Читать книгу: «Stracone złudzenia», страница 41

Шрифт:

W chwili gdy Lucjan wsiadał do powozu z rzekomym dyplomatą hiszpańskim, Ewa wstawała, aby nakarmić syna. Znalazła nieszczęsny list i przeczytała. Zimny pot zrosił jej ciało, ciepłe jeszcze z rannego snu, w oczach się jej zaćmiło, zawołała Marynę i Kolba.

Na pytanie jej: – Czy pan Lucjan wyszedł? – Kolb odpowiedział:

– Dag, brożę bani, bżed źfidem.

– Zachowajcie największą tajemnicę o tym, co wam zwierzę – rzekła Ewa do dwojga służących – brat mój wyszedł z pewnością, aby odebrać sobie życie. Biegnijcie oboje, zasięgnijcie ostrożnie wiadomości i przepatrzcie brzeg rzeki.

Ewa została sama, w stanie trudnym do opisania. Wśród tego wzruszenia zjawił się u niej o siódmej rano Petit-Claud, aby pomówić o interesach. W takich chwilach człowiek jest gotów posłuchać każdego.

– Pani – rzekł adwokat – nasz drogi Dawid jest w więzieniu; znalazł się w sytuacji, którą przewidywałem od początku. Radziłem mu wówczas stowarzyszyć się, dla eksploatacji odkrycia, z jego konkurentami, braćmi Cointetami; ci ludzie posiadają środki urzeczywistnienia tego, co u pani męża jest jedynie pomysłem. Toteż wczoraj wieczór, ledwie doszła mnie nowina o aresztowaniu, cóż uczyniłem? Poszedłem do panów Cointetów z zamiarem wydobycia z nich ustępstw, które by was mogły zadowolić. Jeśli zechcecie bronić tego odkrycia, życie wasze będzie w dalszym ciągu tym, czym jest: pasmem procesów, w których będziecie pobici. W końcu, wyczerpani i dogorywający, skończycie na tym, iż zrobicie, może ze swoją szkodą, z jakimś kapitalistą to, co, gdybyście posłuchali mej rady, zrobilibyście dziś jeszcze, ku swej korzyści, z braćmi Cointetami. Oszczędzicie sobie w ten sposób prywacji976, wzruszeń, walki wynalazcy z chciwością kapitalisty i obojętnością społeczeństwa. Ot! Gdyby panowie Cointetowie spłacili wasze długi, gdyby spłaciwszy długi, dali jeszcze sumkę, która by wam przypadła bez względu na to, jaka będzie wartość, przyszłość lub wykonalność odkrycia, przyznając Dawidowi, rozumie się, prócz tego pewien udział w eksploatacji, czy nie bylibyście szczęśliwi?… Pani staje się w ten sposób właścicielką inwentarza drukarni i sprzeda ją pani zapewne: to da jakieś dwadzieścia tysięcy; podejmuję się znaleźć nabywcę na tych warunkach. Jeśli uzyskacie piętnaście tysięcy franków za akt spółki z panami Cointetami, będziecie mieli kapitalik trzydziestu pięciu tysięcy, z czego, wedle obecnego kursu renty, uzyskacie dwa tysiące rocznie… Można żyć na prowincji za dwa tysiące. I, niech pani zauważy, będziecie mieli jeszcze ewentualność spółki z Cointetami. Powiadam ewentualność, trzeba bowiem liczyć się z niepowodzeniem. A zatem, oto punkty, które, jak sądzę, zdołałbym uzyskać: przede wszystkim, zupełne uwolnienie Dawida, następnie, piętnaście tysięcy franków jako odszkodowanie za jego pracę, płatne bez prawa do rewindykacji, gdyby nawet odkrycie okazało się nieproduktywne; wreszcie, spółka między Dawidem panami Cointetami dla eksploatacji uzyskanego przezeń patentu, po wypróbowaniu (wykonanym wspólnie i pod dyskrecją!) sposobu fabrykacji, na podstawach następujących: panowie Cointetowie poniosą wszystkie koszty. Aportem977 Dawida będzie jego patent; będzie miał prawo do czwartej części zysków. Pani jesteś kobietą zdrowej rady i bardzo rozsądną, co nie zawsze jest przywilejem pięknych kobiet; niech pani pomyśli nad tymi propozycjami, a uzna pani, że zasługują na przyjęcie…

– Ach, panie – wykrzyknęła biedna Ewa w rozpaczy, zalewając się łzami – czemu nie przyszedł pan wczoraj wieczór ofiarować mi tę transakcję? Rylibyśmy uniknęli hańby i… o wiele gorzej.

– Dyskusja moja z Cointetami, którzy, jak mogła się pani domyślać, kryją się za Métivierem, skończyła się o północy. Ale cóż takiego zaszło od wczoraj, co jest gorsze niż uwięzienie biednego Dawida? – spytał Petit-Claud.

– Oto straszliwa wiadomość, jaką zastałam za przebudzeniem – rzekła, podając adwokatowi list Lucjana. – Dał mi pan w tej chwili dowód, że jesteś nam oddany, jesteś przyjacielem Dawida i Lucjana, nie potrzebuję tedy prosić o tajemnicę…

– Niech pani będzie bez obawy – rzekł Petit-Claud, oddając list po przeczytaniu. – Lucjan się nie zabije. Stawszy się przyczyną uwięzienia szwagra, potrzebował jakiejś racji, aby was opuścić, ten list to jedynie, ot, tyrada w stylu teatralnym przed zejściem ze sceny.

Cointetowie doszli do celu. Storturowawszy wynalazcę i jego rodzinę, pochwycili chwilę, w której wyczerpanie rodzi pragnienie spoczynku. Nie wszyscy poszukiwacze tajemnic mają naturę buldoga, który zdycha ze swym łupem w zębach; Cointetowie zaś wystudiowali dobrze charakter swych ofiar. Dla Wielkiego Cointeta uwięzienie Dawida było ostatnią sceną pierwszego aktu w tym dramacie. Drugi akt zaczynał się propozycją, jaką przyniósł właśnie Petit-Claud. Jako skończony gracz, adwokat ujrzał w wyskoku Lucjana jedną z tych niespodzianych szans, które przyśpieszają rozgrywkę partii. Ujrzał Ewę tak ściętą z nóg ostatnim wypadkiem, że postanowił skorzystać z tego, aby pozyskać jej zaufanie, ocenił bowiem wreszcie wielki jej wpływ na Dawida. Zatem, miast grążyć panią Séchard jeszcze głębiej w rozpaczy, starał się ją pokrzepić i skierował ją bardzo zręcznie ku więzieniu, myśląc, że w obecnym stanie ducha będzie wpływała na Dawida, aby zawarł spółkę z Cointetami.

– Dawid, proszę pani, mówił mi, iż pragnie fortuny jedynie dla pani i dla jej brata; ale musiała pani dojść do przekonania, że szaleństwem byłoby chcieć wzbogacić Lucjana. Ten chłopiec połknąłby trzy fortuny.

Wyraz twarzy Ewy mówił dość jasno, że ostatnie jej złudzenie co do brata uleciało; toteż adwokat uczynił pauzę, aby przekształcić milczenie klientki w pewnego rodzaju zgodę.

– Zatem w całej tej kwestii chodzi tylko o panią i o dziecko. Pani rzeczą jest ocenić, czy dwa tysiące renty starczą do waszego szczęścia, nie licząc sukcesji po ojcu. Pani teść uciułał sobie już od dawna dochodzik jakich siedmiu do ośmiu tysięcy, nie licząc procentów, jakie umie wyciskać z kapitałów; ostatecznie, macie przed sobą ładną przyszłość. Po co się dręczyć?

Adwokat opuścił panią Séchard, pozwalając jej zastanowić się nad tą perspektywą, dość zręcznie przygotowaną poprzedniego dnia przez Wielkiego Cointeta.

– Ukaż pan im możliwość otrzymania jakiejkolwiek sumy – rzekł ów angulemski żbik do adwokata, kiedy ów przyszedł mu oznajmić o aresztowaniu – skoro się zaś oswoją z myślą zgarnięcia jakiejś gotowizny, mamy ich; zaczniemy się targować i pomalutku ściągniemy ich do kwoty, którą mamy zamiar ofiarować za ten sekret.

To zdanie zawierało poniekąd streszczenie drugiego aktu tego finansowego dramatu.

Kiedy pani Séchard, z sercem złamanym obawami los brata, ubrała się i zeszła, aby się udać do więżenia, uczuła lęk na myśl o tym, iż przyjdzie jej przebyć samej ulice Angoulême. Nie troszcząc się zgoła o stan duszy klientki, Petit-Claud wrócił wszelako, aby jej ofiarować ramię, sprowadzony myślą dosyć makiaweliczną, i mimo woli bardzo ujął Ewę, która poczytała tę przysługę za dowód delikatności; przyjął podziękowanie, nie wyprowadzając jej z błędu. Ta drobna uprzejmość u człowieka tak twardego, tak bezwzględnego i w podobnej chwili wpłynęła na zmianę sądu pani Séchard o Petit-Claudzie.

– Prowadzę panią – rzekł – dalszą drogą, ale za to nikogo nie spotkamy.

– Tak, pierwszy raz nie mam prawa pokazywać się z podniesioną głową! Twardo mi to dano odczuć wczoraj…

– To był pierwszy i ostatni raz.

– Och, to pewne, że nie zostanę w tym mieście…

– Gdyby mąż pani zgodził się na propozycje na wpół już ułożone między Cointetami a mną – rzekł Petit-Claud, zbliżając się z Ewą do bram więzienia – zechce mnie pani zawiadomić, przyszedłbym natychmiast z upoważnieniem Cachana, na mocy którego Dawid mógłby wyjść i prawdopodobnie nie wróciłby już do więzienia…

Te słowa, powiedziane w obliczu kaźni, były tym, co Włosi nazywają combinazione. U nich słowo to wyraża trudny do określenia postępek, w którym spotyka się trochę perfidii zmieszanej z legalnością, zręczność dozwolonego podejścia, wpółlegalne i dobrze przygotowane szalbierstwo. Według nich noc św. Bartłomieja to była combinazione polityczna.

Dla przyczyn wyłuszczonych wyżej uwięzienie za długi jest wydarzeniem sądowym na prowincji tak rzadkim, że w przeważnej ilości miast nie istnieje dom karny dla tego celu. W takim razie wtrąca się dłużnika do tego więzienia, w którym zamyka się aresztowanych, uwięzionych, oskarżonych i skazanych. Takie są poszczególne nazwy, jakie w obliczu prawa kolejno przybierają ci, których lud nazywa pospolicie zbrodniarzami. Dawida umieszczono tedy tymczasowo w jednej z izdebek angulemskiego więzienia, którą może świeżo opuścił jakiś skazaniec, odsiedziawszy swą karę. Wtrącony do aresztu, z przyznaną przez prawo sumą na miesięczny koszt wyżywienia, Dawid znalazł się w obliczu grubego jegomości, który dla tych nieszczęśników staje się potęgą większą niż król: dozorca więzienny! Na prowincji nie istnieje typ dozorcy chudego. Przede wszystkim, to miejsce jest niemal synekurą978; następnie, dozorca jest niby oberżysta niepłacący czynszu za lokal: żywi się bardzo dobrze, żywiąc bardzo licho więźniów, których lokuje, tak samo jak oberżysta, wedle ich środków. Znał Dawida z nazwiska, przez ojca zwłaszcza, toteż miał na tyle zaufania, aby go dobrze umieścić na jedną noc, mimo że drukarz był bez grosza.

Więzienie w Angoulême datuje się z bardzo dawnych czasów i nie więcej doznało zmian niż katedra. Furta jego jest klasyczna: brama nabijana gwoździami, mocna, zużyta, niska, o budowie tym bardziej cyklopiej, ile że ma jakby jedyne oko na czole w otworku zwanym „judaszem”, przez który odźwierny ogląda przybysza, nim otworzy. Na parterze wzdłuż fasady biegnie korytarz; na ten korytarz wychodzą liczne cele, których okna, wysokie i opatrzone koszykami, otrzymują mdłe światło z podwórza. Dozorca zajmuje mieszkanie oddzielone od tych cel sklepioną sienią, która przegradza parter na dwie części; na końcu tej sieni znajduje się krata zamykająca wyjście na dziedziniec. Dozorca zaprowadził Dawida do pokoiku w pobliżu sieni, tuż prawie koło swego mieszkania. Stary wyga pragnął zatrzymać w sąsiedztwie swoim człowieka, który, zważywszy jego wyjątkową pozycję, mógł mu służyć za towarzystwo.

– To najlepszy pokój – rzekł, widząc, iż Dawid zdumiał się na widok lokalu.

Mury były z kamienia, dość wilgotne. Okna, bardzo wysoko umieszczone, miały kraty żelazne. Kamienna posadzka wiała lodowatym chłodem. Słyszało się regularny krok strażnika, przechadzającego się w korytarzu. Ten szmer, monotonny jak przypływ morza, nasuwa bez ustanku tę myśl: „Pilnują cię! Nie jesteś wolny!” Wszystkie te szczegóły, ten całokształt wrażeń mają niezmierny wpływ na duchowy stan uczciwych ludzi. Łóżko, które wskazano Dawidowi, było ohydne; ale uwięzieni przechodzą tak gwałtowny wstrząs pierwszej nocy, że dopiero na drugi dzień uświadamiają sobie twardość legowiska. Dozorca starał się być miły i oczywiście zaproponował więźniowi, aby się przechadzał aż do zmroku. Cierpienie Dawida zaczęło się dopiero z chwilą ułożenia na spoczynek. Regulamin bronił więźniom światła, trzeba było pozwolenia samego prokuratora, aby uwięzionego za długi zwolnić z przepisów, które niewątpliwie miały na uwadze jedynie ludzi będących w zatargu ze sprawiedliwością. Dozorca ofiarował Dawidowi gościnność u siebie, ale wreszcie, w godzinie spoczynku, trzeba było więźnia zamknąć. Biedny wynalazca poznał wówczas ohydę więzienia i grubość jego obyczajów, która go przejęła odrazą. Ale, mocą reakcji właściwej myślicielom, zizolował się w tej samotności, ocalił się z niej, utonąwszy w owym marzeniu, jakie poeci zdolni są snuć na jawie. Nieszczęśliwy zaczął wreszcie ogarniać myślą swoje sprawy. Więzienie popycha do rachunku sumienia. Dawid spytał sam siebie, czy spełniał obowiązki głowy rodziny. Jakaż musiała być rozpacz jego żony! Czemu, jak mówiła Maryna, nie postarał się najpierw zarobić dosyć pieniędzy, aby móc później oddać się do woli wynalazkom?

„Jak zostać w Angoulême – pomyślał – po takim skandalu? Skoro wyjdę z więzienia, co się z nami stanie? Gdzie się podziać?”

Przyszły mu wątpliwości co do odkrytej przez siebie metody. Była to chwila lęku, jaką zdolni są zrozumieć tylko wynalazcy! Z jednej wątpliwości w drugą, Dawid zaczął widzieć jasno swą sytuacją i sam powiedział sobie to, co Cointetowie mówili staremu Séchardowi i co Petit-Claud przed chwilą mówił Ewie:

„Przypuściwszy, że wszystko pójdzie dobrze, cóż będzie przy wprowadzaniu w praktykę? Trzeba uzyskać patent, skąd wziąć na to pieniędzy?… Trzeba mi fabryki, gdzie bym mógł przeprowadzić badania na szerszą skalę, to znaczy wydać swoją tajemnicę!… Och! Jakąż Petit-Claud miał słuszność!”

Z najciemniejszego więzienia tryska nieraz najżywsze światło.

„Ba – rzekł Dawid, zasypiając na tapczanie, na który rzucono ohydny materac kryty brązowym, bardzo grubym suknem – Petit-Claud zajdzie tu z pewnością jutro rano”.

Dawid był tedy sam z siebie bardzo dobrze przygotowany, aby wysłuchać propozycji, jakie mu żona przynosiła z obozu wrogów. Skoro Ewa uściskała męża i siadła w nogach łóżka (był tam tylko jeden najpospolitszy drewniany stołek), spojrzenie jej padło na ohydny kubeł w kącie i na mury upstrzone nazwiskami i napisami poprzedników Dawida. Wówczas z oczu jej, zaczerwienionych od płaczu, zaczęły na nowo cieknąć łzy. Znalazła jeszcze łzy, po wszystkich, które wylała, na widok męża w roli zbrodniarza!

– Oto więc dokąd może zawieść żądza sławy! – wykrzyknęła. – O mój aniele, porzuć tę drogę!… Idźmy razem ubitą ścieżką, nie szukajmy nagłej fortuny… Tak mało mi trzeba, aby być szczęśliwą, zwłaszcza po tym, co wycierpiałam!… I gdybyś wiedział!… To hańbiące więzienie nie jest naszym największym nieszczęściem!… Patrz!…

Podała list Lucjana, który Dawid skwapliwie przeczytał; aby go pocieszyć, przytoczyła okrutny sąd adwokata o Lucjanie.

– Jeśli Lucjan się zabił, to już się stało – rzekł Dawid – jeśli zaś nie stało się w tej chwili, nie zabije się już: nie potrafi, jak sam mówi, mieć woli dłużej niż jeden ranek…

– Ale jak żyć w tej obawie?… – wykrzyknęła siostra, która przebaczyła bratu prawie wszystko na myśl o jego śmierci.

Powtórzyła mężowi propozycje, które Petit-Claud rzekomo uzyskał u Cointetów i które Dawid natychmiast przyjął z prawdziwym zadowoleniem.

– Będziemy mieli z czego żyć w wiosce koło Houmeau, gdzie znajduje się fabryka Cointetów, a nie chcę już nic prócz spokoju! – zawołał wynalazca. – Jeśli Lucjan ukarał się śmiercią, będziemy mieli dosyć, aby czekać fortuny po ojcu, jeśli zaś żyje jeszcze, biedny chłopiec potrafi się zastosować do naszych skromnych środków… Cointetowie zrobią z pewnością majątek na tym odkryciu; ale, ostatecznie, czymże jestem wobec kraju? Człowiekiem. Jeśli mój sekret wyjdzie na dobre ogółowi, będę zadowolony! Ot, droga Ewo, ani ty, ani ja nie jesteśmy stworzeni na handlarzy. Nie mamy ani namiętności zysku, ani tej twardości w wypuszczaniu z mieszka pieniędzy, nawet najprawowiciej należnych, a to są, jak się zdaje, główne cnoty przemysłowca; te dwie odmiany sknerstwa nazywają ludzie przezornością i talentem do interesów!

Uszczęśliwiona z tej zgodności zapatrywań, jednego z najsłodszych kwiatów miłości, interesy bowiem poglądy mogą się nie zgadzać u dwojga nawet się kochających się istot, Ewa poprosiła dozorcę, aby posłał od niej do Petit-Clauda słówko, w którym żądała uwolnienia Dawida, oznajmiając wzajem zgodę na zamierzony układ. W dziesięć minut Petit-Claud zjawił się w ohydnej izbie i rzekł:

– Niech pani wróci do domu, przyjdziemy niebawem… No i cóż, drogi przyjacielu – rzekł Petit-Claud do Dawida – dałeś się więc chwycić! Jak mogłeś popełnić ten błąd, aby wyjść z kryjówki?

– Ba! Jakże nie miałem wyjść? Oto co Lucjan pisał.

Dawid oddał Petit-Claudowi list Cérizeta; adwokat wziął go, przeczytał, obejrzał, obmacał i zaczął rozmawiać o interesach, mnąc list jakby przez roztargnienie i chowając go do kieszeni. Następnie adwokat wziął Dawida pod rękę i wyszedł z nim w czasie bowiem tej rozmowy przyniesiono dozorcy nakaz zwolnienia, wystawiony przez komornika.

Znalazłszy się w domu, Dawid miał uczucie, że jest w niebie; płakał jak dziecko, ściskając Lucusia i widząc się w swej sypialni po dwudziestu dniach uwięzienia, którego ostatnie godziny były, w duchu pojęć prowincji, hańbiące. Kolb i Maryna zjawili się z powrotem. Maryna dowiedziała się w Houmeau, że widziano Lucjana idącego drogą do Paryża, za Marsac. Strój dandysa zwrócił uwagę wieśniaków śpieszących z żywnością na targ. Puściwszy się konno gościńcem, Kolb dowiedział się wreszcie w Mansle, że Lucjan (którego poznał pan Marron) przejechał tamtędy w kolasce pocztowej.

– Cóż wam mówiłem? – wykrzyknął Petit-Claud. – To nie poeta, ten chłopak to chodzący romans.

– Pocztowej! – rzekła Ewa. – Gdzież on znów mógł jechać?

– Teraz – rzekł Petit-Claud do Dawida – chodźmy do Cointetów, oczekują cię.

– Ach, panie – wykrzyknęła piękna pani Séchard – proszę, broń pan dobrze naszych interesów, masz całą naszą przyszłość w rękach.

– Czy chce pani – rzekł Petit-Claud – aby konferencja odbyła się u państwa? Zatem zostawiam pani Dawida. Ci panowie przybędą tu dziś wieczór, przekonacie się, czy umiem bronić waszych interesów.

– Och, bardzo będę panu wdzięczna! – rzekła Ewa.

– A zatem – rzekł Petit-Claud – dziś wieczór, tutaj, koło siódmej.

– Dziękuję – rzekła Ewa ze spojrzeniem i akcentem, które dowiodły Petit-Claudowi, jakie postępy czynił w zaufaniu klientki.

– Nie lękajcie się o nic! Widzicie, miałem słuszność – dodał. – Brat pani jest o trzydzieści mil od samobójstwa. Wreszcie może dziś wieczór będziecie mieli mająteczek. Zjawia się poważny nabywca na drukarnię.

– Jeżeli tak – rzekła Ewa – czemuż nie zaczekać, nim zwiążemy się z Cointetami?

– Zapomina pani – rzekł Petit-Claud, który spostrzegł niebezpieczeństwo płynące z jego postępowania – że będziecie państwo mogli sprzedać drukarnię dopiero, spłaciwszy pana Métiviera, ponieważ cały inwentarz jest dotąd zajęty.

Wróciwszy do domu, Petit-Claud posłał po Cérizeta. Kiedy korektor zjawił się w gabinecie, pociągnął go do okna.

– Będziesz jutro wieczór właścicielem drukarni Sécharda, a jest wszelka nadzieja, iż uzyskamy przelanie koncesji – rzekł mu do ucha – ale, jak sądzę, nie masz ochoty skończyć na galerach?

– Hę? Co? Czemu na galerach?

– List do Dawida jest podrobiony i ja go mam… gdyby wzięto na spytki Henrykę, cóż by powiedziała?… Nie chcę cię zgubić – dodał natychmiast Petit-Claud, widząc, że Cérizet blednie.

– Czy pan jeszcze ma jakie żądanie? – zawołał paryżanin.

– Otóż to, czego spodziewałem się po tobie – odparł Petit-Claud. – Słuchaj uważnie! Będziesz tedy za dwa miesiące drukarzem… ale będziesz wisiał z ceną kupna i nie wypłacisz się ani za dziesięć lat!… Będziesz pracował długo na kapitalistów i co więcej, będziesz musiał grać rolę parawana dla liberałów… Ja mam spisywać twój akt cichej spółki z panem Gannerakiem; ułożę go w taki sposób, abyś mógł kiedyś posiąść tę drukarnię na własność… Ale jeżeli założą dziennik, jeżeli ty będziesz redaktorem odpowiedzialnym, jeżeli ja będę tu podprokuratorem, porozumiesz się z Wielkim Cointetem, aby umieścić w swoim piśmie artykuły, które spowodują proces i jego zawieszenie… Cointetowie zapłacą ci sowicie tę małą przysługę… Wiem, będziesz skazany, poznasz się z więziennym wiktem, ale w zamian będziesz uchodził za człowieka ważnego, prześladowanego. Staniesz się w partii liberalnej figurą w rodzaju sierżanta Merciera, Pawłem Ludwikiem Courierem, Manuelem979 na małą stopę. Nie dopuszczę do tego, aby ci odebrano koncesję. Wreszcie, w dniu kiedy dziennik będzie zawieszony, spalę ten list w twojej obecności… Kariera nie będzie cię kosztowała zbyt drogo…

Ludzie niewykształceni mają bardzo mętne pojęcie o prawnych rozróżnieniach fałszerstwa; toteż Cérizet, któremu już majaczyły kraty więzienne, odetchnął.

– Zostanę do lat trzech prokuratorem w Angoulême, możesz mnie potrzebować, pamiętaj o tym!

– Zrozumiano – rzekł Cérizet. – Ale pan mnie nie zna: spal pan ten list tu, wobec mnie – dodał – i polegaj pan na mej wdzięczności.

Petit-Claud popatrzał na Cérizeta. Był to jeden z tych pojedynków na oczy, gdzie spojrzenie tego, co bada, jest niby skalpel, który stara się wniknąć w duszę, badany zaś usiłuje spojrzeniem swoim wyrazić wszystkie jej zalety.

Petit-Claud nie odpowiedział nic; zapalił świecę i spalił list, mówiąc sobie: „Ba, mam go i tak w ręku!”

– Ma pan we mnie człowieka oddanego na śmierć i życie – rzekł korektor.

Dawid oczekiwał z nieokreślonym niepokojem konferencji; zaprzątała go nie dyskusja o interesach ani też akt, który miano sporządzić, ale mniemanie, jakie fabrykanci powezmą o jego odkryciach. Znajdował się w położeniu autora dramatycznego wobec sędziów. Ambicja wynalazcy i jego obawy w chwili dojścia do celu tłumiły wszelkie inne uczucia. Wreszcie, koło siódmej, w chwili gdy hrabina du Châtelet kładła się do łóżka pod pozorem migreny i zostawiała mężowi sprawowanie honorów obiadu, tak była zmartwiona sprzecznymi nowinami obiegającymi o Lucjanie, bracia Cointetowie, Wielki i Gruby, wchodzili z Petit-Claudem do domu współzawodnika, który wydawał się im w ręce związany jak baran. Najpierw wyłoniła się trudność: w jaki sposób zawierać akt spółki, nie znając metod Dawida? Skoro by zaś Dawid raz zdradził swe metody, znajdowałby się na łasce Cointetów. Petit-Claud uzyskał to, iż akt miano sporządzić pierwej. Wielki Cointet poprosił Dawida, aby mu pokazał niektóre swoje wytwory, wynalazca zaś przedstawił ostatnie arkusze, jakie sporządził, gwarantując cenę produkcji.

– Otóż i mamy – rzekł Petit-Claud. – Zatem byłaby podstawa aktu; możecie panowie zawrzeć spółkę na tych danych, wprowadzając klauzulę rozwiązania, w razie gdyby warunki patentu nie ziściły się w fabrycznym wykonaniu.

– Inna rzecz, drogi panie – rzekł Wielki Coinitet do Dawida – inna rzecz wytwarzać na drobną skalę, w pracowni, w małej formie, próbki papieru, a co innego puścić się na fabrykację na wielką stopę, Niech pan osądzi z jednego faktu! Wyrabiamy papiery kolorowe, kupujemy, dla barwienia ich, materiały do farb zupełnie identyczne. Tak na przykład bierzemy indygo, którym barwimy na niebiesko nasz papier Coquille – z jednej skrzyni, z tej samej fabrykacji. Otóż mimo to nigdy nie mogliśmy otrzymać dwóch rozczynów o zupełnie jednakim odcieniu… W procesach przygotowania materiału zachodzą fenomeny, których nie możemy pochwycić. Ilość, jakość masy zmienia natychmiast wszelkie kwestie. Kiedy pan masz w kociołku cząstkę ingrediencji980 (których wskazania nie żądam), jesteś ich panem, możesz oddziaływać na wszystkie części jednomiernie, spajać je, przerabiać, miesić, ugniatać do woli, nadawać jednostajną spoistość… Ale kto panu ręczy, że w masie na pięćset ryz rzecz odbędzie się tak samo i że pańskie sposoby okażą się skuteczne?…

Dawid, Ewa i Petit-Claud spojrzeli po sobie, wyrażając oczami wiele rzeczy.

– Weź pan przykład, który przedstawia niejaką analogię – rzekł Wielki Cointet po pauzie. – Zbierasz pan dwie wiązki siana z łąki i trzymasz je dobrze, mocno związane w pokoju, nie pozwoliwszy sianu się zagrzać, jak mówią chłopi; fermentacja nastąpi, ale nie spowoduje wypadku. Oprze się pan na tym, aby ścisnąć dwa tysiące wiązek w drewnianym spichrzu?… Wiesz dobrze, że siano zajęłoby się i spichrz spłonąłby jak zapałka. Jest pan człowiekiem uczonym – rzekł Cointet – sam wyciągnij wnioski… W tej chwili skosił pan dwie wiązki siana, my zaś lękamy się zapuścić ogień w papierni, gromadząc ich dwa tysiące. Mówiąc inaczej, możemy stracić mnóstwo czasu i materiału na próby, ponieść straty i znaleźć się z próżnymi rękami, wyrzuciwszy wiele pieniędzy.

Dawid był zmiażdżony. Praktyka przemawiała swym pozytywnym językiem do teorii, której słowo należy zawsze do przyszłości.

– Do diaska, jeśli ja podpiszę podobną spółkę! – wykrzyknął brutalnie Gruby Cointet. – Trać swoje pieniądze, jeśli chcesz, Bonifacy; ja tam ani myślę! Ofiaruję się zapłacić długi pana Sécharda i dodać sześć tysięcy… I to jeszcze trzy tysiące w akceptach – rzekł, poprawiając się – na dwanaście i piętnaście miesięcy… I tak już dosyć ryzyka. Trzeba nam będzie przejąć dwanaście tysięcy na konto Métiviera. To razem piętnaście tysięcy franków!… Ale tę sumę zapłaciłbym po prostu za sekret, aby go eksploatować zupełnie na własną rękę. Ech, więc to jest ten nadzwyczajny interes, o którym mi mówiłeś, Bonifacy?… Ślicznie ci dziękuję, miałem cię za mądrzejszego. Nie, z takimi interesami lepiej do mnie nie przychodź…

– Kwestia, dla panów – rzekł Petit-Claud, nie przerażając się tym wybuchem – sprowadza się do tego: czy chcecie ryzykować dwadzieścia tysięcy franków, aby nabyć sekret, który może was wzbogacić? Ależ, panowie, ryzyko jest zawsze w stosunku do korzyści… Jest to stawka dwudziestu tysięcy franków za szansę całej fortuny. Gracz stawia w rulecie ludwika, aby zdobyć trzydzieści sześć, ale wie, że jego ludwik idzie na stracenie. Uczyńcie tak samo.

– Trzeba się zastanowić – rzekł Gruby Cointet – ja nie jestem taka głowa jak mój brat. Jestem sobie skromny, poczciwy człowiek, który umie tylko jedno: drukować po dwadzieścia su „Parafianina” i sprzedawać go po czterdzieści. Wynalazek, który dopiero jest w fazie doświadczeń, przedstawia mi się jako źródło ruiny. Uda się pierwsza próba, nie uda druga, próbuje się dalej, człowiek się wciąga, a kiedy raz włoży bodaj palec w tryby, wnet porwą go całego…

Opowiedział historię przemysłowca z Bordeaux, który się zrujnował tym, iż chciał gospodarować na Landach981, zaufawszy uczonemu; znalazł sześć podobnych przykładów w okolicy, w przemyśle i rolnictwie; uniósł się, nie chciał niczego słuchać, przedstawienia Petit-Clauda wzmagały jego irytację, zamiast ją uspokoić.

– Wolę raczej kupić za wyższą sumę coś pewniejszego niż to odkrycie, choćby zadowalając się małym zyskiem – rzekł, patrząc na brata. – Wedle mnie, rzecz bynajmniej nie jest dojrzała do interesu – wykrzyknął na zakończenie.

– Ostatecznie, przyszliście tu panowie w jakimś celu? – rzekł Petit-Claud. – Cóż ofiarujecie?

– Uwolnić pana Sécharda i zapewnić mu, w razie powodzenia, trzydzieści procent w zyskach – odparł żywo Gruby Cointet.

– Ależ, panie – rzekła Ewa – z czegóż będziemy żyli przez cały czas doświadczeń? Mąż poniósł już wstyd aresztowania, może wrócić do więzienia, nie przybędzie mu przez to ani nie ubędzie, a jakoś wreszcie spłacimy nasze długi.

Petit-Claud położył palec na ustach, spoglądając na Ewę.

– Nie jesteście panowie rozsądni – rzekł do braci. – Widzieliście papier; stary Séchard powiedział wam, że syn jego, zamknięty przezeń, wytworzył w ciągu jednej nocy, za pomocą materiałów niewątpliwie niekosztownych, doskonały papier… Jesteście tu, aby dojść do porozumienia. Chcecie nabyć, czy nie chcecie?

– Ot – rzekł Wielki Cointet – czy brat chce, czy nie chce, ja ryzykuję na własną rękę spłatę długów pana Sécharda, daję sześć tysięcy franków gotówką i pan Séchard będzie miał trzydzieści od sta w zyskach; ale słuchajcie dobrze: jeżeli w ciągu roku nie urzeczywistni warunków, jakie sam postawi w akcie, odda nam sześć tysięcy, prawo zaś wynalazku zostanie przy nas, będziemy sobie radzili, jak się nam uda.

– Czy jesteś pewny siebie? – rzekł Petit-Claud, biorąc Dawida na stronę.

– Tak – rzekł Dawid, który złapał się na taktykę dwóch braci i drżał, aby Gruby Cointet nie zerwał konferencji, od której zależała jego przyszłość.

– Dobrze więc, zatem ułożę akt – rzekł Petit-Claud do Cointetów i do Ewy – każda ze stron otrzyma kopię dziś wieczór; rozmyślicie to sobie przez jutrzejsze rano, następnie jutro po południu, o czwartej, po rozprawie, podpiszecie. Panowie umorzycie pretensje Métivieira. Ja wystosuję pismo do sądu, aby wstrzymano proces, i podpiszemy wzajem akty zrzeczenia.

Oto jak brzmiały w akcie zobowiązania Sécharda:

Między podpisanymi etc.

Na podstawie twierdzenia pana Dawida Sécharda-syna, drukarza w Angoulême, iż znalazł sposób jednostajnego gumowania papieru w kadzi, jak również sposób obniżenia ceny fabrykacji wszelkiego papieru o więcej niż pięćdziesiąt od sta przez wprowadzenie do miazgi materii roślinnych, bądź to mieszając je do szmat używanych obecnie, bądź też bez domieszki szmat, zawiera się, dla eksploatacji patentu, który ma być uzyskany na te metody, spółka między panem Dawidem Séchardem-synem a pp. braćmi Cointetami o następujących punktach i klauzulach.

Jeden z paragrafów aktu odzierał zupełnie Dawida Sécharda z jego praw, w razie gdyby nie dopełnił przyrzeczeń wyrażonych w tym piśmie, starannie ułożonym przez Wielkiego Cointeta a przyjętym przez Dawida.

Przynosząc ten akt nazajutrz o wpół do ósmej rano, Petit-Claud oznajmił Dawidowi i jego żonie, że Cérizet ofiaruje dwadzieścia dwa tysiące gotówką za drukarnię. Akt sprzedaży można podpisać jeszcze wieczorem.

– Ale – rzekł – gdyby Cointetowie dowiedzieli się o tej sprzedaży, gotowi by nie podpisać naszego aktu, dręczyć nas, wystawić na licytację…

– Czy pan jest pewien płatności? – rzekła Ewa, zdziwiona, iż dochodzi do skutku transakcja, o której zwątpiła i która trzy miesiące wcześniej byłaby ocaliła wszystko.

– Mam pieniądze u siebie – odparł wręcz.

– Ależ to czary – rzekł Dawid, pytając Petit-Clauda o wytłumaczenie tego szczęścia.

– Nie, to bardzo proste: kupcy z Houmeau chcą założyć dziennik – odparł Petit-Claud.

– Ależ ja zrzekłem się prawa do tego – wykrzyknął Dawid.

– Ty… ale nie twój następca… Zresztą – dodał – nie troszcz się o nic, sprzedaj, zgarnij należność i zostaw to Cérizetowi; da sobie radę.

– Och, tak! – rzekła Ewa.

– Jeżeli pan zrzekłeś się prawa wydawania dziennika w Angoulême – dodał Petit-Claud – kapitaliści stojący za Cérizetem przeniosą go do Houmeau.

Ewa, olśniona perspektywą posiadania trzydziestu tysięcy franków, wydobycia się z kłopotów, patrzała już na akt spółki jako na rzecz podrzędną. Tak więc Dawid i Ewa ustąpili co do punktu, który dał pozór do ostatniej dyskusji. Wielki Cointet żądał, aby patent był na jego nazwisko. Udało mu się wytłumaczyć, że z chwilą gdy prawa i korzyści Dawida będą w akcie zupełnie jasno określone, obojętne jest, na czyje imię będzie wystawiony sam patent. Wreszcie brat jego dodał:

– On daje pieniądze na patent, on wykłada na koszty podróży (znowuż dwa tysiące franków!) niechże go weźmie na swoje imię albo dajmy wszystkiemu spokój.

976.prywacja – ograniczenie, obywanie się bez czegoś. [przypis edytorski]
977.aport – wkład niepieniężny wnoszony do spółki, mający postać wartości niematerialnych (np. patentów) lub rzeczy, wyceniany jako określona wartość majątkowa. [przypis edytorski]
978.synekura (z łac. sine cura: bez troski, bez starania) – dobrze płatne stanowisko niewymagające żadnej pracy. [przypis edytorski]
979.sierżant Mercier, Paweł Ludwik Courier, Manuelsierżant Mercier: popularny wśród ówczesnej opozycji dowódca oddziału Gwardii Narodowej, który 4 marca 1823 odmówił wykonania rozkazu usunięcia z sali obrad Izby Deputowanych posła Manuela, wykluczonego przez rojalistyczną większość za ostrą krytykę rządu, planującego interwencję wojskową w Hiszpanii; Paul Louis Courier (1772–1825): francuski hellenista i publicysta liberalny; jeden z najbardziej zaciekłych krytyków rządów Restauracji, atakował je w szeregu listów i pamfletów; Jacques Antoine Manuel (1775–1827): polityk liberalny, poseł opozycji w okresie Restauracji. [przypis edytorski]
980.ingrediencja – składnik. [przypis edytorski]
981.Landy – francuski departament położony na płd.-zach. krańcu kraju; do poł. XIX w. większość jego terenów pokryta była słabo osuszonymi wrzosowiskami (fr. lande), stąd nazwa. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
01 июля 2020
Объем:
900 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают