Читать книгу: «Księżna De Clèves», страница 6

Шрифт:

Część trzecia

Jednakże, mimo że przejęty i zatrudniony nowym związkiem z królową, przywiązany byłem do pani de Thémines skłonnością, której nie mogłem przemóc. Zdawało mi się, że mnie przestaje kochać; i zamiast (jakbym uczynił, gdybym był rozsądny) by skorzystać z jej odmiany, aby się łatwiej uleczyć, miłość moja wzmogła się od tego. Postępowałem tak nieostrożnie, że królowa zaczęła się domyślać tej miłości. Zazdrość wrodzona jest osobom z jej kraju; a może królowa ma dla mnie uczucia żywsze jeszcze niż sama przypuszcza? Ale w końcu pogłoski o mojej miłości przyprawiły ją o taki niepokój i zgryzotę, iż sto razy myślałem, że jestem zgubiony w jej oczach. Uspokoiłem ją wreszcie siłą starań, uległości i kłamliwych przysiąg; ale nie byłbym zdołał oszukać jej długo, gdyby odmiana pani de Thémines nie oddaliła mnie od niej pomimo mej woli. Okazywała mi, że mnie już nie kocha; i byłem o tym tak przekonany, że trzeba mi było przestać ją dręczyć dłużej i zostawić ją w spokoju. W jakiś czas potem przesłała mi ów list, który zgubiłem. Dowiedziałem się z niego, że wie o stosunkach moich z ową kobietą, o której ci mówiłem, i że to była przyczyna jej odmiany. Ponieważ nie miałem wówczas już nic, co by mnie dzieliło, królowa dosyć była rada ze mnie; że jednak uczucia moje dla niej nie są tego rodzaju, aby mnie czyniły niezdolnym do innej miłości, a serce to nie sługa, zakochałem się w pani de Martigues, do której miałem już znaczną skłonność wówczas, gdy była panną Villemontais, dworką królewicowej. Sadzę, że nie jest mi nieprzychylna; dyskrecja moja, której nie zna wszystkich przyczyn, usposabia ją życzliwie. Królowa nie posądza mnie o nią; ale ma inne podejrzenia nie mniej dotkliwe. Ponieważ pani de Martigues jest wciąż u królewicowej, zachodzę tam o wiele częściej niż zwykle. Królowa wyobraziła sobie, że to w królewicowej jestem zakochany. Stanowiskiem jest jej równa, przewaga zaś urody i młodości budzą w niej zazdrość dochodzącą do szału oraz nienawiść, której nie umie już ukryć. Kardynał lotaryński, który od dawna pono zabiega o względy królowej i który widzi dobrze, że ja zajmuję pożądane miejsce, wdał się, pod pozorem pogodzenia jej z królewicową, w przyczyny ich sporu. Nie ma wątpienia, że przejrzał prawdziwy powód kwasu królowej i z pewnością szyje mi buty jak może, nie zdradzając swej intencji. Oto jak stoją rzeczy w tej chwili. Osądź, jakie następstwa może mieć list który zgubiłem i który nieszczęście moje kazało mi włożyć do kieszeni, aby go oddać pani de Thémines. Jeśli królowa dostanie ten list, pozna, że ją oszukiwałem i że prawie w tym samym czasie, kiedy ją zdradziłem dla pani de Thémines, zdradzałem panią de Thémines dla innej; osądź, jakie jej to da pojęcie o mnie i czy będzie mogła kiedy wierzyć moim słowom. Jeżeli nie dostanie tego listu, co ja jej powiem? Wie, że go oddano do rąk królewicowej; pomyśli, że Chastelart poznał pismo królewicowej i że list jest od niej; wyobrazi sobie, że osobą, o której mowa w liście, jest może ona sama; słowem, nie ma rzeczy, której by nie mogła pomyśleć, której bym się nie musiał obawiać. Dodaj, że ja się kocham w pani de Martigues; że z pewnością królewicowa pokaże jej ten list; oczywiście będzie przypuszczała, że jest niedawno pisany; tak więc czeka mnie niełaska zarówno osoby, którą gorąco kocham, jak osoby, której trzeba mi się lękać ponad wszystko. Widzisz, czy nie mam przyczyny zaklinać cię, abyś powiedział, że list jest twój, i błagać na wszystko, abyś go poszedł odebrać od królewicowej.

– Widzę w samej rzeczy – rzekł pan de Nemours – że nie można być w większym kłopocie; ale trzeba przyznać, żeś na niego zasłużył. Obwiniano mnie, że nie jestem wiernym kochankiem i że mam po kilka miłostek naraz: ale ty przewyższasz mnie tak dalece, że nie śmiałbym nawet zamarzyć rzeczy, które ty spełniłeś. Czy mogłeś mniemać, że zachowasz panią de Thémines, wiążąc się z królową? I czyś się spodziewał, że związawszy się z królową będziesz ją mógł oszukiwać? Jest Włoszką i królową, i tym samym podejrzliwą, zazdrosną i dumną: kiedy twoje szczęście raczej niż twój rozsądek zwolniło cię z dawnych zobowiązań, podjąłeś nowe i wyobrażałeś sobie, iż na oczach całego dworu będziesz mógł kochać panią de Martigues tak, żeby królowa tego nie spostrzegła? Nie mogłeś dołożyć zbyt wiele starań, aby wynagrodzić królowej wstyd, iż uczyniła pierwsze kroki. Zapomniała dla ciebie o wszystkim; twoja dyskrecja broni ci powiedzieć mi tego, a moja pytać o to; ale to pewna, że cię kocha, że ci nie ufa i że oczywistość jest przeciw tobie.

– Czy tobie przystało obsypywać mnie wyrzutami – przerwał widam – i czy twoje doświadczenie nie powinno raczej mieć pobłażania dla moich błędów? Przyznaję chętnie, żem zawinił; ale pomyśl, błagam, jak mnie ratować z przepaści. Sądzę, iż trzeba, abyś poszedł do królewicowej, skoro tylko się obudzi, i poprosił jej o ów list jakoby zgubiony przez ciebie.

– Powiedziałem ci już – odparł pan de Nemours – że propozycja twoja jest trochę dziwna i że mój osobisty interes niełatwo się z nią zgodzi: ale co więcej, widziano, jak ten list wypadł z twojej kieszeni, trudno byłoby mi kogoś przekonać, że wypadł z mojej.

– Sądziłem, żem ci powiedział – odparł widam – że królewicowej powiedziano, iż list wypadł tobie.

– Jak to! – odparł żywo pan de Nemours, który ujrzał w tej chwili niebezpieczeństwo, na jakie go to naraża wobec pani de Clèves – powiedziano królewicowej, że to ja zgubiłem ów list?

– Tak – odparł widam. – A omyłka ta wynika stąd, że kilku dworzan znajdowało się w pokoju, gdzie były nasze ubrania i że twoi ludzie i moi przyszli po nie równocześnie. W tej chwili wypadł list; dworzanie podnieśli go i przeczytali głośno. Jedni sądzili, że jest do ciebie; drudzy, że do mnie. Chastelart, który go wziął i u którego się upominałem, powiedział mi, że dał ów list królewicowej jako należący do ciebie; ci, którzy opowiadali o tym królowej, powiedzieli, na nieszczęście, że należy do mnie; tak więc możesz łatwo spełnić moją prośbę i wybawić mnie z kłopotu.

Pan de Nemours zawsze bardzo kochał widama, a pokrewieństwo jego z panią de Clèves uczyniło mu go jeszcze droższym. Mimo to, nie mógł się zdobyć na to, aby się narazić na to, iż pani de Clèves może usłyszeć o tym liście jako o czymś, co jego dotyczy. Zadumał się głęboko, a widam domyślił się mniej więcej przedmiotu jego dumania.

– Rozumiem – rzekł – że obawiasz się pokłócić ze swą damą; byłbym gotów zgoła przypuszczać, że to królewicowa, gdyby nie to, że tak mało objawiasz zazdrości o pana d'Anville. Ale, jak bądź się rzeczy mają, nie godzi się, abyś poświęcał swój spokój dla mojego; chętnie też dam ci sposoby dowiedzenia tej, którą kochasz, że list pisano do mnie a nie do ciebie. Oto bilecik pani d'Amboise, przyjaciółki, której pani de Thémines zwierzyła się ze swych uczuć. Bilecikiem tym prosi mnie o zwrot listu przyjaciółki, tego właśnie, który zgubiłem; bilecik ma mój adres, treść nie zostawia żadnej wątpliwości, że list, o który się upomina, to ten sam, który znaleziono. Oddaję ten bilecik w twoje ręce, pokaż go swojej pani na uniewinnienie. Zaklinam cię, nie trać chwili i spiesz zaraz rano do królewicowej.

Pan de Nemours przyrzekł i wziął bilecik pani d'Amboise; ale zamiarem jego nie było iść do królewicowej, miał coś pilniejszego na głowie. Nie wątpił, że już powiedziano pani de Clèves o liście, i nie mógł znieść, aby osoba, którą kochał bez pamięci, mogła przypuszczać, że on ma konszachty z inną.

Udał się do niej w porze, gdy przypuszczał, że już nie śpi, i kazał oznajmić, że nie żądałby zaszczytu oglądania jej o tak niezwykłej godzinie, gdyby ważna sprawa nie zmuszała go do tego. Pani de Clèves była jeszcze w łóżku, z duszą stroskaną i wzburzoną smutnymi myślami, jakie ją oblegały przez noc. Niezmiernie się zdziwiła, kiedy jej powiedziano, że pan de Nemours chce z nią mówić; podrażniona, odpowiedziała bez wahania, że jest chora i że nie może go przyjąć.

Książę nie uraził się tą odmową; oznaka chłodu w chwili, gdy pani de Clèves mogła działać pod wpływem zazdrości, nie była złą wróżbą. Udał się do księcia de Clèves i oznajmił mu, że idzie od jego żony; że bardzo mu przykro, iż nie mógł się z nią zobaczyć, ile że ma z nią do pomówienia w sprawie nader ważnej dla widama de Chartres. W paru słowach dał do zrozumienia panu de Clèves, jak wielkiej rzecz jest wagi, zaczem pan de Clèves zaprowadził go natychmiast do pokoju żony. Gdyby nie mrok, jaki panował, z trudem zdołałaby ukryć pomieszanie i zdumienie, kiedy ujrzała pana de Nemours wchodzącego z mężem. Pan de Clèves oznajmił jej, że chodzi tu o list, że potrzebna jest jej pomoc w sprawie widama i że jej rzeczą jest rozpatrzyć z panem de Nemours, co trzeba uczynić; on sam śpieszy do króla, który po niego właśnie posyła.

Pan de Nemours został z panią de Clèves, czego właśnie pragnął.

– Przychodzę panią spytać – rzekł – czy królewicowa nie mówiła pani o liście, który Chastelart oddał jej wczoraj.

– Mówiła mi coś o tym – odparła pani de Clèves – ale nie widzę, co ten list ma wspólnego ze sprawami mego wuja, i mogę pana zapewnić, że go tam nie wymieniono.

– To prawda – odparł pan de Nemours – że go nie wymieniono, ale mimo to list jest do niego, i bardzo dlań ważnym jest, aby pani ten list wydostała od królewicowej.

– Trudno mi pojąć – odparła pani de Clèves – czemu mu tak zależy na tym, aby ten list był znany, i czemu trzeba go żądać w jego imieniu.

– Jeśli pani raczy mi poświęcić chwilę czasu – rzekł pan de Nemours – opowiem całą sprawę. Dowie się pani rzeczy tak ważnych dla widama, że nie powierzyłbym ich nawet księciu de Clèves, gdybym nie potrzebował jego pomocy dla uzyskania zaszczytu widzenia pani.

– Sądzę, że wszystko, co by się pan trudził mówić, byłoby zbyteczne – odparła pani de Clèves dość sucho – lepiej będzie, jeśli pan pójdzie wprost do królewicowej i nie szukając wybiegów, wyzna, że panu zależy na owym liście, skoro jej już powiedziano, że należy do pana.

Złość jaką pan de Nemours czuł w głosie pani de Clèves sprawiła mu najżywszą przyjemność, jakiej zaznał kiedy, i przeważyła jego żądzę uniewinnienia się.

– Nie wiem, pani – odparł – co ktoś mógł powiedzieć królewicowej; ale ten list nie dotyczy mnie w niczym, pisany jest do widama.

– Wierzę – odparła pani de Clèves – ale królewicowej powiedziano co innego i nie wyda się jej prawdopodobne, aby listy widama wypadały panu z kieszeni. Dlatego też, o ile pan nie ma jakiejś nieznanej mi przyczyny, aby ukrywać prawdę przed królewicową, radzę panu wyznać jej wszystko.

– Nie mam nic do wyznania – odparł – list nie jest do mnie i jeżeli kogo pragnę o tym przekonać, to nie królewicową. Ale, pani, ponieważ chodzi tu o los widama, pozwól, abym ci powiedział rzeczy godne zarazem twojej ciekawości.

Pani de Clèves okazała swoim milczeniem, że gotowa jest wysłuchać; zaczem pan de Nemours opowiedział jej najzwięźlej, jak mógł, wszystko, czego się świeżo dowiedział od widama. Mimo że to były rzeczy zdolne zadziwić i przykuć uwagę, pani de Clèves wysłuchała ich tak chłodno, iż zdawało się, że nie wierzy w ich prawdziwość lub że jej są obojętne. W tym usposobieniu wytrwała aż do chwili, gdy pan de Nemours wspomniał o bileciku pani d'Amboise pisanym do widama i mieszczącym dowód wszystkiego, co opowiedział przed chwilą. Wiedząc, że ta kobieta jest przyjaciółką pani de Thémines, pani de Clèves ujrzała w opowieści pana de Nemours niejakie podobieństwo do prawdy, które zrodziło w niej myśl, że może list nie był pisany do niego. Ta myśl wyrwała ją nagle i mimo jej woli z dotychczasowego chłodu. Książę, przeczytawszy jej ten bilet będący jego usprawiedliwieniem, podał go jej, aby przeczytała sama i obejrzała pismo; nie mogła się wstrzymać, aby nie wziąć listu, nie sprawdzić, czy pisany jest do widama i nie przeczytać go w całości dla przekonania się, czy list, o którego zwrot chodzi, to ten sam, który miała w rękach. Pan de Nemours przytoczył jeszcze inne argumenty; że zaś łatwo jest przekonać tym, co jest miłe, dowiódł pani de Clèves, że list ów nie tyczy się jego.

Zaczęła wówczas roztrząsać wspólnie kłopoty i niebezpieczeństwa, w jakich znalazł się widam, i ganić jego szpetne postępowanie, i szukać sposobów ratunku; dziwiła się postąpieniu królowej, przyznała się panu de Nemours, że ma u siebie list; słowem, skoro tylko uwierzyła w jego niewinność, ogarnęła jasnym i spokojnym umysłem wszystkie te rzeczy, których zrazu jakoby nie raczyła słyszeć. Zgodzili się, że nie trzeba oddawać listu królewicowej z obawy, aby go nie pokazała pani de Martigues, która zna pismo pani de Thémines i która, interesując się silnie widamem, odgadłaby łacno, że list pisany jest do niego. Uznali także, że nie trzeba mówić królewicowej wszystkiego, co tyczyło królowej jej świekry. Pod pozorem ratunku wuja, pani de Clèves podejmowała się z radością przechować wszystkie tajemnice, które jej pan de Nemours powierzył.

Książę nie byłby cały czas mówił o sprawach widama i w tej chwili swobodnej rozmowy byłby zaczerpnął śmiałość, jakiej dotąd jeszcze nie miał, gdyby nagle nie doniesiono pani de Clèves, że królewicowa wzywa ją do siebie. Pan de Nemours musiał odejść; pośpieszył do widama, aby mu oznajmić, iż rozstawszy się z nim, uznał za właściwsze zwrócić się do pani de Clèves jako jego siostrzenicy, niż iść prosto do królewicowej. Nie zbrakło mu na racjach, aby zyskać aprobatę i obudzić w widamie wiarę w pomyślny skutek.

Tymczasem, pani de Clèves ubrała się spiesznie, aby się udać do królewicowej. Ledwie zjawiła się w komnacie, kiedy królewicowa kazała się jej zbliżyć i rzekła po cichu:

– Od dwóch godzin czekam na ciebie, nigdy nie byłam w takim kłopocie jak dziś rano. Królowa słyszała o liście, który ci dałam wczoraj; przekonana jest, że to widam zgubił list. Wiesz dobrze, że on ją trochę obchodzi; kazała szukać listu, zażądała go od Chastelarta; powiedział, że oddał go mnie: zażądano go ode mnie pod pozorem, że to ładny list i że królowa jest go ciekawa. Nie śmiałam powiedzieć, że ty go masz; bałam się, iż wyobraziłaby sobie, że oddałam go tobie z przyczyny wuja twego widama i że mam z nim jakieś konszachty. Już uważałam, że królowa nierada widzi, że on mnie często odwiedza, tak iż powiedziałam, że list jest w sukniach, które miałam wczoraj i że osoba mająca od nich klucz wyszła. Daj mi prędko ten list – dodała – abym go mogła posłać królowej i abym go przeczytała wprzód sama dla sprawdzenia, czy nie znam pisma.

Pani de Clèves uczuła się jeszcze bardziej zakłopotana, niż się spodziewała.

– Nie wiem, co pani pocznie – odparła – bo pan de Clèves, któremu dałam list do przeczytania, oddał go panu de Nemours, który przyszedł wcześnie rano prosić, aby go od pani wydostał. Pan de Clèves przyznał się niebacznie, że ma ów list, i miał tę słabość, że ustąpił prośbom pana de Nemours.

– Wprawiasz mnie w największy kłopot – odparła królewicowa – źleś zrobiła, oddając list panu de Nemours; skoro ja ci go dałam, nie powinnaś go była wydawać bez mego pozwolenia. Co ja teraz powiem królowej i co ona sobie wyobrazi? Będzie sądziła, i to z pozorem prawdy, że ten list mnie dotyczy, i że jest coś między widamem a mną. Nikt jej nie przekona, że list jest do pana de Nemours.

– Bardzo jestem strapiona – odparła pani de Clèves – kłopotem, jaki sprawiłam, i oceniam jego rozmiary; ale to wina pana de Clèves, nie moja.

– Twoja – odparła królewicowa – żeś mu dała list; jesteś jedyną kobietą w świecie, która zwierza się ze wszystkim mężowi.

– Widzę, że zawiniłam – odparła pani de Clèves – ale myślmy, jak naprawić błąd, nie zaś, jak go roztrząsać.

– Nie przypominasz sobie mniej więcej, co było w tym liście? – spytała królewicowa.

– Owszem pani, pamiętam, przeczytałam go więcej niż raz.

– Jeżeli tak – odparła królewicowa – trzeba, abyś natychmiast poszła dać go napisać nieznajomą ręką. Poślę go królowej: ona nie pokaże go tym, którzy go widzieli; a gdyby nawet pokazała, będę twierdziła wciąż, że to jest ten, który Chastelart mi dał; on zaś nie będzie śmiał zaprzeczyć.

Pani de Clèves chwyciła się tej rady, tym bardziej że pomyślała, iż pośle do pana de Nemours po prawdziwy list, aby go dać przepisać dosłownie, podobnym pismem, i sądziła, że królowa niechybnie da się podejść. Skoro tylko znalazła się w domu, opowiedziała mężowi kłopot królewicowej i prosiła go, aby posłał po pana de Nemours. Odszukano go; przybył natychmiast. Pani de Clèves powtórzyła znowuż jemu wszystko i poprosiła o list; ale pan de Nemours oddał go już widamowi, który był tak szczęśliwy, że go ma z powrotem i że jest wolny od niebezpieczeństwa, że odesłał go natychmiast przyjaciółce pani de Thémines. Pani de Clèves znalazła się znów w kłopocie: w końcu, naradziwszy się dobrze, postanowili napisać list z pamięci. Zamknęli się, aby nad tym pracować; dano rozkaz u bramy, aby nie wpuszczano nikogo i odesłano wszystkich ludzi pana de Nemours. Ten pozór tajemnicy i poufałości niemało miał uroku dla księcia, a także dla pani de Clèves. Obecność męża i dobro widama usypiały poniekąd jej skrupuły; czuła jedynie rozkosz widzenia pana de Nemours, radość czystą i niezmąconą, jakiej nie czuła wprzód nigdy: radość ta dała jej swobodę i wesołość, jakich pan de Nemours u niej nie widywał i które zdwoiły jego miłość. Ponieważ nie miał nigdy jeszcze tak przyjemnych chwil, on także poweselał, i kiedy pani de Clèves zaczęła sobie przypominać list i spisywać go, książę, miast jej naprawdę pomagać, przerywał tylko i sypał żarciki. Pani de Clèves zaraziła się tą wesołością, tak iż od dawna siedzieli zamknięci i dwa razy już przychodzono od królewicowej naglić panią de Clèves o pośpiech, a oni jeszcze nie napisali ani połowy.

Pan de Nemours rad był przedłużyć czas, który mu biegł tak mile, i zapominał o sprawach przyjaciela. Pani de Clèves nie nudziła się i zapominała o sprawach wuja. Zaledwie po czterech godzinach list był gotów; a był tak licho pisany i pismo tak mało było podobne do oryginału, że musiałaby królowa zgoła nie dbać o wyświetlenie prawdy, aby jej nie odgadnąć. Toteż nie dała się oszukać, jakkolwiek silono się ją przekonać, że list pisany jest do pana de Nemours. Zachowała przeświadczenie nie tylko, że był pisany do widama, ale że królewicowa maczała w tym palce i że istnieje porozumienie między nimi. Ta myśl tak dalece powiększyła nienawiść jej do tej księżniczki, że nie przebaczyła jej tego, dopóki nie wygnała jej z Francji.

Co się tyczy widama, przepadł w jej oczach; i czy to kardynał Lotaryński już owładnął jej duszą, czy ów list, przekonywujący o zdradzie, pomógł jej do wykrycia innych sprawek widama, to pewna, że nigdy nie mógł szczerze się z nią pogodzić. Stosunek zerwał się; jakoż zgubiła następnie widama po sprzysiężeniu w Amboise, w które się wplątał.

Wysławszy list do królewicowej, pan de Clèves i pan de Nemours wyszli. Pani de Clèves została sama; skoro jej już nie podtrzymywała luba obecność kochanej osoby, ocknęła się jakoby ze snu; ujrzała ze zdumieniem niepojętą różnicę między stanem swoim wczorajszego wieczora a tym, w jakim znajdowała się obecnie; uprzytomniła sobie niechęć i chłód, z jakim przyjęła pana de Nemours, póki myślała, że list pani de Thémines pisany jest do niego: co za spokój i słodycz nastąpiły po tej niechęci, zaledwie ją przekonał, że list nie dotyczył jego! Kiedy pomyślała, jak w wilię wyrzucała sobie jako zbrodnię to, że okazała mu czułość, którą mogło zrodzić samo tylko współczucie, podczas gdy dziś niechęcią swoją zdradziła swą zazdrość, będącą niechybnym dowodem miłości, nie poznawała już samej siebie. Myślała dalej, że pan de Nemours widzi dobrze, że ona wie o jego miłości; że mimo tej świadomości nie obchodzi się z nim gorzej nawet w obecności swego męża; przeciwnie, nigdy nie patrzała nań tak życzliwie; że ona sprawiła, iż pan de Clèves posłał po księcia i że spędzili sam na sam całe popołudnie; miała uczucie, że jest w zmowie z panem de Nemours, że oszukuje męża najmniej zasługującego na to, i wstydziła się, że okazuje się istotą tak mało godną szacunku nawet swego kochanka. Ale najnieznośniejsze było jej wspomnieć stan, w jakim spędziła noc, i piekący ból podejrzeń, że pan de Nemours kocha inną, a ją zwodzi!

Nie znała dotąd śmiertelnych niepokojów wątpienia i zazdrości; myślała jedynie o tym, aby sobie wzbronić kochania pana de Nemours, i nie zaczęła jeszcze lękać się, że on może kochać inną. Mimo iż podejrzenia, jakie w niej obudził ów list, zatarły się, otworzyły jej wszakże oczy na możliwość zdrady, zbudziły w niej uczucia nieufności i zazdrości, których nie znała. Zdziwiła się, że jeszcze nie pomyślała, jak mało podobnym do prawdy jest, aby człowiek taki jak pan de Nemours, dotąd tak płochy, zdolny był do szczerego i trwałego przywiązania. Pomyślała, że prawie niepodobieństwem jest, aby jego uczucie mogło ją zadowolić. „Ale gdyby to było możliwe – mówiła – cóż ja z nim pocznę? Czyż mogę je cierpieć? Czy mogę je odwzajemnić? Czy chcę szukać miłostki? Czy chcę uchybić panu de Clèves? Czy chcę uchybić samej sobie? Czyż chcę wreszcie narazić się na okrutne żale i męczarnie, jakie przynosi z sobą miłość? Jestem wydana na łup skłonności, która porywa mnie mimo mej woli. Wszystkie moje postanowienia są daremne; myślałam wczoraj wszystko, co myślę dziś, a robię dziś wszystko przeciwne temu, co postanowiłam wczoraj. Trzeba mi się wyrwać z bliskości pana de Nemours; trzeba jechać na wieś, choćby ta podróż miała się wydać dzika; a jeżeli pan de Clèves uprze się, aby mi jej bronić lub dochodzić przyczyny, może uczynię mu (i sobie także) tę krzywdę, że mu powiem wszystko”. Zatrzymała się przy tym postanowieniu i spędziła wieczór w domu, nie idąc się dowiadywać u królewicowej, co się stało z fałszywym listem widama.

Kiedy pan de Clèves powrócił, powiedziała mu, że chce wyjechać na wieś; czuje się cierpiąca i potrzebuje powietrza. Pan de Clèves, który nie widział z jej urody, aby cierpienie to było poważne, wyśmiał zrazu ten jej zamiar; odpowiedział, że zapomina o weselu księżniczek i o turnieju, i że zaledwie ma czas, aby się przygotować, jeśli chce wystąpić nie gorzej niż inne panie. Racje mężowskie nie zdołały odmienić jej zamiaru; prosiła, aby zezwolił, iż, podczas gdy on pojedzie do Compiègne z królem, aby ona udała się do Colomiers, pięknego domu o jeden dzień od Paryża, zbudowanego bardzo wygodnie. Pan de Clèves zgodził się: zaczem udała się tam z zamiarem niewrócenia rychło, król zaś wyjechał do Compiègne, gdzie miał bawić zaledwie kilka dni.

Pan de Nemours bolał wielce, że nie ujrzał pani de Clèves od owego poobiedzia, które spędził z nią tak przyjemnie i które pomnożyło jego nadzieje. Niecierpliwość ujrzenia jej znowu nie dawała mu spokoju: tak iż, kiedy król wrócił do Paryża, postanowił udać się do swej siostry, księżnej de Mercoeur, bawiącej na wsi niedaleko Colomiers. Namówił widama, aby się wybrał wraz z nim, co ten przyjął z ochotą; pan zaś de Nemours uczynił to w nadziei ujrzenia pani de Clèves i odwiedzenia jej wraz z widamem.

Pani de Mercoeur przyjęła ich z wielką radością, i troszczyła się jeno o to, aby ich rozerwać i dostarczyć im wszystkich uciech wiejskich. Gdy gonili za jeleniem, pan de Nemours zabłąkał się w lesie. Pytając o powrotną drogę, dowiedział się, że jest blisko Colomiers. Na to słowo „Colomiers”, nie zastanawiając się zgoła i nie wiedząc, co zamierza, popędził w skok we wskazanym kierunku. Wjechał w las i jechał przed siebie starannie wykonaną aleją, która widocznie prowadziła do zamku. Na końcu tej alei ujrzał domek: na dole była wielka sala, obok niej dwa pokoje, z których jeden miał drzwi na ogród, oddzielony od lasu jedynie palisadą, drugi zaś na aleję parkową. Pan de Nemours wszedł do domku i byłby się zatrzymał, aby oglądać jego piękność, gdyby nie ujrzał obojga państwa de Clèves zbliżających się aleją wraz z hurmą domowników. Ponieważ nie spodziewał się zastać pana de Clèves, którego zostawił przy królu, pierwszym jego odruchem było schować się: wszedł do pokoju wychodzącego na ogród w zamiarze wydostania się do lasu, ale widząc, że pani de Clèves i jej mąż usiedli pod domkiem, że domownicy zostali w parku i że nie mogli doń dotrzeć, nie przechodząc miejscem, gdzie byli państwo de Clèves, nie mógł sobie odmówić przyjemności ujrzenia swej pani, ani też oprzeć się ciekawości usłyszenia jej rozmowy z mężem, o którego bardziej był zazdrosny niż o któregokolwiek z rywali.

Usłyszał, jak pan de Clèves mówił do żony:

– Ale czemu nie chcesz wracać do Paryża? Co cię może zatrzymywać na wsi? Masz od jakiegoś czasu upodobanie w samotności, które mnie dziwi i które mnie martwi, ponieważ nas rozdziela. Znajduję cię nawet smutniejszą niż zwykle i boję się, czy nie masz jakiego zmartwienia.

– Nie mam nic – odparła z zakłopotaniem – ale na dworze jest taki zgiełk, a u nas w domu tyle gości, że niepodobna nie być znużoną i nie szukać odpoczynku.

– Odpoczynek – odparł – to nie jest rzecz twojego wieku. Żyjesz w domu i na dworze w sposób niedający powodu do zmęczenia; obawiam się raczej, czy nie jesteś rada żyć z dala ode mnie.

– Bardzo byłbyś niesprawiedliwy, gdybyś miał tę myśl – odparła z rosnącym zakłopotaniem – ale błagam, abyś mnie zostawił tutaj. Gdybyś mógł tutaj zamieszkać, bardzo bym się cieszyła, bylebyś mógł być sam i nie sprowadzać owej niezliczonej mnogości ludzi, którzy cię nie opuszczają nigdy.

– Ha, żono! – wykrzyknął pan de Clèves – twoja mina i twoje słowa dowodzą mi, że masz przyczyny pragnąć samotności, przyczyny, których nie znam, w sposób, który powiększa wciąż ciekawość męża, i błagam, abyś mi je wyznała.

Nalegał długo, nie mogąc jej skłonić; broniła się, spuściła oczy, zapadła w głębokie milczenie, po czym nagle ozwała się, patrząc nań:

– Nie przymuszaj mnie – rzekła – abym ci zwierzyła rzecz, której nie mam siły wyznać, mimo że nieraz miałam ten zamiar. Zrozum tylko, że roztropność nie pozwala, aby kobieta w moim wieku i będąca panią swoich postępków narażała się na życie dworu.

– Co pani powiadasz? – wykrzyknął pan de Clèves. – Ja nie śmiałbym ci tego rzec z obawy, by cię nie obrazić.

Pani de Clèves nie odpowiedziała nic: milczenie jej utwierdziło męża w jego mniemaniu.

– Nie odpowiadasz nic – podjął – to znaczy, że się nie mylę.

– Więc dobrze, panie – odparła, rzucając się do jego kolan – wyznam ci coś, czego nigdy kobieta nie wyznała mężowi, ale niewinność mego życia i moich intencji dodaje mi siły. Prawdą jest, że mam przyczyny oddalić się od dworu i że chcę uniknąć niebezpieczeństw grożących niekiedy osobom w moim wieku. Nie okazałam nigdy żadnej słabości i nie lękałabym się o siebie, gdybyś mi pozwolił usunąć się ze dworu lub gdybym miała jeszcze matkę ku pomocy. Mimo wszystkich niebezpieczeństw mego postanowienia, powzięłam je z radością, aby pozostać godną ciebie. Błagam cię o przebaczenie: jeśli mam uczucia, które cię obrażają, przynajmniej nie obrażę cię nigdy uczynkiem. Pomyśl, że aby uczynić to, co ja czynię, trzeba mieć więcej przyjaźni i więcej szacunku dla męża niż kto miał kiedykolwiek: prowadź mnie, miej litość nade mną i kochaj mnie jeszcze, jeżeli możesz.

Przez cały czas tej przemowy pan de Clèves siedział z głową wspartą na rękach, ledwie przytomny i nie pomyślał o tym, aby podnieść żonę. Kiedy skończyła mówić, skoro obrócił na nią oczy, skoro ujrzał ją u swych kolan z twarzą zalaną łzami i tak cudownie piękną, myślał, że skona z boleści.

Ściskając ją i podnosząc, rzekł:

– To ty miej litość nade mną, jestem jej godzien; i przebacz, jeśli w pierwszej chwili tak ciężkiej zgryzoty nie odpowiem tak, jak powinienem, na postępowanie takie, jak twoje. Wydajesz mi się bardziej godna szacunku i podziwu niż którakolwiek z kobiet, jakie były w świecie, ale też ja czuję się najnieszczęśliwszym człowiekiem, jaki był kiedy. Tchnęłaś we mnie namiętność od pierwszego spojrzenia; twoja oziębłość i posiadanie ciebie nie mogły jej ugasić, trwa jeszcze. Nigdy nie mogłem obudzić w tobie miłości i widzę, że obawiasz się pokochać innego. I kto jest, pani, ten szczęśliwy, który zrodził w tobie tę obawę? Jaką drogę znalazł do twego serca? W zgryzocie, żem go nie obudził, pocieszałem się poniekąd myślą, że może jest ono niezdolne do miłości: jednakże inny sprawia to, czego ja nie mogłem. Kąsa mnie wraz zazdrość męża i kochanka; ale niepodobna być zazdrosnym mężem po postąpieniu takim jak twoje. Zbyt jest szlachetne, aby mi miało nie dać zupełnej pewności; pociesza mnie nawet jako kochanka. Ufność i szczerość, z jakimi sobie poczynasz, są bez ceny: szanujesz mnie na tyle, aby wierzyć, że nie nadużyję tego wyznania. Masz słuszność, pani, nie nadużyję go i nie umniejszy ono mej miłości. Czynisz mnie nieszczęśliwym, dając mi największy dowód wierności, jaki kiedykolwiek żona dała mężowi. Ale, pani, dokończ, i powiedz mi, kto jest ten, kogo chcesz unikać.

– Błagam cię, nie pytaj o to – odparła – postanowiłam nie powiedzieć ci tego i sądzę, że roztropność nie chce, abym go nazwała.

– Nie lękaj się pani – odparł pan de Clèves, zbyt dobrze znam świat, aby nie wiedzieć, że szacunek dla męża nie przeszkadza kochać się w jego żonie. Powinno się nienawidzić takich, a nie wyrzekać na nich; toteż jeszcze raz błagam cię, pani, abyś mi powiedziała to, co pragnę wiedzieć.

– Nagliłbyś mnie daremnie – odparła – mam siłę zmilczeć to, czego nie powinnam powiedzieć. Wyznanie moje nie było słabością, trzeba więcej męstwa, aby wyznać taką prawdę, niż aby ją zataić.

Pan de Nemours nie tracił ani słowa z tej rozmowy, a to, co powiedziała pani de Clèves budziło w nim tyleż zazdrości co w mężu. Był w niej tak szalenie zakochany, iż sądził, że wszyscy żywią te same uczucia. Prawda, że w istocie miał wielu rywali, ale roił ich sobie jeszcze więcej; serce jego gubiło się w dochodzeniu, kogo pani de Clèves mogła mieć na myśli. Myślał wiele razy, że on nie jest jej niemiły, i opierał tę wiarę na rzeczach, które wydały mu się w tej chwili tak błahe, że nie mógł sobie wyobrazić, aby to on obudził uczucie, zaiste, bardzo gwałtowne, skoro się uciekało do takiego lekarstwa. Był tak wzruszony, że nie wiedział, co się z nim dzieje, i nie mógł przebaczyć panu de Clèves, że nie dość nagli żonę, aby mu powiedziała owo nazwisko.

Pan de Clèves dokładał wszakże wszelkich wysiłków po temu, ale naglił daremnie.

– Zdaje mi się – odparła – że powinieneś się zadowolić mą szczerością; nie żądaj więcej i nie każ mi żałować tego, co uczyniłam. Poprzestań na zapewnieniu, które ci daję raz jeszcze, że żaden czyn nie zdradził moich uczuć i że nie usłyszałam nic, co by mnie mogło obrazić.

Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
19 июня 2020
Объем:
180 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают