Читать книгу: «Małe niedole pożycia małżeńskiego», страница 10

Шрифт:

Pewnik

Wstydliwość jest cnotą względną: istnieje wstydliwość lat dwudziestu, lat trzydziestu i wreszcie wstydliwość lat czterdziestu pięciu.

Toteż pewnej kobiecie, która zapytała się autora, ile lat jej daje, odpowiedział tenże: „Pani jest w wieku niedyskrecji”.

Ta zachwycająca młoda osoba, licząca lat trzydzieści dziewięć, afiszowała213 o wiele zanadto pewnego Ferdynanda, podczas gdy córka jej starała się troskliwie ukrywać swojego Ferdynanda I.

XXV. Brutalne przebudzenia

Pierwszy rodzaj. – Karolina ubóstwia Adolfa – podoba się jej – wydaje się jej imponujący, szczególniej w mundurze gwardzisty narodowego – drży z upojenia, gdy szyldwach214 prezentuje mu broń – wydaje się jej zbudowany jak posąg – podziwia jego inteligencję – wszystko, co zrobi, wydaje się jej dobre i mądre – nikt nie ma więcej dobrego smaku od Adolfa – słowem, szaleje za swoim Adolfem.

To stary mit o opasce miłości, która co dziesięć lat idzie do prania i którą obyczaje haftują w nowy deseń, lecz która, od czasów Grecji, jest zawsze jedna i ta sama.

Karolina jest na balu i rozmawia z jedną z przyjaciółek. Pewien pan, znany ze swego gładkiego obejścia, i którego z czasem pozna bliżej, lecz którego widzi dziś po raz pierwszy, pan Foullepointe, zbliża się, aby wymienić kilka słów z przyjaciółką Karoliny. Według zwyczajów światowych, Karolina przysłuchuje się tej rozmowie, nie biorąc w niej udziału.

– Proszę pani łaskawej – pyta pan Foullepointe – niech mi pani powie, kto jest ten zabawny jegomość, o ten… Właśnie zaczął rozmowę o sądach przysięgłych w obecności pana X, którego uwolnienie narobiło świeżo takiego hałasu; w ogóle co chwila grzęźnie niby wół w bagnie, brnąc poprzez najbardziej drażliwe sytuacje każdego. Pani Y wybuchnęła płaczem, ponieważ opowiadał przy niej o śmierci małego dziecka, gdy ona właśnie straciła swoje przed dwoma miesiącami.

– Któryż to taki?

– Ten ciężki jegomość, ubrany jak kelner kawiarniany, wyczesany jak chłopiec fryzjerski… O ten, niech pani patrzy, który próbuje robić słodkie oczy do pani de Fischtaminel…

– Cicho, na miłość boską – mówi szeptem przerażona przyjaciółka Karoliny – to mąż tej młodej osóbki, która siedzi koło mnie!

– W istocie, to pani mąż? – powiada pan Foullepointe – Jestem nim zachwycony, jest przemiły, dowcipny, inteligentny, koniecznie pragnąłbym się z nim zapoznać.

I pan Foullepointe wykonuje odwrót, pozostawiając Karolinę z duszą zatrutą podejrzeniem, czy w istocie jej mąż jest równie doskonałym, jak ona go sobie przedstawia.

Drugi rodzaj. – Karolina, podrażniona rozgłosem pani Schinner, której przypisują niezwykły talent pisania listów i którą określono jako panią de Sevigné bileciku; sławą pani de Fischtaminel, która pozwoliła sobie popełnić małą książeczkę in 32° o wychowaniu młodych osób, skopiowawszy w niej Fenelona215 z wyjątkiem jego stylu – Karolina pracuje od sześciu miesięcy nad nowelą, która przyprawiającym o mdłości morałem i nienaturalnym stylem przewyższa samego Berquina.

Po różnych intrygach, jakie kobiety umieją namotać, gdy wchodzi w grę ich miłość własna, i których konsekwencja i wyrafinowanie pozwoliłyby przypuścić, iż posiadają trzecią płeć w głowie, nowela ta, zatytułowana Pierwiosnki, ukazuje się w trzech felietonach jednego z dużych dzienników. Podpisana jest: Samuel Crux.

Gdy Adolf po śniadaniu bierze do ręki swój dziennik, Karolinie serce uderza jak młotem; czerwienieje, blednie, odwraca oczy, spogląda na gzyms sufitu. Z chwilą gdy wzrok Adolfa dochodzi do felietonu, nie może już dłużej zapanować nad sobą: wstaje, znika, wraca wreszcie, nie wiedzieć skąd czerpie nadnaturalną odwagę:

– Czy jest dziś jaki felieton? – pyta tonem, który sili się na obojętność i który zakłóciłby spokój męża, gdyby ten potrafił być jeszcze zazdrosny o swoją żonę.

– Tak, jakiegoś początkującego pióra: Samuel Crux. Och, to pseudonim z pewnością; ta nowela odznacza się płaskością, która doprowadziłaby do rozpaczy pluskwy, gdyby umiały czytać… A pospolite… A niedorzeczne! Ale to już…

Karolina oddycha.

– Co?… – pyta.

– To wprost niepojęte – odpowiada Adolf. – Chodoreille musiał wziąć jakie pięćset albo sześćset franków, żeby to wydrukować… Albo też to jest elaborat jakiejś bas-bleu216 z wielkiego świata, która przyrzekła pani Chodoreille przyjmować ją u siebie, albo też produkt kobiety, którą interesuje się sam redaktor… Podobną niedorzeczność tylko tak sobie chyba można wytłumaczyć… Wystaw sobie Karolino, że chodzi tu o mały kwiatek, zerwany gdzieś na skraju lasu podczas sentymentalnej przechadzki, którą pan w rodzaju Wertera przysiągł zachować na zawsze, który oprawił w ramki, którego zażądano od niego w jedenaście lat potem… (z pewnością ze trzy razy zmienił mieszkanie przez ten czas, nieszczęśliwy!). Temat, który byłby może zdumiewał świeżością za czasów Sterne'a lub Gessnera. Co mnie naprowadza na myśl, że to pisała kobieta, to to, że pierwszy pomysł literacki każdej kobiety polega zawsze na tym, aby się nad kimś pomścić…

Adolf może się pastwić nad Pierwiosnkiem do woli. Karolina doznaje uczucia szumu w uszach, jest w sytuacji kobiety, która rzuciła się z mostu do Sekwany i która szuka drogi w głębokości dziesięciu stóp pod poziomem wody.

Inny rodzaj. – Karolina zdołała odkryć w ciągu jednego z paroksyzmów217 swojej zazdrości skrytkę Adolfa, który, wystrzegając się przed żoną i wiedząc, że otwiera jego listy, że przewraca w jego szufladach, chciał ocalić spod drapieżnych palców policji małżeńskiej swą korespondencję z Hektorem.

Hektor jest przyjacielem z lat szkolnych ożenionym gdzieś na prowincji.

Adolf podnosi dywanik swego biurka, dywanik, którego haft wypracowany jest szydełkiem przez Karolinę i który posiada za tło aksamit niebieski, czarny lub czerwony (kolor jest tu, jak zobaczycie, rzeczą zupełnie obojętną), i wsuwa swoje listy do pani de Fischtaminel lub też do swego kolegi Hektora między blat stołu a dywanik.

Grubość ćwiartki papieru jest rzeczą nieznaczną, aksamit jest materią218 puszystą, dyskretną… Otóż, wszystkie te ostrożności nie zdały się na nic. Na diabła męskiego jest diabeł żeński! Piekło ma ich dosyć wszelkich płci i rodzajów. Karolina ma za sobą Mefistofelesa, tego demona, który z każdego stołu umie wykrzesać płomień, który ironicznie wyciągniętym palcem wskazuje schowki na klucze, tajemnice tajemnic!

Karolina wyczuła grubość ćwiartki papieru pomiędzy stołem a aksamitem pokrycia: wpadła na list do Hektora, zamiast wpaść na list do pani Fischtaminel, bawiącej obecnie na wodach w Plombières, i czyta, co następuje:

„Mój drogi Hektorze!

Żal mi cię szczerze, ale rozsądnie czynisz zwierzając mi się z twoich kłopotów, w które zresztą wszedłeś zupełnie dobrowolnie. Nie umiałeś dostrzec różnicy, jaka dzieli paryżankę od mieszkanki prowincji. Na prowincji, mój drogi, jesteś bezustannie sam na sam ze swoją żoną i wobec nudy, która wam nieustannie następuje na pięty, rzucacie się na łeb na szyję w szczęście małżeńskie. To wielki błąd: szczęście jest to przepaść, z której już się nie powraca w małżeństwie, skoro się raz dotknęło dna.

Zaraz zobaczysz dlaczego: ze względu na twoją żonę postaram się przedstawić to w drodze najkrótszej, tj. za pomocą przenośni.

Przypominam sobie podróż, jaką odbywałem niegdyś z Paryża do Ville-Parisis219 na małym dwukołowym wózeczku: odległość – siedem mil, wózek bardzo ciężki, koń kulawy, woźnica dziecko dwunastoletnie. Siedziałem w tej mizernej biedce w towarzystwie starego żołnierza. Nie znam nic zabawniejszego jak wypuścić z każdego, owym małym świderkiem zwanym znakiem zapytania i przy pomocy miny uważnej i zachwyconej, całą sumę wiedzy, anegdot, wiadomości, które każdy gotów jest z siebie wyrzucić; każdy ma swoją porcję, zarówno chłop, jak bankier, kapral, jak marszałek Francji.

Przekonałem się, jak bardzo te beczułki pełne dowcipu i inteligencji chętne są do opróżnienia swej zawartości, wówczas gdy się trzęsą w dyliżansie lub wózku, słowem w jakimkolwiek ekwipażu220 ciągnionym221 przez konie: gdyż nikt nie rozmawia w wagonie kolei żelaznej.

Sądząc po szybkości, z jaką odbył się wyjazd z Paryża, mieliśmy przed sobą około siedmiu godzin drogi; pobudziłem przeto kaprala do rozmowy, aby się nieco rozerwać. Nie umiał ani czytać, ani pisać; wszystko zatem, co mówił, miało gwarancję bezpośredniości. Czy uwierzysz! Droga wydała mi się krótką; kapral odbył wszystkie kampanie, opowiedział mi niesłychane fakty, które nigdy nie zaprzątały uwagi historyków.

Och, mój drogi Hektorze, o ileż praktyka wyższą jest nad teorię! Wśród innych szczegółów, na jedno z moich pytań, tyczących222 tej biednej piechoty, której dzielność polega więcej na maszerowaniu niż na biciu się, powiedział mi następującą rzecz, którą oczyszczam na twój użytek z całego gadulstwa.

– Panie, kiedy mi przyprowadzano paniczów z Paryża do naszego 45. pułku, który Napoleon nazywał Diabelskim (mówię panu o pierwszych czasach cesarza, kiedy to piechota miała nogi ze stali, no i potrzeba ich było!) miałem sposób, aby rozpoznać tych, którzy zostaną w naszym 45… Ci szli bez żadnego pośpiechu, robili swoje małe sześć mil na dzień, ani mniej, ani więcej i przybywali na etap223 gotowi jutro rozpocząć na nowo. Czupurni, którzy robili po dziesięć mil, którzy chcieli pędem biec po zwycięstwo, zostawali w pół drogi w szpitalu.

Ten dzielny kapral mówił o zasadach małżeństwa, myśląc, że mówi o zasadach wojny, i ty teraz znalazłeś się w pół drogi w szpitalu, mój drogi Hektorze.

Przypomnij sobie żale pani de Sevigné, gdy wyliczała sto tysięcy talarów224 panu de Grignan, aby go zachęcić do zaślubienia jednej z najpiękniejszych kobiet Francji. «Trudno – powiedziała sobie – wszakże za to będzie musiał zaślubiać ją codziennie, jak długo będzie żyła. Stanowczo sto tysięcy talarów to nie za wiele». W istocie, czyż tu nie przyjdzie zadrżeć nawet najodważniejszemu?

Mój drogi kolego! Szczęście w małżeństwie polega, jak i szczęście ludów, na nieświadomości. Jest to stan szczęśliwości pełen negatywnych warunków.

Jeżeli ja jestem szczęśliwy z moją małą Linką, to dzięki najściślejszemu zachowywaniu tej zbawiennej zasady, na którą kładzie taki nacisk Fizjologia małżeństwa225. Postanowiłem sobie prowadzić moją żonę przez tę drogę znaczoną śladami w śniegu aż do szczęśliwego dnia, w którym niewierność stanie się dla niej już bardzo trudną.

W położeniu, do jakiego ty się doprowadziłeś (a przypomina ono postępowanie Dupreza226, który zacząwszy swoje występy w Paryżu, silił się, aby śpiewać pełną piersią zamiast naśladować Nourrita227, który ze swojego głosu dawał tylko tyle, ile było trzeba, aby oczarować swoją publiczność), jak sądzę, najlepszym środkiem ratunku jest…

Na tym list się urywa; Karolina odkłada go, postanawiając w duchu kazać drogo zapłacić swemu drogiemu Adolfowi za jego posłuszeństwo względem niegodziwych zasad Fizjologii małżeństwa.

XXVI. Partia odroczona

Niedola ta pojawia się niezawodnie dość często i w dość różnorodnej postaci w życiu zamężnych kobiet, aby ten poszczególny wypadek mógł się stać typem w swoim rodzaju.

Karolina, o której mówimy tym razem, jest bardzo pobożna, kocha wielce swego męża, mąż twierdzi nawet, iż kocha go o wiele zanadto; jednakże jest to zwykła zarozumiałość mężowska, o ile nie jest zresztą prowokacją: uskarża się bowiem jedynie przed młodymi przyjaciółkami żony.

Gdzie tylko wchodzi w grę katolickie sumienie, tam wszystko staje się rzeczą niezmiernie poważną. Pani de*** zwierzyła się swej młodej przyjaciółce, pani de Fischtaminel, że była zmuszona odbyć u swego duszpasterza nadzwyczajną spowiedź i dopełnić pokuty, bowiem spowiednik orzekł, iż znajduje się w stanie grzechu śmiertelnego. Dama ta, która co rano słucha mszy św., jest kobietą trzydziestosześcioletnią, chudą i lekko popryszczoną. Ma duże czarne oczy o aksamitnym połysku, górną wargę lekko ocienioną; ma przy tym głos miły, ujmujące obejście, szlachetne ruchy; jest kobietą z najlepszego towarzystwa.

Pani de Fischtaminel, którą pani de*** obdarza swoją przyjaźnią (prawie każda pobożna kobieta proteguje jakąś kobietę używającą nieco lekkiej opinii, pod pretekstem nawracania jej na dobrą drogę), otóż pani de Fischtaminel utrzymuje, że te zalety są u Karoliny Pobożnej zdobyczami religii nad charakterem z natury bardzo gorącym.

Szczegóły te są potrzebne, aby przedstawić tę małą niedolę w całej jej okropności.

Adolf zmuszony był opuścić swoją żonę na dwa miesiące w miesiącu kwietniu, właśnie po ukończeniu czterdziestodniowego postu, który Karolina zachowuje bardzo ściśle.

W pierwszych tedy228 dniach czerwca pani oczekuje swego małżonka, oczekuje go z dnia na dzień. Tak, z nadziei w nadzieję

Budzącą się co rano, co wieczór zwiedzioną,

dotrwała do niedzieli, dnia, w którym przeczucie spotęgowane do paroksyzmu229 natchnęło ją wiarą, że upragniony mąż wreszcie powróci i to wcześnie.

Gdy pobożna kobieta oczekuje swego męża, męża którego brak odczuwa blisko od czterech miesięcy, wówczas oddaje się ona staraniom tualetowym230 o wiele bardziej wyszukanym niż młoda dziewczyna czekająca na swego pierwszego oblubieńca.

Cnotliwa Karolina tak była pochłonięta przygotowaniami na wskróś osobistymi, że zapomniała iść na mszę o ósmej godzinie. Zamierzała wprawdzie wysłuchać mszy porannej, ale drżała z obawy utracenia rozkoszy pierwszego spojrzenia swego Adolfa, w razie gdyby miał przybyć wczesnym rankiem. Pokojówka, która z uszanowaniem zostawiła swą panią w jej gotowalni231, dokąd kobiety pobożne i popryszczone nie wpuszczają nikogo, nawet męża, zwłaszcza gdy są nieco chude, pokojówka usłyszała aż trzy razy nawoływanie: „Jeżeli to pan, to daj mi znać natychmiast!”.

W tej chwili turkot jakiegoś zaprzęgu wprawił cały dom w drżenie; Karolina wykrzykuje, łagodząc ton swego głosu, aby ukryć gwałtowność swego prawowitego wzruszenia.

– Och! To on! Biegnij Justysiu! Powiedz panu, że czekam go tutaj. Karolina osunęła się na miękką berżerkę232; nogi uginały się pod nią.

Okazało się, iż turkot pochodził od wozu rzeźnika.

Wśród tych wzruszeń przepłynęła niepostrzeżenie pora mszy o godzinie ósmej. Pani zaczęła prowadzić dalej swoją tualetę, gdyż było to właśnie przy ubieraniu. Pannie służącej pofrunęła już na głowę, rzucona z gotowalni, koszula z gładkiego, wspaniałego batystu, z prostą obrąbką233, podobna do tej, jaką podawała swej pani codziennie od trzech miesięcy.

– O czym ty myślisz, Justyno. Mówiłam ci, abyś wzięła koszulę z tych bez numeru.

Koszul bez numeru było tylko siedem lub osiem, jak w najwspanialszych wyprawach234. Są to koszule, w których błyszczą najwyszukańsze hafty, koronki, trzeba być królową, młodą królową, aby mieć ich tuzin. Każda z tych koszul Karoliny była obrębiona walencjankami235 u dołu, zaś jeszcze zalotniej przybrana u góry. Ten szczegół obyczajowy ułatwi może w świecie męskim zrozumienie wewnętrznego dramatu, jaki odsłania ta koszula, tak wyjątkowo odświętna.

Karolina włożyła pończochy fil d'Ecosse236, małe prunelowe237 trzewiczki na korkach238 i gorset najbardziej poprawiający naturę. Kazała się uczesać w sposób, w którym jej jest najbardziej do twarzy i włożyła najzgrabniejszy czepeczek239. Zbytecznym byłoby mówić o szlafroczku. Kobieta pobożna, mieszkająca w Paryżu i kochająca swego męża, umie dobrać nie gorzej od najzalotniejszej kokietki te ładne materie240 w paski, skrojone w formie surducika, zapinane za pomocą tych łapek i guziczków, które zmuszają kobietę, aby je zapinała na nowo dwa lub trzy razy w ciągu godziny, z minkami mniej lub więcej zachwycającymi.

Msza o dziewiątej, msza o dziesiątej, wszystkie msze przeleciały wśród tych przygotowań, które są dla kochających kobiet jedną z ich dwunastu prac Herkulesa.

Kobiety pobożne rzadko udają się powozem do kościoła i czynią słusznie. Z wyjątkiem wypadku ulewnego deszczu, pogody wprost niemożliwej, nie należy człowiekowi okazywać pychy tam, gdzie powinien się poniżyć. Karolina obawiała się więc narazić na niebezpieczeństwo świeżość swojej tualety241, nieskazitelność swoich pończoszek, swoich trzewiczków. Niestety! I te pozory ukrywały dopiero istotny powód.

– Gdybym była w kościele wówczas, gdy Adolf przybędzie, straciłabym całą przyjemność jego pierwszego spojrzenia: pomyślałby, że bardziej mi zależy na sumie niż na nim…

Uczyniła więc dla swego męża to poświęcenie w intencji przypodobania się mu, wzgląd straszliwie światowy: przekładać stworzenie nad Stwórcę! Męża nad Boga! Idźcie przysłuchać się kazaniu, a dowiecie się, co kosztuje podobny grzech.

„Bądź co bądź – rzekła w duchu pani w myśl nauk swego spowiednika – społeczeństwo opiera się na małżeństwie, które kościół pomieścił w liczbie świętych sakramentów”.

Oto jak można obrócić nauki świętej religii na korzyść ziemskiej miłości zaślepionej, choć prawowitej. Pani nie pozwoliła podawać śniadania, lecz kazała je trzymać ustawicznie w pogotowiu, tak jak i sama jest ciągle w pogotowiu, aby przyjąć swego nieobecnego oblubieńca.

Wszystkie te drobiazgi mogą wydać się komiczne: jednakże po pierwsze zdarzają się one u wszystkich ludzi, którzy się ubóstwiają lub z których jedno ubóstwia drugie; po wtóre u kobiety tak powściągliwej, tak panującej nad sobą, tak godnej jak owa dama, wezbrany wylew czułości przekraczał wszystkie granice nakazane uczuciom przez ten wysoki szacunek dla samego siebie, jaki daje prawdziwa pobożność. Gdy pani de Fischtaminel opowiedziała mi tę małą scenkę z życia dewotki, ozdobiwszy ją różnymi komicznymi szczegółami, przyprawionymi tak, jak tylko kobiety z towarzystwa umieją przyprawiać swoje anegdoty, pozwoliłem sobie zrobić uwagę, że była to Pieśń nad Pieśniami242 wcielona w życie.

– Jeżeli pan nie przyjedzie – rzekła Justysia do kucharza – nieszczęśliwa nasza godzina! Pani już mi rzuciła na głowę swoją koszulę.

Wreszcie Karolina usłyszała strzelanie z bicza, turkot tak charakterystyczny pocztowego dyliżansu, tupot kopyt końskich, dzwoneczki!… Och! Teraz nie miała już cienia wątpliwości, dzwoneczki zerwały ją na równe nogi.

– Brama! Otwórzcież bramę! Pan przyjechał! Nie, oni nie otworzą nigdy!… – i pobożna kobieta tupnęła gniewnie nogą, i urwała taśmę od dzwonka.

– Ależ proszę pani – rzekła Justysia z żywością służącej, która nie poczuwa się do żadnej winy – to ktoś odjeżdża z domu.

„Stanowczo – myśli Karolina zawstydzona – nie pozwolę już nigdy Adolfowi podróżować samemu”.

Pewien poeta z Marsylii wyznał, że jeżeli oczekiwał swego najlepszego przyjaciela w godzinie obiadu i ten nie przybywał na czas, czekał go cierpliwie przez pięć minut, w dziesiątej minucie miał ochotę rzucić mu w nos serwetę, przy dwunastej życzył mu wielkiego nieszczęścia, przy piętnastej nie czuł się już panem siebie, aby go nie zakłuć kilkoma uderzeniami noża.

Każda kobieta, która oczekuje, jest tym poetą z Marsylii, jeżeli w ogóle godzi się porównywać poziome szarpanie głodu ze szczytną Pieśnią nad Pieśniami katolickiej małżonki, oczekującej rozkoszy pierwszego spojrzenia męża nieobecnego od trzech miesięcy. Niechaj wszyscy ci, którzy się kochają, i którym dane było ujrzeć się znowu po czasie tysiąckrotnie przeklinanej rozłąki, zechcą przywieźć sobie na pamięć owo pierwsze spojrzenie: jest ono tak wymowne, że nieraz, jeśli spotkanie ma miejsce w obecności niepowołanych świadków, mimo woli spuszcza się oczy!… Lęk ogarnia jakiś przed samym sobą, tyle płomieni strzela z tych oczu! Ten poemat, w którym każdy mężczyzna staje się godnym Homera, gdzie wydaje się Bogiem kochającej kobiecie, jest dla kobiety pobożnej, chudej i popryszczonej tym bardziej przejmujący, że nie ma ona, jak pani de Fischtaminel, możności odbicia go w większej ilości egzemplarzy. Jej mąż to dla niej wszystko!

Toteż nie powinniście doznawać zdziwienia, dowiadując się, że Karolina opuściła wszystkie msze po kolei i nie jadła śniadania. Ten głód ujrzenia Adolfa, ta nadzieja skurczyła gwałtownie jej żołądek. Nie pomyślała ani razu o Bogu w czasie mszy św. ani w czasie nieszporów. Nie czuła się dobrze siedząc, czuła się bardzo źle chodząc; Justysia poradziła jej, aby się położyła. Karolina, zwyciężona, położyła się około wpół do szóstej nad wieczorem, spożywszy talerz lekkiego rosołu; ale kazała mieć przygotowaną doskonałą kolacyjkę na godzinę dziesiątą wieczór.

– Będę wieczerzać z panem, jeżeli powróci – rzekła.

Zdanie to było konkluzją straszliwych przejść wewnętrznych: Karolina była już w fazie owych pchnięć nożem marsylskiego poety; toteż słowa te były wypowiedziane akcentem wprost straszliwym. O trzeciej rano, kiedy przybył jej Adolf, Karolina spała najgłębszym snem; nie słyszała ani powozu, ani koni, ani dzwoneczków, ani otwierania bramy!…

Adolf, który nie pozwolił pani obudzić, poszedł się położyć w pokoju gościnnym. Skoro nazajutrz rano Karolina dowiedziała się o powrocie Adolfa, dwie łzy zabłysły w jej oczach: pobiegła do gościnnego pokoju bez żadnych przygotowań tualetowych243; na progu stał jakiś wstrętny służący, który oznajmił jej, że pan, zrobiwszy dwieście mil pocztą, spędziwszy bezsennie dwie noce, prosił, aby go nie budzono, gdyż czuje się nadzwyczaj znużony.

Karolina, jako pobożna niewiasta, otwarła gwałtownie drzwi, nie mogąc jednak obudzić jedynego małżonka, jakiego niebo jej użyczyło, po czym pobiegła do kościoła wysłuchać mszy łaski cudownej.

Przez trzy dni pani była usposobiona tak żółciowo244, że Justysia, niesłusznie za coś połajana, odparła z bezczelnością pokojówki:

– A przecież, proszę pani, pan już powrócił!

– Powrócił dopiero do Paryża – rzekła pobożna niewiasta.

213.afiszować – tu: ostentacyjnie obnosić się, promować. [przypis edytorski]
214.szyldwach (daw.) – żołnierz stojący na warcie. [przypis edytorski]
215.Fénelon, François właśc. Salignac de la Mothe, François (1651–1715) – francuski teolog, pedagog, pisarz i kaznodzieja; prekursor idei oświecenia; autor powieści Historia Telemaka. [przypis edytorski]
216.bas-bleu (fr.) – dosł. niebieska pończocha; kobieta wykształcona i wyemancypowana, sawantka; też iron.: pedantka, literatka. [przypis edytorski]
217.paroksyzm – gwałtowne wystąpienie a. nasilenie się objawów chorobowych, emocjonalnych itp. [przypis edytorski]
218.materia (daw.) – materiał, tkanina. [przypis edytorski]
219.Ville-Parisis – dziś: Villeparisis; miejscowość i gmina we Francji, region Île-de-France. [przypis edytorski]
220.ekwipaż (daw.) – lekki, ekskluzywny pojazd konny; tu ogólnie: powóz. [przypis edytorski]
221.ciągniony – dziś: ciągnięty. [przypis edytorski]
222.tyczący (daw.) – dziś: tyczący się, dotyczący. [przypis edytorski]
223.etap (daw.) – miejsce postoju w czasie podróży. [przypis edytorski]
224.talar – duża moneta srebrna, bita w Europie od XV w. [przypis edytorski]
225.Fizjologia małżeństwa – pierwszy utwór cyklu Komedia ludzka Honoré de Balzaca z 1829 r. [przypis edytorski]
226.Duprez, Gilbert (1806–1896) – sławny tenor opery fr., nauczyciel śpiewu w Paryżu, założył własną szkołę, komponował opery. [przypis edytorski]
227.Nourrit, Adolphe (1802–1839) a. Nourrit, Louis (1780–1832) – francuscy tenorzy; Adolphe: syn, Louis: ojciec. [przypis edytorski]
228.tedy (daw.) – zatem, więc. [przypis edytorski]
229.paroksyzm – gwałtowne wystąpienie a. nasilenie się objawów chorobowych, emocjonalnych itp. [przypis edytorski]
230.tualetowy – dziś: toaletowy; dotyczący higieny i pielęgnacji. [przypis edytorski]
231.gotowalnia (daw.) – pomieszczenie przeznaczone do ubierania się. [przypis edytorski]
232.berżerka – zdr. od berżera (fr. bergere); wygodny, wyściełany fotel z pełnym, cofniętym oparciem i luźno położoną poduszką na niskim, szerokim siedzeniu. [przypis edytorski]
233.obrąbka (daw.) – dziś popr.: obrąbek a. obrębek; obrębienie, wykończenie brzegów tkaniny zabezpieczające przed strzępieniem. [przypis edytorski]
234.wyprawa (daw.) – bielizna, pościel, sprzęty itp., otrzymywane przez dziewczynę wychodzącą za mąż od rodziców. [przypis edytorski]
235.walencjanki – tu: połączenia ozdobnych wykończeń z główną tkaniną ubioru. [przypis edytorski]
236.fil d'Ecosse (fr.) – miękkie, lśniące nici bawełniane przeznaczane na wyrób pończoch. [przypis edytorski]
237.prunela – mocna, cienka tkanina jedwabna. [przypis edytorski]
238.trzewiczki na korkach – trzewiki mające obcas lub całą podeszwę z masy korkowej. [przypis edytorski]
239.czepeczek (daw.) – zdr. czepek; kobiece nakrycie głowy noszone dawniej przez mężatki i wdowy, dzisiaj zachowane w niektórych strojach ludowych. [przypis edytorski]
240.materie (daw.) – materiały, tkaniny. [przypis edytorski]
241.tualeta – elegancki ubiór, kreacja. [przypis edytorski]
242.Pieśń nad Pieśniami – hebrajski poemat miłosny z IV–III w. p.n.e., zaliczany do ksiąg dydaktycznych Starego Testamentu. [przypis edytorski]
243.tualetowy – dziś: toaletowy; odnoszący się do higieny i pielęgnacji. [przypis edytorski]
244.żółciowy – tu: przepełniony goryczą, złością. [przypis edytorski]
Возрастное ограничение:
0+
Дата выхода на Литрес:
01 июля 2020
Объем:
230 стр. 1 иллюстрация
Правообладатель:
Public Domain
Формат скачивания:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

С этой книгой читают