Читать книгу: «Księżna De Clèves», страница 8

Шрифт:

„Cóż bym jej mógł powiedzieć? – wykrzyknął. – Czy jeszcze mam jej okazać to, co już jej ukazałem aż nazbyt dotkliwie? Czy jej zdradzę, że wiem, że ona mnie kocha, mnie, który nigdy nawet nie ośmieliłem się wyznać jej mych uczuć? Czy zacznę jej otwarcie mówić o swej miłości, aby się jej wydać człowiekiem rozzuchwalonym nadzieją? Czy mogę myśleć nawet o tym, aby się zbliżyć do niej, i czy śmiałbym ją przyprawiać o zmieszanie mym widokiem? Czym mógłbym się usprawiedliwić? Nie mam wymówki, jestem niegodny spojrzenia pani de Clèves i nie spodziewam się też, aby kiedy na mnie spojrzała. Błędem moim dałem jej lepszy sposób obrony niż wszystkie te, których szukała, których by może szukała daremnie. Tracę przez swoją nieostrożność szczęście i chwałę posiadania miłości najmilszej i najcnotliwszej osoby na ziemi; ale gdybym był stracił to szczęście bez zadania jej cierpień i bez jej śmiertelnej boleści, byłoby to dla mnie pociechą. Bardziej czuję w tej chwili ból, jaki jej zadałem, niż krzywdę, jaką sobie wyrządziłem w jej oczach”.

Długo pan de Nemours trapił się i obracał te same myśli. Chęć pomówienia z panią de Clèves wciąż wracała mu do głowy. Myślał nad sposobami, chciał pisać do niej; ale wreszcie uznał, że, po błędzie jakiego się dopuścił i wobec jej stanu, najlepsze, co może uczynić, to okazywać jej głęboki szacunek swoją zgryzotą, swoim milczeniem, okazać zgoła, że nie śmie się zjawić przed jej obliczem, i czekać, co sprawić na jego korzyść. Postanowił także nie czynić wymówek widamowi za jego niedyskrecję, z obawy, aby nie utwierdzić jego podejrzeń.

Zaręczyny królewny, które miały się odbyć nazajutrz, oraz ślub, który przypadał dzień potem, zaprzątały tak bardzo cały dwór, że pani de Clèves i pan de Nemours łatwo ukryli światu swój smutek i swą rozterkę. Królewicowa wspomniała jedynie mimochodem pani de Clèves o rozmowie ich z panem de Nemours, a pan de Clèves starał się nie mówić z żoną o wszystkim, co się zdarzyło: tak iż położenie jej mniej było kłopotliwe, niż przypuszczała.

Zrękowiny odbyły się w Luwrze, po uczcie zaś i balu cały dom królewski udał się na nocleg do biskupstwa, jak było w zwyczaju. Rano książę Alba, który zawsze nosił się bardzo skromnie, przywdział strój ze złotogłowia mieszanego z kolorem ognistym, żółtym i czarnym, cały pokryty klejnotami, na głowie zaś miał koronę. Książę Oranii, ubrany również wspaniale i ze swoim orszakiem, oraz wszyscy Hiszpanie w otoczeniu dworzan, przyszli po księcia Albę do pałacu Villeroy, gdzie mieszkał, i ruszyli czwórkami do biskupstwa. Skoro tylko przybył, udano się w porządku do kościoła; król prowadził królewnę, która również miała koronę, suknię zaś niosły jej panny de Montpensier i de Longueville. Królowa szła za nimi, ale bez korony. Później szły królewicowa, Jejmość siostra królewska, pani Lotaryńska i królowa Nawary, a suknie ich niosły księżniczki. Królowe i księżniczki wiodły wszystkie swoje dworki wspaniale przybrane w te same barwy, co ich panie: tak iż poznawało się, do kogo należą dworki z ich ubrania. Zaczem weszli wszyscy na trybunę ustawioną w kościele i dopełniono ceremonii zaślubin. Wrócili następnie na obiad do biskupstwa, a o piątej ruszono, aby się udać do pałacu, gdzie odbywała się uczta, na którą zaproszono parlament, Izby wyższe i magistrat. Król, królowe, książęta i księżniczki krwi jedli na stole marmurowym w wielkiej sali pałacowej; książę Alba siedział koło nowej królowej hiszpańskiej. Poniżej stopni marmurowego stołu, po prawej ręce króla, był stół dla ambasadorów, arcybiskupów i kawalerów orderu, a po drugiej stronie stół dla rajców parlamentu.

Książę de Guise, przybrany złotogłowiem, służył królowi za marszałka, książę de Condé za cześnika, książę de Nemours za podczaszego. Skoro sprzątnięto stoły, zaczął się bal, przerywany baletami i nadzwyczajnymi widowiskami. Podjęto go następnie na nowo; wreszcie po północy król i cały dwór wrócili do Luwru. Mimo swego smutku, pani de Clèves uderzyła wszystkich, a zwłaszcza pana de Nemours, niepospolitą pięknością. Nie śmiał do niej mówić, mimo że rozgwar ceremonii dał mu wiele sposobności po temu; ale okazywał tyle smutku i tak pełną szacunku obawę zbliżenia się do niej, że wydał się jej mniej winnym, mimo iż nie rzekł nic na swe usprawiedliwienie. Tak samo zachowywał się dni następnych i to zachowanie tak samo oddziałało na serce pani de Clèves.

Wreszcie nadszedł dzień turnieju. Królowe udały się na galerię i na trybuny, które były dla nich przeznaczone. Czterej szermierze ukazali się w szrankach z obfitością koni i ludzi w ich barwach, co czyniło najwspanialsze widowisko, jakie kiedy widziano we Francji.

Król nie miał innych barw prócz białej i czarnej; nosił je zawsze z przyczyny pani de Valentinois, która była wdową. Pan z Ferrary i cała jego świta – żółte i czerwone. Pan de Guise ukazał się w szkarłacie i bieli. Nie wiedziano zrazu, czemu te kolory; ale przypomniano sobie, że są to kolory pewnej piękności, którą kochał wówczas, gdy była panną i którą kochał jeszcze, mimo że nie śmiał jej już tego okazywać. Pan de Nemours miał barwy żółte i czarne; czego daremnie szukano przyczyny. Pani de Clèves odgadła ją bez trudu: przypomniała sobie, iż powiedziała przy nim, że lubi kolor żółty i żałuje że jest blondynką, bo nie może go nosić. Książę sądził, że może pojawić się w tych kolorach bez nie dyskrecji; skoro pani de Clèves ich nie nosiła, nikt nie mógł go posądzać, że to są jej barwy.

Nigdy nie widziano tyle zręczności, ile jej rozwinęli czterej szermierze. Mimo, że król był najlepszym jeźdźcem w królestwie, nie wiedziano, komu dać pierwszeństwo. Pan de Nemours miał we wszystkich poruszeniach wdzięk, który mógł przeważać na jego korzyść nawet osoby bezstronniejsze niż pani de Clèves. Skoro tylko go ujrzała w szrankach, uczuła nadzwyczajne wzruszenie i przy wszystkich biegach księcia z trudem mogła ukryć radość, skoro rzecz wypadła dlań szczęśliwie.

Skoro nad wieczorem wszystko było prawie skończone i kiedy wszyscy mieli już wracać, nieszczęście kraju chciało, że król zapragnął skruszyć jeszcze jedną kopię. Wezwał hrabiego de Montgomery, który był nadzwyczaj zręczny, aby stanął w szrankach. Hrabia błagał króla, aby go zwolnił od tego, wymawiał się, czym tylko mógł; ale król, niemal gniewny, rzekł, iż żąda tego bezwarunkowo. Królowa kazała powiedzieć królowi, że zaklina go, aby się nie potykał; spisał się tak dobrze, że powinien być zadowolony; toteż błaga go, aby wrócił do niej. Odpowiedział, że przez miłość dla niej chce jeszcze gonić; i wjechał w szranki. Posłała doń pana Sabaudzkiego z nowymi prośbami, aby wrócił; wszystko nadaremnie. Zaczęli gonić; kopie się skruszyły, odłamek kopii hrabiego de Montgomery wpadł królowi w oko i tam utkwił. Monarcha zwalił się; giermkowie jego oraz pan de Montmorency, który był jednym z marszałków pola, przybiegli do niego. Byli zdumieni, że go ujrzeli tak ciężko rannym; ale król nie dziwił się. Powiedział, że to drobnostka, i tę przebacza hrabiemu de Montgomery. Można osądzić, co za zamęt i rozpacz spowodował tak nieszczęsny wypadek w dniu przeznaczonym na wesele. Skoro tylko zaniesiono króla do łóżka i chirurgowie zbadali jego ranę, uznali, że jest bardzo znaczna. Pan konetabl przypomniał sobie w tej chwili wróżbę przepowiadającą królowi, że polegnie w pojedynczej walce, i nie wątpił, że wróżba się spełniła.

Król hiszpański, który był wówczas w Brukseli, uprzedzony o wypadku, posłał swego lekarza, człowieka wielkiej reputacji, ale ten uznał stan króla za beznadziejny.

Dwór podzielony na partie i pełen sprzecznych interesów nie mało był poruszony w wilię tak wielkiego zdarzenia; bądź co bądź, wszystkie zabiegi były ukryte i wszyscy zdawali się przejęci troską jedynie o zdrowie króla. Królowa, książęta i księżniczki krwi nie opuszczali prawie jego przedpokoju.

Pani de Clèves, wiedząc, że trzeba jej tam być, że ujrzy tam pana de Nemours i że nie zdoła ukryć mężowi swego pomieszania, przekonawszy się zarazem, że sama obecność księcia uniewinnia go w jej oczach i niweczy wszystkie postanowienia, zamyśliła udać chorą. Dwór był zbyt zajęty, aby zwracać uwagę na nią i dochodzić, czy jej stan jest udany czy prawdziwy. Jedynie mąż mógł odgadnąć prawdę, ale niemal życzyła sobie, aby ją odgadł. Tak więc została u siebie, niezbyt zajęta wielką zmianą, która się gotowała; pełna własnych myśli, mogła się im swobodnie oddać. Wszyscy byli u króla. Pan de Clèves przychodził o pewnych godzinach, aby jej przynieść nowiny. Był dla niej taki jak zawsze, z tą różnicą, iż, kiedy byli sami, panowała między nimi pewna oziębłość i skrępowanie. Nie wspomniał jej o tym, co zaszło: ona zaś nie miała siły, a nawet nie uważała za właściwe wracać do tej rozmowy.

Pan de Nemours, który spodziewał się znaleźć sposobność bodaj chwili rozmowy z panią de Clèves, był wielce zdziwiony i mocno strapiony, że nie ma nawet szczęścia ujrzenia jej. Choroba króla okazała się tak groźna, że siódmego dnia odstąpili go lekarze. Przyjął pewność śmierci z nadzwyczajnym hartem, tym godniejszym podziwu, iż tracił życie przez tak nieszczęsny przypadek, iż umierał w kwiecie wieku, szczęśliwy, uwielbiany przez swoje ludy, kochany przez ubóstwianą kochankę. W przeddzień śmierci kazał dopełnić małżeństwa Jejmości swojej siostry z panem Sabaudzkim, bez wszelkiej pompy. Można osądzić, w jakim stanie była księżna de Valentinois. Królowa nie pozwoliła jej odwiedzić króla i posłała do niej, aby odebrać pieczęć monarchy oraz klejnoty koronne, które ta pani miała w przechowaniu. Księżna zapytała, czy król umarł; kiedy jej powiedziano, że nie:

– Nie mam więc jeszcze pana – odparła – i nikt nie może mnie zmusić do oddania tego, co zaufanie króla złożyło w moje ręce.

Skoro tylko oddał ducha w zamku des Tournelles, książę Ferrary, książę de Guise i książę de Nemours zawiedli do Luwru królową matkę, króla i młodą królowę. Pan de Nemours prowadził królową matkę. Kiedy mieli iść, cofnęła się o kilka kroków i rzekła do synowej, że jej należy się pierwszy krok; ale łatwo było poznać, że więcej było kwasu niż uprzejmości w tym ustępstwie.

Część czwarta

Kardynał lotaryński zyskał wszechwładny wpływ na królową matkę; widam de Chartres nie miał już żadnego udziału w jej łaskach, miłość zaś, jaką żywił dla pani de Martigues zarówno jak miłość swobody nie dały mu uczuć tej straty tyle, ile by należało. Kardynał ów, przez dziesięć dni choroby króla, miał czas obmyślić swoje postępowanie i skłonić królową do postanowień zgodnych z jego zamiarami; tak iż, skoro tylko król umarł, królowa nakazała konetablowi pozostać w Tournelles przy ciele nieboszczyka króla dla dopełnienia zwykłych ceremonii. To zlecenie oddalało go od wszystkiego i odbierało mu swobodę działania. Posłał umyślnego do króla Nawary, aby go sprowadzić w te pędy, iżby się sprzeciwili razem temu awansowi panów de Guise. Oddano dowództwo wojsk księciu de Guise, a skarb kardynałowi. Księżnę de Valentinois wypędzono ze dworu; sprowadzono kardynała de Tournon, zdeklarowanego wroga konetabla, oraz kanclerza Oliwiera, nie mniejszego wroga księżnej de Valentinois. Słowem, dwór zmienił całkowicie fizjonomię. Książę de Guise zajął miejsce obok książąt krwi, niosąc płaszcz królewski na pogrzebie. On i jego bracia stali się całkowicie panami, nie tylko dzięki wpływowi kardynała na królową, ale dlatego, że ta monarchini sądziła, iż będzie mogła ich oddalić, o ile by jej byli nie po myśli, nie mogłaby zaś oddalić konetabla, mającego poparcie książąt krwi.

Skoro ukończono obrzędy żałobne, konetabl przybył do Luwru, gdzie król przyjął go bardzo chłodno. Chciał mówić z królem na osobności, ale król przywołał panów de Guise i powiedział mu przy nich, że radzi mu odpocząć; że skarb i hetmaństwo są już rozdane i że, kiedy będzie potrzebował jego rad, wezwie go do swojej osoby. Królowa matka przyjęła go jeszcze chłodniej; obsypała go wręcz wyrzutami o to, co powiedział nieboszczykowi królowi, że dzieci nie są podobne do niego. Przybył król Nawary i też go nie lepiej przyjęto. Książę Kondeusz, mniej cierpliwy od brata, skarżył się głośno; skargi jego były daremne, oddalono go ze dworu pod pozorem wysłania go do Flandrii dla podpisania układów o pokój. Pokazano królowi Nawary fałszywy list króla Hiszpanii, który go oskarżał o zakusy na jego fortece; nastraszono go o jego ziemie; wreszcie poradzono mu usunąć się do Bearn. Królowa dała mu pozór po temu, polecając odprowadzić panią Elżbietę i skłoniła go nawet, aby odjechał przed tą księżniczką; w ten sposób nie został na dworze nikt, kto by mógł przeciwważyć wpływ domu Guise.

Mimo że to była przykra rzecz dla pana de Clèves, że nie odwoził pani Elżbiety, nie mógł się wszakże uskarżać, a to dla majestatu osoby, którą nadeń przełożono: ale żałował tego zlecenia mniej dla czci, jaką by mu przyniosło, ile dlatego, że to była rzecz, która oddalała jego żonę od dworu, bez umyślnego i jawnego zamiaru z jego strony.

Wkrótce po śmierci króla postanowiono udać się do Reims na koronację. Skoro tylko zaczęto mówić o tej podróży, pani de Clèves, która wciąż siedziała w domu, udając chorą, prosiła męża, aby pozwolił jej nie jechać ze dworem, ale udać się do Colomiers dla zaczerpnięcia powietrza i ratowania zdrowia. Odparł, że nie chce wchodzić, czy to troska o zdrowie odwodzi ją od tej podróży, ale zgadza się na jej prośbę. Łatwo mógł się zgodzić na coś, co już był postanowił: mimo najlepszego mniemania o cnocie żony, rozumiał dobrze, że ostrożność nie pozwala wystawiać jej dłużej na widok ukochanego człowieka.

Pan de Nemours dowiedział się niebawem, że pani de Clèves nie jedzie ze dworem; nie mógł się zdobyć na to, aby odjechać, nie ujrzawszy jej, i w przeddzień wyjazdu udał się do niej tak późno, jak tylko przystojność zezwala, aby ją zastać samą. Los sprzyjał jego zamiarom. Kiedy wchodził w dziedziniec, spotkał panią de Nevers i panią de Martigues, które wychodziły i które mu powiedziały, że ją zostawiły samą. Wszedł tedy pomieszany i przejęty wzruszeniem, które można porównać jedynie ze wzruszeniem pani de Clèves, kiedy jej oznajmiono pana de Nemours. Lęk, aby jej nic mówił o swojej miłości, obawa, aby mu nie odpowiedziała zbyt przychylnie, niepokój, o jaki te odwiedziny mogły przyprawić męża, przykrość opowiedzenia mu o nich lub utajenia ich, wszystko to przyszło jej równocześnie na myśl i wprawiło ją w takie zakłopotanie, że postanowiła uniknąć rzeczy, której może najbardziej pragnęła. Posłała jedną ze swych dworek do pana de Nemours, który czekał w przedpokoju, z odpowiedzią, że czuje się cierpiąca i że z wielkim swym żalem nie może przyjąć zaszczytu, jaki jej czyni. Cóż za boleść dla księcia nie widzieć pani de Clèves, i to nie widzieć z własnej jej woli! Odjeżdżał nazajutrz; nie mógł się niczego spodziewać od przypadku. Nie mówił z nią od czasu owej rozmowy u królewicowej i mógł przypuszczać, że owo niebaczne zwierzenie zniweczyło wszystkie jego nadzieje; słowem, odchodził, unosząc wszystko, co mogło zaognić jego dotkliwą boleść.

Skoro tylko pani de Clèves ochłonęła nieco, wszystkie racje, które kazały jej odprawić księcia, pierzchły; uważała nawet, że źle zrobiła, i gdyby śmiała lub gdyby był jeszcze czas, kazałaby go odwołać.

Wyszedłszy od niej, panie de Nevers i de Martigues udały się do królewicowej; był tam pan de Clèves. Królewicowa spytała ich, skąd idą; odpowiedziały, że były u pani de Clèves, gdzie spędziły popołudnie w licznym towarzystwie i zostawiły tam jedynie pana de Nemours. Te słowa, obojętne dla nich, nie były obojętne dla pana de Clèves. Mimo iż musiał rozumieć, że pan de Nemours łatwo może znaleźć sposobność mówienia z jego żoną, mimo to myśl, że on jest u niej, że jest z nią sam i że może jej mówić o swojej miłości, zdała mu się w tej chwili tak nową i tak nieznośną, że zazdrość rozpaliła się w jego sercu gwałtowniej niż kiedykolwiek. Niepodobna mu było zostać u królowej; wrócił, nie wiedząc nawet, czemu wraca i czy ma zamiar zaskoczyć pana de Nemours. Zbliżając się do domu rozejrzał się, zali nie spostrzeże nic, z czego by mógł wnioskować, czy książę jest tam jeszcze: doznał ulgi, widząc, że go już nie ma i miło mu był pomyśleć, że nie mógł zostawać długo. Wyobraził sobie, że to może nie o pana de Nemours trzeba być zazdrosnym: chociaż nie wątpił o tym, silił się wątpić; ale tyle go o tym przekonywało, że niedługo pozostawał w upragnionej niepewności. Udał się najpierw do pokoju żony i, po krótkiej rozmowie o rzeczach obojętnych, nie mógł się wstrzymać, aby jej nie spytać, co robiła i kogo widziała; zdała mu relację. Widząc, że nie wymienia pana de Nemours, spytał ze drżeniem, czy to wszyscy, których widziała, aby jej dać sposobność wymienienia księcia i nie mieć tej zgryzoty, że ona go podeszła. Ponieważ go nie przyjęła, nie wymieniła go; na co pan de Clèves ozwał się tonem nabrzmiałym goryczą:

– A pana de Nemours – rzekł – nie widziałaś, czy zapomniałaś o tym?

– Nie widziałam go w istocie – odparła – czułam się niedobrze i kazałam go przeprosić.

– Czułaś się zatem niedobrze tylko dla niego – odparł pan de Clèves. – Skoro przyjęłaś wszystkich, czemu to wyróżnienie dla pana de Nemours? Czemu on nie jest dla ciebie tym samym co wszyscy? Czemu trzeba ci się lękać jego widoku? Czemu mu okazujesz, że się go obawiasz? Czemu dajesz mu poznać, że czynisz użytek z władzy, jaką jego miłość daje ci nad nim? Czy śmiałabyś go nie przyjąć, gdybyś nie wiedziała, że on odróżnia twoją surowość od niegrzeczności? Ale czemu musisz być srogą dla niego? Ze strony osoby takiej jak ty, wszystko jest łaską, wyjąwszy obojętność.

– Nie sądziłam – odparła pani de Clèves – choćbyś nawet miał podejrzenia, co do pana de Nemours, abyś mi miał czynić wyrzuty, żem go nie przyjęła.

– Owszem – odparł – i są one bardzo uzasadnione: czemu go nie chcesz widzieć, jeśli ci nic nie wyznał? Ale on wyznał ci swą miłość: gdyby jedynie milczenie zdradziło jego uczucia, nie zrobiłaby ona na tobie takiego wrażenia. Nie mogłaś mi powiedzieć całej prawdy, ukryłaś mi z niej wiele; pożałowałaś nawet tej trochy, którą mi wyznałaś, i nie miałaś siły iść tą drogą dalej. Jestem nieszczęśliwszy niż mniemałem, najnieszczęśliwszy z ludzi. Jesteś moją żoną, kocham cię jak kochankę, i widzę, że kochasz innego. Ten inny to najmilszy człowiek na całym dworze i widuje cię co dzień, i wie, że go kochasz. Ha! Jak mogłem myśleć – wykrzyknął – że ty przezwyciężysz swą miłość? Musiałem chyba rozum stracić, aby wierzyć, że to jest możliwe.

– Nie wiem – odparła smutno pani de Clèves – czy zbłądziłeś, sądząc przychylnie postępek tak niezwyczajny jak mój; ale nie wiem, czy ja się nie omyliłam, wierząc, że mi oddasz sprawiedliwość?

– Nie wątp o tym – odparł pan de Clèves – omyliłaś się, oczekiwałaś po mnie rzeczy niemożliwych jak te, których ja oczekiwałem po tobie. Jak mogłaś się spodziewać, że ja zachowam rozum? Zapomniałaś tedy, że kocham cię bez pamięci i że jestem twoim mężem? Jedna z tych rzeczy może przywieść do ostateczności, cóż dopiero obie razem? I czegóż w istocie nie czynią! – ciągnął. – Miotają mną same gwałtowne i mętne uczucia, których nie jestem panem. Nie czuję się już godny ciebie; ty nie wydajesz mi się godną mnie. Ubóstwiam cię i nienawidzę; obrażam cię i błagam o przebaczenie; podziwiam cię i wstyd mi, że cię podziwiam. Słowem, nie ma już we mnie spokoju ani rozsądku. Nie wiem, jak mogłem żyć od naszej rozmowy w Colomiers i od dnia, gdy dowiedziałaś się od królewicowej, że twoją przygodę znają. Nie mogę zgadnąć, w jaki sposób ją znają, ani co zaszło między panem de Nemours a tobą w tej mierze; ty nie powiesz mi tego nigdy, a ja cię nie proszę o to. Proszę jedynie, abyś pamiętała, że uczyniłaś mnie najnieszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Po tych słowach pan de Clèves opuścił żonę i wyjechał nazajutrz, nie widząc jej; ale zostawił list pełen smutku, zacności i słodyczy. Odpisała mu, a odpowiedź jej była tak wzruszająca i uspakajająca co do jej postępowania w przeszłości i na przyszłość, że, ponieważ jej zapewnienia oparte były na prawdzie i zgodne z jej uczuciami, list ten uczynił wrażenie na panu de Clèves i uspokoił go nieco; tym bardziej iż, skoro pan de Nemours pośpieszył do króla równocześnie z nim, dawało to pewność, że nie będzie w pobliżu jego żony. Za każdym razem, kiedy pani de Clèves mówiła z mężem, jego miłość, zacność, przyjaźń, jaką miała dla niego i ta, którą mu była powinna, zaprzątały jej serce, osłabiając myśl o panu de Nemours; ale to było tylko na jakiś czas; ta myśl wracała niebawem, jeszcze żywsza i przytomniejsza niż wprzódy.

Przez pierwsze dni po wyjeździe księcia, nie czuła niejako jego nieobecności; potem ta rozłąka wydała się jej okrutna. Od czasu, jak go kochała, nie minął dzień, w którym by się nie obawiała albo nie spodziewała spotkania; gorzką wielce była jej myśl, że nie jest już w mocy przypadku sprawić, aby go spotkała.

Wyjechała do Colomiers; udając się tam, zabrała z sobą wielkie obrazy, które dała skopiować z oryginałów wykonanych na żądanie pani de Valentinois do jej pałacyku w Anet. Wszystkie znaczne czyny spełnione za panowania króla Henryka znajdowały się na tych obrazach. Było tam, między innymi, oblężenie Metzu i wszyscy, którzy się tam odznaczyli byli wymalowani z wielkim podobieństwem. Pan de Nemours był w ich liczbie i to może obudziło w pani de Clèves chęć posiadania tych obrazów.

Pani de Martigues, która nie mogła jechać ze dworem, przyrzekła jej spędzić kilka dni w Colomiers. Łaska królowej, którą dzieliły obie, nie zrodziła w nich zawiści ani niechęci; były w przyjaźni, nie zwierzając sobie wszakże swych uczuć. Pani de Clèves wiedziała, że pani de Martigues kocha widama, ale pani de Martigues nie wiedziała, że pani de Clèves kocha pana de Nemours, ani że on ją kocha. To, że była siostrzenicą widama, czyniło jej panią de Clèves tym droższą; a pani de Clèves kochała ją również jak osobę, która kocha tak jak ona i która kocha serdecznego przyjaciela jej ukochanego.

Pani de Martigues przybyła do Colomiers, jak przyrzekła pani de Clèves; zastała ją pędzącą życie nader samotne. Księżna szukała wręcz zupełnej samotności i spędzała wieczory w ogrodzie bez otoczenia domowników. Zachodziła do owego domku, w którym pan de Nemours ją podsłuchiwał; szła do pokoju wychodzącego na ogród. Dworki jej i służba zostawali w drugim pokoju albo wpodle domku i nie zjawiali się aż zawezwani. Pani de Martigues nie widziała nigdy Colomiers, zdziwiły ją wszystkie cudy, jakie tam ujrzała, a zwłaszcza ten luby domek. Spędzały tam z panią de Clèves wszystkie wieczory. Swoboda, samotność, noc w najpiękniejszym ustroniu w świecie, wszystko to było przyczyną, że gawędy młodych kobiet trwały bez końca. Każda z nich kryła w duszy miłość; mimo że nie dochodziło do zwierzeń, lubiły rozmawiać ze sobą. Pani de Martigues byłaby z żalem opuszczała Colomiers, gdyby, odjeżdżając stamtąd, nie miała się udać w miejsce, gdzie był widam. Odjechała, spiesząc do Charabord, gdzie dwór znajdował się w tej chwili.

Koronacji dokonał w Reims kardynał lotaryński; resztę lata dwór miał spędzić w zamku Chambord, który świeżo zbudowano. Królowa ucieszyła się bardzo, widząc panią de Martigues: nacieszywszy się nią do syta, spytała o panią de Clèves i o to, co robi na wsi. Pan de Nemours i pan de Clèves byli w tej chwili u królowej. Pani de Martigues, która opuściła Colomiers zachwycona, opisała wszystkie piękności, opowiadając zwłaszcza o domku w lesie i o upodobaniu pani de Clèves w tym, aby się tam przechadzać samotnie do późnej nocy.

Pan de Nemours, który znał na tyle to miejsce, aby sobie uprzytomnić opowiadanie pani de Martigues, pomyślał, że nie byłoby może niepodobieństwem ujrzeć panią de Clèves, będąc widziany tylko przez nią. Zadał pani de Martigues kilka pytań, aby się jeszcze upewnić, a pan de Clèves, który nań ciągle patrzał w czasie tej rozmowy, miał wrażenie, że wie, co jemu postało w myśli. Pytatnia księcia utwierdziły go jeszcze w tym mniemaniu, tak iż nie wątpił, że on będzie się starał ujrzeć jego żonę. Nie mylił się. Zamiar ten wbił się tak silnie w duszę pana de Nemours, że spędziwszy noc na rozmyślaniu nad sposobami, zaraz rano udał się do króla, prosząc o pozwolenie jazdy do Paryża pod jakimś zmyślonym pozorem.

Pan de Clèves nie miał wątpliwości co do celu tej podróży; ale postanowił wyświetlić postępowanie żony i nie pozostawać w okrutnej niepewności. Miał ochotę wyjechać równocześnie z panem de Nemours i śledzić po kryjomu, jaki skutek odniesie ta podróż; ale lękając się, aby jego wyjazd nie wydał się niezwykły i aby pan de Nemours, uprzedzony o nim, nie zmienił planu, postanowił zwierzyć się jednemu z dworzan, którego znał roztropność i oddanie. Odkrył mu swoje kłopoty; powiedział o dotychczasowej cnocie pani de Clèves i kazał mu ruszyć w trop pana de Nemours, śledzić go pilnie, przekonać się, czy nie pojedzie do Colomiers i czy nie zakradnie się w nocy do ogrodu.

Szlachcic ów, człowiek bardzo zręczny do takiego zlecenia, wywiązał się zeń najściślej. Jechał za panem de Nemours aż do pewnej wioski o pół mili od Colomiers, gdzie książę się zatrzymał; odgadł łatwo, że zamierza tam doczekać nocy. Nie uważał za właściwe stanąć tam również; minął wieś i udał się w las, w miejsce, przez które, jego mniemaniem, pan de Nemours miał przejeżdżać: nie omylił się ani na jotę. Ledwie zapadła noc, usłyszał kroki i mimo ciemności poznał z łatwością pana de Nemours. Ujrzał, jak okrąża ogród, jak gdyby nadsłuchując, czy nie usłyszy nikogo i wybierając miejsce, gdzie mógłby najłatwiej przejść. Palisada była bardzo wysoka, a za nią była jeszcze jedna, aby nikt nie mógł wejść; tak że trudno było znaleźć dostęp. Pan de Nemours uporał się z tym wszakże; znalazłszy się w ogrodzie, łatwo mógł rozpoznać, gdzie jest pani de Clèves. Ujrzał wiele świateł w oknach, które wszystkie były otwarte; przemykając się wzdłuż palisady, zbliżył się do domku z łatwym do pojęcia wzruszeniem i obawą. Przystanął za oszklonymi drzwiami, aby zobaczyć, co robi pani de Clèves. Ujrzał, że jest sama: ale zdała mu się tak cudownie piękna, że zaledwie zdołał opanować swoje uniesienie. Było ciepło, nie miała nic na głowie i ramionach prócz niedbale związanych włosów. Siedziała na sofie: na stoliku tuż obok stało kilka koszyków pełnych wstążek; wybrała z nich kilka, przy czym pan de Nemours zauważył, że były tych samych kolorów, jakie on miał na turnieju. Ujrzał, że robiła z nich kokardki do indyjskiej trzciny, bardzo rzadkiej, którą nosił czasami i którą dał siostrze. Księżna wzięła ją pani de Mercoeur, nie zdradzając, że poznaje własność pana de Nemours. Skoro ukończyła robotę z wdziękiem i słodyczą, w których odbijały się jej uczucia, wzięła pochodnię i podeszła do stołu na wprost obrazu oblężenia Metzu, gdzie był portret pana de Nemours. Usiadła i zaczęła patrzeć na ten portret z uwagą i rozmarzeniem, jakie może tchnąć tylko miłość.

Niepodobna wyrazić uczuć pana de Nemours w tej chwili. Widzieć w nocy, w najpiękniejszym miejscu w świecie, ubóstwianą osobę; widzieć ją bez jej wiedzy, i zajętą wyłącznie rzeczami, które miały związek z jej skrywaną przed nim miłością, oto czego nie smakował ani nie wyobraził sobie żaden inny kochanek.

Książę tak dalece nie wiedział, co się z nim dzieje, że stał nieruchomy, patrząc na panią de Clèves, nie myśląc, że chwile są drogie. Kiedy nieco ochłonął, pomyślał, że trzeba czekać, aż ona przejdzie do ogrodu: sądził, że tam będzie mógł z nią mówić bezpieczniej, gdyż będzie dalej od dworek. Ale widząc, że ona nie opuszcza pokoju, postanowił wejść. Jakież wzruszenie w chwili, gdy miał to uczynić! Jaka obawa obrażenia jej! Jakiż lęk, że odmieni się twarz tak pełna słodyczy i że zjawi się na niej wyraz srogości i gniewu!

Uczuł, że to było szaleństwo; nie to, aby oglądać panią de Clèves bez jej wiedzy, ale aby się jej pokazać; zrozumiał wszystko to, czego sobie wprzód nie uprzytomnił. Wydało mu się bezmiernym zuchwalstwem zaskakiwać w nocy osobę, której nigdy nawet nie mówił o swej miłości. Uczuł, że nie może marzyć o tym, aby go zechciała wysłuchać, i że ona poweźmie słuszny gniew za niebezpieczeństwo, na jakie ją naraża. Cała odwaga opuściła go; już gotów był się oddalić, nie pokazując się jej na oczy. Party wszakże pragnieniem mówienia z nią i mamiony nadziejami, jakie mu dawało to, co widział, posunął się o kilka kroków, ale tak wzruszony, że szarfa, którą miał na sobie, zahaczyła się o okno, robiąc nieco hałasu. Pani de Clèves obróciła głowę i, czy to że duszę miała pełną księcia, czy że znajdował się w miejscu dostatecznie oświetlonym, aby go mogła poznać, zdało się jej, że go widzi. Nie wahając się ani odwracając się w jego stronę, weszła do sali, gdzie znajdowały się dworki. Weszła tak pomieszana, że, aby to ukryć, musiała powiedzieć, że jej jest słabo; powiedziała to także, aby zatrudnić swoich ludzi i zostawić panu de Nemours czas na ucieczkę. Zastanowiwszy się nieco, pomyślała, że się omyliła i że to jeno w wyobraźni widziała pana de Nemours. Wiedziała, że jest w Chambord; i nie mogła uwierzyć, aby się odważył na rzecz tak zuchwałą; już miała ochotę cofnąć się do izby i iść do ogrodu zobaczyć, czy tam kto jest. Może tyleż pragnęła, ile się lękała ujrzeć tam pana de Nemours. Ale w końcu rozsądek i przezorność przeważyły; uznała, że lepiej jest zachować wątpliwości, niż narażać się na ich rozjaśnienie. Długo nie mogła się zdobyć na opuszczenie miejsca, którego – myślała – książę był może blisko. Był już niemal dzień, kiedy wróciła do zamku.

Pan de Nemours pozostał w ogrodzie, póki widział światło; nie mógł się rozstać z nadzieją ujrzenia pani de Clèves, mimo że był przekonany, że ona go poznała i że wyszła jedynie dlatego, aby go uniknąć: wreszcie widząc, że zamykają drzwi, zrozumiał, iż nie ma się już czego spodziewać. Wrócił po swego konia, tuż obok miejsca, gdzie czatował dworzanin pana de Clèves. Szlachcic ów jechał za nim aż do tej samej wioski, z której książę wyruszył wieczorem. Pan de Nemours postanowił tam spędzić dzień, aby wrócić w nocy do Colomiers, przekonać się, czy pani de Clèves jeszcze będzie na tyle okrutna, aby uciec przed nim lub też nie pokazać się jego oczom. Mimo iż wielce szczęśliwy, że ją zastał tak pełną myśli o nim, trapił się wszakże, że tak łatwo jej przyszło uciec przed nim.

Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
19 июня 2020
Объем:
180 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают