Читать книгу: «Niespokojni», страница 3

Шрифт:

I czuł się tak osaczony, że korzystał częściej niż zwykle z dwóch miejsc, w których był bezpieczny: z klozetu i łóżka.

Klozet był miejscem tradycyjnym, rytualnym i samotnym: kąt dla psa, gdy chce zjeść swoją kość, miniaturowa klinika popsutych lalek, ojczyzna jedenastoletniego pustelnika. Można by na jego ścianach odcyfrować całe dzieciństwo Emila, zeskrobując delikatnie farbę i pokost, docierając do coraz to głębszych warstw tynku. Spały tam daty ważnych zdarzeń, rysunki anatomiczne, tytuły przeczytanych książek.

Łóżko – sen, śmierć, miłość, narodziny… zwłaszcza gdy się może kołdrę naciągnąć na głowę.

Przyszły noce, kiedy ciemność zaczęła się żarzyć, kiedy mówił do siebie i zażądał od siebie:

– Ja chcę dziewczynę, ja chcę dziewczynę, daj mi, daj już. Albo Jankę, co nosi krótkie suknie, albo Helę, co nie nosi stanika.

(To były kuzynki: styl jego monologu nie zmienił się od czasu przemówień do Boga i do psów).

Słowa opadały na noc jak na gorącą blachę, ciemniały, kruszyły się, i w końcu zostawał z nich popiół. Znajdował tylko swoje ręce i swoje nogi.

Burza nadchodziła powoli, nadciągała z głębi jego dwunastu lat, które dojrzewały, pęczniały, zaokrąglały się, jak wolno nadymana piłka nożna; i pękły.

Przeczytał Jana Krzysztofa, który uderzył w niego, dźwięczał w nim długo, rezonował, potem zaczął się staczać w dół, jak lawina, pociągając za sobą niepokój, obłąkane sny.

I stało się, że pewnej nocy runęli bogowie, już dawno nadpsuci i nadgnili, tak że jego przerażenia nie powodował sam fakt upadku, lecz to, że odbył się on z tak małym hałasem. Została po nich w jego świecie duża wyrwa i olbrzymia pustka, i zobaczył, że jest sam wszechwiedzący, samotnie wszechwiedzący, silny i słaby, zawieszony jak gwiazda w próżni.

Szczękając zębami, wyszedł z łóżka i chodził po pokoju, który wydawał mu się nowym światem, tym samym, a jednak zupełnie innym.

Zobaczył, że nie jest sobą, że coś obcego wdarło się w niego i że jest ich dwóch: on i on.

W strachu i wściekłości bełkotał:

– Tylko ja…?

– Tylko ty…?

Pomału podniosły głowę krzyczące albatrosy i kołyszące się niebo, i zobaczył swoją przeszłość, która posuwała go wolno, przymykając mu oczy, na to miejsce straszne i urzekające, na brzeg przepaści, gdzie stał po raz pierwszy twarzą w twarz z przestrzenią. I modlił się do Boga, którego nie było, i modlił się do siebie, nie wierząc, że to będzie jego przeznaczeniem.

Wyrwał dwie kartki z zeszytu i pisał:

„Postanawiam dużo o sobie wiedzieć. Chcę wiedzieć to, co będę przeżywał za dwa lata, to, co można w ogóle przeżywać. Nie chcę tracić czasu na przeżywanie tego, co zostało opisane. Chcę poznać się, wiedzieć z góry jakie… i robić takie rzeczy (przekreślone wyrazy), czuć takie rzeczy.

Nie chcę tracić czasu, chcę zyskać na czasie przez wiedzenie o tym, co może być”.

Rozpoznał w nocy swoje mieszkanie, idąc boso wzdłuż korytarza, w stronę królików. Tam, grzebiąc długo w ciemności, znalazł flaszkę z eterem i wrócił do łóżka. Nalał eteru na chustkę i wdychał go powoli.

Ciało jego unosiła woda, wokół krążyły gwiazdy.

Joanna II

„……………………………………………………………….

Ten drugi pojechał na wakacje. J. został sam, więc miałam łatwą robotę. Z początku był bardzo nieśmiały, ale już przy trzecim spotkaniu zażądał, aby mu pokazywać figury. W pierwszej chwili miałam ochotę powiedzieć mu »wynoś się«, ale potem, nie wiem sama dlaczego, pokazywałam mu różne.

Raz przyniósł fotografie porn. I zaproponował, abyśmy spróbowali naśladować. Właściwie zaczęło się od grania, bo u mnie w pokoju jest rozklekotane pianino. Ja się nie znam na muzyce, ale on gra b. dziwnie i ładnie się przy tym rusza. Nie wiem sama, czy ruchy, czy gra działają na mnie. Poza tym przy stosunku zachowuje się też dziwnie. W połowie przerywa i nie chce dalej, aż ja nie wykonam najdziwaczniejszej figury. Czasem mnie to b. boli.

Nie wiem, jak on mnie opętał, bo to nie jest ani bujanie się w nim, ani go nie kocham. Czasem przerywa, aby podejść do fortepianu. Nie wie, że dzięki temu mnie gra jego podnieca, bo mi przychodzi na myśl tamto. To jest błędne koło, z którego nie ma wyjścia.

Ostatnio już przychodzi ze mną tylko spać, a ja sobie przypominam, jak chciałam, żeby przychodził tylko po to. Ja myślałam, że to będzie tylko »na trzy dni«, a stało się inaczej. On przychodzi do mnie jak do kurwy. Sama nie wiem, co piszę, taka jestem ostatnio roztrzęsiona. Więc muszę powiedzieć, że traktuje mnie jak psa. Czym bardziej mnie tak traktuje, tym ja bardziej jestem gotowa więcej rzeczy dla niego zrobić.

Czasem obiecuję sobie, że go wyrzucę, że go w ogóle nie wpuszczę. Ale ani to, ani tamto.

Stosunek z nim nie sprawia mi ani połowy takiej przyjemności, jak z P. Nie wiem, dlaczego robię to wszystko, czego on chce.

Aha, muszę opisać, co działo się wczoraj. Mieliśmy normalny stosunek i J. miał dziwne oczy. W pokoju było ciemno, okiennice były zamknięte i J. nie kazał robić światła. Potem podszedł do lustra, aby się przyczesać, a ja zostałam na tapczanie. Był nagi. Jest b. brzydko zbudowany i chudy. Nie rozumiem, jak mogę się z tym pogodzić. I nagle z jego włosów zaczęły się sypać iskry aż na podłogę. Podszedł do mnie z miną czarnoksiężnika, dotknął mi sutki i też strzeliła iskra. Przestraszyłam się, wiem, że było jeszcze dużo iskier, zwłaszcza tam, gdzie są włosy, i jego niebieskie oczy wyglądały fioletowo. Potem zaczął gonić jak wariat dookoła stołu i wykrzykiwać coś i gdzie dotknął fotela albo jakiegoś sprzętu, tam wylatywała iskra. Potem siadł nagi przy fortepianie i zaczął grać. To zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Przerwał w połowie, a gdy ja spytałam, co to było, odpowiedział dwa słowa, z których zrozumiałam tylko pierwsze: Mefisto? Wyglądał naprawdę jak diabeł, gdy tak nago gonił po pok. Potem był zmęczony, położył się i zamknął oczy. Powiedział do mnie z zamkniętymi oczami: »Przynieś swój pamiętnik. Ja nie jestem ciekawy, co tam jest, tylko…«. Nie pamiętam. Przyniosłam. Napisał: »Jan I, władca Joanny«. Powiedział: »Ma przyjechać mój kolega, muszę już iść«. Zapytałam go, który, czy ten Emil? Nie odpowiedział i poszedł.

Ja w ogóle nie wiem, co on robi, jak żyje. Pewno kłamał. Nie wiem, co zrobić. Zabić go czy co? Spytam małego k., w jaki sposób jest możliwe, żeby się iskry sypały z człowieka.

……………………………………………………………….”

Komentarz: Mały k. to jest ojciec Emila. Dlatego nazywa się mały k., bo Joanna uważa, że jest podobny do kota.

Université Perverse

– Wtedy, kiedy ja przyjechałem, to było?

– Tak.

Emil czuł, że się dusi.

– I dlatego spóźniłeś się wtedy?

Janek patrzył niebieskimi, niewinnymi oczami. Milczenie pod ciśnieniem. Emil musiał głęboko oddychać co parę minut.

Powiedziano mu o tym, o czym już dawno wiedział; ale był oszołomiony, że tak było na pewno; a przepaść dzieli te dwa stopnie pewności.

– To musiało się tak skończyć.

– Wiem.

To było powiedziane głosem, który nie powstał w krtani; głosem brzuchomówcy. Myślał zawsze, że on „to” skończy, nie Janek.

– Ale dlaczego musiało być właśnie wtedy?

– Nie martwisz się, że było wtedy. Z całkiem innego powodu.

– Z jakiego?

– Nie gniewaj się, że będę przykry.

– Mów.

– Że ty nie możesz odgrywać tej roli, którą ja odgrywam.

– Nieprawda.

– Ja jeszcze nie skończyłem. Po prostu zmiana ról wytrąciła cię z równowagi. A ty byłeś raczej predestynowany60 do mojej roli. Gdyby było odwrotnie, to mielibyśmy również zmartwienie, ale odpowiadające naszym poprzednim stosunkom; łagodne zmartwienie.

Ciśnienie ustępowało jak powietrze z dziurawego balonu. Obaj odetchnęli głęboko.

– Co teraz będzie?

Janek uśmiechnął się i odpowiedział:

– Nic się nie zmieni. Będziemy się tak dalej spotykać jak dotychczas.

Oczywiście, że będą się spotykać, ale nie tak, jak dotychczas. To było skończone. Emil zaczął czarować, żeby choć odwrócić role.

Zachował dużo cech dziecinnych. Liczył tafle na chodniku. Bawił się, idąc ulicą, jak mu się nudziło, w kolej. (Sam był koleją). Przechodząc wzdłuż sztachet, przejeżdżał po nich patykiem, co robiło hałas podobny do jadącego motocykla. Dawało mu to pewien nieskażony, świeży obraz świata, naturalnie, gdy chciał go użyć. (Suknia tej pani ma wysypkę – mówił, gdy widział suknię z wypukłym nieregularnym wzorem). Gdy był zdenerwowany, żuł liście. (Dostaniesz promienicy61 – ostrzegał go ojciec). Więc teraz żuł liście, bo był zdenerwowany.

– Co teraz będzie? – powtórzył. Po chwili: – Ja wiem, co teraz będzie. Dokładnie wiem. Ale nie chodzi o to. Ja pytam siebie, bo muszę się wewnętrznie urządzić jakoś i w żaden sposób nie mogę. Czy możesz mi coś powiedzieć o niej?

– Mogę. Ona jest miła i dość ładna kokotka. Ja się wobec niej czuję skrępowany i nieśmiały.

To kłamstwo – to była pokuta, a równocześnie przyjemność; nie uważał, żeby był nieśmiały wobec Joanny, a kłamanie sprawiało mu przyjemność. Zwłaszcza że tak długo mówił Emilowi prawdę. (Ale tylko jemu). Dzięki Joannie oswobodził się z ostatniego człowieka, który mu nie pozwalał być całkiem sobą. W nagłym przypływie radości pocałował Emila w usta, i Emil pomyślał: „Do takich gestów jest się zdolnym tylko wtedy, gdy jest się już zupełnie obojętnym”. I nie miał racji. Obaj zaczerwienili się. Emil – bo wstydził się za Janka; Janek – bo wiedział, co myśli Emil.

– Pójdźmy już…

– Przecież powiedziałeś, że nie chcesz tam iść.

– Już chcę, mimo tego, że uważam to wszystko za rozpustę umysłową.

Emilowi sprawiło ulgę przeniesienie rozmowy na płaszczyznę teoretyczną.

– Rozpusta umysłowa jest potrzebna, aby wyładować irracjonalne części naszego intelektu.

Szli ulicą. Z otwartego okna było słychać radio. Melodia, jak ciężki, czarny ptak, wzbijała się z basów w górę na niespokojnych pasażach. I w tę melodię zatopił się smutek Emila, jak sztylet; dziwne, że nie została zabita.

– To jest sprzeczne samo w sobie.

– Ale która rzecz istniejąca nie jest sprzeczna sama w sobie?

– Może…. ale jestem zmęczony.

Mieszkanie Pawła. Emil nacisnął dzwonek i pomyślał, że będzie tam Adam o wielkiej kudłatej głowie, która chwiała się, gdy chodził. Wczoraj obserwował go na ulicy. Adam stawał co chwilę, jakby chodzenie przeszkadzało mu w myśleniu. Mówił do siebie, potem zginał się komicznie, jak żaba gotująca się do skoku, jakby dostał uderzenie w dołek, i było widać, że się bardzo cieszył. Potem szedł dalej, potem znów zaczynało się wszystko od początku, potem otworzono drzwi.

Gdy weszli, jeszcze z przedpokoju usłyszeli Adama deklamującego:

 
W ponurej nocnej porze,
gdy wilki wyszły na żer,
jechał po bocznym torze
smutny, zwyczajny pasażer.
 
 
Gdy wilki w strasznym skowycie
gryzły bydlęce kości,
pasażer dojechał o świcie
do kresu swych możliwości.
 

Były tam dwie dziewczyny: kochanka Adama i Pola, która pozwalała na wszystko, tylko nie na „to”. Powitał ich śmiech: wszyscy byli trochę podchmieleni. Pola złapała Emila za rękę:

– Coś ci muszę powiedzieć. Wspaniałego.

Usiadł na fotelu, ona usiadła na poręczy.

– Co?

– Adam powiedział przy wszystkich na plaży: „Klalciu; luszyć cię w plecki…”. Miziali się tak długo. No, i co ty na to?

Emil pomyślał o nim: wielki, kudłaty łeb, czarne oczy proroka, ironiczny głos, cięty dowcip.

– Prawda, że się chce wymiotować?

Emil poruszył głową w nieokreślonym kierunku. Pomyślał o Klarze: z lekka obskurna, o wydatnych piersiach. Tak, ten epizod był niesmaczny.

Poznali się w konserwatorium. Ona grała na skrzypcach nijako, on na fortepianie – najczęściej Bacha – ze wzruszającą, niezdarną uczuciowością. Była od niego o dwa lata starsza. Postanowiła, że się od niego nie odczepi.

Cała historia zaczęła się niewinnie. Ponieważ nie mieli odpowiedniego lokalu, kochali się na stole w konserwatorium po godzinach urzędowych. On nie robił z tego tajemnicy. Przeciwnie. Opowiadał szeroko o jej piersiach w swoich wykładach na Université Perverse62. (Ta instytucja została założona przez uczniów gimnazjum, do którego chodził Emil). Jego pół uczone, pół absurdalne wykłady, poparte cytatami z Platona, św. Teresy63, Havelock Ellisa64, gestykulacją, nabrzmiałą do czerwoności twarzą, napuchniętymi żyłami na szyi i skroniach – wywoływały histeryczny śmiech. Ja, Leo, mam wielką ochotę przytoczyć tu jeden wykład, ale boję się. On też był pierwszym i ostatnim rektorem Uniwersytetu.

Czasem Paweł wykładał o nieistniejących stworzeniach, fąflach, których istotą jest – udowadniał – nicość. Dowód ten był odwróceniem jednego z dowodów istnienia Boga św. Tomasza z Akwinu. Emil wykładał spokojnie teorię absurdologii, jak zwykle – zbyt serio.

Tymczasem Adam wypróbował wszystkie pozy, opisane od czasów starokreteńskich do Magnusa Hirschfelda65. I pomału pokochał swoją lubieżność, włożoną w Klarę. Zaczął przylepiać się do niej, zdrabniać jej imię, nazwy części ciała. Wkładał w nią swoją uniżoną czułość, z którą nie wiedział, co robić, a ponieważ była lepka, jak wszystkie jego uczucia – przykleiła się do niej.

– Prawda, że chce się wymiotować? – powtórzyła Pola.

Mrużyła silnie niebieskie, teraz prawie granatowe, oczy i opuszczała rzęsy wstydliwie i wszystkowiedząco, z uśmieszkiem średniowiecznej kurtyzany.

Janek siedział przy fortepianie i improwizował utwór programowy pt. Orgazm. Potem Sonatinę Moczopędną.

– Proces twórczości jest podobny do tworzenia się perły: najpierw musi być muszla zapłodniona ziarnkiem piasku…

– Zestawienie: twórczość – perła, wywołuje mdłości.

– Są takie słowa, wielokrotnie oślinione i śliskie, które należy brać do ust tylko przez opłatek cudzysłowu.

– „Opłatek cudzysłowu” należy wziąć w cudzysłów.

– Czy znacie tekst pieśni Schuberta Der Tod und das Mädchen66? Jest dziwnie dwuznaczna. Dziewczyna mówi o śmierci „lieber67 i broni się tak, jakby się broniła przed kochankiem: „…rühre mich nicht an68: to „nie” dziewcząt. Śmierć już mówi całkiem pieszczotliwie: „Gib deine Hand, du schön und zart Gebild!69. A to jest przecież śmierć.

– Z moją skłonnością do pisania jest tak, jak z tubą pasty do zębów. W tej chwili jestem odprężony od wewnątrz i nic mnie nie naciska od zewnątrz: dlatego nic ze mnie nie wychodzi.

Mówili bezładnie. Emil podszedł do Adama.

– Co u ciebie słychać, to znaczy – co czytasz?

– Złotego osła70 i Ars amatoria71.

Adam czytał po łacinie i grecku tak, jak Emil T. Manna po niemiecku, a Manna72 tak swobodnie, jak Emil po polsku S. I. Witkiewicza O pojęciu istnienia73. Z francuskim i angielskim nie było gorzej. To by było jeszcze do zniesienia, gdyby Adam był tylko fenomenem językowym.

Opowiedzieli sobie kilka dowcipów, kilka plotek, nieco ciekawostek naukowych. O tym, że: istnieje wspólny chwyt logiczny do sformułowania teorii nieoznaczoności Heisenberga74 i trudności introspekcji (Heisenberg: cząsteczka musi posiadać albo prędkość, albo zajmować pewne miejsce, lecz obu tych właściwości posiadać jednocześnie nie może; Emil i Adam: można albo obserwować, albo przeżywać, lecz jednocześnie obu tych czynności wykonywać nie można); w XVI wieku w Rzymie prostytutki musiały się przebierać za chłopców, aby mieć powodzenie; Lifar był z wizytą u obłąkanego Niżyńskiego i tańczył przed nim jak Salome przed Herodem albo jak Dawid przed Bogiem; Peter Lewis pisze ciekawe kompozycje jazzowe, które składają się z zupełnie abstrakcyjnej melodii i z podkładu niesamowicie synkopowanego75; można rysować muzykę na taśmie dźwiękowej.

W końcu Adam powiedział szorstko i jakby od niechcenia:

– Jeśli moje wiadomości z filologii klasycznej będą ci potrzebne… albo streszczenia książek w językach, których dobrze nie znasz… służę.

Nie spotykali się często. Mieli dla siebie dziwną sympatię i szacunek – z daleka. Ale słuchali o sobie plotek z prawdziwą przyjemnością.

Emil powiedział do Janka:

– Chodźmy.

Pola, która to usłyszała:

– Idę też. Ale muszę się uczesać i zrobić.

– Co myślisz o tym, aby Polę wziąć na kolację? Ojciec lubi ładne dziewczęta.

– Co? O mnie?

Mówiła przez zęby, bo trzymała między nimi szpilki do włosów.

– Chcemy cię wziąć na kolację.

– Mmmmmmmm….

Emil lubił patrzeć na szminkujące się i czeszące kobiety. Wyraz natężonej do ostateczności uwagi, skupienia. Jakby chciały tę w lustrze zahipnotyzować. Równocześnie ulegają hipnozie tej z lustra. Zbliżają się do lustra, oddalają, robią wrażenie lunatyczek. I ich ruchy powolne, prawie obrzędowe: czesanie brwi, czesanie rzęs. I głos nieobecny, roztargnione: – Tak. Tak. Nie. Nie. Jakby miały zemdleć. Potem nagłe przebudzenie.

– Gotowe – zawołała Pola. Na ulicy:

– Do jakiej restauracji idziemy?

– Do mnie do domu.

– Ja nie chcę. Ja boję się twojego taty. On ma takie niebieskie, porcelanowe oczy i tak dziwnie patrzy. Pewnie pożera dziewczęta.

W domu. Matka Emila czuła się źle i leżała w łóżku, Staszek był na meczu (oświetlony lampami łukowymi stadion), Filip miał niedługo nadejść z pracowni.

Siedzieli we troje wokół staromodnego, dębowego stołu. Obowiązkowych dwanaście krzeseł. Pola, zdenerwowana i ciekawa, paplała ze sztuczną swobodą; Jankowi dzwonił w uszach rozklekotany fortepian Joanny i jego własny dawny głos, który zadał cierpienie Emilowi (jak bardzo był dumny wtedy…); Emil starał się sobie wyobrazić, jak to będzie bez Janka.

Nadszedł Filip, przywitał się z Połą, mruknął do Janka:

– No, cóż? – i usiadł.

Nie przeniósł się jeszcze na płaszczyznę kolacji i myśli jego były zajęte zarazkami, które nie zatrzymują się na żadnym filtrze, a które można zobaczyć przy pomocy ultramikroskopu (widzi się te najmniejsze w postaci niezróżnicowanej masy) albo ich nie zobaczyć i że wielkość ich równa się wielkości pewnych drobin, że tu właśnie leży problem życia, powiedzmy benzen C6H6, na fotografii ultramikroskopowej widać tak ładnie wzajemne położenie atomów w drobinie, których odległość wynosi, zdaje się… zdaje się… 1,39 angstremów76, powiedzmy białko mięśni, myosin77, którego wzajemne położenie atomów i grup można ustalić za pomocą dyfrakcji promieni Roentgena, i czyby się to nie dało tak zrobić, żeby sikało cząstkami bakterii jak rad w komorze Wilsona78.

Filip miał pomysły bardzo dziecinne i bardzo poważne, co nie jest, jakby się wydawało, tak bardzo różne.

Siadał pomału, gdy nagle odczuł nienawiść wobec pokojówki Józi. W tej chwili Pola zobaczyła i usłyszała, jak walnął pięścią w stół i zaraz potem wstał i wyszedł z pokoju. Emil zaczął się śmiać histerycznie, Janek zdziwił się, a Pola zbladła. Emil obmacał wszystkie krzesła, na których wierzchu siedziała skóra, a w środku mieszkały sprężyny. Wybrał jedno i zamienił z krzesłem ojca.

– Pokojówka pomyliła się i zapomniała dać ojcu jedyne miękkie krzesło. U wszystkich coś szwankuje. Ja nie odczuwam różnicy, ale prawdopodobnie z wiekiem zaczyna się ją odczuwać. Jutro będzie pie…

W tej chwili wszedł Filip zupełnie tak, jakby wchodził po raz pierwszy. Przywitał się z Polą, mruknął do Janka: – No, cóż? – i usiadł.

Pomyłka pokojówki sprowadziła Filipa już zupełnie na płaszczyznę kolacji i niecierpliwie czekał na swój kleik. (Musiał być na diecie). Ponieważ żona uważała na niego bardzo i nie pozwalała mu jeść tego, co chciał, musiał uciekać do jedynego miejsca niekontrolowanego – do kasy ogniotrwałej. Po kleiku szedł zwykle do laboratorium, wyjmował dużego śledzia i chleb, i jadł. Od trzydziestu lat nie kupował sobie nic do jedzenia i jeszcze teraz czerwienił się mocno, gdy mówił w sklepie:

– Proszę mi dać trzy śledzie.

Był tak zatopiony w myślach o śledziu, że Janek, który był komunistą, musiał kilka razy powtarzać:

– Jakie jest pana stanowisko?

– Wobec czego?

– Wobec socjalizmu, komunizmu, anarchizmu i tak dalej.

– Ja się na tym nie znam.

– Ale musi pan przecież wobec decydujących i zasadniczych spraw zająć jakieś stanowisko. Czy wie pan, że ten, kto nie z nami, ten przeciw nam?

Filip zrobił się czerwony i dusił się z oburzenia.

– To jedno z najbardziej barbarzyńskich i irracjonalnych haseł, jakie znam. A już w tak zwanym dwudziestym wieku… Zaraz wytłumaczę.

Gdy odsapnął i uspokoił się:

– Jeśli ja, powiedzmy, zadam ci pytanie, co myślisz o stosunku teorii falowej do teorii molekularnej światła, to odpowiesz mi całkiem słusznie, że nic nie myślisz, bo się na tym nie znasz. Otóż problemy, które każesz mi rozstrzygać, są dużo bardziej skomplikowane, ponieważ dotyczą ludzi. Ludzi, rozumiesz? A stosunki między ludźmi komplikują się szybciej niż nauka o tych stosunkach. Mam tu, naturalnie, na myśli stosunki społeczne, chociaż nie tylko… Wydaje się, że dzieje ludzkości coraz to bardziej przypominają historię ucznia czarnoksięskiego.

Oświadczam: Ja – się – na tym – nie – znam. Jeszcze paręset lat temu mogłem nie być żołnierzem, jeśli mi nie płacono lub jeśli nie wiedziałem, o co się walczy; mogłem nie mieć swoich poglądów na formę rządu, jeśli uważałem za stosowne ich nie mieć. Dziś zdarza się coraz częściej, że pod groźbą utraty stanowiska, majątku czy życia muszę oświadczyć koniecznie, że kocham tego, nienawidzę tamtego. Nie wolno mi powiedzieć: – Powieście się, ja chcę żyć. Nie wiem, który z danych mi do wyboru domów wariatów bardziej mi odpowiada. Muszę wiedzieć to, czego nie mogę wiedzieć. Ale może wojna, która nadchodzi, przyniesie tu jakieś zmiany na lepsze…

– To, co pan mówi, jest bardzo logiczne, ale w swojej logiczności… absurdalne. Istnieją problemy, które domagają się szybkiej interwencji, które się musi rozstrzygnąć nawet w wypadku, gdy się nie jest pewnym, czy rozwiązanie jest bezwzględnie właściwe.

Proszę sobie wyobrazić, że jest chory, który umrze, jeśli się czegoś nie postanowi. Robi pan wtedy to, co ma największe prawdopodobieństwo powodzenia. Nie mamy czasu czekać na wyniki laboratoryjnej socjologii czy ekonomii. Życie przechodzi nam ponad głowami.

– Powtarzam: Niech polityką zajmują się przynajmniej specjaliści. Przy łóżku twojego chorego siedział lekarz, a nie na przykład architekt. A ponieważ specjalistów takich, i to specjalistów w pełnym znaczeniu tego słowa, albo dotąd nie ma wcale, albo też nie są dopuszczani do rządów, niech się więc bawią w to nadal magicy i kupcy. Im za to płacą, niech się grzebią w gównie. Ja nie muszę im w tym pomagać.

– A jeśli system rządzenia zacznie wkraczać w pańskie osobiste życie? Jeśli powiedzą: „Pańska książka nie może ukazać się w ustroju A, lecz może się za to ukazać w ustroju B”.

– Wtedy odpowiem, że wolę ustrój B, ze względu na moją książkę. A ponieważ jest to dla mnie sprawa wielkiej wagi, jestem gotów zrezygnować z korzyści, jakie daje ustrój A. Robię po prostu bilans.

– Więc przyznaje pan, że w praktyce musi się uczynić wybór?

– Jest się zmuszonym.

– Ja też tak myślę – powiedziała Pola.

– No, muszę iść do swojej roboty – powiedział Filip i poszedł do swojego śledzia.

– Ja twojego starego bardzo lubię, i to jest w swoim rodzaju morowy typ. On by chciał, żebyśmy czekali tysiąc lat. Ale swoją drogą nie będzie źle, gdy takie nieuspołecznione jednostki będą już należały tylko do zabytków.

– Może. Ale swoją drogą sprawa jest diablo skomplikowana. Bo przedmiot nauki, teren, na którym ma być zastosowana, i jednostki badające – są tym samym.

– A mnie się podobało to, co on mówił, a najbardziej zdanie: „Stosunki między ludźmi komplikują się szybciej niż nauka o tych stosunkach”.

– Uwaga, Pola zaczyna myśleć.

Filip jadł śledzia i mrucząc deklamował wiersze: najpierw fragmenty Żab Arystofanesa79, potem Remedia Amoris80, potem koniec pierwszej części Fausta81, potem Bołotnyj popik82 Błoka, potem Wielki Testament83 Villona, potem La lune84 Musseta – wszystkie w oryginale i z komiczną dystynkcją… nagle coś sobie przypomniał. Zaczął mnożyć stałą h Plancka85 przez jakąś inną liczbę i twarz mu poczerwieniała z wysiłku.

Emil był też nieprzytomny tego wieczoru. Siedział przy stole, jadł machinalnie leguminę, nie czując jej smaku, nie słyszał, co Janek mówił do Poli, i jego oczy były nieobecne. Pola musiała nim potrząsać, zanim oprzytomniał.

– Chcesz iść do kina na Hôtel du Nord86?

– Nic nie chcę.

– On ma już na dzisiaj dosyć, daj mu spokój – powiedział Janek, uśmiechnął się niepewnie i poczerwieniał.

60.predestynowany – przeznaczony. [przypis edytorski]
61.promienica – przewlekła choroba zakaźna, wywoływana wniknięciem bakterii promieniowców przez drobne zranienia jamy ustnej. [przypis edytorski]
62.Université Perverse (fr.) – zdeprawowany uniwersytet. [przypis edytorski]
63.św. Teresa z Ávili, właśc. Teresa Sánchez de Cepeda y Ahumada (1515–1582) – hiszpańska karmelitanka, znana z doświadczania stanów mistycznych połączonych z ekstazą. [przypis edytorski]
64.Havelock Ellis, właśc. Henry Havelock Ellis (1859–1939) – brytyjski lekarz, jeden z twórców nowoczesnej seksuologii, autor Studies in the Psychology of Sex (Studium psychologii seksualnej, 1896), współautor Sexual Inversion (Inwersja seksualna, 1897), pierwszej angielskiej książki medycznej o homoseksualności. [przypis edytorski]
65.Hirschfeld, Magnus (1868–1935) – niemiecki lekarz, seksuolog, założyciel Instytutu Wiedzy Seksualnej w Berlinie, działacz ruchu na rzecz równouprawnienia homoseksualistów. [przypis edytorski]
66.Der Tod und das MädchenŚmierć i dziewczyna, pieśń skomponowana przez Schuberta do niemieckiego tekstu Matthiasa Claudiusa. [przypis edytorski]
67.lieber (niem.) – kochany. [przypis edytorski]
68.rühre mich nicht an (niem.) – nie dotykaj mnie. [przypis edytorski]
69.Gib deine Hand, du schön und zart Gebild! (niem.) – Daj mi swą dłoń, piękna i delikatna postaci. [przypis edytorski]
70.Złoty osioł – popularny tytuł fantastycznej, frywolnej powieści przygodowej Metamorfozy, rzymskiego pisarza Apulejusza (ok. 125–ok. 170). [przypis edytorski]
71.Ars amatoriaSztuka kochania, poemat rzym. poety Owidiusza. [przypis edytorski]
72.Mann, Thomas (1875–1955) – jeden z najwybitniejszych prozaików niemieckich XX w., laureat literackiej Nagrody Nobla (1929); jego najlepsze i najsłynniejsze dzieło to powieść Czarodziejska góra (1924). [przypis edytorski]
73.O pojęciu istnienia – właśc. Pojęcia i twierdzenia implikowane przez pojęcie istnienia (1935), podstawowe dzieło filozoficzne S. I. Witkiewicza. [przypis edytorski]
74.teoria nieoznaczoności Heisenberga – popr.: zasada nieoznaczoności (a. nieokreśloności), sformułowana w 1927 przez niem. fizyka Wernera Heisenberga, będąca konsekwencją dualizmu korpuskularno-falowego; Heisenberg: cząsteczka musi posiadać albo prędkość, albo zajmować pewne miejsce, lecz obu tych właściwości posiadać jednocześnie nie może: faktyczny sens zasady nieoznaczoności jest inny: nie można z dowolną dokładnością wyznaczyć jednocześnie położenia oraz pędu cząstki. Im dokładniej mierzy się położenie, tym mniej dokładnie można określić pęd i odwrotnie, gdyż akt pomiaru jednej z tych wielkości wpływa na drugą. [przypis edytorski]
75.synkopowanie (muz.) – zaburzanie naturalnego rytmu w toku utworu przez przesuwanie akcentu metrycznego na dźwięk nieakcentowany, wykorzystywane jako środek stylistyczny w muzyce jazzowej i bluesie. [przypis edytorski]
76.angstrem – jednostka długości używana do wyrażania bardzo małych rozmiarów i odległości, równa 1/10 nanometra, tj. jednej dziesięciomilionowej milimetra. [przypis edytorski]
77.myosin (ang.) – miozyna, białko będące gł. składnikiem kurczliwych włókien w mięśniach. [przypis edytorski]
78.komora Wilsona (fiz.) – urządzenie do rejestracji promieniowania jonizującego zaprojektowane przez szkockiego fizyka Charlesa Wilsona w 1911, uhonorowanego za tę metodę Nagrodą Nobla (1927). [przypis edytorski]
79.Arystofanes (ok. 445–ok. 385 p.n.e.) – grecki komediopisarz, najwybitniejszy z twórców komedii staroattyckiej. [przypis edytorski]
80.Remedia AmorisLekarstwa na miłość, poemat dydaktyczny rzymskiego poety Owidiusza, napisany w 2 r. n.e. [przypis edytorski]
81.Faust – obszerny, dwuczęściowy dramat niemieckiego poety i dramaturga Johanna Wolfganga von Goethego, napisany w latach 1773–1832. [przypis edytorski]
82.Bołotnyj popik (Болотный попик) – wiersz wybitnego rosyjskiego poety Aleksandra Błoka, napisany w 1905. [przypis edytorski]
83.Wielki Testament – obszerny poemat dygresyjny przeplatany balladami, napisany przez francuskiego poetę François Villona, ukończony w 1462. [przypis edytorski]
84.La lune – właśc. Ballade à la lune (Ballada do księżyca), wiersz francuskiego poety, dramaturga i prozaika Alfreda de Musseta [przypis edytorski]
85.stała Plancka (fiz.) – jedna z podstawowych stałych fizycznych, charakterystyczna dla mechaniki kwantowej, oznaczana literą h. [przypis edytorski]
86.Hôtel du Nord – francuski melodramat Marcela Carné z 1938 r. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
01 июля 2020
Объем:
190 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают