycznych względów. Myśl ta wzniecała w nim gorzkie oskarżenia przeciw niej, ale imię jej tak długo było dla niego święte, że język odmawiał mu posłuszeństwa i nie chciał jej złorzeczyć.

Owinięci w brudne i postrzępione koce więzienne Hendon i król spędzili bolesną noc. Przekupiony dozorca dostarczył kilku więźniom wódki; naturalnym skutkiem tego były nieprzystojne pieśni, krzyki i kłótnie. Po północy jakiś człowiek pobił jedną z kobiet, zadawszy jej kajdanami ciężką ranę w głowę, zanim nadbiegł dozorca, który przywrócił porządek, obiwszy z kolei napastnika. Potem nastąpiła cisza i reszta więźniów mogła spać, gdyby ich nie budziły jęki i wyrzekania dwojga poranionych.

Podczas następnego tygodnia dni i noce mijały z przygnębiającą jednostajnością; za dnia przychodzili rozmaici ludzie, których twarze Hendon przypominał sobie mniej lub bardziej wyraźnie; wszyscy oni przyglądali mu się bacznie, po czym wyszydzali go jako „samozwańca”; po nocach zaś trwały nieustanne pijatyki i bójki. Wreszcie jedna z wizyt przybrała jednak niespodziewany obrót. Dozorca wprowadził jakiegoś starca i rzekł do niego:

– Ten nicpoń jest tutaj. Otwórz swoje stare oczy i spróbuj go rozpoznać.

Hendon podniósł wzrok i po raz pierwszy od czasu swego uwięzienia doznał drgnienia radości. Gdyż powiedział sobie:

– To stary Blake Andrews, który przez całe życie wiernie służył naszemu domowi – uczciwy to człowiek o szlachetnym sercu. Taki przynajmniej był niegdyś. Ale pewnie nie jest już wierny dzisiaj; teraz oni wszyscy są łgarzami. Tak, on mnie pozna, ale pewnie zaprze się mnie jak wszyscy inni.

Staruszek rozejrzał się dokoła, przyglądając się twarzom, i rzekł:

– Widzę tu tylko zwyczajną hałastrę uliczną. Któryż to ma być?

Dozorca więzienny roześmiał się i odpowiedział:

– Ten tutaj; spójrz no na tego łotra i powiedz, co o nim sądzisz.

Staruszek podszedł bliżej, przyjrzał się Hendonowi uważniej i potrząsnął głową, mówiąc:

– Zaiste, ten człowiek nie jest żadnym z Hendonów i nigdy nim nie był.

– Masz rację! Twoje stare oczy dobrze jeszcze widzą. Gdybym ja był na miejscu sir Hugona, wziąłbym tego łajdaka i…

Dozorca wspiął się na palcach i z ruchem takim, jakby miał na szyi stryczek, wydał dźwięk, jaki wydaje skazaniec, gdy rzęzi w ostatniej chwili życia. Staruszek zaś ciągnął:

– Niech się cieszy, jeżeli go coś gorszego nie spotka. Gdybym ja był sędzią, zginąłby od ognia…

Dozorca roześmiał się brutalnie i okrutnie.

– Powiedz mu prawdę, stary, jak wszyscy inni, którzy tu przychodzili, żeby mu się przyjrzeć. To świetna zabawa, powiadam ci.

Z tymi słowami dozorca odwrócił się i wyszedł z sali.

W tej chwili starzec padł na kolana i szepnął:

– Chwała niech będzie Bogu, który cię sprowadził na powrót, szlachetny panie! Od siedmiu lat sądziliśmy, że nie żyjesz, a oto tyś żyw! Od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem, poznałem cię natychmiast i wiele mnie to trudu kosztowało nie zdradzić wzruszenia i zachowywać się tak, jakby tu była sama hałastra uliczna. Jestem biedny i stary, ale jeśli rozkażesz, sir Milesie, będę głosił wszędzie, iż jesteś naprawdę tym, za kogo się podajesz, choćby to mnie samego zaprowadzić miało na szubienicę.

– Nie – odpowiedział Hendon – nie rób tego. Zaszkodziłbyś tylko sobie, a mnie niewiele pomógł. Ale dziękuję ci, że zbudziłeś we mnie znowu wiarę w ludzi.

Staruszek stał się dla Hendona i króla cennym sprzymierzeńcem. Przychodził odtąd po kilka razy dziennie, rzekomo, aby naigrawać się z oszusta, w istocie zaś przemycał im pożywienie, które wobec skąpego wiktu więziennego było dla nich bardzo pożądane, przynosił im też wiadomości o tym, co się działo na świecie.

Hendon pozostawiał przynoszone przez staruszka smakołyki królowi, który bez tego posiłku zmarniałby w więzieniu zupełnie, tak nieobfite i ohydne było jedzenie, które przynosił im dozorca.

Co prawda, nie chcąc wzbudzać podejrzeń, musiał się Andrews ograniczać do krótkich jedynie odwiedzin, mimo to jednak udawało mu się nieraz szepnąć Hendonowi ukradkiem ważną wiadomość, podczas gdy złorzeczenia, którymi szafował głośno, miały tylko na celu wprowadzenie w błąd słuchaczy. W ten sposób dowiedział się Miles z wolna o wydarzeniach, które zaszły w jego rodzinie. Artur umarł przed ośmiu laty. Strata ta, w połączeniu z brakiem jakichkolwiek wieści od Milesa, podkopała zdrowie starego ojca; spodziewając się rychłej śmierci, pragnął już tylko pobłogosławić związek Hugona z Edytą. Ale Edyta błagała go o zwłokę, żywiąc ciągle nadzieję, że Miles powróci. Potem nadszedł list donoszący o jego śmierci. Cios ten rzucił sir Ryszarda na łoże boleści; spodziewał się, że kres jego jest już bliski. Hugo nalegał także na przyśpieszenie małżeństwa, ale Edyta prosiła ciągle o zwłokę i wyjednała sobie najpierw miesiąc, potem drugi, wreszcie trzeci; w końcu jednak ślub odbył się przy łożu śmierci sir Ryszarda.

Nie było to szczęśliwe małżeństwo. Opowiadano sobie w okolicy, że młoda pani wkrótce po ślubie znalazła kilka niekompletnych brulionów owego złowieszczego listu i oskarżyła męża, iż przez to oszustwo przyśpieszył zarówno ślub, jak i śmierć ojca. Ciągle słyszało się o tym, jak okrutnie obchodził się Hugo z żoną i służbą; po śmierci ojca zrzucił on zupełnie maskę i okazał się wobec wszystkich podwładnych bezlitosnym tyranem.

Jedna nowina przyniesiona przez Andrewsa szczególnie zainteresowała króla.

– Opowiadają, że król jest obłąkany – rzekł kiedyś staruszek. – Ale na Boga, nie mówcie nikomu, że wam o tym opowiedziałem, bo podobno każdy, kto roznosi tę wieść, daje głowę.

Jego królewska mość spojrzał na staruszka gniewnie i rzekł:

– Król nie jest obłąkany, przyjacielu… nie troszcz się o sprawy, które cię nie obchodzą; twoje buntownicze słowa mogłyby cię przyprawić o nieszczęście.

– Co się temu chłopcu stało? – zapytał Andrews zdumiony tym niespodzianym atakiem. Hendon dał mu znak, aby nie pytał dalej, zaś staruszek ciągnął swoje informacje:

– Zmarły król zostanie za kilka dni pochowany w Windsorze, szesnastego tego miesiąca, zaś dwudziestego odbędzie się w Westminsterze koronacja nowego króla.

– Na to trzeba go przecież przedtem odszukać – rzekł król do siebie półgłosem; potem dodał z przekonaniem:

– Już oni się o to postarają i ja też.

– Ależ w imię…

Na ostrzegawczy ruch Hendona starzec nie dokończył i zamilkł.

Po chwili ciągnął dalej swoje opowiadanie:

– Sir Hugo jedzie na koronację i to z wielkimi nadziejami. Spodziewa się z całą pewnością godności para, gdyż cieszy się wielkimi łaskami u lorda protektora.

– U jakiego lorda protektora? – zapytał jego królewska mość.

– U dostojnego księcia Somerset.

– Cóż to za książę Somerset?

– Jeden jest tylko – Seymour, hrabia Hertford.

– A od kiedyż to jest on księciem i lordem protektorem? – zapytał król gwałtownie.

– Od ostatniego dnia miesiąca stycznia.

– A któż go zamianował?

– On sam i Wielka Rada – za zgodą króla.

Jego królewska mość zerwał się gwałtownie.

– Króla! – zawołał. – Jakiego króla, drogi panie?

– Po prostu króla! (Co się temu chłopcu stało?). Ponieważ mamy tylko jednego króla, nietrudno na to pytanie odpowiedzieć – jego królewskiej mości Edwarda Szóstego, którego niechaj Bóg zachowa. Ach, co to za piękny i miły pan, a czy umysł jego jest zdrowy czy chory, to przecież wszystko jedno; powiadają zresztą, że choroba ustępuje z dnia na dzień, a że wszystkie usta głoszą jego chwałę, więc też każdy z poddanych modli się żarliwie, aby panował on długo nad Anglią. Gdyż panowanie jego zaczęło się od razu od miłosierdzia: darował życie staremu księciu Norfolkowi. A teraz zamierza znieść najcięższe i najokrutniejsze prawa, gnębiące ubogi lud.

Wiadomości te odjęły królowi mowę ze zdumienia i wprawiły go w tak poważne zamyślenie, że nie słuchał dalej słów staruszka.

Zadawał sobie pytanie, czy tym „pięknym i miłym panem” może być ów żebrak, którego pozostawił wówczas na zamku we własnym przebraniu. Wydawało mu się to nieprawdopodobne; już mowa i zachowanie zdradziłyby go, gdyby się chciał podać za księcia Walii – musiało by to doprowadzić do jego zdemaskowania, a wtedy poczęto by przecież szukać prawdziwego księcia. Czy możliwe jest, aby dworacy podsunęli jakiegoś innego chłopca szlachetnego rodu? Nie, na to nie pozwoliłby jego wuj; był on wszechmocny i zniweczyłby taką intrygę od razu w zarodku.

Wszelkie wysiłki myśli były daremne; im bardziej zastanawiał się nad zagadką, tym bardziej wydawała mu się nierozwiązalna, tym bardziej bolała go głowa i tym gorzej spał. Niecierpliwość jego, by powrócić do Londynu, wzrastała z każdą godziną, a uwięzienie ciążyło mu coraz bardziej.

Wysiłki Hendona, by pocieszyć króla, pozostawały zupełnie bezowocne; natomiast dwóm kobietom, które od kilku dni przykute były w pobliżu nich, powiodło się to lepiej. Łagodne ich słowa przywróciły mu spokój i nauczyły go cierpliwości.

Był im wdzięczny za to z całego serca i powziął do nich szczerą życzliwość, poddając się z rozkoszą łagodnemu i kojącemu wpływowi ich obecności. Na pytanie, za co zamknięto je w więzieniu, kobiety odpowiedziały, że są baptystkami54. Król uśmiechnął się i zapytał:

– Czyż to jest przestępstwo zasługujące na karę więzienia? Przykro mi bardzo, że niedługo stracę wasze towarzystwo; bo przecież z tak błahego powodu nie będą was długo więzili.

Kobiety nie odpowiedziały, ale wyraz ich twarzy zaniepokoił króla, ciągnął więc dalej z ożywieniem:

– Nie odpowiadacie – proszę was, okażcie mi tę życzliwość i powiedzcie, jakiej możecie się jeszcze spodziewać kary? Prawda, więcej nie macie się czego obawiać?

Kobiety starały się wykręcić od odpowiedzi, ale wznieciło to jeszcze większe obawy w królu, który zawołał:

– Czy będą was bili rózgami? Nie, nie, tak okrutnie nie mogą z wami postąpić! Powiedzcie, że tego nie uczynią…

Kobiety spojrzały po sobie ze smutkiem i zmieszaniem; nie mogły jednak nie odpowiedzieć, więc jedna z nich rzekła głosem na wpół zdławionym:

– Rozdzierasz nam serca, kochany chłopcze! Bóg nam dopomoże znieść naszą…

– Więc przyznajecie! – zawołał król. – Ci nikczemnicy bez serca będą was chłostali! Nie, nie płaczcie! Nie mogę patrzeć na to! Bądźcie odważne, niedługo odzyskam swoje prawa, a wtedy wezmę was pod opiekę!

Gdy król zbudził się następnego ranka, nie ujrzał już w pobliżu siebie poczciwych kobiet.

– Wypuszczono je! – zawołał uradowany, a potem dodał smutno: – Dla mnie to źle, były mi one jedyną pociechą.

Każda z kobiet przypięła do jego ubrania kawałek wstążki na pamiątkę. Król ślubował zachować te pamiątki wiernie, a gdy tylko odzyska wolność, odszukać swoje dwie przyjaciółki i wziąć je pod opiekę.

Wtem wszedł do sali dozorca z kilkoma pomocnikami, którym kazał wyprowadzić wszystkich więźniów na dziedziniec. Król był tym bardzo uradowany. Co za rozkosz ujrzeć znowu błękit nieba i odetchnąć świeżym powietrzem! Niecierpliwił się i sarkał na powolność dozorców, wreszcie jednak przyszła kolej i na niego. Zdjęto mu kajdany i kazano iść za Hendonem i innymi więźniami na dziedziniec.

Dziedziniec był czworokątny, wybrukowany płytami kamiennymi, otwarty tylko u góry. Więźniowie weszli przez sklepioną bramę i ustawiono ich szeregiem, plecami do muru; przed nimi rozpięto linę, a warta więzienna pilnowała ich czujnie.

Był zimny, pochmurny ranek, śnieg, który spadł w nocy, pokrywał cały dziedziniec, potęgując ponure wrażenie, gdy wiatr zrywał się chwilami i wprawiał płatki w zawrotny wir.

Na środku dziedzińca stały dwie kobiety przykute do drewnianych pali. Król poznał w nich od pierwszego wejrzenia swoje przyjaciółki. Przeszedł go dreszcz.

– „Ach – pomyślał – nie wypuszczono ich na wolność, jak mi się zdawało. I takie dobre kobiety smaga się w Anglii rózgami! A co najhaniebniejsze, że nie dzieje się to w jakimś pogańskim kraju, ale właśnie w chrześcijańskiej Anglii! Będą je chłostać rózgami, a ja, którego one pocieszyły w niedoli i pokrzepiły na duchu, muszę się temu przyglądać i nie mogę przeszkodzić tej wielkiej niesprawiedliwości. Dziwne to, bardzo dziwne, że ja, władca tego wielkiego kraju, nie mam dość mocy, aby je obronić. Ale niechaj się strzegą nikczemnicy, gdyż bliski jest dzień, gdy pociągnę ich do surowej odpowiedzialności za ich niecne czyny. Za każde uderzenie rózgi jakie zadają, otrzymają w zamian sto uderzeń”.

W tej chwili otwarto wielkie wrota, przez które wszedł tłum mieszczan. Otoczyli oni kobiety tak zwartym kołem, że król nie widział ich już więcej. Potem ukazał się duchowny, który przeszedł przez tłum, tak że król i jego nie mógł widzieć. Słyszał tylko, że odbywa się rozmowa, że zadawano pytania i odpowiadano na nie, ale słów nie mógł zrozumieć. Potem ujrzał król bieganinę i zamieszanie; dozorcy więzienni biegali tam i z powrotem wśród tłumu otaczającego kobiety; później nagle zapadła cisza.

Naraz tłum rozstąpił się jakby na rozkaz i król ujrzał widok, wobec którego krew zakrzepła mu w żyłach. Związane kobiety otoczone były stosem drzewa, a jakiś człowiek klęczący na ziemi podpalał go właśnie!

Kobiety pochyliły głowy i zakryły twarze rękoma; żółte płomienie strzeliły w górę po suchych, trzeszczących drwach, a wiatr uniósł ku niebu kłąb błękitnego dymu. Duchowny wzniósł ręce do modlitwy, gdy nagle wbiegły przez bramę dwie młode dziewczyny, które z rozdzierającym krzykiem rzuciły się ku skazanym na stos kobietom. Pachołkowie kata odciągnęli je natychmiast, ale jedną z nich za słabo widocznie trzymali, gdyż wyrwała się z okrzykiem, że chce umrzeć z matką, i zanim zdołano jej przeszkodzić, podbiegła do matki i otoczyła ją ramionami. Odciągnięto ją znowu, ale suknie jej zajęły się już od ognia. Kilku mężczyzn pochwyciło ją i zdarło z niej płonące części ubrania, ona zaś opierała się ciągle i biadała, że jest teraz sama jedna na świecie, więc niechaj jej lepiej pozwolą umrzeć wraz z matką. Obie dziewczyny zawodziły nieustannie, usiłując się wyrwać, ale nagle jęki ich zagłuszone zostały przez straszne, rozdzierające tony; król spojrzał w stronę stosu – i natychmiast odwrócił śmiertelnie bladą twarz. Nie mógł patrzeć więcej w tę stronę.

– „To, co ujrzałem przez tę krótką chwilę – pomyślał – pozostanie na zawsze w mej pamięci! Przez wszystkie dni swego życia będę to widział przed oczyma, a po nocach będzie mi się to śniło. O Boże, bodajbym był oślepł raczej!”

Hendon obserwował króla. W duchu mówił sobie z zadowoleniem:

– „Szaleństwo jego ustępuje; zmienił się, stał się spokojniejszy i posłuszniejszy. Dawniej byłby się rzucił na tych oprawców z niepohamowaną wściekłością, wołałby, że jest królem i kazałby natychmiast uwolnić kobiety. Spodziewam się, że przywidzenia jego znikną zupełnie, a umysł ozdrowieje za niedługo. Daj Boże, aby się to stało jak najrychlej!”

Tego dnia przyprowadzono do więzienia kilku aresztantów, którzy mieli pozostać tylko przez noc, a potem być wywiezieni pod eskortą do rozmaitych miejscowości królestwa, gdzie mieli odpokutować za swoje przewinienia. Król rozmawiał z nimi. Od pierwszej chwili uznał za swój obowiązek przygotowywać się do swego urzędu królewskiego przez rozmowy z więźniami przy każdej sposobności. Dzieje ich cierpień szarpały mu serce.

Wśród przybyłych znajdowała się stara, ogłupiała kobieta, która ukradła tkaczowi kilka łokci sukna i miała być za to powieszona. Dalej człowiek, którego oskarżono pierwotnie o kradzież konia, że jednak nie miano przeciwko niemu dostatecznych dowodów, spodziewał się już, iż ujdzie śmierci; zarzucono mu jednak, że upolował jelenia w lasach królewskich i teraz nic już nie mogło go uratować od szubienicy.

Szczególnie współczuł król młodemu rzemieślnikowi, który złapał pewnego wieczoru na ulicy sokoła; ptak uciekł zapewne od swego właściciela, a czeladnik zabrał go do domu, nie mając żadnych złych zamiarów; sędzia orzekł jednak, że popełnił on kradzież i skazał go na karę śmierci.

Król był oburzony na tę nieludzkość i domagał się od Hendona, aby się wraz z nim wyłamał z więzienia i uciekł do Westminsteru, gdyż pragnie on jak najrychlej zasiąść na tronie i roztoczyć łagodny rząd nad swoim ludem.

– „Biedny chłopiec – pomyślał Hendon – opowiadania o tych strasznych losach znowu pomieszały mu rozum i wznowiły dawną chorobę z większą jeszcze mocą – gdyby nie to, niedługo byłby zdrów zupełnie”.

Wśród więźniów znajdował się także pewien stary prawnik, którego twarz zdradzała energię i odwagę. Przed trzema laty opublikował on oskarżenie przeciw lordowi kanclerzowi, zarzucając mu niesprawiedliwość. Skazano go za to na obcięcie uszu pod pręgierzem, na wydalenie z jego stanu, karę trzech tysięcy funtów szterlingów i dożywotnie zamknięcie w więzieniu. Ale oto niedawno stary prawnik ogłosił nowe oskarżenie i został teraz skazany na obcięcie tego, co pozostało z jego uszu, karę pięciu tysięcy funtów, napiętnowanie na policzkach i dożywotnie więzienie.

– Zaszczytne to blizny – rzekł, odgarniając siwe pukle włosów i pokazując królowi okaleczone miejsca.

Oczy króla zapłonęły oburzeniem.

– Nikt mi nie wierzy – rzekł – i ty mi także nie uwierzysz. Ale to nic – za miesiąc będziesz wolny. Co więcej: prawa, które cię skrzywdziły i zhańbiły imię Anglii, wykreślone będą z naszego kodeksu. Źle się dzieje na świecie; królowie powinni od czasu do czasu przekonywać się naocznie, jak wykonywane są ich prawa, a wtedy nauczą się miłosierdzia.55

54.baptyści – protestancka grupa wyznaniowa powstała na pocz. XVII w., akcentująca indywidualizm w relacji do Boga, uznająca Biblię za jedyny autorytet w sprawach wiary i ograniczająca praktykę chrztu (gr. baptismos) do osób świadomych tego aktu. [przypis edytorski]
55.Przy wielu rodzajach kradzieży prawo wyraźnie odmawiało pociechy religijnej; kto ukradł konia, sokoła lub chustkę wełnianą tkaczowi, zostawał powieszony. Podobnie ten, kto zastrzelił jelenia w lesie królewskim albo wywoził owce z państwa. [J. Hammond Trumbull, Okrutne prawa, prawdziwe i zmyślone, str. 13]. Uczony prawnik, William Pryne, został (na długo po panowaniu Edwarda VI) skazany na obcięcie obojga uszu pod pręgierzem, grzywnę 3000 funtów i dożywotnie zamknięcie w więzieniu. W trzy lata później dał on znowu powód do skargi, gdyż opublikował ulotkę skierowaną przeciwko władzom kościelnym. Stanął znowu przed sądem, który skazał go na obcięcie tego, co pozostało z jego uszu, grzywnę 5000 funtów szterlingów, napiętnowanie na obu policzkach literami S. L. (Seditious Lebeller – buntowniczy oszczerca) i dożywotnie zamknięcie w więzieniu. Surowości tego wyroku odpowiadało okrucieństwo jego wykonania. [Tamże, str. 12]. [przypis autorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
01 июля 2020
Объем:
250 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают