Читать книгу: «Tomko Prawdzic», страница 7

Шрифт:

Aristoteles sławniejszy może później od niego, był to zręczny człowieczek, co spadek po swych poprzednikach uporządkował, urządził, rozklassyfikował. – On to utworzył i podniósł wysoko logikę jako organon wszelkiej umiejętności, i zbudował to pocieszne coś, któremu długo kłaniali się ludzie, nie mogąc tym stępiałym scyzorykiem nawet łupiny prawdy otworzyć. Arystoteles ma wielkie zasługi na drodze naszej, mianowicie, że wyczerpując we wszystkich kierunkach zdanych kilku prawd wnioski, wstrzymał postęp ludzkości, która czując się wyręczona przez niego, poszła spać na długo. Wszyscy byli pewni, że po Arystotelesie nic nie było już do zrobienia.

Wolę już Epikura, który się w prawdę nie wdawał, czując ją za wysoko dla siebie, a uczył żyć grzecznie, pięknie i słodko, nikomu w drogę nie włażąc. Nie wiele umiał, kontentował się zmysłami wszystko do nich odnosząc; celem życia uznając nie poznanie prawdy i podniesienie się duchowne, ale użycie, roskosz. —

Ludzkość już w różne drogi się puściwszy, napróżno szukała oparcia się gdziekolwiek, a nigdzie stałego znaleść nie mogła, i Stoicy usiłowali ją wstrzymać w jej gorączkowém miotaniu się. Niezapuszczając się zbyt daleko, Stoicy usiłowali trzymać się na zdrowym rozumie, przezeń wyrobić sobie jaką taką prawdę, na codzienne potrzeby. Za prawdy służyły u nich dwa początki, dwie zasady – materja i Bóg. Znowu więc ta nieszczęsna dwójka, znów walka, tylko że materji obcięto paznogcie i uczyniono ją zupełnie bierną. Boga umieszczono w śród świata na pościeli tej bezwładnej materji, której przecież stworzenia przyznać mu nie chciano. Nad głową jego zawieszono Fatum, inaczej prawo! i zamknięto drzwi świątyni na wieki. System Stoików był jak wszelki późno przychodzący, mieszaniną, zlepkiem; a było w nim wszystkiego po trosze. Co najwłaściwiej ich jest, to pojęcie stałości w życiu człowieka jako elementu moralnego, jako siły nowej, i pojęcie solidarności całego życia, któren złem jest skoro się mieni i szuka. Prawda ich była surowa jak oni, niemiała serca. Skeptycyzm pod różnemi formy panował światu, a prawdy szukano w wątpliwości, co z resztą do naszych prawie czasów dotrwało.

Pojęcia o Bogu – prawdzie, przychodziły przecie do udoskonalenia, oczyszczały się; Carneades który pierwszy posądził ludzkość o Anthropomorfizm, podniósł wysoko Boga i ukazał go wyższym już niejako nad pojęcie nasze. – Prawda jaśniała niepochwycona nad horyzontem…

Opowiadanie starca przerwał Baron okrzykiem:

– Professorze! professorze! schylasz się nadto. – Ale jeszcze tych słów niedomówił, gdy starzec któremu wędka zadrżała w ręku, w obawie aby złapanej prawdy nie upuścić, rzucił się naprzód chwytając łapczywie wędę, pochylił, zachwiał i upadł w rzekę, tak, że tylko dziurawe jego buty ukazywały się nad wodę…

Tomko bez namysłu rzucił się za nim ratować, a German zażywając tabakę, szeptał patrząc obojętnie:

– Teraz to się już prawdy domacacie nieochybnie..

Próżne były usiłowania Tomka, który starego chciał wyratować; ogromny sum złapał się był na wędę i ciągnął go na głębią, a młody chłopiec sam począł tonąć, napróżno szaleńca usiłując zdobyć. Wreście zalany wodą, na w pół żywy, szamocąc się ze starym, gdy postrzegł że siły go opuszczają, smutny wyrwał się na brzeg rzeki.

– Szkoda reszty historji filozofii, zawołał Baron do Tomka który się drapał na urwisko, ale teraz już jeden z was niechybnie prawdy się dowiedział; my chodźmy do domu, bo się jeść zachciewa.

XXI

Przez kilka dni jeszcze od drzwi do drzwi błąkał się Tomko napróżno; jeden mówił mu: Prawda jest mój system tylko, prawda jest tylko moja prawda, którą wykładam.

Drugi powiadał skromniej: – Niewiem co prawda.

– Wszakże jej uczycie?

– Tak jest, ale uczyć, a wiedzieć to w cale co innego.

– Gdzież sumienie?

– A kto da chleba darmo?

– Wolałbym drwa rąbać.

– Na to, nie zgoda.

Inny, co świeżo przeczytał traktat teologiczno filozoficzny zakazanego Spinozy, zaręczał że świat jest jedynym Bogiem, ludzkość świata koroną, Boga objawem. Domyślał się już co Hegel zrobi genjalną ręką szczepiąc latorośl platońską na płonce Spinozy.

Jeszcze inny powiadał mu: prawdą jest serce i uczucie, to coś niepojętne, wrodzone, które przynosimy z sobą z innego świata…

Uczeń Kartezjusza powtarzał: – Wątp zawsze a dójdziesz prawdy – dodając z Pascala tą myśl wyszarpniętą a może spaczoną:

Le pyrrhenisme est le vrai 1.

Tomko tego bardziej od innych założeń pojąć nie mógł. Wiecznie wątpić, jestże to żyć?

Artysta, mówił mu: Prawdą co piękne! piękne w świecie moralnym zowiecie dobrem i sprawiedliwem, w życiu szczęściem. Wszystko jest aspiracją ku pięknemu, piękno jest prawdą jedyną!

Na to zaraz praktyk odpierał: – Gdzież zastosowanie i użytek piękna?

– Piękno samo w sobie ma swój cel, jest to odblask najwyższej piękności, nieśmiertelnej, jego użytkiem że duszę podnosi, że wznieca to uczucie, co nas przybliża ku ideałom, ku niebu! Ono jest wspomnieniem pierwotnej ojczyznyj jakby piosenką którą wygnaniec nuci tęskny, przypominając lata dziecinne; ono jest modlitwą do Boga.

– Prawdą jest nauka, przerwał inny, nauka gdyby nic więcej nam nie dawała nad szeroką drogę bez celu i końca, nie jestli najlepszym ku górze gościńcem?

– A na tej górze?

– Szczyt tej okryty chmurami, i mniejsza o to, byleśmy ku niemu postępowali.

Naukowy postęp to wszystko, to prawda jedyna. Znajdźcie mi co by silniej zajęło, coby wyżej uniosło nad to szperanie w tajemnicach natury, w prawach nieznanego. Ona oswobodziła Archimedesa od uczucia śmierci nawet, której niepostrzegł nadchodzącej, zadumany nad swoim zwojem. Jestli szczęście mniej podległe zmianom, stalsze, pewniejsze nad to, które daje nauka?

– Nauka jest fałszem, przerwał inny, wśród żywego życia, uczony jest czemś niepojętem, on nie żyje, ale uczy się życia, a gdy abecadło skończył, umiera. Umiera niepewien niczego, nieskosztowawszy uczty mu przez Boga zgotowanej, skeptykiem znużonym; wartoż się było rodzić na to?

– Prawdą więc jest użycie? pytał Tomko.

– Nie, przerwał inny, użycie jest nieskończonym zawodem, pragnienie jest roskoszą i prawdą.

– Ale pragnienie jest czemś niedoskonałem, nie pełnem, nie całem?

– Bo też w piersi wiecznie tkwiące, powiada nam, że żywot nasz tutaj nie jest cały i skończony. Ze wszystkiego co przeczuciami drugiego życia nazwać się może – jako i miłość która jest przeczuciem zjednoczenia wszystkich w jednem; ciekawość która oznajmuje nam mądrość i wszechwiedzę w Bogu; zamiłowanie piękna które zwiastuje doskonałość przyszłego żywota – pragnienie, przeczucie najwyższe! najwyraźniej nam mówi nigdy niemogąc być uspokojone tutaj, że napój do ugaszenia go, nie na tej brudnej ziemi płynie. Bóg wszystkie te przeczucia złożył w sercu człowieka, ale człowiek źle je pojął i na złe ich użył.

W ostatku przyszedł ktoś jeszcze i szepnął do ucha Tomkowi: Postęp, to prawo ludzkości, to prawda! idźmy naprzód!

– Do kąd?

– Do szczęścia, do absolutnego szczęścia ziemskiego.

– Na ziemi?

– Tak, nie inaczej.

– A walka ze światem, z materją, z ciałem własnem, z pierwiastkiem zniszczenia, który jest z drugiej strony materjałem nowego żywota?

– Ten bój musi ustać; zwyciężym buntowniczą materją, podbijemy ducha, udoskonalim człowieka, użyjemy jak sprężyn namiętności jego; opanujemy swiat i damy mu szczęście.

– Kiedy?

– Niewiemy jeszcze! w krótce! w krótce! ludzkość wielkiemi idzie krokami, coraz szerszemi a szerszemi i dościgać się zdaje celu.

– Cóż nim zowiecie?

– Co? dobry byt, szczęście —

– Dobry byt więc ziemski celem waszym?

– Podstawa przynajmniej.

– Potraficież zniszczyć co w życiu z natury jego jest znikomego, zmiennego, uległego stratom podlegającego wypadkom?

Na to ostatnie pytanie, zniknął ruszając ramionami przyjaciel szczęścia ludzkiego.

XXII

Po kilku tygodniach pobytu w mieście, Tomko stał się do siebie niepodobnym: zrażony, ostygły, osłupiały, zadumany, milczał w chorobliwém jakiemś odrętwieniu zostając. Było to coś na kształt Bramańskiego zatopienia się w wielkiej istocie, chwila bezmyślnej martwości, brak woli, brak pragnienia, brak żywota; nie rozpacz ale zobojętnienie od niej straszniejsze. Baron patrzał na niego z uśmiechem politowania, przychodził coraz rzadziej, gniewał się coraz częściej, nareszcie jednego wieczora napróżno usiłując go wciągnąć w nowe badania, w nowe go rzucić zajęcie i zamęt, plunął, szusnął nogą i zniknął.

Dymek tylko smrodliwy zakurzył się za nim, a Tomko pozostał sam jeden.

Co się później z nim stało, niewiemy; jesienią późną dopiero, odarty, w łachmanach na ciele i duszy, wlókł się drogą ku domowi, sam prawie niewiedząc dokąd idzie.

XXIII

Jak w wielkim tłumie, którego tysiąc głosów się kłóci, wrzały myśli niesforne w głowie biednego Tomka; w sercu jego było pusto, i wiatr tam tylko przelatywał chłodny.

Reszta rychło wyczerpanego życia, schroniła się pod czaszką, ale tam stypę obchodziła przedśmiertną, pogrzebową sprawiała sobie hulankę, Szedł i nie pytał już o prawdę ani świata, ani ludzi, ani siebie, ani Boga co czasem głosem w nas mówi wewnętrznym i wszystko dlań było obojętne. —

Wspomnienia rodziców, domu, kątka kraju świadka lat dziecinnych – zamarły, ucichły, milczały. Łachmany tylko myśli czarnych pędziły się jak chmury burze poprzedzające w głowie jego, świszcząc i kłócąc się z sobą.

– Prawda! Jest prawda! Niema prawdy! Wszystko jest prawdą, wszystko jest fałszem, wszystko ułudą, powtarzał!

I znużony padł spocząć na kamieniu, głowę gorącą oparł o drzewo i powtarzał zadumany, przez sen: Niema prawdy! —

Wtém nadciągnął stary o kiju, Dołęga.

– Co ci to jest Tomku? spytał go łagodnie.

– Chory jestem – o! bardzo chory, odparł ledwie go poznając uczeń.

– Cóż cię boli?

– Boli? nic mnie nie boli, chory jestem i nie pragnę zdrowia, chcę tylko śmierci; śmierć kończy, chcę końca.

– A prawda twoja?

– Prawda! ha! to nicość, to zniszczenie, to spokój bez życia, to zagłada, to śmierć może. —

– Biedne chłopię! Wstań i posłuchaj mnie – rozbudź się znajomym ci głosem. Puściłem cię na świat umyślnie, abyś własnemi siły zmierzył się z olbrzymem prawdy. Aleś ty mu nie podołał, obalony na ziemię jęczysz i narzekasz. – Posłuchaj, może cię uleczę. —

– O! nikt! nigdy.

– Szukałeś prawdy absolutnej, jedynej, w zdaniu jedném w miejscu i kątku pewném, w kilku słowach ludzkich zamkniętej, w wyłącznej jakieś istocie, w jednem rodzaju żywota; a prawda nie jest ani w słowie jedném, ani w chwili jednej, ani w jednej istocie, ani w myśli ludzkiej tylko. Prawdą jest wszystko co istnieje, prawdą jest życie, byt; a najwyższą prawdą jest źródło żywota – Bóg. On rozsypał w duchu którym ożywił ziemię te obłamki prawdy, coś je dziecino moja, zbierać chciał po okruszynie; a w każdej skorupce niebieskiego naczynia, tyś je chciał znaleść całe.

Nie znalazłeś prawdy, boś jej tam gdzie szukałeś znaleść nie mógł. Prawda to naczynie rozbite, którego szczątki tylko odgrzebywałeś z popiołów i gruzu, cała stoi tylko i jaśnieje w niebiosach. Prawda jest w Bogu, a Bóg jest prawdą co pochodzi z ducha, wszystko fałszem co rodzi się z ciała i materji, to jest ze śmierci.

Prawda jest złotą nicią wśród szarej tkanki, przesuwającą się we wszystkich tworach, we wszystkich żywota godzinach. Różne jej strony widzisz w rożnych Boga dziełach; nigdzie jej całej niema.

W piersi ludzkiej tylko jest to pojęcie potężne jedności i całości prawdy, które starczy za nią samą.

To pojęcie jest jako obraz słońca w kropli wody; ale w odbitem słońcu co się silnie w kropelce, niechże astronom je rozmierzy, niech gwiazdarz wielkość jego pochwyci!

Tém pojęciem prawdy, które się rozkłada w nas na pozornie oddzielne pojęcia: dobra, piękna, prawa, pożytku, a jest jednostką, wysoko stoi człowiek. Gdy reszta stworzenia ma tylko cząstki ducha, człowiek jeden ma w sobie całość, ma duszę. Od kamienia do najdoskonalszego ze stworzeń wszystko ma tylko pożyczoną odrobinę duchową, co mu życie daje; jedni my mamy całego ducha, duszę i udział drobny ale całość stanowiący, ale pojmujący siebie, władnący sobą. Bóg stworzył nas na podobieństwo swoje, to jest całkowitemi w sobie. Tomku, słyszysz ty to?

Tomko zdawał się przebudzać, ale słowa mistrza jeszcze go nie uspokoiły. —

– Gdzież szczęście? spytał słabym głosem.

– Szczęście całe tam, gdzie to wielkie naczynie o którem ci mówiłem, szczęście całe jest w niebie, obłamki jego leżą do koła; a nie trzeba ich zbyt głęboko szukać; nie trzeba się spodziewać całego i pełnego szczęścia jakie pojmujemy, bo tu go nieznajdziemy.

Nie szukaj go w dobrym bycie, bo ten jest i być musi tysiącom zmian uległy; nie szukaj nadewszystko w sobie, i siebie jak zwierze nie czyń celem stworzenia a ogniskiem wszystkiego. Winieneś wiedzieć, że ludzkości całej szczęście celem każdego z jej członków najświętszym, że cała ludzkość twym bratem, a miłość bliźniego nie tylko obowiązkiem, nietylko cnotą, ale prawem jest twojego bytu. Jak skoro z pod tego prawa pojedyńczy człowiek chce się wyłamać, spotykają go zawody i cierpienia bez celu, bez ratunku. Pojedyńczy człowiek znikomy jest i nikczemny; cała ludzkość ze swą rozmaitością i wielkością i całą przeszłością i polami przyszłości stanowi dopiero ideał człowieka, którego ty jesteś odrobiną. – Nie szukaj prawdy w samym sobie, ani szczęścia w sobie samym; staraj się o szczęście drugich, żyj cały w braciach, umiej się poświęcać, a znajdziesz i prawdę żywota i szczęście.

Za poświęcenie nie szukaj nagrody, ani chluby, ani pragnij aby się na niem poznano, ani mów o nim; poniżaj się, boś w istocie małym zawsze, póki wielkim się sądzisz, boś znikomy, słaby, drobny w obliczu Boga, – obliczu ludzkości nawet.

W nauce prawdą jest, że nic spełna nieumiemy, niewiemy, że na najwyższym szczeblu umiejętności ludzie, upokorzeni wołają: – Wiemy że więcej jest daleko nad to co umiemy i rozumem naszym dojść możem. Głupcy tylko mieniąc się mędrcami wołają: Myśmy posiedli wszystko, pojęli wszystko! Są to umysłowi Chinczycy, którzy po za granicą Chin swoich nic już nie wiedzą. —

Na dnie istotnej nauki, pokora; ale człowiek który się czuje słabym i ograniczonym, podnosi się tem uczuciem nad wszystkich zarozumialców; czuje on cały ogrom pozostały za granicami jego wiedzy, wzdycha do niego i jest Kolumbem co czuje Amerykę gdy gmin podobien Genueńczykom, nie wierzy w inną ziemię, nad tę którą oplugawił.

W świecie moralnym prawdą jest poświęcenie siebie dla ogółu, życie cząstki w całości, spojenie z jej losami. W świecie domowym prawdą jedyną jest miłość, pobłażanie i poświęcenie, znowu żywot ducha a nie ciała; usamowolnienie umysłu i duszy, spętanie zwierzęcej części człowieka.

Tomko słuchał, oczy mu się rozjaśniały.

– Mistrzu mój, rzekł, lecz czémże popęd ku wiedzy i chciwość poznania wszystkiego?

– Jest to popęd szlachetny, jest to przeczucie świata w którym wszystko znać i wiedzieć będziemy, z wszystkiem się w Bogu w całość połączym. Ale niemyśl by nauka była najwyższą zasługą człowieka, a wiedza szeroka problemem jego doskonałości.

Nie, stokroć nie! Jesteś w błędzie! Czyn jest wyższy od wiedzy, bo czyn tworzy, czyn żywot daje, gdy wiedza jest tylko spojrzeniem w jego tajniki.

Człowiek co nic niewie, prócz pierwszych prawd z któremi się urodził, a które rozwinęły w nim życie poczciwe i pracowite, często wyższy jest od mędrca, co wszystko wie, w nic nie wierzy i nic nie czyni.

– Źle więc zrobiłem idąc szukać prawdy?

– Źle? nie – lecz prawda jest wszędzie; ona otacza nas. Jak zewsząd prócz więzienia widać niebo, tak ze wszystkich stanowisk życia prócz zezwierzęcenia, widać prawdę nad głowami naszemi. Bądź zdrów, idź do domu. Tam cię czeka reszta nauki, tam i mnie może jeszcze zobaczysz.

To mówiąc podał rękę Tomkowi, podniosł go na nogi i odżywionemu nieco, wskazał drogę ku rodzinnej chacie.

XXIV

Któż kiedy nie wracał do domu z zawodem i żalem?

Chwila to bicia serca i zawrotu głowy, gdy z za pagórków i drzew, ukaże się ta chata z której człek wyszedł z nadzieją, do której wraca z boleścią; którą żegnał radośny prawie, a wita smutny, zwalczony i ranny. Coż nas tam ciągnie i woła pod ten dach słomiany? Czy te lata minione co leżą po drodze jak zeschłe liście drzew w jesieni, czy nadzieje wykarmione co z tąd leciały gołębiem, wróciły krukami; czy ludzie których pierś nie starczyła nam przed laty, do której teraz przytulić się chcemy zziębli szukając w niej ciepła, po chłodzie swiata?

Tomko zbliżał się drzący i płakał. Po raz to piérwszy od dawna łzy wezbranego serca strumienie z któremi tyle spływa uczuć, tyle boleści unosi się w morze łez ludzkości, gdzieś nad Jozefatową rozlewające się doliną, aby świadczyły za człowiekiem przed Bogiem, że umiał kochać i cierpieć – po raz pierwszy od dawna łzy poszły z jego oczu, a głos myśli natrętnych uciekł przed głosem serca.

I czy te łzy były prawdą, nie spytał, bo czuł to głęboko, że wszelka boleść nawet najmniejsza jest swiętą i prawdziwą, a kłamana występkiem.

Jakże tu nic się niezmieniło!

Wracał do domu, gdzie zda się jednym krokiem nic nie postąpiło ku starości, gdy on w tak krótkim czasie tak bardzo postarzał. Tem wiejskim powolnym żywotem dłużej się żyje, a im kto gorętszą kąpiel bierze, tem króciej w niej trwa. Tak było z Tomkiem, bociany nowych gniazd nie układały, na strzesze mech nie porósł, trawa nie pożółkła w podwórku, a on tak zżółkł i zestarzał!

Majestatyczny zachód słońca rozpromieniał się na niebiosach i wblaskach zachodu, we wrzawie barw na tle ognistem wyiskrzonych, zdawało się słyszeć muzykę aniołów co przygrywała dnia końcowi, i kołysała ziemię do spoczynku. Ptastwo i wszelkie stworzenie ziemi, co jeszcze niema tyle rozumu by sztucznie utworzyć sobie życie, spieszyło do snu na rozkaz nocy. Ciągnęły kaczki dzikie po nad dworkiem, stada szły becząc i rycząc do otwartych im szopek, a lud prosty wracał od pracy z weselem w sercu.

Na ganeczku dworka siedziało ludzi dwoje, starców dwoje; oboje milczeli, obojga oczy a myśli nosiły się daleko.

Nie mówili a rozumieli się myśląc o swojem dziecięciu.

Syn marnotrawny powracał.

Na wschodach ganku siedziała Małgosia i bawiła się ze starym psem podwórzowym; kury i gołębie szczebiocząc chodziły koło niej, zaglądały jej w ręce. Skrzypiał żóraw od studni, bo trzódkę poili pastusi; z kościółka dzwonek wieczorny dzwięcząc pacierze za zmarłych przypominał.

Chwila to była na wsi uroczysta i urocza.

Nagle wiatr powiał, i jakby niósł z sobą zasłonę wieczorną rozwieszając ją po niebie – sciemniać się zaczęło.

Starzy podnieśli głowy i spojrzeli sobie w oczy.

– Moja panno, rzeki ślachcic, Bóg łaskaw, Tomko powróci, niema się czego trapić, dziecko trochę postrzelone w głowę, ale serce ma dobre; nic mu się przy opatrzności bożej nie stanie.

– Mam i ja tę nadzieję co Jegomość, ale czemuż choć nie nakazał do nas? wiadomości nawet nie dał o sobie?

– Snać nie mógł.

Małgosia słuchała.

– Serce mi mówi Jejmościuniu, że rychło powróci, jeno go nie widać. Biedakowi ten stary Dołęga głowę przewrócił, ale to się na swieżem powietrzu wyszumi.

– Daj Boże! uproś Matko Najświętsza!

Gdy to mówili, Tomko z za wrót poglądał oparty o starą lipę, patrzał w dziedziniec domowy, a nie śmiał się zbliżyć, a serce w tej chwili rozwiązywało ostatnią zagadkę, którejby głowa nie podołała.

– Szczęście nie jestli to spokój wśród bożego swiata, wśród cichej, ustronnej wioski? Te powolne godziny jednostajnie płynące, nie sąli najdroższemi chwilami naszego życia?

Tych dwoje starców bez zgryzoty, bez zmarszczki na sumieniu, dokończających wieku swego wśród błogosławionych ich kilku rodzin, nie sąli więksi w obec Boga, którego znają i kochają, nad olbrzymów wiedzy, bohaterów wojny, co we wrzawie zapomnieli trochę o sobie, a całkiem o Bogu?

W ich życia jestli próżna chwila, któraby nie była czynem lub modlitwą, to jest westchnieniem ku niebu? Ciemni są, ale ich ciemnota nie zakrywa przed niemi nieskończonej wielkości Boga, braterstwa ludzi, cudów świata, cudów życia i nadziei wieczności cudniejszej jeszcze. Mali są, ale w miarę swoją uczynili więcej, niżeli nie jeden z tych co mógł, a nie kwapił się do czynu, bo szczędził siebie, bo siebie tylko kochał. —

Mówił a łzy znowu mu do oczów się toczyły.

– Prawda jest w sercach poczciwych, zawołał, prawda jest gdzieśmy bliżej Boga. – Nie! nie, ani mądrość wasza, ani miasta wasze nie są prawdą! —

I rzucił się ku domowi.

A na ganku podniosły się ku niemu ręce, zadrgały serca; bo go wszyscy pod łachmanami poznali, nawet pies – nawet Małgosia!

—–

Jeśliś się w czasie głośnego tej powieści czytania wyspał miły czytelniku, jeśli cię Tomko nie zajął, nie obawiaj się wyznać mi tego otwarcie. Spodziewałeś się zwyczajnych bohaterów i prostej powieści, a trafiłeś na coś na kształt długiego monologu, często szłyszanego w duszy i znajomego ci może aż nadto (jeśliś kiedy w głąb swojej duszy zstąpił).

Jeśliś spał nie gniewam się w cale; jeśli przeczytawszy spytasz z gniewem: – Czegom cię nauczył? odpowiem ci: Nauczyłem cię, że w duszy twej są głosy których posłuchać warto, one ci więcej i piękniejszych rzeczy powiedzą nad te, które słyszałeś odemnie. A teraz bądź zdrów.

Grudek–Hubin.
1849–1850.
1.Le pyrrhenisme est le vrai (fr.) – pirronizm jest prawdą. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
01 июля 2020
Объем:
120 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают